Po wykładzie, żegnając się z kolegami, znów słyszę o aresztowaniach: na uniwersytecie doc. Puchalik i dr Gaberle, z Medinstytutu prof. Demianowski i dr Kubicz, z Techniki prof. Sucharda (wczoraj jeszcze z nim mówiłem), prof. Kuczyński i dr Pilatowa; ksiądz Firut, franciszkanie, bernardyni, dominikanie… Miałem plan zajęć na ten dzień ułożony i postanowiłem nie zmieniać ani kroku. Ale nie dano mi tej możliwości. Zmieszany i zdyszany dogonił mnie w mieście dziekan, profesor Czerny, który gorliwym głosem oznajmił, że mam natychmiast iść do rektoratu. Ponieważ i on, jako dziekan, chciał interweniować u rektora w sprawie aresztowanych, poszliśmy razem. W drodze dowiedziałem się o nowych nazwiskach i szczegółach.
Rektora zastępował wtedy towarzysz Buczyło. Przywitał się i powiedział, że prosił mnie do siebie w bardzo ważnej sprawie. Pytał, jak tam katedra pracuje, jak kolektyw, jak kursy. Coś mnie tknęło i odpowiadałem zdawkowo. Nagle pytanie:
- Czy towarzysz zaznajamia się z marksizmem-leninizmem?
- Owszem.
- Czytaliście książkę towarzysza Stalina o wojnie ojczyźnianej?
- Czytałem inne jego książki.
- Koniecznie musicie przestudiować głębokie i wspaniałe słowa towarzysza Stalina.
Wtem drzwi się otwierają i wchodzi młody porucznik Timofiejew. Towarzysz Buczyło wstaje i przedstawia mnie: „Oto profesor Gansiniec. Towarzysz porucznik ma do was pilny interes. Do widzenia”.
Szedłem z porucznikiem przez przepełniony przedpokój, gdzie znajomi czekali w kolejce do rektora i witali się ze mną. Smutno mi się zrobiło: musiało mi się to przydarzyć na uniwersytecie, w którym pracowałem 25 lat! Takie smętne myśli snuły mi się z powodu bezczeszczenia majestatu wszechnicy.
Myślałem, że porucznik odprowadzi mnie zaraz do więzienia, ale on powiedział, że trzeba będzie w domu spisać protokół. W domu pokazał mi nakaz aresztowania. Potem oświadczył, że musi sporządzić inwentarz rzeczy; prosił, bym na świadka zawołał dozorcę z sutereny i kierownika domouprawy [administratora]. Wyszedłem – mogłem nie wrócić. Ale stłumiłem tę myśl. Nic sobie nie miałem do zarzucenia – rozumiałem więc, że wkrótce okaże się, iż doniesienie było bezpodstawne i będę miał potem święty spokój. Młodzi narażają swe życie, a ja miałbym stchórzyć?
Lwów, 4 stycznia
Ryszard Gansiniec, Na straży miasta, „Karta” nr 13/1994.