Przez aneksję, czyli zabór cudzych ziem, Rząd [Rada Komisarzy Ludowych] – zgodnie ze świadomością prawną demokracji w ogóle i klas pracujących w szczególności – rozumie wszelkie przyłączenie do wielkiego lub silnego państwa małej lub słabej narodowości, niezależnie od tego, kiedy to przymusowe przyłączenie zostało dokonane, jak również niezależnie od tego, w jakim stopniu rozwinięty lub zacofany jest naród przemocą przyłączony lub przemocą utrzymywany w granicach danego państwa, niezależnie wreszcie od tego, czy naród ten żyje w Europie, czy też w odległych krajach zamorskich.
Jeśli jakikolwiek bądź naród jest utrzymywany w granicach danego państwa przemocą, jak i wbrew wyrażonemu przezeń życzeniu – niezależnie od tego, czy życzenie to znalazło wyraz w prasie, na zgromadzeniach ludowych, w uchwałach partii czy też w buntach i powstaniach przeciw uciskowi narodowemu – nie daje mu się prawa, by w swobodnym głosowaniu, bez najmniejszego przymusu, po całkowitym wycofaniu wojsk narodu przyłączającego lub w ogóle silniejszego, rozstrzygnął kwestię swego bytu państwowego – to jego przyłączenie stanowi aneksję tj. zabór i akt przemocy.
Piotrogród, 26 października (8 listopada)
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Podczas gdy w Rosji już ponad rok powiewa czerwony sztandar, a na Zachodzie, w Niemczech i na Austro-Węgrzech, wybuchy proletariackich powstań rozrastają się z godziny na godzinę — w okupowanych obwodach, w Finlandii, Estonii, na Łotwie, Litwie, Białorusi, w Polsce, Besarabii, na Ukrainie i Krymie nadal wloką swój nędzny żywot burżuazyjno-nacjonalistyczne „rządy” z łaski przeżywających swój okres schyłkowy imperialistów Zachodu.
Podczas gdy zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie „wielcy” królowie i „mocarstwowi” imperialiści zostali już strąceni do piekieł — to w okupowanych obwodach w dalszym ciągu gospodarują mali królowie i karłowaci drapieżcy, którzy stosują przemoc wobec robotników i chłopów, pastwią się nad nimi, aresztują ich i rozstrzeliwują.
Ponadto „rządy” te, które się już przeżyły, gorączkowo organizują swoje „narodowe” białogwardyjskie „pułki”, przygotowują się do „wystąpień”, prowadząc konszachty z niezlikwidowanymi jeszcze na razie rządami imperialistycznymi i snując plany „rozszerzenia” „swojego” terytorium.
Te rozkładające się za życia cienie obalonych już „wielkich” królów, te karłowate „rządy narodowe”, które zrządzeniem losów znalazły się między dwoma ogromnymi ogniskami rewolucji Wschodu i Zachodu, marzą teraz o stłumieniu powszechnego pożaru rewolucyjnego w Europie, o zachowaniu swojej śmiesznej egzystencji, o zawróceniu wstecz koła historii!...
To, czego nie udało się dokonać „mocarstwowym” królom „wielkich” Niemiec i Austro-Węgier, ci mali „królikowie” pragną zrobić „jednym uderzeniem”, za pomocą paru zdezorganizowanych białogwardyjskich „pułków”.
17 listopada
„Żizń Nationalistiej” nr 2, z 17 listopada 1918, [cyt. za:] Stalin, Dzieła, t. 4, Listopad 1917-1920, Warszawa 1951.
Moim zdaniem okres zaburzeń w Rosji będzie trwał długo, bardzo długo, nawet w razie obalenia bolszewików. Nie sposób przewidzieć przyszłości. Zależnie od tego, jakie zmieniające się rządy będą stały na jej czele, Rosja będzie sprzymierzeńcem bądź Niemiec, bądź też Polski. W ten sposób będziemy w pewnych okresach przyjaciółmi, w innych — wrogami Rosji. Na razie jestem przekonany, że Sowiety rosyjskie będą usiłowały zaatakować Polskę. Bez względu na to, jaki będzie jej rząd, Rosja jest zaciekle imperialistyczna. Jest to nawet zasadniczy rys jej charakteru politycznego. Mieliśmy imperializm carski; widzimy dzisiaj imperializm czerwony — sowiecki. Polska stanowi zaporę przeciwko imperializmowi słowiańskiemu, bez względu na to, czy jest carski, czy też bolszewicki.
16 marca
„Le Petit Parisienne”, z 16 marca 1919, [cyt. za:] Wojciech Materski, Tarcza Europy. Stosunki polsko-sowieckie 1918-1939, Warszawa 1994.
Operacje zaczęły się wczoraj od rana i dotąd idą w bardzo szybkim tempie i zupełnie pomyślnie. Nieprzyjaciel był, zdaje się, doskonale poinformowany o planowanym ataku na niego i tutaj na wołyńskim teatrze wojennym zaczął się usuwać jeszcze 24 bm., zostawiając przed nami bardzo słabe siły. Opór ich został w jednej chwili złamany i w szybkim pościgu wojska nasze zajęły obecnie Żytomierz, Berdyczów i prawdopodobnie Koziatyn. Dzisiaj lub najdalej jutro będę zorientowany co do tego, jakie właściwie siły bolszewickie zostały rozbite i rozproszone, a jakie zdążono wycofać poza zakreśloną wyżej linię. Odpowiednio do tego pokieruję dalszymi operacjami. W każdym razie jednak z góry uprzedzam, że już teraz dla osiągnięcia zamierzonego skutku będę musiał o jeden lub dwa dni marszu przesunąć się dalej na wschód [...].
Zwiahel, 26 kwietnia
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Czerwona Armia jest zupełnie źle zorganizowana. Czerwoni żołnierze biją się źle i okazują trochę odwagi tylko jeśli są w pociągu pancernym i mają nieco poczucia bezpieczeństwa. Wziąłem 30 000 jeńców, a moje straty wynoszą mniej niż stu zabitych. Jedyną rzeczywistą obroną Czerwonej Armii jest przestrzeń w tym kraju wielkich obszarów. Przekroczyliśmy Dniepr i mogę iść tak daleko, jak tylko zechcę. Ale w tej chwili nie mam zamiaru iść dalej. My po prostu zabezpieczymy sobie odpowiedni przyczółek mostowy.
Winnica, 16 maja
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Zbliżenie się naszych wojsk do Warszawy dowiodło niezbicie, że gdzieś w jej pobliżu znajduje się środek ciężkości całego systemu światowego imperializmu, systemu opierającego się na traktacie wersalskim. Polska, ostatnia twierdza przeciw bolszewikom, znajdująca się całkowicie w rękach ententy, jest tak potężnym czynnikiem tego systemu, że kiedy Armia Czerwona zagroziła tej twierdzy — cały system się zachwiał.
22 września
Przewrót majowy 1926 roku w oczach Kremla, red. Bogdan Musiał, przy współpracy Jana Szumskiego, Warszawa 2009.
My, jeńcy Polacy w Smoleńskim obozie jeńców zgromadzeni, zadajemy głosem pełnym oburzenia kłam obłudnym słowom przez panów szerzonym, jakoby nas tu męczono, jakoby nas po barbarzyńsku traktowano.
Podnosimy protest przeciwko temu fałszowi na ogłupienie mas obliczonemu, protest tak głośny, by go słyszał cały świat. Z niewoli wielkopańskiej kazaniami o „ojczyźnie, Polsce od morza do morza” i innymi smakołykami słodzonej, dostaliśmy się tutaj do otoczenia pełnego prawdziwej wolności robotniczej.
Braterskie przyjęcie, jakiego tu doznaliśmy, po raz pierwszy usłyszane słowa, które nam całą zgniliznę stosunków społecznych, w których dotychczas żyliśmy, odkrywają, wszystko to skuwa nas silnym łańcuchem braterstwa z proletariatem rosyjskim. I każdy z nas pragnie wziąć oręż, by stać się bojownikiem nie kapitalizmu (jak dotąd), lecz nowego ustroju świata, którego treścią: dyktatura proletariatu, powszechny obowiązek pracy, równość, swoboda i braterstwo. [...]
Niech żyje III Międzynarodówka komunistyczna!
Niech żyje Armia Czerwona!
Niech żyje Polska Sowiecka!
Niech żyją nasi wodzowie Lenin, Trocki i Marchlewski!
Wiedeń, 7 listopada
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Delegacja rozejmowa po przybyciu do Mińska zajęła się losem jeńców wojennych Polaków, znajdujących się w miejscowych szpitalach. Znaleziono ogółem 45 chorych, względnie uzdrowieńców po przebytych chorobach zakaźnych, po tyfusie plamistym lub powrotnym, po dyzenterii, tyfusie brzusznym. Wielu z nich przechodziło po kolei wszystkie te choroby, które stale w tutejszych stronach panowały.
Stan tych chorych musi się nazwać opłakanym, Szpitale tutejsze, chociaż w domach do innych celów przeznaczonych, są dość dobrze urządzone. Szpital dla chorób zakaźnych wprost wzorowo zbudowany. Szpitale te są wcale dobrze zaopatrzone w bieliznę i pościel, po przybyciu Delegacji wydano czystą bieliznę. Cierpią jednak na zupełny brak opału i żywności w ogóle, dietetycznej w szczególności.
Mińsk, 10 listopada
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Dziesiątego grudnia w Stołbcach miała nastąpić wymiana ostatniej serii naszych jeńców w liczbie siedemnastu stop Ksiądz [Bronisław] Ussas przedstawiciel Czerwonego Krzyża przydzielony do delegacji odprowadzał ich i przybył do Stołbców o godzinie 12[.00], pomimo zawiadomienia odnośnych władz naszych ani garnituru dla naszych jeńców, ani jeńców bolszewickich, którzy z obozu jeńców w Baranowiczach przybyć mieli, a których oczekiwał w Stołbcach przedstawiciel sowieckiej Białorusi pan Kagan nie było stop Czekano do jedenastego godzina 13[.00], w którym to czasie po wielokrotnych interwencjach delegacji garnitur i jeńcy bolszewiccy przybyli stop Jeńców bolszewickich odprowadził podchorąży medyk Jan Falikowski z obozu jeńców w Baranowiczach stop Pomijając już bardzo znaczne a nieusprawiedliwione opóźnienia, które panu Kaganowi musiała dać bardzo niepochlebne pojęcie o funkcjonowaniu naszego aparatu, jeńcy bolszewiccy, przeważnie chorzy, przybyli w stanie godnym opłakania i urągającym prymitywnym pojęciom o humanitarności stop Wagon był pełen kału i cuchnął, także się do niego zbliżyć nie było można stop Fakt ten wywarł jak najgorsze wrażenie na panu Kaganie i będzie z pewnością na naszą szkodę wykorzystany stop Chcąc przeciąć wszelkie dalsze protesty, udałem się jedenastego wieczorem zaraz po powrocie księdza Ussasa do przewodniczącego rosyjskiej delegacji pana Jordańskiego i oznajmiłem mu, że winni tego karygodnego zaniedbania będą pociągnięci do odpowiedzialności stop.
Stołbce, 10-11 grudnia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Uchodźcy w Mińsku żyją w najgorszych warunkach higienicznych i [...] leży w naszym interesie, żeby im powrót jak najprędzej umożliwić. Pominąwszy to, że oni i tak, w pojedynczych grupach, przekradają się tajemnie przez grancie, unikając przez to wszelkiej kontroli, tak politycznej, jak i sanitarnej, to należy wziąć i te momenta w rachubę, że ci ludzie, czekając całemi tygodniami w Mińsku w najgorszych warunkach higienicznych, tracą swoją odporność zdrowotną, pozbywają się swego mienia i wydają resztki swoich pieniędzy, i dopiero obdarci ze wszystkiego, przemęczeni i schorowani, niezdolni do prac, dostaną się do kraju, i będą tylko dla nas ciężarem. Ponieważ tak czy tak będą oni musieli z czasem powrócić do kraju, należałoby im w tym dopomóc i powrót ich przyspieszyć [...]. Powtarzam ponownie zatem mój wniosek, że tych ludzi należy zaraz zacząć przyjmować, bo jest to jedynie w naszym, dobrze zrozumianym, interesie państwowym.
Ryga, 3 stycznia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
W niezwykłych cokolwiek okolicznościach chcę podać do wiadomości fakt pierwszorzędnej doniosłości. Doniesiono mi urzędowo, że delegacja nasza pokojowa w Rydze o godz. 9-ej min. 30 wieczorem położyła podpis swój pod sprawiedliwy traktat pokojowy, po zwycięsko zakończonej wojnie. Próba sił, narzucona naszemu państwu, przebyta zwycięsko dzięki męstwu żołnierza i wytrwałości narodu, należy do przeszłości.
Fakt ten historycznego dla Polski i dla świata znaczenia podaję do wiadomości z uczuciem głębokiego zadowolenia, które niewątpliwie podziela cały naród polski. Traktat pokojowy bowiem, podpisany dziś w Rydze, zamyka okres krwawych zmagań, które olbrzymie połacie ziemi naszej przemieniły w pustynię, miliony ludzi naraziły na śmierć lub piekło mąk lub udręczenia, cofnęły naturalny rozwój kultury i gospodarstwa całej Europy.
Wierzymy, że z tą chwilą nie tylko Polska, która została wojną najciężej dotknięta, ale Europa weszła nareszcie w upragniony przez nią stan pokoju, tak potrzebny dla uleczenia ran, zadanych przez wojnę, utrwalenia zdobyczy demokracji, okupionych wielkimi ofiarami i utworzenia nowego porządku w Europie, na gruzach zdruzgotanych wojną państw zaborczych.
Warszawa, 18 marca
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wszyscy jeńcy powracający z Rosji są przez bolszewików zaopatrzeni obficie w bibułę agitacyjną, przez cały czas podróży do granicy uprawia się wśród jeńców silną propagandę i agitację komunistyczną. Przy każdym pociągu znajduje się wielki wagon pulmanowski, [w] którym przez czas podróży odbywaja się mityngi i pogadanki agitacyjne.
Jeńcom odbiera się na punkcie wymiany cały zapas przywiezionej bibuły komunistycznej, rozdając w zamian broszury i książki o treści patriotycznej oraz gazety polskie. Pisma te są rozchwytywane przez przybyłych spragnionych wiadomości z kraju.
Pożądane jest jak najobfitsze zaopatrzenie punktu wymiany jeńców w pisma i broszury treści aktualnej i propagandystycznej.
Warszawa, 9 kwietnia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Akcja wymiany jeńców prowadzona przez PWJ Baranowicze przybiera powoli charakter normalnej pracy. Poszczególne oddziały obznajomiły się już ze swoimi zadaniami i wykonują swe czynności dużo intensywniej, niż to dało się zauważyć na początku. W dniu 2 kwietnia br. bolszewicy wstrzymali przesyłanie i przyjmowanie transportów wymiennych do dnia 7 kwietnia, tłumacząc to potrzebą skoncentrowania naszych jeńców w Rosji, ogółem systematycznego przysyłania nam ich w przyszłości. Po upływie tego terminu władze nasze rozpoczęły wysyłanie transportów wymiennych do Rosji i już w dniu 8 kwietnia br. wysłano do Rosji dwa transporty, zaś w dn. 9 kwietnia jeden transport. Bolszewicy dotychczas nie zapowiedzieli ani jednego transportu. W dn. 8 kwietnia odszedł z PWJ Baranowicze do Dęblina transport byłych jeńców Polaków w sile 19 oficerów i 831 szeregowców. Transport ten odszedł w przepisanym czasie po pięciodniowym pobycie w PWJ Baranowicze.
Baranowicze, 9 kwietnia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Przedkładając Wysokiemu Sejmowi do ratyfikacji traktat ryski, uważam za wskazane słów kilka mu poświęcić.
Jest to pierwszy traktat pokojowy po zakończonej zwycięsko wojnie, jaki zawarło odrodzone państwo polskie. Jest to więc pierwszy o znaczeniu międzynarodowym akt państwowy, dokonany przez Rzeczpospolitą, jako skutek ofiar krwi i mienia, którymi naród Polski okupił swoją niepodległość. Traktat ryski jest wymownym dowodem dobrej woli, umiarkowania i szczerze demokratycznych intencji rządu i narodu polskiego. Mimo orężnych sukcesów na polu walki przystąpiliśmy do układów pokojowych z silnym zamiarem doprowadzenia do pokoju nie na zasadzie wysnuwania konsekwencji z naszej szczęśliwej sytuacji militarnej, ale na zasadzie porozumienia. Tymi wskazaniami kierowała się przez cały czas układów nasza delegacja pokojowa i takim jest traktat, kładący kres wojnie między Rzeczpospolitą a państwami, które z nami w Rydze pokój podpisały.
Nie wdając się w szczegółowy rozbiór traktatu, należy stwierdzić z naciskiem, że pokój ryski, jako wynik wzajemnego porozumienia się stron interesowanych, ustala w sposób zdecydowany i definitywny całą wschodnią granicę Rzeczypospolitej.
[…]
Proszę Wysoką Izbę o zatwierdzenie traktatu ryskiego w całości.
Warszawa, 14 kwietnia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
My, jeńcy Polacy, zwracamy się do Polskiego Biura przy CK KPR o polepszenie naszego bytu w rożdiestwienskim obozie. Mamy wprawdzie w obozie instruktora politycznego, t. Szarka, który jednakże nam, jeńcom, w naszej biedzie nie może, jak sam się wyraża, pomóc. Tak na przykład, nie zmienili jeńcy w przeciągu 3 miesięcy bielizny, jedni, ponieważ drugiej pary nie mają, a drudzy, ponieważ bielizna jest tak porwana i zużyta, że wprost niemożliwem jej dalej używać. Gdy więc jeńcom proponowano iść do łaźni, to jeńcy, wielka część tychże przynajmniej, zrezygnowała całkowicie z łaźni. [...]
Kilkakrotnie nie wydawano na obiady masła z powodu, że w magazynie obozowym przejściowo masła na składzie nie było. W miejsce masła jednakże nam tak samo nie wydano innych produktów. A gdy później przywieziono masło do magazynu, na ten czas nam również masła za czas zaległy nie wydano, ponieważ, jak buchalter się tłomaczy, masła za zaległy czas nie można wydawać.
Staszesik, Grankowski, Woglaszewski, jeniec pol. Szmidt.
Moskwa, 28 kwietnia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Wysoki Sejmie!
[...]
Nie da się zaprzeczyć, że w chwili obecnej nad Europą w ogóle, a nad Polską w szczególności, gromadzą się niesłychanie groźne chmury, że układ sił i stosunków politycznych w Europie uległ znacznej zmianie, że podstawa, na której zbudowano nowy porządek, w wysokim stopniu jest zachwiany i rządy państw i odpowiedzialni mężowie wygłaszają pesymistyczne poglądy dotyczące pokoju, że dotychczasowe prace na konferencji w Genui nie przyniosły dla Polski pożądanych rezultatów.
[...] Wiadomo przecież, faktu tego przed sobą taić nie należy, że stała się w ostatnim tygodniu rzecz niesłychanej wagi dla Europy, dla jej równowagi, dla pokoju, ale niesłychanej wagi przede wszystkim dla Polski. Dwa największe państwa Europy obszarem i ludnością, dwa mocarstwa, na których gruzach państwo polskie powstało, zajmujące prawie jedną trzecią część obszaru Europy, dążące stale do zniszczenia państwa polskiego, zawarły między sobą układ. [układ w Rapallo 16 kwietnia 1922] I znowu na pocieszenie opowiada się i pisze, że to nie grozi żadnym niebezpieczeństwem, gdyż to jest tylko układ o charakterze gospodarczym. Tym pocieszać się mogą naiwni, gdyż jeżeli te państwa doprowadziły do układu gospodarczego, co jest bardzo wiele, to do dalszych układów może być krok tylko.
Za olbrzymi sukces uznało się także protokół ryski; rozdmuchano to bardzo szeroko, cieszono się z tego i znów ani się spostrzeżono, że protokół ten, i korzyści, jakie z niego miały płynąć, zostały zupełnie przekreślone, a ostatnie noty Cziczerina do rządu i do narodu polskiego nie różnią się niczym od tego języka, jakim do Polski swego czasu przed półtora wiekiem przemawiała Katarzyna II. Tymczasem zamiast całkiem wyraźnie nazwać rzecz po imieniu, zamiast zwrócić na to uwagę, zamiast otworzyć społeczeństwu oczy, bo to zrobić trzeba i to zrobić się musi, zostało powiedziane w szeregu komunikatów, że to nic, i może lepiej, że od razu zdarto maskę obłudy z polityków niemieckich i rosyjskich, bo daleko lepiej mieć to niebezpieczeństwo widoczne, niż ukryte. Tak, to jest prawda, tylko tak trzeba rzecz nazwać, a nie inaczej. Ale przede wszystkim pociechą już jest małą, jeśli się widzi, że w obliczu Europy, w obliczu bądź co bądź nie rozbitej jeszcze Ententy, stać obydwu kontrahentów na podobny ton i na podobne postępowanie. [...] Polska jest wciśnięta pomiędzy kleszcze rosyjsko-niemieckiego sojuszu, więc tak czy inaczej, w każdym razie z konsekwencjami jego trzeba się liczyć. Przy tym liczyć się należy z tym, że jeżeli jakikolwiek układ został zawarty przez dwa państwa, które sąsiadują z Polską, to Polska jest im przeszkodą. Jeżeli one chcą układ wykonać, a inaczej być nie może, to będą się starały przeszkodę tę usuwać.
Warszawa, 4 maja
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Mówimy burżuazji niemieckiej: nie pozostało wam nic innego, jak szukanie poparcia w pierwszym kraju proletariackim, którego nie może zabraknąć przy pomaganiu narodom zniewolonym dziś przez imperializm międzynarodowy.
Moskwa, 17-25 kwietnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Wierzę, że stosunki wzajemne pomiędzy Polską a ZSRR mogą być nie tylko znośne, ale i dobre w pełnym znaczeniu tego słowa, i winny być ustanowione jak najprędzej. Im szybciej to nastąpi, tym lepiej dla obu stron. [...] dotychczasowe stosunki po traktacie ryskim to historia małych konfliktów, małych niepotrzebnych utarczek z zatraceniem spraw najistotniejszych. Nie należy sobie zaprzątać głowy małostkami, a zająć się sprawami generalnymi — jak umowa handlowa, kwestia tranzytu, konwencja konsularna [...]. Uregulowanie tych spraw pozwoli reaktywować silne i naturalne związki ekonomiczne.
12 lutego
„Izwiestija” nr 36, 12 lutego 1924, [cyt. za:] Wojciech Materski, Tarcza Europy. Stosunki polsko-sowieckie 1918-1939, Warszawa 1994.
W pierwszych dniach stycznia 1925 nie wróciło dwóch strzelców z patrolu na strażnicy Szkrobotówka, zostali oni przez patrol sowiecki porwani. Wywiad nasz ustalił, że znajdują się oni na strażnicy sowieckiej w miejscowości Siwki, 4 kilometry w głąb terenu sowieckiego. Dowódca batalionu Stanisław Galiński zwrócił się do mojego dowódcy szwadronu majora Leonarda Michalskiego o wyznaczenie silnego patrolu konnego. Na dowódcę patrolu dowódca szwadronu wyznaczył mnie. [...] Otrzymałem dokładny opis marszruty i położenia strażnicy sowieckiej. Celem wyprawy było odbicie tych porwanych dwóch strzelców.
5 stycznia 1925 o dziesiątej wieczorem przekroczyłem granicę jako straż przednia maszerującej kompanii piechoty, dowodzonej przez kpt. Lipińskiego. Wylot wsi odznaczał się wiatrakiem z jego dużymi skrzydłami wyraźnie widocznymi. Zbliżając się do wiatraka, otrzymałem ostrzał, spieszyłem się z koni. Konie w tył, a sam z plutonowym i dziesięcioma ułanami natarłem na strażnicę, rzucając granatami i rażąc ogniem KBK, zdobyłem strażnicę, którą załoga opuściła. [...]
Pierwszą czynnością moją było zerwanie aparatu telefonicznego i zabranie akt. W tym momencie padają strzały przez okno i pada zabity jeden z ułanów, a plutonowy zostaje ranny w rękę. Muszę się wycofać, ułani zabierają poległego. Po opuszczeniu wsi, w drodze powrotnej spotykam kompanię piechoty. Kapitanowi Lipińskiemu składam meldunek o stracie ułana. Kpt. Lipiński z pomocą żołnierzy układają poległego na przedni łęg mego siodła i tak wiozę go 4 kilometry, do miejsca, gdzie przekroczyłem granicę, rozpoczynając tę nieszczęśliwą akcję. [...]
Dwóch strzelców, o których toczył się ten wypadek, zostało wydanych przez władze sowieckie w kilka dni po naszej akcji.
Siwki, Podlasie, 5 stycznia
Raporty KOP-u, „Karta” 2011, nr 67.
Pierwotną rolą współczesnej Polski jest stawianie barier na drodze do przenikania na Zachód idei komunistycznych. Jest to pierwszy i najważniejszy wniosek przy określaniu międzynarodowej sytuacji Polski. [...]
Obecna imperialistyczna Polska to ropiejący wrzód na Wschodzie, państwo, którego przeznaczenie polega na odizolowaniu rosyjskiego proletariatu od niemieckiego oraz na powstrzymaniu rozwoju ruchu rewolucyjnego nad Berezyną. Właśnie dlatego likwidacja kapitalistycznej burżuazyjnej Polski, przekształcenie jej na robotniczo-chłopską i sowiecką stanowi obecne zadanie całego proletariatu międzynarodowego. [...]
Mamy do rozwiązania w Polsce dwa podstawowe zdania w kwestii narodowościowej: po pierwsze, powinniśmy dążyć do rozerwania państwa polskiego wzdłuż szwów narodowościowych, nie dając mu czasu na umocnienie i ustabilizowanie się. Jednocześnie musimy realizować to zadanie w taki sposób, aby nie odpychać od siebie szerokich warstw pracującej rdzennej polskiej ludności. [...] Wewnętrzna sprzeczność w tym dwoistym zadaniu zagraża poważnymi komplikacjami w partii. Partia ma przed sobą dwa niebezpieczeństwa: albo zbudować swoją orientację na nastrojach Kresów i wpaść w rewolucyjne awanturnictwo, albo nastawić się na średnie warstwy bezpośrednio w Polsce i wpaść w nacjonalistyczny oportunizm. Właściwa taktyka znajduje się gdzieś pośrodku. [...] My, komuniści, nie tylko przyznajemy sobie prawo, ale uważamy za święty obowiązek, gdy powstanie odpowiednia sytuacja, nasadzić nasz bagnet [na broń] w służbie polskich i europejskich pracujących mas. [...]
30 stycznia
Przewrót majowy 1926 roku w oczach Kremla, red. Bogdan Musiał, Warszawa 2009.
5 lipca 1925 rozpoczęła się nieprzyjemna sprawa dezercji ppor. Maczyńskiego, która trwała od lipca do września 1925. Według wywiadu, oficer ten miał się znajdować w strażnicy sowieckiej, która się mieściła na niewielkim wzgórzu naprzeciwko strażnicy polskiej w miejscowości Radoszówka. 5 lipca grupa około 40 żołnierzy piechoty (szkoła podoficerska przy batalionie Dederkały) – i ja, z silnym patrolem konnym – maszerowała w kierunku strażnicy. Było to około piątej nad ranem. W pewnej odległości od strażnicy spieszyłem swoich ułanów i pouczyłem: „Jeżeli podam komendę «salwa», to strzelać w górę”. Przy [naszym] podejściu pod górkę, w kierunku strażnicy, wyszedł oficer sowiecki i oddał strzał z pistoletu, ja podałem: „Salwa!”. Cała załoga wybiegła ze strażnicy, nieubrana, niektórzy w kalesonach. [...] Weszliśmy do strażnicy, w której nie zastaliśmy nikogo z załogi, tylko pozostawioną broń. Zabraliśmy dwa ciężkie karabiny maszynowe na kółkach i kilka KBK. Strażnica została spalona.
Radoszówka, 5 lipca
Raporty KOP-u, „Karta” 2001, nr 67.
Dowiedzieliśmy się z absolutnie pewnego źródła w Szczecinie, że konwoje licznych statków przybyły z Rosji [...]. Mówicie, że statki nie przybyły z Rosji, ale diabli wiedzą skąd: ze Szwecji, z Norwegii, z Finlandii, lecz na podstawie raportów, które mam w ręku, mogę wam powiedzieć, skąd przybyły. Te konwoje licznych statków, które przybyły z końcem września i na początku października, przybyły z Leningradu. [...] Mogę wam też powiedzieć, jakie to były statki, na wypadek, gdybyście tego nie wiedzieli. Statki nazywały się Gotenburg, Artshof i Kolberg [...]. Wyładowaniem ich zajęła się firma Hautz und Schmidt. Od robotników zażądano ścisłej tajemnicy [...]. Mógłbym także powiedzieć o tym, co zawierały te statki [...]. Chodziło o tysiące ton bardzo niebezpiecznych produktów, które zostały wwiezione i zadeklarowane jako żelazo w sztabach i aluminium [...].
Berlin, 16 grudnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Przetrzymywanie nas pod strażą po odbyciu wyznaczonego terminu (3 lata łagrów sołowieckich i 3 lata zesłania) jesteśmy zmuszeni odbierać nie jako zwyczajne nieporozumienie (jak rodzaj niezwykłej sytuacji polegającej na tym, że w Krasnojarskiej Sekcji Operacyjnej Pełnomocnego Przedstawiciela OGPU na Kraj Wschodniosyberyjski brak informacji o naszych wyrokach), lecz jako zamierzone, świadome i systematyczne znęcanie się nad nami jako sługami kultu religijnego.
Kategorycznie protestujemy przeciwko niezasłużonym represjom, jakimi jesteśmy nieustannie poddawani, i przetrzymywaniu nas pod strażą po odbyciu wyznaczonej resocjalizacji.
Jeżeli z powodu naszych poglądów jesteśmy „obcy” społeczności radzieckiej, jeśli dla nas, oprócz więzienia, nie ma miejsca w kraju budującego się socjalizmu, to dlaczego by nie uczynić zadość naszej prośbie (zwracaliśmy się do PP OGPU ds. WSK) i nie pozwolić nam wyjechać raz na zawsze z terytorium ZSRR, choćby do Polski, skąd w swoim czasie przybyliśmy. Wątpliwe, czy w interesach władzy radzieckiej leży poddawanie nas nieskończonym i niezliczonym represjom?
Wielokrotnie oświadczaliśmy, iż jesteśmy apolityczni, że żadnego kontaktu z kontrewolucją nie mieliśmy i nie mamy. W czasie wszystkich prób i doświadczeń, jakim byliśmy i jesteśmy poddawani, organa polityczne władzy radzieckiej mogły perfekcyjnie sprawdzić i przekonać się, jak dalece bezpodstawne jest, jak bezcelowe trzymanie nas jak jakichś przestępców lub wrogów władzy radzieckiej, na równi i w jednakowych warunkach z elementem przestępczym. Ośmielamy się mieć nadzieję, że jeśli z jakichkolwiek bądź względów nie otrzymamy pozwolenia na wyjazd z terytorium ZSRR, to pojawi się z waszej strony decyzja o natychmiastowym uwolnieniu nas spod straży.
Krasnojarsk, 3 lipca
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Art. 1. Obie umawiające się strony, stwierdzając, że wyrzekły się wojny jako narzędzia polityki narodowej w ich wzajemnych stosunkach, zobowiązują się wzajemnie do powstrzymywania się od wszelkich działań agresywnych lub od napaści jedna na drugą zarówno samodzielnie, jak łącznie z innymi mocarstwami.
Za działania sprzeczne z zobowiązaniami niniejszego artykułu uznany będzie wszelki akt gwałtu, naruszający całość i nietykalność terytorium lub niepodległość polityczną drugiej umawiającej się strony, nawet gdyby te działania były dokonane bez wypowiedzenia wojny i z uniknięciem wszelkich jej możliwych przejawów.
Art. 2. W razie gdyby jedna z umawiających się stron została napadnięta przez państwo trzecie lub przez grupę państw trzecich, druga umawiająca się strona obowiązuje się nie udzielać ani bezpośrednio, ani pośrednio pomocy i poparcia państwu napadającemu przez cały czas trwania zatargu. […]
Art. 3. Każda z umawiających się stron obowiązuje się nie brać udziału w żadnych porozumieniach z punktu widzenia agresji jawnie dla drugiej wrogiej.
Moskwa, 25 lipca
Wybór tekstów źródłowych z historii Polski i powszechnej 1918-1945, red. Halina Parafianowicz, Białystok 2004.
Trzy razy pod rząd zwracałem się pisemnie do Pani z prośbą o interwencję w sprawie mego zwolnienia i, nie otrzymawszy odpowiedzi, śmiem przypuszczać, że albo moje listy nie docierały do Pani, albo nie ma możliwości pomóc w moim nieszczęściu. Niniejszym zwracam się do Pani jeszcze raz, być może ostatni. W wyniku nagromadzonych okoliczności jestem zmuszony do sformułowania tragicznego wniosku, że ja, jako ksiądz i Polak, winienem być ofiarą — pod jakimkolwiek pretekstem, wymyślonym przez niektóre posiadające władzę osoby w terenie, aby usprawiedliwić swoje miejsce na zajmowanym stanowisku.
Poddawany nieustannie niezasłużonym represjom i szykanom czuję się zmęczony fizycznie i moralnie; moim jedynym pragnieniem jest odpocząć. Gdyby znieważanie nas przyjęło charakter powszechny, z pewnością nie będę w stanie powstrzymać się przed kategorycznym protestem w formie głodówki. Kieruję do Pani ostatnią serdeczną, pokorną prośbę o przesłanie moim krewnym słów gorącej wdzięczności za całą okazywaną mi pomoc oraz równie gorących pozdrowień.
Pirowsk, Kraj Wschodniosyberyjski, 1 listopada
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
ZSRR i Polska występują ze wspólną deklaracją o ich kategorycznym zdecydowaniu ochraniania i bronienia pokoju we wschodniej Europie. Oba państwa nadmieniają, że koniecznym warunkiem tego pokoju jest nienaruszalność i pełna gospodarcza i polityczna niezawisłość nowych państw, które wyszły ze składu byłego imperium rosyjskiego, oraz że niezawisłość ta stanowi przedmiot troski obu państw. Na wypadek zagrożenia niezawisłości państw bałtyckich ZSRR i Polska zobowiązują się nawiązać natychmiast kontakt między sobą i omówić powstałą sytuację.
13 grudnia
Wojciech Materski, Tarcza Europy. Stosunki polsko-sowieckie 1918-1939, Warszawa 1994.
Droga Pani Pyszkowa,
Wpersz posyłam powienkszowanie Bożego narodzenia. Wenuszuje szczeńściem zdrowiem tym bożym narodzeniem. Kochana pani K. Pyszkowa. Ja jestem brat Ksiendza Bronisława (Dunin) Wonsowicza młodszy brat. Jestem wysłany w Siew-Kraj. Jako politycznyj po statji 58-6 y 58-10. W domu u mnie zostałaś mama 80 lat y siostra chora, niemam żadnej zdomu pomocy. Otże droga pani Pyszkowa bardzo proszę jeżeli można jakie kolwiek podczymanie iż czerwonego krzyża.
Bo ja zostałem się zupełnie bossy y goły niema co wzucie y odziaćsie bieliny niemam wolonek też niemam.
A tutaj bardzo zimno mruz bardzo wielki nu wprost bieda że ja niewiem jak ja tutaj wyczymam cierpiem głodem i chłodem. Kochana pani Pyszkowa bende prosić jako rodzoną Matkę żeby nie odżuciła moje proźbę y wysłać mnie bieliznę iż jedne parę wolonky czapkię y jak można to proszę wysłać jakichkolwiek sucharuw.
Do widzenia całuje Was w renkie.
Lonek Wąsowicz
Piermiłowo, Północny Archangielsk, 21 grudnia
[pisownia oryginalna]
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Pani Pełnomocnik Polskiego Czerwonego Krzyża!
W odpowiedzi na Pani dwa telegramy dotyczące mego wolnego zamieszkania informuję, że oficjalnie mi wyjaśniono, że nikt nie zabraniał mi mieszkać wolno we wszystkich wyznaczonych mi oddalonych miejscowościach, ale dla znającego prawo radzieckie, dla mnie bycie wolnym zależy od zdjęcia z listy specjalnej i nabycia obywatelstwa, ponieważ dotychczas jestem poza jakimkolwiek obywatelstwem. W związku z tym wszystkim położenie, w którym się znajduję, na razie pozostaje bez zmian.
Z pełnym szacunkiem,
28 stycznia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Wielce Szanowna Jekatierina Pawłowna!
Proszę przyjąć słowa najgłębszej wdzięczności za przesyłkę. Przysłany przez Panią ryż to moje szczęście, dlatego że mam czym ratować dziecko. Już miesiąc choruje na dezynterię, a u nas nigdzie nie można dostać ryżu, tylko jęczmień. Lekarze stale zalecali kleik ryżowy, ryżu nigdzie nie można było zdobyć i dlatego zdecydowałam się prosić Panią o pomoc. Jestem bardzo wdzięczna i brak mi słów, by wyrazić to, co czuję.
Zwracam się jeszcze raz z prośbą do Pani — u nas chodzą słuchy, że zostanie zawarta umowa pomiędzy Polską i ZSRR co do wymiany więźniów politycznych. Jeśli to prawda, to błagam Panią o umieszczenie na liście do wymiany mnie i mojego brata, on już jest przecież stary, ile mu zostało życia! Będę Pani całe życie wdzięczna, oczywiście takie ziarenko piasku jak ja niczym nie może Pani się odwdzięczyć za opiekę nad nami.
Jednak proszę nam nie odmawiać i zawiadomić mnie, czy to prawda, czy tylko fałszywe pogłoski. Od brata otrzymałam pocztówkę 30 IX 34 r., pierwszą od roku i dwóch miesięcy jego pobytu na Sołowkach, Pisze, że wysyła listy regularnie trzy razy w miesiącu, ale otrzymaliśmy dopiero pierwszy list, jak to można wytłumaczyć?
Wdzięczna całe życie.
Derażnia, obw. winnicki, 5 października
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Jekatierino Pawłowna!
Otrzymałam od mego syna Bronisława Dunina-Wąsowicza list, który mnie zabija. On po dziś dzień znajduje się w okropnych warunkach więzienia, pomimo otwartej gruźlicy. Pani zna położenie mojego syna, wszak od dziesięciu lat nie wychodzi z zesłań i więzień. Według słów syna jego nadal oskarża się o przekroczenie granicy i rozpowszechnianie literatury polskiej. Ale, o ile wiem, on rzeczywiście przekroczył granicę w 1922 roku, wracając po ukończeniu studiów w Polsce do swoich krewnych, do ojczyzny.
Nie ukrywał tego. Ale teraz, z jakiegoś powodu czyn niemający wtedy żadnych antyradzieckich tendencji, obecnie jest klasyfikowany jako akt antypaństwowy, skierowany przeciwko władzy sowieckiej i partii i pociąga za sobą najwyższy wymiar kary.
Jak widać ze słów syna, on całkowicie uświadomił sobie swoje nietaktowne naruszenia dyscypliny, czasami dokonując rytuału, ale postępków i działań skierowanych przeciwko władzy sowieckiej z jego strony nie było. Wobec niej był on całkowicie lojalny. Usilnie Panią proszę, aby biorąc za podstawę moje słowa, zwróciła się Pani w moim imieniu, cierpiącej matki, zarówno do konsula polskiego, jak i do NKWD i do CIK-u, by mu na czas, przy pierwszej możliwości, pozwolono na wyjazd do Polski, jeśli tu, w ZSRR, nie zasługuje na wolność.
Gruźlica, której nabawił się w strasznej nędzy 10-letniego zesłania, katastrofalnie skraca dni jego szybkiego uciekającego życia.
Pomocy! Proszę Panią o wysłanie załączonej prośby do polskiego konsula oraz o zadanie sobie trudu powiadomienia o otrzymaniu naszych próśb, a w przyszłości, o wynikach mojej prośby.
Wołyń, 12 kwietnia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937,
red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Stosunki polityczne między nami nie mogłyby być gorsze. My pracujemy nad umocnieniem prestiżu Ligi Narodów i nad bezpieczeństwem zbiorowym, zwalczamy wszelkie formy agresji i wszelkie formy faszyzmu. Prowadzimy obecnie antyniemiecką, antywłoską i antyjapońską politykę. Polska prowadzi politykę diametralnie przeciwną, starając się osłabić Ligę Narodów, zwalczając próby stworzenia bezpieczeństwa zbiorowego, popierając Włochy i sympatyzując z Japonią. Polska jest w orbicie polityki niemieckiej.
2 lipca
Wojciech Materski, Tarcza Europy. Stosunki polsko-sowieckie 1918-1939, Warszawa 1994.
Jako sześcioletni więzień sowiecki, skazany i utrzymany stale w najsurowszej izolacji, stwierdzam, że bez opieki Polskiego Czerwonego Krzyża, którą rozatczała nade mną pełnomocniczka jego na Rosję p. Katarzyna Pieszkowa, na pewno nie doczekałbym się dnia wolności i samo przebywanie w więzieniach byłoby dla mnie o sto procent cięższem. To Ona swą troskliwością o moje potrzeby nie dała mi zginąć w nędzy, a swoimi nawiedzeniami i ułatwianiem korespondencji z rodziną i przyjaciółmi broniła od ostatecznej depresji ducha, która w warunkach więziennych tak gnębi ludzi. Skasowanie instytucji pełnomocnistwa PCK [1 kwietnia 1937] w Rosji potęguje ogromnie niedolę Polaków więzionych w Sowietach.
1 kwietnia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Nie mamy granicy. Jaka to u diabła granica, jeśli 58 tysięcy ludzi w krótkim czasie przeszło [niby polskich agentów na Wschód]; to nie granica, a sito. A spróbujcie do tej samej, przepraszam za wyrażenie, zasranej Polski, trzech groszy nie wartej ani naszej guberni, spróbujcie przerzucić do niej 58 tysięcy... Ona wam pokaże – nikogo nie przepuści, wszystkich powystrzela.
Moskwa, 24–25 stycznia
Raporty KOP-u, „Karta” 2001, nr 67.
Rząd ZSRR otrzymał z różnych źródeł wiadomości, że wojska Rządu Polskiego koncentrują się na granicy Polski i Czechosłowacji, przygotowując się do przejścia tej granicy i zajęcia przemocą części terytorium Republiki Czechosłowackiej. Mimo szerokiego rozpowszechnienia się tych wiadomości i ich alarmującego charakteru Rząd Polski dotychczas tych wiadomości nie zdemontował. Rząd ZSRR oczekuje, że takie dementi nastąpi niezwłocznie. Niemniej jednak na wypadek, gdyby takie dementi nie nastąpiło i gdyby w potwierdzeniu tych wiadomości wojska polskie rzeczywiście przekroczyły granice Republiki Czechosłowackiej i zajęły jej terytorium, Rząd ZSRR uważa za stosowne i konieczne uprzedzić Rząd Rzeczypospolitej Polskiej, że na zasadzie art. 2 paktu o nieagresji, zawartego między ZSRR i Polską 25 lipca 1932 r., Rząd ZSRR wobec dokonanego przez Polskę aktu agresji przeciw Czechosłowacji, byłby zmuszony wypowiedzieć powyższy pakt bez uprzedzenia.
Moskwa, 23 września
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Szereg rozmów odbytych ostatnio między komisarzem ludowym spraw zagranicznych ZSRR [Maksimem] Litwinowem a ambasadorem Rzeczypospolitej Polskiej w Moskwie [Wacławem] Grzybowskim doprowadziły do wyjaśnienia, że:
1. Podstawą stosunków między Rzecząpospolitą Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Rad są i nadal pozostają w całej swej rozciągłości wszystkie istniejące umowy, łącznie z paktem o nieagresji polsko-sowieckim z dnia 25 lipca 1932 r. i że ten pakt zawarty na pięć lat, a sprolongowany dnia 5 maja 1934 r. na termin dalszy do 31 grudnia 1945 r. posiada dostatecznie szeroką podstawę, gwarantującą nienaruszalność stosunków pokojowych między obu państwami.
2. Oba Rządy ustosunkowują się przychylnie do zwiększenia wzajemnych obrotów handlowych.
3. Oba Rządy są zgodne, co do konieczności pozytywnego załatwienia szeregu spraw wypływających ze wzajemnych stosunków umownych, a zwłaszcza spraw zaległych, oraz likwidacji powstałych w ostatnich czasach incydentów granicznych.
Moskwa-Warszawa, 26 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Ambasador odczytał z notatek instrukcje otrzymane z Warszawy. W instrukcjach tych zwracają uwagę dwa punkty. Po pierwsze: rząd polski oświadcza, że inicjatywa Francji w rokowaniach o gwarancje dla Polski nie odpowiada punktowi widzenia rządu polskiego, który uważa, że tego rodzaju rokowania może prowadzić wyłącznie sam, i nie zlecał Francji prowadzenia tych rokowań. Po drugie: Polska nie uważa za możliwe zawarcie z ZSRR paktu o pomocy wzajemnej, ze względu na praktyczną niemożność udzielenia pomocy Związkowi Radzieckiemu, podczas gdy Polska kieruje się zasadą, że pakt o pomocy wzajemnej można zawierać tylko w warunkach wzajemności.
Równocześnie, odpowiadając na moje pytanie, ambasador powiedział, że Polska nie może być przeciwna zawarciu paktu o pomocy wzajemnej między ZSRR, Anglią i Francją, gdyż jest to sprawa tych państw.
Moskwa, 11 maja
Agresja sowiecka na Polskę 17 września 1939 w świetle dokumentów, red. Czesław Grzelak, Stanisław Jaczyński, Eugeniusz Kozłowski, t. 1–3, Warszawa 1994–96.
Oświadczyłem mu: „Jesteśmy życzliwie usposobieni do Moskwy. [...] Jeśli Moskwa zajmie taką samą pozycję wobec nas, to od brzegów Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego nie będzie takiego problemu, którego nie moglibyśmy wspólnie między sobą załatwić. Na Bałtyku wystarczy dla nas miejsca, a interesy rosyjskie nie będą kolidowały z naszymi. [...] W wypadku prowokacji ze strony Polski załatwimy tę sprawę w ciągu tygodnia.”
Berlin, 3 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Do Pana Stalina w Moskwie
1) Witam szczerze podpisanie nowego układu handlowego niemiecko-sowieckiego jako pierwszy krok od nowego ukształtowania stosunków niemiecko-sowieckich.
2) Zawarcie układu o nieagresji ze Związkiem Sowieckim oznacza dla mnie ukształtowanie polityki niemieckiej w długiej perspektywie. Niemcy podejmują w ten sposób znowu linię polityczną, która w przeszłości przez stulecia przynosiła korzyści obydwu państwom. Dlatego rząd Rzeszy jest zdecydowany w tym przypadku na wyciąganie wszystkich konsekwencji z takiego głębokiego przestawienia.
3) Akceptuję przekazany mi przez Pańskiego ministra spraw zagranicznych Mołotowa projekt paktu o nieagresji, uważam jednak za pilną konieczność wyjaśnienia związanych z nim jeszcze kwestii na najszybszej drodze.
4) Żądany przez rząd Związku Sowieckiego protokół dodatkowy wedle mojego przekonania może być co do swej substancji wyjaśniony w najkrótszym czasie, jeśli odpowiedzialny niemiecki mąż stanu będzie mógł o tym osobiście pertraktować w Moskwie. Inaczej nie jest jasne dla rządu Rzeszy, jak można by w krótkim czasie wyjaśnić i ustalić protokół dodatkowy.
5) Napięcie między Niemcami a Polską stało się nie do zniesienia. Zachowanie polskie wobec wielkiego mocarstwa jest takie, że kryzys może wybuchnąć każdego dnia. Niemcy w każdym razie są zdecydowane, aby wobec tych afrontów odtąd wszystkimi środkami strzec interesów Rzeszy.
6) Mój pogląd jest taki, że przy zamiarze obydwu państw wejścia w nowy stosunek, celowe jest, aby nie tracić czasu.
Dlatego jeszcze raz proponuję Panu przyjęcie mojego ministra spraw zagranicznych we wtorek 22 sierpnia, a najpóźniej we środę 23 sierpnia. Minister spraw zagranicznych Rzeszy ma wszechobejmujące generalne pełnomocnictwo do zredagowania i podpisania paktu o nieagresji oraz protokołu. Dłuższa obecność ministra spraw zagranicznych Rzeszy w Moskwie niż jeden, a najwyżej dwa dni jest niemożliwa z uwagi na sytuację międzynarodową. Cieszyłbym się, mogąc otrzymać Pańską rychłą odpowiedź.
Adolf Hitler
Berlin, 20 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Do Kanclerza Rzeszy Niemiec Pana A. Hitlera
Dziękuję za list. Mam nadzieję, że niemiecko-radziecki pakt o nieagresji przyniesie zwrot ku poważnej poprawie stosunków politycznych między naszymi krajami. Narody naszych krajów potrzebują wzajemnych pokojowych stosunków; zgoda rządu niemieckiego na zawarcie paktu o nieagresji tworzy podstawę do zlikwidowania napięcia politycznego i dla stworzenia pokoju i współpracy między naszymi krajami. Rząd radziecki upoważnił mnie do zawiadomienia Pana, że zgadza się na przybycie pana von Ribbentropa do Moskwy dnia 23 sierpnia.
J. Stalin
Moskwa, 21 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Rząd ZSRR i rząd Niemiec, powodowane pragnieniem umocnienia sprawy pokoju między ZSRR i Niemcami i wychodząc z zasadniczych założeń umowy o neutralności, zawartej pomiędzy ZSRR i Niemcami w kwietniu 1926 roku, doszły do następującego porozumienia:
Art.1. Obie umawiające się strony zobowiązują się powstrzymywać od wszelkiego gwałtu, wszelkiego działania agresywnego i wszelkiej napaści we wzajemnych stosunkach, zarówno samodzielnie, jak i wspólnie z innymi mocarstwami.
Z tajnego protokołu dodatkowego:
W wypadku nastąpienia terytorialnych lub politycznych zmian na terenach należących do Państwa Polskiego granica strefy interesów Niemiec i ZSRR przebiegać będzie w przybliżeniu po linii rzek Narew, Wisła i San. Kwestia, czy w interesach obu stron będzie pożądanym utrzymanie niezależnego Państwa Polskiego i w jakich granicach, będzie mogła być ostatecznie wyjaśniona dopiero w toku dalszych wypadków politycznych. W każdym razie oba rządy rozstrzygną tę kwestię na drodze przyjaznego porozumienia.
Moskwa, 23 sierpnia
Stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z państwem radzieckim 1918–1943. Wybór dokumentów, opr. Jerzy Kumaniecki, Warszawa 1991.
Z pogłosek, które krążą, zdaje się wynikać, że pakt niemiecko-sowiecki miałby jako pierwszy rezultat: podział Polski. Według oświadczenia sekretarzowi stanu Rzeszy [Heizowi Heinrichowi] Lammersowi, Berlin i Moskwa zadecydowały, by ustalić swoją wspólną granicę wzdłuż Wisły.
Berlin, 24 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Najwidoczniej wiadomość o porozumieniu niemiecko-sowieckim pociąga za sobą w pewnych kręgach w Berlinie przeświadczenie, że interwencja Wielkiej Brytanii na rzecz Polski nie jest już więcej ewentualnością, z jaką należy się liczyć. Nie można popełnić większego błędu. Jakakolwiek okaże się natura porozumienia niemiecko-sowieckiego, nie może ona zmienić zobowiązań Wielkiej Brytanii wobec Polski.
24 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Nie dlatego przerwano rozmowy wojskowe z Anglią i Francją, że ZSRR zawarł układ o nieagresji z Niemcami, lecz przeciwnie: ZSRR zawarł pakt o nieagresji w wyniku tej między innymi okoliczności, że rozmowy wojskowe z Francją i Anglią znalazły się w ślepej uliczce wskutek niedających się pokonać różnic w poglądach.
Moskwa, 27 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Od czasu do czasu odbywały się w parku im. Gorkiego masowe mityngi, na których oficjalny mówca naświetlał aktualną międzynarodową sytuację polityczną, oczywiście, z punktu widzenia sowieckiego. [...]
Taki mityng miał się odbyć 8 września 1939 o godzinie drugiej po południu. Umówiłem się więc z trzema zaprzyjaźnionymi attaché wojskowymi: angielskim, amerykańskim i fińskim, że pojedziemy na niego razem, bo miała być omawiana wojna niemiecko-polska. Wszyscy mówiliśmy biegle po rosyjsku.
Przemówienie było nieprzychylne dla Polaków i zebrani przyjęli je raczej chłodno. Dopiero, gdy pod koniec przemówienia mówca podniesionym głosem krzyczał: „A cóż, my, sowiecki naród i rząd, mamy patrzeć z założonymi rękami na cierpienia naszych braci Białorusinów i Ukraińców z winy pańskiej Polski?”. Mówca nie dał, wprawdzie, odpowiedzi na to pytanie, ale zebrani zrozumieli je po swojemu, a mianowicie, że wojska sowieckie pójdą na pomoc Polsce! Prawie wszyscy krzyczeli: „W pachod, w pachod protiw wrednym Germancam!”. Gdyśmy już wsiedli do samochodu, angielski attaché, pułkownik Firebrace, zapytał mnie, co myślę o tym końcowym zapytaniu mówcy. Odpowiedziałem prawie bez namysłu: „Caryca Katarzyna wysłała kiedyś swe wojska przeciwko Polakom pod pretekstem ochrony dysydentów, a teraz Stalin wyśle swoje pod pretekstem obrony pobratymców i zabierze pół Polski”. Wszyscy trzej smętnie przytaknęli głowami.
Moskwa, 8 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Zgodnie z poleceniem, które otrzymałem przez radio, że moje poczynania mam uzgadniać z ambasadorem włoskim, przed południem go odwiedziłem.
Baron [Pietro Arone di] Valentino i teraz zachował spokój. Według niego panował całkowity chaos. Nikt niczego nie wiedział. Oprócz tego wobec nas — państw zaprzyjaźnionych z Niemcami — panowała w dużym stopniu nieufność.
W czasie naszej rozmowy poruszyłem kwestię dalszego rozwoju stosunków sowiecko-niemieckich i sowiecko-polskich. Ambasador Włoch wyraził swój pogląd, że Związek Sowiecki nie przeoczy nadarzającej się okazji do zajęcia części Polski, czego obecnie może właściwie dokonać w każdej chwili bez żadnego ryzyka. Na moje pytanie dotyczące sytuacji dyplomatów w przypadku niespodziewanej inwazji sowieckiej, która spotkałaby nas w bezpośredniej bliskości granicy, baron Valentino, z charakterystyczną dla niego flegmatycznością, oświadczył: „Włochy mają stosunki dyplomatyczne ze Związkiem Sowieckim, więc my nie mamy powodu bać się napaści sowieckiej. Jedynie nuncjusz znajdzie się w kłopotliwej sytuacji, ale przebierzemy go za kamerdynera i wyjeżdżając stąd, zabierzemy ze sobą. Sytuacja Węgier jest inna — wy nie macie stosunków dyplomatycznych z Moskwą. Można więc wnioskować, że sytuacja poselstwa węgierskiego może być niepewna”.
Okolice Krzemieńca, 10 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Późnym popołudniem zaskoczyła mnie moja gospodyni:
— Czy słyszał pan, że pan ambasador rosyjski [Nikołaj Szaronow] wyjechał?
— Kto pani to powiedział?
— Proszę pana, sama widziałam. Kufry wyniesiono z mieszkania i wszystko pakowano do samochodów stojących przed gmachem. Pan ambasador i inni panowie wsiedli i odjechali.
— Kiedyś wrócą — odpowiedziałem uspakajająco, ale naprawdę nagły odjazd ambasadora sowieckiego uważałem za zły znak.
Krzemieniec, 11 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Mołotow zaprosił mnie dzisiaj do siebie na godzinę 16.00 i oświadczył, że gotowość Armii Czerwonej została osiągnięta szybciej niż oczekiwano. Dlatego akcja sowiecka może nastąpić wcześniej, niż przyjmował on podczas naszego ostatniego spotkania. Dla politycznej podbudowy sowieckiego wkroczenia (rozpad Polski i ochrona mniejszości „rosyjskiej”) najwyższą wartość miałoby wejście do akcji dopiero wtedy, gdyby stolica Polski — Warszawa — padła. Dlatego Mołotow prosił, aby mu w możliwie najbliższym terminie zakomunikować, kiedy można liczyć na zajęcie Warszawy.
Moskwa, 14 września
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939. Geneza i skutki agresji, t. 1, red. Eugeniusz Kozłowski, Warszawa 1994.
Stalin przyjął mnie o drugiej w nocy w obecności Mołotowa oraz Woroszyłowa i oświadczył, że Armia Czerwona przekroczy dziś rano o godzinie szóstej granicę radziecką na całej linii od Połocka do Kamieńca Podolskiego.
Dla uniknięcia nieporozumień, Stalin pilnie prosił, aby lotnictwo niemieckie od dzisiaj nie przekraczało na wschód linii Białystok–Brześć–Lwów. Samoloty radzieckie rozpoczną już dzisiaj bombardowanie terenów na wschód od Lwowa.
Moskwa, 17 września
Stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z państwem radzieckim 1918-1943. Wybór dokumentów, opr. Jerzy Kumaniecki, Warszawa 1991.
Żaden z argumentów użytych dla usprawiedliwienia uczynienia z układów świstków papieru nie wytrzymuje krytyki. Według moich wiadomości głowa państwa i rząd przebywają na terytorium Polski... Zresztą sprawa rządu nie jest w tej chwili istotna. Suwerenność państwa istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej biją się... To, co nota mówi o sytuacji mniejszości, jest nonsensem. Wszystkie mniejszości... dowodzą czynami swej całkowitej solidarności z Polską w walce z germanizmem. Wielokrotnie w naszych rozmowach mówił pan o solidarności słowiańskiej. W chwili obecnej nie tylko Ukraińcy i Białorusini biją się u naszego boku przeciw Niemcom, ale także legiony czeskie i słowiańskie. Gdzie więc podziała się wasza solidarność słowiańska?
Moskwa, 17 września
Zmowa. IV rozbiór Polski, opr. Andrzej Leszek Szczęśniak, Warszawa 1990.
Ruszyliśmy ku granicy. Punktualnie o siódmej postawiłem nogę na zaorany pas ziemi oznaczający granicę. Jeszcze sekunda i znajduję się na terytorium Polski. Po terenie nie rozróżnisz, jednak po domach i chłopach znać, że nie jestem w przepięknym kraju sowieckim. Widzę pierwszy chutor i dwie dziewczyny [...]. Przemieszczamy się dalej, napotykamy radosne i zapłakane z radości twarze naszych braci — Białorusinów. Wszędzie okazują pomoc. Oporu nie ma.
17 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Po dziesięciu minutach lotu zauważyłem na szosie jadącego na rowerze w przeciwnym kierunku sierżanta. Coś mnie tknęło, że coś nie w porządku, bo jechał jak szalony w rozpiętym mundurze. [...]
Lecę w kierunku południowo-wschodnim, a tu aż mnie podrzuciło: na przestrzeni trudno mi nawet określić jak dużej kotłuje się ogromna masa, najpierw idą czołgi, potem kawaleria, znowu czołgi, znowu kawaleria... Myślę: trzeba się zorientować, ile jest tego; nie mogę — masa, masa... Wracam do Petlikowic, dochodzę do miasta, w którym stały kolumny i widzę, jak batalion zmotoryzowany KOP wali co sił w kierunku bolszewików. Odległość jakieś 15 kilometrów pomiędzy nimi. Podlatuję, macham skrzydłami, pokazuję kierunek i teraz zapominam o wszystkim — tu widzę garstkę, a tam przecież straszna masa!
Latam na odcinku między nimi, odległość się zmniejsza. Gdy przelatuję nad bolszewikami, ci nie strzelają, natomiast konie jak szalone skaczą, psują szyki. Myślę sobie, że choć narobię im bałaganu, przeto pikuje raz, drugi, trzeci, za czwartym słyszę huk i rzegot karabinów — to taczanki bolszewickie [...]. Wracam do KOP-u. Odległość jakieś 10 kilometrów. Pędzą jak przedtem, jestem pewien, że będą się bić, trzeba im pomóc, zawsze coś znaczy zamieszanie wywołane przez samolot. Teraz jest mi wszystko jedno — pikuję, strzelam w kupę koni, jest tego tyle, że nie potrzebuję specjalnie celować. Niestety, wszystko ma swój koniec — karabiny przestały strzelać, brak amunicji. To mnie przywróciło do równowagi, przypomniałem sobie rozkaz — wracam.
Woj. tarnowskie, 17 września
Wiktor Cygan, Kresy w ogniu. Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1990.
Jechaliśmy wolno [w kierunku Tarnopola]. [...] W pewnym momencie dostrzegłam na horyzoncie masę ruchomych, ciemnych punkcików. Z każdą chwilą powiększały się, były bliżej. Widok ten sprawiał wrażenie groźnej szarańczy. Można już było odróżnić nieprzebraną ilość sylwetek ludzkich, w długich wojskowych płaszczach, szpiczastych czapkach, z osadzonymi na karabinach bagnetami. Wojsko to dosłownie zalało pola, drogi, zagajniki. Za piechotą ukazały się wolno posuwające się czołgi.
Był już dzień, gdy dojechaliśmy do Nowego Sioła. Przerażona ludność stała przed domami, pytała, co się dzieje. Pytania były zbędne: było oczywiste, że idzie na nas Azja.
Nowe Sioło, woj. tarnopolskie, 17 września
Moje zderzenie z bolszewikami we wrześniu 1939 roku, red. Krzysztof Rowiński, 1986.
Obywatele! Gdy armia nasza z bezprzykładnym męstwem zmaga się z przemocą wroga od pierwszego dnia wojny aż po dzień dzisiejszy, wytrzymując napór ogromnej przewagi całości bez mała niemieckich sił zbrojnych, nasz sąsiad wschodni najechał nasze ziemie, gwałcąc obowiązujące umowy i odwieczne zasady moralności.
Stanęliśmy tedy nie po raz pierwszy w naszych dziejach w obliczu nawałnicy, zalewającej nasz kraj z zachodu i wschodu. [...]
Obywatele! Z przejściowego potopu uchronić musimy uosobienie Rzeczpospolitej i źródło konstytucyjnej władzy. Dlatego, choć z ciężkim sercem, postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzeczpospolitej i Naczelnych Organów Państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników. Stamtąd, w warunkach zapewniających im pełną suwerenność, stać oni będą na straży interesów Rzeczpospolitej i nadal prowadzić wojnę wraz z naszymi sprzymierzeńcami.
Obywatele! Wiem, że mimo najcięższych przejść, zachowacie, tak jak dotychczas, hart ducha, godność i dumę, którymi zasłużyliście sobie na podziw świata.
Na każdego z was spada dzisiaj obowiązek czuwania nad honorem naszego Narodu, w najcięższych warunkach. Opatrzność wymierzy nam sprawiedliwość.
Kosów, woj. stanisławowskie, 17 września
Napaść sowiecka i okupacja polskich ziem wschodnich (wrzesień 1939), red. Józef Jasnowski, Edward Szczepanik, Londyn 1985.
Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami — bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.
Kosów, woj. stanisławowskie, 17 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Potęgujący się w decybelach chrzęst i raptowny odgłos ciągłej strzelaniny z broni maszynowej, bez rozkazu postawił nas na nogi. Skoczyliśmy do karabinów. W tym momencie na plac poczęły wpełzać czołgi, na których nie było żadnych oznak, ani numerów. Z karabinów maszynowych sypały ogniem ciągłym w stronę okien okalających plac domów. Nie wiem, w jaki sposób w piekielnym hałasie uszy moje odebrały rozkaz dowódcy: „Bez broni w dwuszeregu zbiórka!”. Po sformowaniu szeregu ustał ogień z czołgów i powstała cisza potęgująca jeszcze bardziej moje napięcie psychiczne.
Nasz dowódca zbliżył się do najbliższego czołgu i salutując zaczął składać raport. Obserwując zajście, śmiesznym mi się wydało, jak mały człowieczek gada do potężnej, opancerzonej maszyny. Był to tylko błysk myśli, bo oto uchyliła się pokrywa wieży czołgu, a z niej wykrzywiona wściekłością gęba. Padł strzał z pistoletu, opadła gwałtownie salutująca ręka porucznika, a on sam wyprężył się, jakby w ostatnim pozdrowieniu swoich braci bolszewików, po czym miękko osunął się na bruk.
Pińsk, Polesie, 17 września
Moje zderzenie z bolszewikami we wrześniu 1939 roku, red. Krzysztof Rowiński, 1986.
Żołnierze sowieccy nie rozumieli, dlaczego „uciemiężeni” — jak głosiła sowiecka propaganda — mieszkańcy ziemi wileńskiej nie witają ich i nie cieszą się z „wyzwolenia”. Dlaczego ulice są puste, na każdym kroku wieje tu chłodem i panuje złowieszcze milczenie. W pojęciu każdego bolszewika świat kapitalistyczny, do którego należała Polska, dzielił się na wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych — na bogatych i biednych. Oczy biednych mogły być zwrócone tylko w jedną stronę: jedynego sprawiedliwego, bo robotniczo-chłopskiego państwa — w stronę ZSRR.
Tymczasem tutaj jakoś nie było widać głodnych, gołych i bosych ludzi. W kraju rządzonym przez panów i obszarników nie było wcale powszechnej nędzy.
Wilno, 19 września
Henryk Sobolewski, Z ziemi wileńskiej przez świat GUŁAGU, Warszawa 1990.
O godzinie 16.30 dowiedziałem się, że na południe od Grodna znajduje się dowódca 15 Korpusu Pancernego, bohater Związku Radzieckiego komdiw Pietrow. Natychmiast udałem się do niego i zameldowałem: „Miasto Grodno zdobyte, poczta, telegraf, bank, elektrownia, stacja kolejowa wzięte. Wystawiłem wartę z 5 kompanii 101 pułku strzeleckiego, ponieważ brakuje mojej piechoty. Czołgi i samochody pancerne rozlokowały się w mieście wzdłuż rzeki Niemen”.
Komdiw Pietrow odpowiedział mi na to: „Jak to «miasto zdobyte», skoro prowadzona jest strzelanina?”. [...] A potem dodał: „Wyprowadzić czołgi z miasta, w przeciwnym razie was spalą”. Oburzyłem się, bo przecież rano będziemy musieli znowu zdobywać miasto, ale komdiw Pietrow powiedział: „Do przeczesania miasta potrzeba od 3 do 5 tysięcy piechoty, a my jej nie mamy. Czołgi 15 Korpusu Pancernego stoją bez benzyny. Do rana mogę zatankować nie więcej niż szesnaście czołgów, które przekażę pod wasze rozkazy. Nocą podejdzie 4 Dywizja Kawalerii i jutro [22 września] od godziny 8.00 razem ze spieszonymi kozakami będziemy przeczesywać miasto”.
Po tym wyjaśnieniu wyprowadziłem z miasta czołgi, ale zostawiłem wartę w zajętych instytucjach i samochody pancerne do patrolowania ulic.
Grodno, 21 września
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939, Działania wojsk frontu białoruskiego, t. 3, red. Czesław Grzelak, Warszawa 1995.
1) Polska armia, w momencie przejścia Armii Czerwonej do ofensywy, była na tyle zdemoralizowana, że nie stawiała prawie oporu, poza pojedynczymi przypadkami oporu wojsk pogranicznych, osadników i oddziałów wycofujących się pod kierownictwem naczelnego dowództwa.
2) Do niewoli zagarnięto bardzo wielu szeregowców i oficerów. [...] Wyselekcjonowuje się głównie oficerów. Wśród jeńców prowadzona jest praca polityczna. Uważam, że potrzebne jest polecenie rządu o wypuszczeniu do domów jeńców Białorusinów i Ukraińców po ich spisaniu. [...]
4) Przeważająca masa ludności przyjmowała Armię Czerwoną z entuzjazmem. Jednakże w wielkich miastach, zwłaszcza w Stanisławowie, inteligencja i sklepikarze zachowywali się powściągliwie. [...]
16) W związku z wielkim uciskiem narodowym Polaków wobec Ukraińców, cierpliwość tych ostatnich jest na wyczerpaniu i w niektórych przypadkach dochodzi między Ukraińcami a Polakami do bijatyk, a nawet do gróźb wyrżnięcia Polaków. Potrzebna jest pilnie odezwa rządu do ludności, ponieważ może przekształcić się to w poważny czynnik polityczny.
Stanisławów, 21 września
Katyń. Dokumenty ludobójstwa, t. 1: Jeńcy niewypowiedzianej wojny. Sierpień 1939 – marzec 1940, red. Wojciech Materski, Bolesław Woszczyński, Warszawa 1995.
1. Jeńców wojennych żołnierzy — Ukraińców, Białorusinów i innych narodowości, których stronami rodzinnymi są terytoria Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej — rozpuścić do domów. [...]
3. Wyodrębnić w oddzielną grupę jeńców wojennych żołnierzy, których strony rodzinne znajdują się w niemieckiej części Polski i zatrzymać ich w obozach do rozmów z Niemcami i decyzji w kwestii odesłania ich do ojczyzny.
4. Dla jeńców wojennych oficerów zorganizować oddzielny obóz. Oficerów w randze od podpułkownika do generała włącznie, a także ważnych urzędników państwowych i wojskowych, przetrzymywać oddzielonych od pozostałego składu oficerskiego w specjalnym obozie [w Starobielsku].
5. Agentów wywiadu, kontrwywiadu, żandarmów, służbę więzienną i policjantów — przetrzymywać w osobnym obozie [w Ostaszkowie].
Moskwa, 2 października
Polscy jeńcy wojenni w ZSRR 1939–1941, oprac. Wojciech Materski, Warszawa 1992.
Spisywanie ewidencji, apele i zbiórki. Na zbiórkach [...] krzyczeli: „Polscy oficerowie, policjanci, listonosze i urzędnicy państwowi — wystąpić osiem kroków do przodu!”. [...] A kiedy już wywołani stali, jeden z politruków (tak ich nazywaliśmy), wskazując na naszych oficerów i rezerwę wojskową przeraźliwym głosem krzyczał: „To są wasze polskie burżuje, którzy znęcali się nad wami i trzymali polski naród w niewoli!”. [...] Po chwili kazano nam się rozejść do bloków, wszystkich oficerów i rezerwę wojskową lokując w oddzielnych blokach w pobliżu wieżyczek obserwacyjnych. [...] Wieczorami z pobliskiego lasu słychać było strzały z broni karabinowej. [...]
Za kilka dni przedostaliśmy się do tych bloków, gdzie przebywali nasi oficerowie i rezerwa wojskowa. Nie zastaliśmy już żadnego z nich.
Obóz w Talicy, obwód iwanowski, ZSRR, 5 października
Jan Bieńkiewicz, AW, sygn. II/1153.
20 stycznia 1940 zaczęliśmy werbować młodzież i kolegów i wtajemniczać ich w nasze zadanie. Kto jaką broń miał, taką z sobą przynosił. Powstanie naznaczyliśmy na 21/22 stycznia.
W niedzielę 21stycznia podzieliliśmy się na cztery grupy, które miały opanować: pierwsza grupa koszary górne, druga – koszary dolne-więzienie, trzecia – miasto, czwarta – stację kolejową. O jedenastej w nocy zaczęliśmy powstanie. Z kilkoma karabinami i rewolwerami zdobyliśmy koszary, pocztę, szpital, miasto. Ale nie wiedzieliśmy o wojsku rosyjskim na stacji, w wagonach. Oni po rozpoczęciu strzelaniny uderzyli na nas. Broni w koszarach nie znaleźliśmy, więc ci, co jej nie mieli, od razu uciekali. Rosjanie opanowali miasto, ale padło ich kilkudziesięciu (około trzydziestu).
Czortków, 21 stycznia
Powstanie w Czortkowie, „Karta” nr 5/1991.
Powstanie rozpoczęło się wieczorem 21 stycznia 1940, czyli w rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Mogło w nim wziąć udział, jak mi się wydaje, paruset ludzi. Uzbrojenie było indywidualne, przeważnie posiadano broń jeszcze z 1939 roku.
Wszyscy stawiliśmy się na miejscu przeznaczenia. Jakie mieliśmy perspektywy? Byliśmy optymistami, bo przecież zmobilizowanie wszystkich wtajemniczonych i wyjazd pociągami do Zaleszczyk to nie był wielki problem. Grupa operacyjna „Kolej”, w której się znajdowałem, miała oprócz zajęcia dworca usunąć stamtąd wszystkich pracujących tam Rosjan. Parowozy były „pod parą”, tak że tylko wsiąść i jechać. […]
W naszej grupie nie doszło do wymiany ognia. Każdy uzbrojony był w pistolet. Akcja przebiegła sprawnie. Rosjanie byli bardzo przestraszeni i gdy wpadliśmy z bronią, to w ogóle nie stawiali oporu. Dwóch czy trzech strażników szybko rozbroiliśmy.
Czortków, 21 stycznia
Powstanie w Czortkowie, „Karta” nr 5/1991.
W niedzielę [21 stycznia] o dziewiątej wieczorem wystrzelona rakieta dała sygnał do rozpoczęcia działań. W tym dniu, dla wyrobienia sobie alibi, zapisałem się dobrowolnie z sąsiadem, Cześkiem Noworolskim, na nocny dyżur. Zadaniem naszym było pilnowanie zwrotnic i systematyczne czyszczenie ich ze śniegu. Wyznaczono nam posterunek w kierunku Zaleszczyk, tam też była budka zwrotnicowych, gdzie obaj się ulokowaliśmy. Co pewien czas wychodziliśmy i obserwowaliśmy, czy ktoś nie idzie na stację.
Około godziny trzeciej nad ranem wokół stacji rozpoczęła się strzelanina. Musieliśmy z kolegą kłaść się na podłogę, aby nie trafiły nas kule. Po pół godzinie strzelanina ucichła. Postanowiliśmy wyjść, aby zobaczyć, co się dzieje wokół nas. Do dworca zaczęły nachodzić grupki zbiegów. Były to przeważnie żony Rosjan, niektóre uciekały boso, w nocnych koszulach. Wojsko zaczęło kręcić się po torach, zabroniono nam wychodzić z budki. Nie mogłem zrozumieć, co się dzieje, a nie było kogo się zapytać. Pociągi stały przygotowane, ale nikogo obok nich nie było oprócz obsługi.
Dopiero później dowiedziałem się, że jedna z trójek nie wykonała swego zadania. Mieli przerwać łączność kolejową ze stacją w Kopyczyńcach, ale przerwali tylko jedną linię przy szosie, a ta przy torach była nadal czynna. Podobno ci chłopcy nie mogli wdrapać się na słupy.
Czortków, 22 stycznia
Powstanie w Czortkowie, „Karta” nr 5/1991.
Gdy mnie już oficjalnie wezwano do transportu, wziąłem worek ze swoim nędznym dobytkiem i stawiłem się na wskazane miejsce. Przekazanie nowej eskorcie odbywało się w sposób poniekąd uroczysty. Przekazywano nie tylko osobę, lecz również jej teczkę osobistą [...]
Pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, były brutalne twarze naszej eskorty, stanowiące kontrast z dobrodusznym na ogół sposobem bycia tych strełkow (to znaczy szeregowych strzelców), do których byliśmy przyzwyczajeni w Putiwlu i Kozielsku. [...] Obecnie wyczuwało się wyraźnie, że dla członków tej nowej eskorty byliśmy raczej martwymi przedmiotami, którymi trzeba było w pewnym stopniu manipulować, a nie żywymi ludźmi. Przeprowadzono w sposób dość brutalny, lecz sprawny, bardzo ścisłą rewizję osobistą, odbierając wszystkie ostre przedmioty i potem pod o wiele bardziej wzmocnionym konwojem, niż ten do którego byliśmy przyzwyczajeni, odprowadzono nas do ciężarówek, które czekały przed bramą obozu [w Kozielsku]. [...] Przywieziono nas na bocznicę, gdzie czekało już sześć przygotowanych wagonów typu stołypinowskiego. [...] Cechą tych wagonów było to, że nie miały one okien w poszczególnych przedziałach, a jedynie czasami malutki otwór pod samym sufitem; drzwi do przedziałów były zamykane tylko od zewnątrz i miały charakter żelaznej kraty. Okna były jedynie od strony korytarza, w którym normalnie dyżurowali strażnicy więzienni. [...]
Koleje były przeładowane i te pociągi, które nie miały pierwszeństwa, były przetrzymywane godzinami na bocznicach, aż się zwolni tor, dla ich przepuszczenia. Pociągi więzienne oczywiście nie miały pierwszeństwa. Tym razem jednak jechaliśmy wyjątkowo szybko. W brzasku porannym [30 kwietnia 1940] osiągnęliśmy Smoleńsk. [...]
Po krótkim postoju na torach oddalonych od głównego peronu, pociąg ruszył znowu. [...] Niedługo jednak, po przejechaniu najwyżej kilkunastu kilometrów, pociąg stanął. Z zewnątrz zaczęły dochodzić odgłosy poruszania się większej ilości ludzi, warkot motoru, urywane słowa komendy. W naszym przedziale nie było okna, było więc trudno zorientować się, gdzie jesteśmy i co się dzieje na zewnątrz. Z przedziału do przedziału zaczęto podawać wiadomość, że wyładunek już się rozpoczął.
Mniej więcej po półgodzinnym postoju, do naszego wagonu wszedł pułkownik NKWD, wysoki o czerwonej twarzy [...]. Wywołał moje nazwisko i powiedział, że zostaję wydzielony z transportu. [...]
Gdyśmy wyszli na zewnątrz uderzyły mnie zapachy wiosny wiejące od okolicznych pól i lasów, chociaż jeszcze gdzieniegdzie leżały płachty śniegu. Był śliczny, wiosenny poranek. Wysoko w błękitach bujał skowronek. Opodal były zabudowania [stacji Gniazdowo], lecz nie widać było żadnych ludzi z obsługi kolejowej. Lokomotywa już odeszła. Coś się działo po innej stronie pociągu, lecz co, tego nie mogłem zobaczyć. […]
Za chwilę stanęliśmy przy pustym wagonie więziennym, z którego jeńcy byli już wyładowani. Pułkownik kazał mi tam wejść i zająć miejsce w jednym z przedziałów; zatrzasnął żelazną kratę drzwi oraz polecił żołnierzowi, który stojąc na korytarzu, miał mnie pilnować, aby przyniósł mi czajku — i wyszedł. [...]
Pod sufitem zauważyłem otwór, przez który można było zobaczyć co się dzieje na zewnątrz. [...] Przed nami był plac częściowo porośnięty trawą, wyglądało to na równe miejsce, gdzie przedtem pod otwartym niebem były składy jakichś towarów przeznaczonych do transportu, najprawdopodobniej materiałów drzewnych. Z jednej strony do placu droga idąca prostopadle do torów kolejowych, z drugiej strony były jakieś zarośla. Plac był gęsto obstawiony kordonem wojsk NKWD z bagnetem na broń. [...]
Z drogi wjechał na plac zwykły pasażerski autobus, raczej małych rozmiarów [...]. Okna były zasmarowane wapnem. Pojemność autobusu była około 30 osób, wejście dla pasażerów od tyłu. Powstawało pytanie, jaki cel był zasmarowania okien tego niedużego autobusu. Autobus podjechał tyłem do sąsiedniego wagonu, tak że jeńcy mogli wchodzić bezpośrednio ze stopni wagonu, nie stąpając na ziemię. Z obydwu stron wejścia do autobusu stali żołnierze wojsk NKWD z bagnetem na broń. Był to dodatek do gęstego kordonu wojsk NKWD otaczającego plac. Po pół godziny autobus wracał, aby zabrać następną partię. Wynikało stąd, że miejsce dokąd wieziono jeńców nie było daleko. Powstawało pytanie, jaki był sens używania tej skomplikowanej transportowej procedury, zamiast zarządzenia pieszego marszu, jak to bywało przy poprzednich transportach?
Kozielsk-Gniezdowo, 29-30 kwietnia
Stanisław Swianiewicz, W cieniu Katynia, Paryż 1989.
Dziś rano skończyłam sianie i sadzenie – posialiśmy z Ojcem groch, fasolę, rzodkiewkę i chabry. W czasie tej roboty prowadziliśmy bardzo ciekawą rozmowę. Wobec tego, że Belgia kapitulowała wczoraj i sytuacja wygląda coraz groźniej, zastanawialiśmy się spokojnie i chłodno nad ewentualnym zwycięstwem Niemiec. Jest bardzo możliwe, że właśnie zwycięstwo zbarbaryzowanych Niemiec odrodzi europejską kulturę, która najwyraźniej jest w tej chwili u schyłku. Zresztą może Rosja będzie pionierem i ostoją nowej kultury, a z nią wszystkie narody słowiańskie. Wyroki Boże są niezbadane i nie wiadomo, czyja hegemonia będzie dla kultury bardzo odpowiednia. Oczywiście, że wstrząsy i zmiany byłyby wielkie i rozkwit byłby możliwy dopiero za kilkadziesiąt lat. Naprawdę trudno przewidzieć, co będzie w przyszłości. Ja ufam w miłosierdzie Boże i czekam. Obawiam się, że niepodległość straciliśmy już bezpowrotnie – zawsze ktoś będzie nam dyktować: czy Anglicy, czy Niemcy, Amerykanie czy Rosjanie. W tej chwili wojna raczej toczy się o wolność – z Anglikami czy o niewolę – z Niemcami.
Mimo ciężkich czasów mam nerwy żelazne, czuję się cudownie. Nigdy nie byłam tak silna ani tak spokojna, ani tak ładna jak teraz.
Turczynek, 29 maja
Wanda Wertenstein, Jan Michalewski, Wspomnienia i zapiski z lat 1939–1953, Pruszków 1999.
Bardziej prowizorycznie i pierwotnie mieszkać nie możemy. Jest to szałas, górska koliba o ścianach z pletni i dachu z siana, które trzyma się na rusztowaniu z gałęzi. Przyjechaliśmy tutaj wczoraj niby to na miesiąc, ale wszyscy spodziewają się, że ta robota będzie trwała ze dwa. Jest nas około 40 osób, niektórzy porobili sobie osobne „bałagany” (tak tutejsi nazywają tego rodzaju chatki). My w czwórkę śpimy w największym, gdzie mieszka 20 osób. W czwórkę, bo od 18 czerwca jesteśmy razem ze Stefankiem, który po półtoramiesięcznej rozłące powrócił na łono rodziny. Bardzo się nabiedował przez ten czas — pracował w polu na traktorze na zmianę po 5 dni i 5 nocy. Tutaj ma jeździć na grabiarce, a my będziemy układać siano w sterty. Robota to lżejsza niż poprzednia, przyjemniejsza i czystsza.
Na utrzymanie tu nie wydajemy, bo nas karmią, za co po ukończonych sianokosach mają odciągnąć sobie część wynagrodzenia. Dostajemy po 30 dkg chleba, 1 litr mleka kwaśnego, tzw. ajranu, rano kipiatok [wrzątek] zakropiony mlekiem, w południe zupę mięsną. Oby tak, nie gorzej, było do końca. Okolica śliczna. Rozległa dolina otoczona zewsząd górami, tylko straszne upały. Jesteśmy bardzo poopalani. Do roboty mamy wychodzić o 4.00 i siedzieć do 11.00, a po południu od 4.00 do 7.00. Wszystko byłoby dobrze — tylko okropne komary dokuczają i nie ma na to rady. Nudzić się nie nudzimy, bo zawsze coś jest do naprawienia czy do zmajsterkowania. Nie mamy prawie żadnych naczyń oprócz czajnika, aluminiowej litrowej ryneczki i dwulitrowego słoja kamiennego po smalcu — pozostałości dobrych czasów. Śniadania pijemy w puszkach po konserwach, a obiad — na raty.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 21 czerwca
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
W czasie kiedy nas zawiadomiono, że jesteśmy otoczeni, on [Aleksander Burski] się golił. Chwycił ręcznik, wytarł się i ucik w szuwary. Walka się zaczęła. Każdy bez rozkazu stanął ażeby się bronić.
Widziałem, jak [Antoni] Odyniec z porucznikiem ciągnęli armatkie, drugie Osiecki Henryk i Przybilski. Były maszynowe karabiny. Zaczęła się walka. Każdy instynktownie wiedział, co ma robić.
Anna Wojsławowicz i Jadwiga Laudańska stanęli przy oknach, gdzie stały skrzynki z granatamy; mnie krzyknięto: pal dokumenty.
Chwila była straszna. Padali trupy z obydwóch stron. Więc my nie moglim zwyciężyć, bo Rosjan było 10-krotnie więcej.
W tej walce zginęła P. Wojsławowicz, zostawiając 4-letnie córkie Halinkie i Jadwiga Laudańska, zostawiając córkie 4-letnie Irene. Kiedy podprowadzili mnie do trupów, to byli to dwie kobiety i 10 mężczyzn, ale później do wieczora więcej, być może 18 czy 19. Ale Rosjan było dużo więcej.
Kobielno, 29 czerwca
Tomasz Strzembosz, Uroczysko Kobielno. Z dziejów konspiracji i partyzantki nad Biebrzą 1939-1940, „Karta” nr 5/1991.
Co do budowy „bałaganu” — powoli nabieramy wprawy, zmieniamy już piąty raz miejsce koczowania. Zapowiadają, że do 20 sierpnia wszystko musi być skończone i ganiają nas pierwszorzędnie. [...] Bardzo tu ciężko coś kupić, zresztą już nawet prawie nie mamy za co, bo to, co wzięliśmy ze sobą, już prawie wyszło — ot, przecież cztery miesiące za parę dni miną, jak opuściliśmy Lwów. [...]
Wszyscy jesteśmy zupełnie zdrowi i — mimo że mało śpimy i licho jemy — dobrze wyglądamy. Pewno przyczynia się do tego opalenie. Mamusia nie chodzi po południu na robotę i stara się nam coś przygotować na kolację. [...] Nasze ubrania są w stanie opłakanym. Od kamieni i ściernisk powycierały się tak strasznie buty, że choć podeszwy jeszcze całe, to skóra na wierzchu z dziurami na wylot. Palce kompletnie wyłażą. [...] Wszystko dobrze, dopóki jest ciepło, ale co będzie w zimie? Mamusia ma tylko delikatne lekkie buciki, my ze Stefankiem na szczęście wzięliśmy narciarki. Są też wszystkie zimowe płaszcze, bo wybieraliśmy się na Sybir.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 8 sierpnia
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Będąc zwolniona od pracy, mam teraz sporo swobody, ale mimo to jestem ciągle zajęta, bo albo zbieram kiziaki [wysuszony nawóz] na opał, albo ceruję, gotuję z wielką biedą na ognisku w piecu, przy którym po kolei wszystkie siedzimy, a jest nas w baraku 16 osób. Same kobiety — z wyjątkiem Stefanka i Jureczka Prochowskiego. Ogniska są dwa między cegiełkami. Pozycja niewygodna, bo siedzi się w kucki albo klęczy i ciągle trzeba dmuchać. Dzieci odstępują mi część chleba, bo jako roboczy kupują 600 gramów, a ja 200; ponadto przynoszą mi wieczorem kawałek swojego mięsa, rosół i kipiatok. Dodawszy mąki, mam już obiad. Znajduję też pieczarki, które należą do przysmaków. [...]
Ludzie nasi wszyscy pomęczeni pracą i starsi zgnębieni, bo warunki na zimę okropne. O kwaterach mówią, ale dotąd mało kto ma odpowiednią izbę. Dopiero jak przyjdą mrozy, to może coś obmyślą. Nie mamy pieców, podłoga jest wylepiona gliną z wiórami. Śpimy od kilku dni nie na ziemi, jak dotąd, ale na deskach, na wysokości metra. [...] Wszyscy się męczą w tych warunkach, ale ani przebłysku nadziei.
Wysyła się właśnie pismo do wyższej władzy z zażaleniem i prosi się, aby przyjechał ktoś dla zbadania naszych warunków życiowych. Opału żadnego na zimę zakupić nie można ani kiziaków nie było czasu sobie przygotować, bo całe lato trzymali nas na sianokosach. Teraz bąkają, że można by iść wycinać siekierą gałęzie — na jedną kwaterę trzeba 12 fur. Trudno, ja bym nic nie wyrąbała, bo nie miałam nawet siły wyciąć na „bałagan”, a dzieci ustawicznie poza domem. Jeszcze na zakończenie sianokosów idą do pracy na 10 dni — bez powracania do domu. Jutro rano wychodzą, ale nie wiem, jak będzie, bo pada deszcz i dziś wrócili całkiem zmoczeni. To nie do pomyślenia, jacy my sponiewierani. Jedna z najprzyjemniejszych chwil to układanie się do snu, bo nam wtedy ciepło i można myśleć o tym, co minęło. Boję się zimy, bo to najgorsze. Przyznaję, że jak ciepło i słońce świeci, to zaraz weselej na duszy i wszystko inaczej się przedstawia.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 16 września
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Dziś, choć słońce przyświeca, bardzo zimno. Mimo to z wielkim gwałtem wyprawiono znów kilkanaście osób na oranie, między nimi Anielkę i Stefanka, a wrócili dopiero w sobotę po południu, po paru dniach spędzonych w polu. [...] Robota polega na tym, że trzeba poganiać byki, które ciągną pług. Teraz to już strasznie przykra robota z powodu tego zimna. [...] Wańdziunia niezmordowana poszła zbierać kiziaki, bo idzie tego masami. Ale co będzie w zimie — nie mamy pojęcia. Jako witaminę jemy jarzębinę.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 25 września
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Piszę na stepie w przerwie obiadowej. Pomyśl sobie, że po sianokosach, które skończyły się 21 września, był jeden dzień wolny i zaraz posłali nas na oranie. Po awanturze pozwolili nam dochodzić z fermy parę kilometrów na miejsce pracy. Chcieli, abyśmy dalej spali w „bałaganach”, ale w końcu ustąpili, bo nocą jest już porządny mróz, więc pomarzlibyśmy. Dziwny klimat, w południe można pracować w sukni, rano i wieczór w futrze nie jest za gorąco. [...]
Najgorzej teraz z myciem, gdy wychodzimy, woda w potoku zamarznięta, wieczorem też lodowa. Bierzemy ręcznik i mydło, i myjemy się na stepie w przerwie obiadowej. [...] Pracuję z Kazakiem, przy każdym pługu jeden Kazak i jeden Polak, nawet nie można porozmawiać. [...]
Dziś deszcz i błoto po wczorajszym słonecznym dniu. Anielka i Stefanek siedzą w domu i odpoczywają, a wokół ruch, bo wczoraj zabito krowę, więc wszyscy są zaopatrzeni w mięso i każda z pań coś przyprawia. Teraz już po obiedzie i Anielka w ogromnym żelaznym kazackim moździerzu tłucze opalony jęczmień. Wielka szkoda, że nie można robić zdjęć z naszego życia. Byłyby ciekawe obrazki na później. [...]
Plagą w baraku są kazackie kury, które skaczą po stołach i porywają, co się da, z garnków. Zaprzeczenie wszelkiej estetyki i czystości, bo z myciem i praniem wielkie trudności. Jest jedna miednica, toteż wzdycham, abyście nam przysłali drugą w paczce kolejowej. Życie codzienne składa się z ciągłych starań o jedzenie, drobnych kobiecych zatargów, narzekań, tęsknot za dawnymi i przyszłymi czasami.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 27 września
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
U nas już idzie pod zimę. Wiatr przeraźliwy wieje, aż huczy w baraku. Kwatery nowe jeszcze się remontuje, ściany i podłoga świeżą gliną wylepione, drzwi nie ma, opału żadnego na zimę ani odrobiny — więc nie wiem, co to będzie. Najstraszniejsze, że pełno osób, między nimi Anielka i Stefanek, poszło w pole na oranie. Przez 10 dni wracali na noc, potem — ponieważ im nic jedzenia nie dawali — przychodzili na 6.00, a od wczoraj kazali im wziąć pościel i znowu spać w „bałaganie”, aż do śniegu, bo jest dużo jeszcze do orania. Nie pomogły żadne sprzeciwy na zebraniu. Na wszelkie mówienie ze strony naszych, odpowiedział jeden z władz: „Zdechniecie, ale zostać musicie”. Wandzia pracuje na fermie, nosi glinę, miesza z kiziakiem, biega i zbiera kiziak dla nas do palenia, chodzi daleko za zbieranym mlekiem i serem, który Kazacy tylko ukradkiem dają, bo im nie wolno sprzedawać, myje w strumieniu naczynia, tak że właściwie nigdy nie siedzi.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 9 października
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
W ogóle oszczędności na każdym kroku. Tylko sił nie możemy oszczędzać, bo nam nie dają, a markować pracę bardzo trudno. Moja robota niby na oko nietrudna ani męcząca, ale po 5–6 godzinach jestem zmęczona. Mamy nosić w 30-litrowych starych bańkach po mleku wodę, co najmniej 200 metrów, mieszać motyką z gliną i świeżymi łajniakami, a potem oblepiać tym ściany, podłogę. Tym to przykrzejsze, że ręce w niemożliwy sposób marzną, grabieją, a potem pękają do krwi. Myć się w ciepłej wodzie nie możemy, bo ledwie jest czas i dostęp, by obiad ugotować, a po drugie żadnej miednicy czy większego naczynia znikąd wydostać nie można.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 9 października
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Przeżywamy tu teraz bardzo ciężkie dni. Zima już zagnieździła się na dobre, tym przykrzejsza, że szalone panują tu wichury i zamiecie. Tylko nieliczne dni są od nich wolne i wtedy, choć mróz jest solidny, ma się wrażenie, że jest bardzo łagodnie. Na szczęście jedna Kazaczka pożycza nam wiadro, tak że po wodę chodzi się tylko raz. Poczciwy Stefanek wziął ten obowiązek na siebie, ale naprawdę aż płakać się chce, gdy się go widzi z powrotem w domu. Wraca cały ośnieżony, oblodzony, z oczu, z nosa cieknie. Na domiar złego tak śnieg zasypał koryto rzeczne, że tu, gdzie wodę brało się dawniej, w ogóle się dostać nie można. Wyprawa trwa do pół godziny, a w drodze powrotnej to po prostu zapasy z wiatrem. Naturalnie, że teraz o praniu nawet małych rzeczy mowy być nie może, a i mydła jest już tylko jeden kawałeczek. Nie myjemy się codziennie, najwyżej ręce. [...]
Siano z dachu naszej sioneczki prawie całkiem zwiało, wobec czego nasypało się i nawiało śniegu solidnie. Dla najmniejszego nawet wyjścia trzeba się ubierać w płaszcz, czapkę, śniegowce. [...] Jest strasznie głodno, na nic sił nie mamy. W łóżku leżymy do przeszło 9.00, a od 4.30, gdy już całkiem ciemno, znowu leżymy, tyle że nie rozebrani. Bo i do czego się śpieszyć? Leżąc, opowiadamy sobie różne zdarzenia, wspominamy dawne czasy, ale najczęściej omawiamy najrozmaitsze przepisy.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 29 listopada
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Roznosiłem zawiadomienia po Królewskiej i bocznicach. Na Okrężnej ujrzałem po raz pierwszy w tym roku bociana, kleczącego na gnieździe. Przekonałem się, że polscy Niemcy mają wielki strach przed wojną na wschodzie. Pociągi wojskowe jadą w dalszym ciągu. W Grodzisku zaciemniają stację i wozownię kolejki.
Grodzisk Mazowiecki, 5 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Lwów, 1 czerwca
21 miesięcy minęło pod władzą Sowietów. [...] Boimy się najwięcej tego, że nas już stąd nigdy nie wypuszczą. Granice Związku Sowieckiego to gorsze niż mur chiński. Odepchnięci od Zachodu, od swego kraju, od kultury burżuazyjnej, demokratycznej, zachodniej, drżymy, że już nigdy nie powrócimy do swoich, do domu, do kultury europejskiej. Ta obawa dożywotniego pobytu w raju bolszewickim najbardziej nas przytłacza. Z lekkomyślnością bardziej niż karygodną, bo mieliśmy już smutne doświadczenie, nie myślimy o możliwości wojny na tym terenie, prowadzimy strusią politykę „niech na całym świecie wojna”... Cieszymy się z bezpieczeństwa, jakie rzekomo daje pakt niemiecko-sowiecki, wzdrygamy się na myśl o bombach niemieckich i o tym wszystkim, co one ze sobą przyniosą, a co już raz przeżyliśmy, i udajemy przed sobą, że wierzymy w pokój, bo tak sobie życzymy. [...]
12 czerwca
[Polacy] z coraz większą nienawiścią odnoszą się do bolszewików i coraz nieufniej przyjmują oferty przyjaźni, choć wiedzą, że w razie konfliktu z Niemcami — Rosja pomoże w wyzwoleniu Polski. Tylko Żydzi nie wahają się, bez względu na swój uczuciowy czy rozumowy stosunek do Związku, choć ucierpieli, choć ich majątki skonfiskowano, ich rodziny wywieziono, mimo to liczą jedynie na Rosję, bo wszystko jest lepsze od Niemców. [...]
20 czerwca
Obawiamy się wojny [...]. Rozsądniejsi zaczynają już myśleć o czynieniu zakupów, a są nawet tacy, którzy marzą o tym, aby ich wywieźć na Sybir czy do Kazachstanu. Ludzie kupują sobie putiowki (karty podróży i pobytu w uzdrowiskach) na Krym i Kaukaz, byle dalej na wschód. Są i tacy, którzy wnoszą podania do swych urzędów z prośbą o przeniesienie ich na skromniejsze nawet stanowisko, ale do Charkowa, Donbasu i dalej. Niektórzy żałują, że ukrywali się rok temu przed NKWD, które szukało ich, aby wywieźć.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
22 czerwca
Grom z jasnego nieba. [...] Żydzi są przerażeni. Nikt nie chce widzieć Niemców na oczy, ale wszyscy są przekonani, że wkroczenie ich to już nie kwestia dnia, lecz godzin. Uchodźcy nie mają tu swoich rzeczy, więc prędzej decydują się na ucieczkę, choć mało kto wierzy w skuteczność, mając już praktykę, że Niemcy wszędzie potrafią doścignąć. [...]
28 czerwca
Od nocy do wieczora przebywamy w schronach. Bombami nie przejmujemy się wcale, ale smutni jesteśmy i bezradni, przybici i zrezygnowani. Już dawno stwierdziłem, że wszystko trzeba w życiu przeżyć. Że Niemców nie można uniknąć. Tak, poznamy dolę żydowską u Hitlera. Trzeba na najgorsze być przygotowanym i ze stoicyzmem przyjąć wszystko, co nas spotka.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Piszę te słowa w schronie naszego domu. Mam nocny dyżur jako członek ochrony przeciwlotniczej. Rosjanie bombardują coraz częściej. Nasz dom stoi w niebezpiecznym punkcie – blisko głównej stacji kolejowej. Jest jedenasta. Siedzę przy małej, karbidowej lampce. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań wojennych między Rosją a Niemcami mogę pisać. Szok był ogromny. Wojna między Niemcami i Rosją! Któż mógł mieć nadzieję, że to nastąpi tak szybko!
[...]
Godzina policyjna w getcie zaczyna się teraz o siódmej, a nie o dziewiątej; za nieprzestrzeganie obowiązku zaciemnienia grozi kara śmierci. Ale to nic nowego. Syreny wyją dość często. Oślepiające światła rakiet rzucanych nad Warszawą przez radzieckich lotników robią ogromne wrażenie. Pomagają Czerwonym Wojskom Lotniczym bombardować precyzyjnie obiekty wojskowe i lotniska dookoła Warszawy. [...]
Prasa podziemna ukazuje się teraz częściej i spełnia ważną funkcję. Małe bibułki przynoszą nam powiew nadziei i podtrzymują moralnie.
Zdaje się, że właśnie jest alarm; tak, długi gwizd syreny. Muszę biec obudzić komendanta.
Warszawa, 26 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
30 czerwca Niemcy wkroczyli do Lwowa. [...] Przed sklepami spożywczymi olbrzymie kolejki. Dochodzi do coraz częstszych niesnasek, Żydów wypychają, obrzucają ich najgorszymi epitetami. Atmosferę pogromową wzmagają opowiadania o okrucieństwach bolszewickich. [...]
Niemcy wykorzystali to. Rozdmuchali tę sprawę do potwornych rozmiarów. Kazali rozkopać groby w więzieniach. Olbrzymie tłumy ciągnęły tam, jak na pielgrzymkę. „Męczennicy narodu zakatowani przez katów żydowskich z NKWD.” [...]
Po ulicach grasowały bandy, napadały na Żydów, których bito w okrutny sposób. Z mieszkań powyciągano mężczyzn Żydów do uprzątnięcia trupów. Tłumy zgromadzone przy więzieniach, uzbrojone w laski, żelazne drągi, tworzyły szpalery, którymi przechodzili Żydzi. Bito ich, czym popadło. A gdy wreszcie skopani, ociekający krwią dotarli do „miejsca pracy”, musieli wygrzebywać trupy i układać je w grobach. Przy tej okazji podlegali najbardziej wyrafinowanym torturom. [...] Część skatowanych Żydów wróciła do domów, ale znaczna część już nie.
Lwów, 30 czerwca–3 lipca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś, o 22.45, był nalot na Leningrad, słyszałam, jak wyją bomby – było to okropne, wręcz przerażające. Przez całe dwie godziny alarmu przeciwlotniczego trzęsły mi się nogi, momentami zamierało serce, choć na zewnątrz wydawałam się spokojna. Świadomie nie bałam się niczego, a jednak nogi drżały, brr...
Po zakończeniu alarmu (bomby spadały z paraliżującym śmiertelnym wyciem!) zadzwoniłam do Domu Radia, Jura rozmawiał ze mną... uprzejmie.
Chcę zdążyć. Daj mi, Boże, jeszcze tę jedną radość – prawdziwą i przewyższającą każdy inny triumf, pozwól mi zobaczyć go spragnionego mnie, w szaleństwie i szczęściu. O tak niewiele Cię proszę, zanim nadejdzie wyjąca śmierć. Nie proszę Cię o Kolę, dlatego że zginiemy razem – ja w bramie, on na dachu. Przecież nie kryjemy się w schronach, kiedy wyją bomby. [...]
Wiem, że Jura jest kaprysem, moją samoobroną, odwróceniem uwagi, tylko tyle.
Leningrad, 8–9 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Za kwadrans dziewiąta, zaraz przylecą Niemcy. Mimo że mija już piąty dzień bombardowań, nie mogę się uwolnić od nieustannego, namacalnego wręcz uczucia strachu. Serce mi staje, nogi drżą, ręce lodowacieją. To nie tylko przerażające, ale tak poniża.[…]
Zdaję sobie przecież sprawę – jestem przygotowana na koniec. Bomba już we mnie zaczęła tykać. Nie, nie − jakże to tak? Jak można obrzucać bezbronnych ludzi eks¬plodującym żelastwem, które na domiar złego najpierw wyje, żeby każdy myślał: „Uderzy we mnie” – i umierał zawczasu. Umarłeś − a bomba spadła obok. Ale za chwilę znów zaczyna wyć i znów umierasz, i znów łapiesz oddech − zmartwychwstajesz, by umierać na nowo. Ile razy jeszcze? Proszę, zabijcie mnie, ale nie straszcie, nie wolno wam straszyć mnie tym przeklętym wyciem, nie szydźcie ze mnie. Zabijcie po cichu! Zabijcie od razu, a nie po troszeczku, co parę godzin... Boże mój!
Dzisiaj o wpół do dziesiątej, kiedy zaczynałam pisać, znów przylecieli Niemcy. Walili gdzieś bardzo daleko. Kładę się spać – a oni, być może, będą za godzinę? Za dziesięć minut? Nie odczepią się ode mnie. A przecież te naloty to nie wszystko! Najwyraźniej szykują coś straszniejszego. Są blisko. Dziś na Palewskim pocisk spadł na kamienicę naprzeciwko naszego domu, było wiele ofiar.
Czuję, jak coś we mnie powoli umiera. Gdy w końcu umrze zupełnie − pewnie całkiem przestanę się bać. Jednak trzymam się. Dziś rano pisałam i powstał dobry wiersz, podczas gdy trwał alarm, ostrzał artyleryjski, bomby spadały gdzieś niedaleko... Przecież to nie jest normalne! Powinnam skryć się głęboko, łkać jak dziecko, błagać o litość. Najlepiej byłoby uśmiercić samą siebie. Ponieważ wszystko wokół okryte jest hańbą, „życie to ból, życie to strach, dlatego właśnie człowiek jest nie-szczęśliwy...”. Hańba nas wszystkich i każdego z osobna. Na przedmieściach robotniczych nie ma gdzie się schować przed bombami, nie ma dokąd uciec. Nazywa się to: „jesteśmy przygoto¬wani do wojny”.
Swołocz, awanturnicy, bezlitosne dranie!
Leningrad, 12 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś przez cały dzień trwał ostrzał artyleryjski, nawet teraz gdzieś walą, ale wygląda to na naszych. O wpół do siódmej, kiedy siedziałam w rajkomie, w Pałac Pionierów trafił pocisk i odłamek wpadł do naszego pokoju, tłukąc szyby. [...] Bomby spadły też na plac Nachimsona, to parę domów od nas.
Wczoraj nocowała u mnie Lusia, po tym jak w kamienicę naprzeciwko mojego rodzinnego domu trafił pocisk i wyleciały w nim szyby. W tym domu się urodziłam, mieszkałam do dwudziestego roku życia, tu był Borys, tu urodziła się Irka. Teraz w niego strzelają.
I jakże tu uwolnić się od poczucia agonii? Umiera wszystko, co istniało dotąd, a przyszłość nie istnieje. Wokoło śmierć. Głośna i wyjąca...
Leningrad, 13 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś sześciokrotnie ogłaszano alarm powietrzny.
Płoną szpitale: Kujbyszewski i Aleksandrowski. Rozdzierające wycie sygnałów alarmowych, ryki parowozów i jęki syren fabrycznych zlewają się w jeden desperacki skowyt. Dwie bomby rąbnęły w Szpital Moskiewski, nieopodal naszej kamienicy, i obudziły sforę patrolujących niebo zenitówek*. Ulica się zatoczyła, a ciężka brama wejściowa, przy której przycupnęłam z Leną, spadła z zawiasów i jak listeczek podfrunęła w górę. Dygotałam ze strachu.
Leningrad, 19 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziewiętnastego o 15.40 było jak dotąd najsilniejsze bombardowanie miasta. Byłam akurat w TASS-ie, kiedy w sąsiednią kamienicę łupnęła wielka bomba. Szyby w oknach wyleciały i przez dziury wdarły się do pokoju gęste, zielonożółte kłęby dymu. Nie wystraszyłam się wtedy zbytnio. Po pierwsze – byłam absolutnie pewna, że siedzę w bezpiecznym miejscu i we mnie nic nie może trafić, a po drugie – nie zdążyłam się przestraszyć, bo bomba uderzyła nagle. Najgorsze w śmierci jest oczekiwanie; spodziewanie się jej i strach. Bo jeśli dosięgnie cię bez ostrzeżenia – czegóż się bać? Jednak do tej pory rozmyślam, dlaczego bomba spadła właśnie na dom pod numerem dwanaście, mogła przecież trafić parę metrów dalej, w kamienicę pod czternastym, gdzie byłam ja... To znaczy, że mimo wszystko może dosięgnąć i mnie? To znaczy, że nic mnie przed tym nie uchroni? Niemożliwe!
Zaszłam do [Anny] Achmatowej [poetki], mieszka w suterenie po dozorcy (zginął od pocisku artyleryjskiego na ulicy Żelabowa), w najciemniejszym kątku przedpokoju, mrocznym jak u Dostojewskiego. Na rzuconych niedbale deskach − materacyk, a na jego skraju − zawinięta w chusty, z zapadniętymi oczami − Anna Achmatowa, „muza płaczu”, chluba poezji rosyjskiej − wyjątkowa, wielka Poetka. Jest skrajnie wycieńczona, chora, wystraszona.
A towarzysz Szumiłow siedzi w specjalnym, wygodnym schronie przeciwlotniczym w Smolnym i zajmuje się, nawet teraz, w tak tragicznym momencie, mordowaniem żywego, niezbędnego ludziom jak chleb powszedni, słowa...
A ja mam napisać dla Europy, jak się broni Leningrad − centrum kultury na światowym poziomie. Nie dam rady tego zrobić, dosłownie opadają mi ręce.
Achmatowa siedzi w egipskich ciemnościach, nie może nawet czytać, trwa jak w celi śmierci. Opłakiwała Tanię Guriewicz (wszyscy dziś wspominają Tanię i jej żałują) i tak celnie powiedziała: „Nienawidzę. Nienawidzę Hitlera, nienawidzę Stalina, nienawidzę tych, co zrzucają bomby na Leningrad i na Berlin, wszystkich, którzy prowadzą tę straszną wojnę...”. Ma rację, całkowitą rację! Jedynym słusznym wezwaniem byłoby: „Pobratajcie się! Precz z Hitlerem, Stalinem, Churchillem, precz ze wszystkimi rządami, nie będziemy dalej walczyć, nie potrzebujemy ani Niemiec, ani Rosji, klasa robotnicza sama znajdzie sobie miejsce na tej ziemi, urządzi się, nie trzeba nam ni ojczyzn, ni władzy – sami, sami zadbamy o nasz los”.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Przez całą noc eksplozje i ognisty deszcz bomb zapalających i burzących. Obydwie nie wyłaziłyśmy z upiornie zimnego schronu. Po rurach, jak linoskoczki, spacerowały szczury. Dygocąc razem z budynkiem, liczyłam wybuchy i myślałam o Dimie. Na dachu musi być strasznie. Mówił o pożarach w różnych punktach miasta.
Leningrad, 25 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
[...] Teraz już naprawdę nie wiem, kiedy się boję, a kiedy nie. Wczoraj, kiedy byłam w „Łzie”, były aż cztery alarmy i bałam się okropnie. Miałam lodowate dłonie, nad nami latały niemieckie samoloty i momentami chciałam krzyczeć: „No już, rzucaj, prędzej, nie mogę już dłużej tak wyczekiwać!”.
Leningrad, 28 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Nadchodzi głód!
Skończyły się domowe zapasy. Rozwinęła się swoista, leningradzka sztuka kulinarna. Nauczyliśmy się robić racuchy z gorczycy, zupę z drożdży, kotlety z chrzanu, kisiel z kleju stolarskiego. Wiele osób przynosi ze Składów Badajewskich ziemię zawierającą zwęglony cukier, wygotowuje ją, filtruje i pije jako kawę.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dzisiaj dostałam na kartki śmiesznie mały kawałeczek chleba.
– Czemu tak malutko?
– Bo bardzo mokry – burknęła sprzedawczyni i wydało mi się, że spojrzała na mnie drwiąco. Dotknęłam go – istotnie był mokry. Przybita wróciłam do domu.
– Łże! Ona zwyczajnie kradnie! – rozwścieczył się Dima. Czas jakiś wpatrywaliśmy się ponuro w leżącą na stole
gliniastą skibkę.
– Ha! Profesor ma wagę! – wykrzyknął raptem i, chwyciwszy chleb, zniknął.
– Brakuje 100 gramów! – oznajmił po powrocie.
– 100 gramów! Co za łajdaczka!
Popędziłam do piekarni, gotowa walczyć o swój chleb, bez względu na konsekwencje. Ale sprzedawczyni, wysłuchawszy mnie, bez słowa odważyła 100 gramów. Widzisz ją! Wie gad, czyje owce zjadł!
Leningrad, 23 listopada
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Sikorski: Oświadczenie o amnestii nie jest wykonywane. Dużo i to najcenniejszych naszych ludzi znajduje się jeszcze w obozach pracy i w więzieniach.
Stalin (notując): To jest niemożliwe, gdyż amnestia dotyczyła wszystkich i wszyscy Polacy są zwolnieni.
Anders: Nie jest to zgodne z istotnym stanem rzeczy. Posiadam w wojsku ludzi, których zwolniono zaledwie przed paru tygodniami i którzy stwierdzają, że w poszczególnych obozach zostały jeszcze setki, a nawet tysiące naszych rodaków.
Sikorski: Nie naszą jest rzeczą dostarczać rządowi sowieckiemu dokładne spisy naszych ludzi, ale pełne listy mają komendanci obozów. Mam ze sobą listę około 4 tysięcy oficerów, których wywieziono siłą i którzy znajdują się jeszcze obecnie w więzieniach i w obozach pracy, nawet sam ten spis nie jest pełny, zawiera bowiem tylko nazwiska, które udało się zestawić z pamięci. Poleciłem sprawdzić, czy nie ma ich w Kraju, z którym mamy stałą łączność. Okazało się, że nie ma tam żadnego z nich, podobnie jak w obozach jeńców na terenie Niemiec. Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił.
Stalin: To niemożliwe. Oni uciekli.
Anders: Dokądże mogli uciec?
Stalin: No, do Mandżurii.
Moskwa, 3 grudnia
Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, wyb. Józef Mackiewicz, Londyn 1982, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Dziś wśród starych rupieci znalazłam puszkę kleju do tapet, zrobionego z makaronowych odpadów. Ważyła kilogram! Cudownie! Nie wierzyliśmy własnym oczom. Dima natychmiast władował sobie do ust pełną garść kleju. Wyrwałam mu puszkę.
– Poczekaj, daj chociaż zagotować!
– Ugotujmy gęstą breję – Dima modlitewnie złożył
ręce.
– Wykluczone – sprzeciwiłam się stanowczo – będziemy gotować zupę na stugramowych porcjach. Wówczas kleju starczy na dziesięć dni.
– Masz rację, naturalnie – zgodził się markotnie. – Ty zawsze masz rację – dodał mściwie.
Leningrad, 6 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dima wstał dziś przede mną, długo krążył po pokoju, potykając się o meble i klnąc. W końcu wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Przepadł gdzieś na cały dzień.
– Gdzie byłeś? – zapytałam, gdy wrócił.
– A tak... łazikowałem – spławił mnie niejasno.
Po czym mrugnął porozumiewawczo i wypalił:
– Zamierzałem znaleźć bocheneczek chleba.
– O czym ty mówisz? – zawołałam wystraszona. Spojrzał na mnie przenikliwie.
– Pewnie myślisz, że zwariowałem?
– Nie, coś ty?... Ale... przecież...
– Daj spokój! Wiem, że chleb nie leży na ulicy. Nie o to chodzi.
– Więc o co? Nie odpowiedział. Ale ponieważ nie ruszałam się z miejsca i patrzyłam na niego, zaczął mówić. Z początku z trudem, powoli, a potem coraz szybciej i szybciej. Owładnęło nim jakieś dziwne, niezrozumiałe dla mnie podniecenie. Natknął się dziś na dziecięce sanki załadowane chlebem. Sanki otaczał pięcioosobowy uzbrojony konwój. Za nimi posuwał się tłum. Wszyscy jak urzeczeni wpatrywali się w bochenki. Dima ruszył z tłumem. Pod sklepem sanki rozładowano. Ludzie rzucili się na puste skrzynki w poszukiwaniu okruchów. Dima znalazł na ziemi, wdeptaną w śnieg, sporą skórkę. Jakiś chłopaczek wyrwał mu ją z rąk. Zaczął ją żuć ten podły zasmarkaniec, śliniąc się i mlaszcząc. W Dimę wstąpił demon. Chwycił chłopczyka za kołnierz i zaczął nim potrząsać, nie myśląc, co robi. Głowa malca dyndała na cieniutkiej szyjce, jak u szmacianego Pietruszki. Mimo to nadal poruszał szybko szczękami, oczy miał zamknięte. „Dosyć, dosyć wujku! Patrz!” – rozkrzyczał się nagle i szeroko otworzył usta. Dima grzmotnął nim o ziemię. Miał ochotę go zabić. Ale na szczęście ze sklepu wytoczył się, rumianolicy jak maślana bułeczka, sprzedawca. „A sio! Sio!” – krzyknął i zamachał rękami.
– Jakby to były wróble, a nie ludzie! – Dima był oburzony. – A najbardziej mnie zdumiewa, że temu szubrawcowi nikt nie przyłożył po pysku.Udręczony zadumał się nagle, zapatrzył tępo w jeden punkt. Czułam, że coś pominął w swoim opowiadaniu, więc zerknęłam na niego pytająco. Ale Dima pogrążył się już w nirwanie. Nie widział i nie słyszał niczego. Ostatnio przytrafia mu się to coraz częściej. Nie ma prądu. Siedzimy przy kaganku zmajstrowanym z butelki po lekarstwie.
Leningrad, 19 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Tramwaje nie chodzą. Jedynym transportem są teraz dziecięce sanki. Suną ulicami, niczym niekończący się wąż. Wożą deski, mężczyzn, zwłoki.Zwłok dużo. Śmierć nie jest teraz rzadkim gościem. Wkręca się wciąż między żyjących. Umiera się łatwo, zwyczajnie, bez łez. Zmarłych owija się w prześcieradła, przewiązuje sznurkiem i zawozi na cmentarz, gdzie układa się ich w sągi. Potem grzebie się ich we wspólnych dołach. Nie każdy, rzecz jasna, potrafi zmusić się do uległości wobec tego, co nieuniknione. Są tacy (mniejszość), którzy chcą ocalić własne życie za wszelką cenę: kradną kartki, wydzierają chleb z rąk przechodniów i pożerają go na ich oczach, pod gradem razów, porywają dzieci. Grasują po ulicach, bo postradali zmysły z głodu i lęku przed śmiercią. Co dzień rozgrywa się, po czym ginie bez śladu w ciszy miasta, niewiarygodna ilość tragedii.Z zapartym tchem, z bólem i udręką, patrzy kraj na swoje umiłowane miasto. Z napiętą uwagą i podziwem patrzy na Leningrad cały świat. Z zimną ciekawością i narastającym rozdrażnieniem patrzą na Leningrad Niemcy.
Zagłodzony, zawszony, umęczony Leningrad trzyma się i ani myśli o kapitulacji.
Na kartki „fizyczne” dają, w związku z Nowym Rokiem, po butelce porto. To cudownie! Przehandlujemy je na makuchy.
Leningrad, 28 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Moi drodzy! Pojutrze będziemy witać Nowy Rok. Tysiąc dziewięćset czterdziesty drugi. W Leningradzie jeszcze nie było takiej nocy noworocznej. Nie muszę tłumaczyć JAKIEJ. Każdy z nas sam wie o tym, każdy czuje jej niesamowite tchnienie. A jednak wbrew wszystkiemu niech do naszych ubogich mieszkań przyjdzie święto!
Przecież witamy rok 1942 w NASZYM Leningradzie, bo my razem z armią nie oddaliśmy go Niemcom, nie pozwoliliśmy im wtargnąć do miasta. Jesteśmy w blokadzie, ale nie w niewoli, nie w jarzmie. To już bardzo dużo.
Tak, ciężko nam teraz. Już piąty miesiąc wróg usiłuje zabić w nas wolę życia, złamać ducha, odebrać wiarę w zwycięstwo. Ale my wierzymy... nie, nie wierzymy, my wiemy, że ono nastąpi. [...] Być może nasz obecny przydział chleba, tę nędzną razową kromkę, zobaczymy w gablocie muzeum. I wtedy wspomnimy te dzisiejsze – grudniowe – dni ze zdziwieniem, z czcią, z usprawiedliwioną dumą.
Leningrad, 29 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Na kartkę dziecięcą dostałam 25 gramów herbatników i 25 gramów konfitury. Urządziliśmy sobie ucztę; zjedliśmy wszystko od razu. Potem po maleńkim kawałeczku chleba. Bardziej smakował nam chleb.
Leningrad, 31 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Leningrad jest zasypany wszami. Pełzają nawet po wierzchnich okryciach. Dziś w kolejce naliczyłam na czarnej chustce stojącej przede mną kobiety siedemnaście sztuk. Ale infekcji nie zanotowano. Wszy są własnego chowu.
Leningrad, 8 stycznia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Zabrnęłam dziś w pobliże Dworca Moskiewskiego. To, co zobaczyłam, ścięło mnie z nóg. Wszystkie domy w gruzach. Tylko gdzieniegdzie sterczą szczerbate mury. Na jednym z nich, niczym błękitna niedorzeczność, wisi okrągły kaflowy piec, nieśmiało przywodzący na myśl minioną przytulność i ciepło. Na wszystkim leży puszysty, biały śnieg, błyskający niebieskimi iskierkami, nie skalany żadnym śladem – ni ludzkim, ni zwierzęcym, ni ptasim. Wśród ruin dojrzewała, jak wino, grobowa cisza. Wokół walały się pogięte spiralnie, przypominające szkielety zwierząt kopalnych, żelazne łóżka.
Leningrad, 25 lutego
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ja już wydałem wszystkie rozkazy, by ich [polskich jeńców w ZSRR] zwolnić. Mówią, że [są] nawet na Ziemi Franciszka Józefa , a tam przecież nikogo nie ma. Nie wiem, gdzie są. Na co mam ich trzymać? Być może, że znajdują się w obozach na terenach, które zajęli Niemcy, rozbiegli się...
Moskwa, 18 marca
Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, wyb. Józef Mackiewicz, Londyn 1982, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Jedziemy wolno. Często stajemy na bocznicach. Zdarza się, że przez dłuższy czas musimy się obywać bez jedzenia. Karmią nas manną na gęsto oraz zupą z manny. Niekiedy trafiają się w nich duże, niedogotowane kluchy, z czego zawsze bardzo się cieszymy. Do punktów żywienia docieramy zazwyczaj w nocy. Po obiad chodzimy we dwie, z Iriną. Nieobeznane z terenem, błąkamy się wśród torów i zaciemnionych zabudowań dworcowych. Dygoczemy z zimna. Dima czeka na nas niecierpliwie i zadręcza się podejrzeniami. Roi mu się, że zjem jego porcję. Wciąż skarży się na mnie sąsiadom, zmyśla i bajdurzy.
2 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ludzie powariowali. Nieustannie jedzą i nieustannie się wypróżniają. Ta druga czynność jest wielce kłopotliwa. Ustępu nie ma. Jeśli zatem ktoś zgłosi „zapotrzebowanie”, to w realizacji bierze udział zazwyczaj cała społeczność wagonu. Przebiega to następująco: wspólnymi siłami otwiera się drzwi, po czym „petent” ściąga spodnie i wypina sempiternę na wiatr. Kilka osób trzyma go za ręce i pod pachy. Kto może – czeka na przystanek. Wówczas wszyscy wyłazimy z pociągu i kucamy rządkiem – kobiety, mężczyźni, dzieci – przy swoich wagonach. Ludność miejscowa tłoczy się w pobliżu i przypatruje się nam ze zgorszeniem. Czasem ktoś westchnie:
– To są leningradczycy, nasza kultura, nasza chluba.
A nam jest wszystko jedno. Nie znamy ani wstydu, ani żadnych innych uczuć. Podjedliśmy sobie solidnie, teraz więc miło jest opróżnić brzuch, aby móc napchać go na nowo.
11 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Mimo obfitości jedzenia, ludzie szybko się wykańczają. Wiele osób zapadło na krwawą biegunkę. Niektórzy robią pod siebie i roztaczają wokół smród nie do zniesienia. Kiedy się domagamy, żeby zabrano ciężko chorych, lekarze tylko rozkładają ręce: wszystkie szpitale zapchane są po brzegi leningradczykami z poprzednich eszelonów. Więc chorzy jadą razem z nami, dopóki nie umrą. Wówczas wyrzucamy ich w biegu.
15 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Teraz już prawie zawsze jedziemy przy otwartych drzwiach. Zagląda do nas ranek i owiewa wszystkich ciepłym tchnieniem. Zaczynamy nasze życie codzienne: kłótnie, wyzwiska, obżarstwo, biegunka. Potem znowu noc... Wjeżdżamy w nią jak w mroczny tunel, pełen tajemniczych szmerów i lęków. Wszyscy czujemy się okropnie i chcemy, aby jak najszybciej zaczęło świtać.
16 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Z zewnątrz słychać buczenie samolotów patrolowych. Czasem ostrzał artyleryjski. [...] Z okien naszego mieszkania na szóstym piętrze widać podziurawione pociskami dachy sąsiednich budynków. I cały czas się denerwuję, tchórzę, kiedy zaczynają się bombardowania i gdy tuż nad głową przelatuje wyjący pocisk. A przecież w Moskwie były takie dni, kiedy pisałam z całą szczerością: „Do Leningradu, bliżej śmierci”. Leningrad istnieje, jest żywy, trwa.
Leningrad, 26 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ze spokojem mogłabym zapisać: „O moim wczorajszym wystąpieniu mówi całe miasto”. Oczywiście, nie jest tak do końca, ale choćby w Radiokomitecie usłyszałam dzi¬siaj tyle słów uznania i wzruszających podziękowań − od znajomych i nieznanych mi ludzi.
Jakaś starsza kobieta o przerażającym wyglądzie powiedziała: „Wie pani, kiedy czuję, że zatracam ostatnie ludzkie odruchy, ostatki człowieczeństwa, z pomocą przychodzą mi pani wiersze. Zawsze słyszałam je w porę. W grudniu, kiedy umierał mój mąż i – wie pani – nawet zapałek nie mieliśmy, a kaganek co chwila gasł, trzeba było bez przerwy poprawiać knot, a ten spadał do puszki i przygasał, karmiłam męża po ciemku i zaczęłam mu wtykać łyżkę w nos – okropność. Nagle usłyszeliśmy pani wiersze. I wie pani − zrobiło się nam lżej. Byliśmy spokojniejsi. Bardziej dumni... I znów wczoraj leżę − osłabiona, bezsilna, łóżko trzęsie się od huku bomb − leżę pod szmatami, pociski spadają gdzieś niedaleko, jest tak strasznie, ciemno i nagle znów słyszę pani wystąpienie w radiu i wiersze... I czuję, że jeszcze istnieje życie”.
[...] Tak dobrze znam to z własnego doświadczenia, kiedy leżałam bez woli, w kompletnym otępieniu, jak masa leningradczyków leży teraz w swoich ciemnych, zatęchłych kątach. Trwają w ciemnościach, na trzęsących się łóżkach, osłabieni i apatyczni – i jedyny ich kontakt ze światem to radio. I oto biegnie – do tego ciemnego, zapadłego kąta – mój wiersz i ludziom, zrozpaczonym i głodnym, na chwilę robi się lżej. Jeśli dałam im choćby okruch pociechy – nawet ulotnej, iluzorycznej – to znaczy, że moje istnienie zyskało uzasadnienie.
Leningrad, 13 maja
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Opowiem wam, towarzysze, o naszym leningradzkim froncie. Tydzień temu byłam na pewnym przedpolu, w pułku, który tego dnia na rozkaz Rady Wojskowej miał otrzymać sztandar gwardii.
Jechaliśmy przez wiosenny, pełen porannej świeżości Leningrad. Całe miasto było rozsłonecznione, bezludne, na szczęście bardzo ciche i wciąż piękne.
Przy moście, obok dużej fabryki o niedymiących kominach, pierwszy patrol poprosił nas o dokumenty. Póki trwała kontrola, mogłam dokładnie obejrzeć wysoki mur fabryczny: był tu i ówdzie podziurawiony przez odłamki, szczelnie pokryty odezwami i plakatami. Przyszło mi na myśl, że ten mur już teraz, w całości, należy przenieść do muzeum, aby ludzie następnych epok oglądali go z czcią, jak wiecznie żywy kawałek historii.
Nasze mury szepczą, mówią, krzyczą – przecież wprost na murach pisze się to, co ludność powinna wiedzieć, czego się wystrzegać, o czym pamiętać. Wszędzie są odbite z szablonu napisy-instrukcje o zapobieganiu grypie. Mury na Newskim przypominają: „Trzymaj nogi ciepło i sucho”, „W razie podwyższonej temperatury, natychmiast idź do lekarza”.
[...]
A prywatne ogłoszenia na osłonach z drewna?
Dość długo na jednej z zabitych deskami witryn sklepowych przy placu Lwa Tołstoja wisiało takie ogłoszenie: „Do obywateli! Odwożę saneczkami nieboszczyków na cmentarz oraz inne bytowe przeprowadzki”. „Lekką trumnę, jako zbyteczną, odstąpię...” [...]
Leningradczycy przeżyli straszliwą zimę i też dzielnie jak gwardziści, bo utrzymali się na swoich rubieżach. A to niezwykłe rubieże: rubieże życia.
[...]
Orkiestra radiowa zaczęła próby VII symfonii Szostakowicza. Jeszcze miesiąc, półtora, a w notatniku leningradzkim, czyli na jego murach, ukaże się nowa stronica: afisz prawykonania VII symfonii w Leningradzie. Ten afisz będzie wisiał obok pożółkłej zeszłorocznej odezwy „Wróg pod bramami”. Zeszłorocznej? Nie, dzisiejszej. Przecież wróg ciągle jest pod bramami, na ulicy Strajków, tuż-tuż. I co więcej: wiemy, że nie zrezygnował z obłędnej decyzji zdobycia Leningradu. [...]
Słowa zeszłorocznej odezwy brzmią z niesłabnącą siłą: „Niech każdy leningradczyk uświadomi sobie w pełni, że to przede wszystkim od niego, od jego czynów, pracy, męstwa, gotowości do ofiar zależy los miasta, nasz los. Wróg pod bramami! Leningrad znalazł się na froncie!”.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
[...] Niedawno Niemcy szaleńczo ostrzelali naszą dzielnicę, pociski rozniosły w proch sklepik, w którym z Kolą kupowaliśmy zawsze pierogi. Pociski spadły też na nabrzeże przed samym rajkomem – poszłam tam godzinę po ostrzale – aż się nogi pode mną ugięły... Gdyby w pomieszczeniach rajkomu byli ludzie – pokroiłyby ich na kawałki szyby z okien!
Leningrad, 24 czerwca
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Wiadomo, że wielu obywateli polskich, którzy byli zwolnieni jeszcze przed wydaniem dekretu o amnestii, wyjechało z ZSRR do ojczyzny. Należy również zaznaczyć, że wielu obywateli polskich spośród zwolnionych na podstawie dekretu o amnestii uciekło za granicę, przy czym niektórzy z nich zbiegli do Niemiec. [...] Wreszcie w związku z niezorganizowanymi przejazdami w zimie 1941 z północnych obłasti ZSRR do południowych, które nastąpiły wbrew wielokrotnym uprzedzeniom Ludowego Komisariatu, pewna część obywateli polskich uległa w drodze chorobom i była wysadzona na rozmaitych stacjach, przy czym niektórzy z nich zmarli w drodze. Wszystkie te okoliczności mogły naturalnie spowodować, że pewna liczba obywateli polskich nie dała o sobie znać.
Kujbyszew, 10 lipca
Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, wyb. Józef Mackiewicz, Londyn 1982, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
O zmierzchu widzieliśmy pożary w kilku punktach miasta, a potem nagle zaczęły wyć syreny fabryk obwieszczające nagły alarm przeciwlotniczy. Wkrótce dotarły do nas odgłosy strzelaniny i eksplozji bomb. Nie słyszeliśmy wybuchów o takiej sile już od dawna. Głęboką ciemność nad miastem rozrywały rakiety. Setki bomb eksplodowały w powietrzu. Mama, Anna i ja przytuliłyśmy się do siebie i drżałyśmy razem z całym budynkiem więzienia. Wydawało nam się, że lotnicy celują w więzienie i wyraźnie słyszałyśmy bomby upadające na sąsiednich ulicach: na Nowolipiu, Nowolipkach, Nalewkach i Gęsiej. Jedna bomba spadła na dziedzińcu więzienia, w bardzo niewielkiej odległości od naszego budynku, a eksplozja zatrzęsła murami tak mocno, że przez moment myśleliśmy, że się rozpadną.
Pomyślałam, że byłoby okropne umrzeć tutaj od bomby rzuconej przez wrogów Hitlera, ale jednocześnie nie mogłam opanować uczucia satysfakcji, że hitlerowcy są bombardowani tego samego dnia, w którym urządzili polowanie na Żydów.
Warszawa, 21–22 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Drodzy przyjaciele, pojutrze nadejdzie rok tysiąc dziewięćset czterdziesty trzeci. Drugi Nowy Rok w blokadzie.
Wspomnienia o poprzednim noworocznym święcie, o leningradzkim grudniu czterdziestego pierwszego są ciągle tak bolesne, że strach do nich wracać. Więc nie rozpamiętujmy dziś tych bolesnych szczegółów. [...]
A teraz, na przykład, jeżdżą tramwaje – mamy aż pięć linii. Teraz działa radio, w dwóch czynnych teatrach i w kinie tłok, 3 tysiące leningradzkich mieszkań otrzymało światło elektryczne. I chociaż przez ten czas doszło sporo nowych zniszczeń, miasto wygląda już całkiem inaczej, jest weselsze, ruchliwsze. Żyje, pracuje z wytężeniem, nawet bawi się w chwilach odpoczynku, a przecież wróg ciągle blisko, blokada trwa.
Tak, przez rok uciążliwej blokady nie straciliśmy otuchy ani wiary, przeciwnie – okrzepliśmy, nabraliśmy pewności siebie.
Z punktu widzenia faszystów stała się rzecz niemożliwa, niewiarygodna, której powodu nie mogą zrozumieć. [...] Niszcząc miasto bombami, głodem i chłodem, wróg stawiał na obudzenie w ludności najniższych, zwierzęcych instynktów. Stawiał na to, że zmarznięci, głodni, spragnieni ludzie skoczą sobie do gardła – o kęs chleba, o łyk wody. [...]
Często słyszy się narzekania: „Cóż to za ludzie teraz, obojętni, chciwi, źli”. Nieprawda. To nieprawda! Naturalnie, że nie wszyscy wytrzymali próbę; są egoiści, tchórze, zatwardziałe serca, ale w znikomej ilości. Gdyby ich było więcej, po prostu nie wytrzymalibyśmy i kalkulacje wroga byłyby słuszne.
Zajrzyj do swojego serca, bracie, popatrz uważnie na przyjaciół i znajomych, a przekonasz się, że po ciężkim roku blokady i ty, i oni jesteście lepsi, prostsi, bardziej ludzcy. Przypomnij sobie, ile razy dzieliłeś się z kimś ostatnim kawałkiem chleba, ile razy dzielił się z tobą ktoś inny i jak na czasie była ta braterska pomoc. […]
Pozostaliśmy ludźmi, a życie, zamiast je znienawidzić, kochamy jeszcze bardziej. Kochamy do ostatnich granic tej miłości – do pogardy śmierci.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Leningradzie! Towarzysze broni, przyjaciele drodzy!
Blokada już przełamana!
Długo czekaliśmy na ten dzień. Wierzyliśmy, że przyjdzie. Wiedzieliśmy o tym nawet w najstraszniejszych miesiącach – styczniu i lutym ubiegłego roku. Nasi zmarli w tym okresie przyjaciele, nasi bliscy, ci, których nie ma przy nas w tych szczęśliwych chwilach, umierając powtarzali uparcie: „Zwyciężymy”. Dali życie za honor, ocalenie, wolność Leningradu.
A my nawet nie byliśmy w stanie płakać, chowając ich w zamarzłej ziemi, we wspólnych grobach, zamiast pożegnalnego słowa składaliśmy im przysięgę: „Blokada będzie przełamana. Zwyciężymy”. Puchliśmy i czernieli z głodu, padali na zmasakrowanych przez wroga ulicach i tylko wiara w wyzwolenie trzymała nas przy życiu. A każdy z nas, patrząc śmierci w oczy, harował dla obrony miasta, każdy wiedział, że przyjdzie chwila, kiedy nasze wojsko przełamie blokadę.
Tak żyliśmy. I ta chwila przyszła w nocy z 18 na 19 stycznia 1943.
Jeszcze trzeba dużo przetrzymać. Ale przetrzymamy wszystko. Zwłaszcza teraz, kiedy siły nasze już są wypróbowane.
Wiemy, że dziś komunikatów o przełamaniu blokady słucha z dumą, ze łzami szczęścia cała Rosja, cały Wielki Ląd. Witaj, Wielki Lądzie! Pozdrawiamy cię z wyzwalającego się Leningradu. Dzięki ci, Wielki Lądzie, za twoją pomoc. Bądź pewien, że nie szczędząc sił, będziemy walczyli o całkowitą likwidację okrążenia i wolność całej ziemi radzieckiej.
Leningrad, 18/19 stycznia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Oszczercy goebbelsowscy rozpowszechniają od ostatnich dwóch–trzech dni nikczemne wymysły o masowym rozstrzelaniu przez organa sowieckie w rejonie Smoleńska polskich oficerów, co jakoby miało miejsce wiosną 1940. Niemieckie zbiry faszystowskie nie cofają się w tej swojej nowej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie, popełnione, jak to widać teraz jasno, przez nich samych.
Faszystowskie komunikaty niemieckie w tej sprawie nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do tragicznego losu dawnych polskich jeńców wojennych, którzy znajdowali się w 1941 roku w rejonach położonych na zachód od Smoleńska na robotach budowlanych i wraz z wieloma ludźmi sowieckimi, mieszkańcami obwodu smoleńskiego, wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie 1941, po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że goebbelsowscy oszczercy usiłują teraz za pomocą kłamstw i oszczerstw zatrzeć krwawe zbrodnie zbirów hitlerowskich. W swojej niedołężnie spitraszonej bzdurze o licznych grobach, wykrytych jakoby przez Niemców w pobliżu Smoleńska, łgarze goebbelsowscy wspominają starodawną Gniezdową, ale po łobuzersku przemilczają, że właśnie w pobliżu wsi Gniezdowaja znajdują się wykopaliska archeologiczne historycznego „Gniezdowskiego Grobowca”. Hitlerowscy specjaliści od ciemnych spraw puszczają się na najordynarniejsze podrabianie i podstawianie faktów, rozpowszechniając oszczercze wymysły o jakichś tam sowieckich bestialstwach na wiosnę 1940, aby w taki sposób uchylić się od odpowiedzialności za popełnione przez hitlerowców bestialskie zbrodnie.
Patentowanym niemieckim mordercom faszystowskim, którzy unurzali ręce we krwi setek tysięcy niewinnych ofiar, którzy systematycznie tępią ludność okupowanych przez nich krajów, nie szczędząc dzieci, kobiet ani starców, którzy w samej Polsce wyrżnęli wiele tysięcy polskich obywateli — im nie uda się nikogo oszukać za pomocą swoich podłych łgarstw i oszczerstw. Mordercy hitlerowscy nie ujdą przed słuszną i nieuchronną zapłatą za swoje krwawe zbrodnie.
Moskwa, 15 kwietnia
Katyń. Dokumenty zbrodni, t. 4, Echa Katynia, Warszawa 2006, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Zerwanie przez Sowiety dyplomat. stosunków z Polską jest obecnie największą sensacją dnia. Bolszewicy zerwali dypl. stosunki z Polskim Rządem za zwrócenie się do Międz. Czerwonego Krzyża a Szwajcarii w sprawie wymordowania polskich oficerów jeńców (podobno było ich około 8½ tys.), oraz za imperialistyczne dążenia Polaków do zagarnięcia „sowieckiej Białej Rusi, Ukrainy i Litwy”. Ładny gips: że my chcemy zatrzymać to, co do nas należy, to jest imperializm, a że oni chcą zabrać cudze, to nie jest imperializm!
W sprawie pomordowanych oficerów polskich szydło już wylazło z worka: bolszewicy boją się stwierdzenia tego faktu, bo to otworzyłoby oczy całemu światu na ich prawdziwe oblicze; prawdopodobnie ograniczą się teraz do prostego zaprzeczania, a może myślą, że w tych warunkach polski rząd wyrzeknie się zbadania sprawy? Podobno prasa niemiecka podaje, że bolszewicy w 939 r. zwrócili się do polskich żołnierzy z propozycją, żeby wymordowali swoich oficerów jako swoich największych wrogów, ale nie znaleźli posłuchu. Wtedy 4 Żydów, wymienionych z nazwiska, podjęło się tej katowskiej roboty i ją wykonali.
Prawdopodobnie i obecne zerwanie dypl. stosunków z Polską jest robotą rosyjskich Żydów za to, że Polacy nie wystąpili czynnie w obronie Żydów prześladowanych przez Niemców. Komuniści i żydzi już od dawna pchają polaków do powstania, ale chwała Bogu, że dotychczas bezskutecznie. Żydzi w 1939-40 r. tak podle zachowali się względem Polaków pod bolszewikami, że Polacy nawet łagodnie usposobieni zgrzytają zębami, kiedy jest mowa o Żydach. Jest to najpodlejszy naród na świecie, nigdzie nie było im tak dobrze jak u nas, a okazali się naszymi największymi wrogami i jeszcze chcą, byśmy się za nich bili!
Warszawa, 28 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Emigracyjny rząd generała [Władysława] Sikorskiego nie reprezentuje narodu polskiego. Ten rząd występował przeciw zbrojnej walce polskiego narodu z niemieckim okupantem w Polsce, wyprowadził poza granice Związku Radzieckiego gotową do walki armię, która do tej pory nie bierze żadnego udziału w wojnie, [...] a wreszcie skompromitował się ostatecznie, biorąc udział w zorganizowanej przez hitlerowców antyradzieckiej propagandowej hecy w sprawie lasku katyńskiego. [...]
Do Polski, do kraju, do rodzinnych domów prowadzi jedna droga: droga walki i pracy dla zwycięstwa. I najkrótsza droga jest właśnie stąd — ze Związku Radzieckiego. [...] W imieniu Związku Patriotów Polskich zwracam się do wszystkich Polaków w Związku Radzieckim: zachowajcie się z godnością, zachowajcie się jak prawdziwi obywatele. Macie pełną możliwość służenia tu [...] Ojczyźnie, macie pełną możność zdobywania sobie prawa powrotu do Polski [...] własną postawą, pracą i walką. [...]
Bądźcie godni kraju, w którym dziś żyjecie, który dwa lata wiedzie bohaterski bój z brunatnymi hordami Hitlera. [...] Nie dajcie mącić atmosfery politykierom, którzy zechcą zatruwać wasze dusze kłamliwymi podszeptami.
Moskwa, 28 kwietnia
Organizacja i działania bojowe Ludowego Wojska Polskiego w latach 1943–1945, t. 4, Warszawa 1963, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Po południu graliśmy w karty i czekaliśmy na kolację. Jesteśmy coraz głodniejsi, a tu jak naumyślnie zebrali się goście u Jędrzeja. Słychać dużo obcych głosów przez ścianę mieszkania. Przychodzi Marysia i zawiadamia nas, że jest Semeniuk, sąsiad z vis-a`-vis, i przyniósł wiadomość, że padł Żytomierz. Nie wierzyliśmy, bo 30 kilometrów mieli od wczoraj – coś za szybko. My potwierdzić tej wiadomości nie możemy, bo nasze radio dopiero w nocy zaczyna jako tako funkcjonować, stary gruchot potrzebuje dobrego prądu, a prąd ostatnio jest suchotniczy. [...]
Kolację dostaliśmy o wpół do dziesiątej, już dawno nie jedliśmy tak późno, bo dopiero po dziewiątej odeszli goście. Poszła partia myć się. Podczas kolacji zjawił się Jędrzej z wódką i salcesonem. Oblaliśmy trochę upadek Żytomierza, parę minut wcześniej bowiem potwierdzenie tej wiadomości dostaliśmy przez radio Moskwa. Parę toastów zrobiło wesoły nastrój, mój na przykład był wzorowany na haśle sowieckim „Śmierć niemieckim okupantom”.
Kołomyja, 13 listopada
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Jesienią 1943 na moim domu, podobnie jak na tysiącach innych, pojawił się nowy napis – białe litery w granatowym kwadracie: „Obywatelu, przy ostrzałach artyleryjskich ta strona ulicy jest najbardziej niebezpieczna”.
Tak, my już dokładnie wiemy, która strona jest najbardziej niebezpieczna, które ulice są najbardziej ostrzeliwane, na jakich placach, jakich przystankach tramwajowych najgęściej padają pociski – przecież żyjemy tak długo pod nieustannym ostrzałem. Dwa i pół roku z górą hitlerowcy trzymają na muszce nasze miasto, a więc każdego z nas.
Nawet i teraz – nie zdążyłam napisać dwóch akapitów, a już słyszę charakterystyczny świst pocisku (to ciężki, burzący), wybuch i długi huk (tak, to ciężki kaliber, co najmniej 200 milimetrów, bo wybuch bardzo silny, a łoskot obwaliska trwa i trwa). Jest noc, godzina 0.18... Jeszcze świst i wybuch, już bliżej. Trzeba wyjść z pokoju, bo leży właśnie od „najbardziej niebezpiecznej” strony ulicy. [...]
Jest noc, godzina 0.26. W ciągu ośmiu minut, póki pisałam, zginęły dziesiątki ludzi, legły w gruzach dziesiątki mieszkań. O kilkaset metrów ode mnie, w mroku, w zimnie, płynie krew, płaczą dzieci, a służba sanitarna, oświetlając latarkami to, co dopiero przed chwilą było spokojnie uśpionym domem, wydobywa spod gruzów zabitych, rannych i „składa ludzi”... Mamy nawet taki termin: „złożyć człowieka”, czyli zebrać do kupy jego po¬szarpane szczątki.
Spiker powtarza znowu: „Artyleryjski ostrzał dzielnicy trwa”. Już nie liczę wybuchów.
Ostatnio Niemcy coraz częściej stosują ostrzały nocne. Zresztą, to tylko jeden z licznych sposobów uśmiercania. Od dwóch i pół roku z szatańską premedytacją wynajdują coraz to inne. Wielokrotnie zmieniali taktykę ostrzeliwań. Cel jest jeden: zabić jak najwięcej ludzi.
Czasem ostrzał ma charakter dzikiego ogniowego nalotu – wpierw na jedną dzielnicę, potem na drugą, trzecią i tak dalej. Czasem do wszystkich dzielnic miasta bije od razu po osiemdziesiąt baterii. Czasem kropnie ogień z kilku dział, potem następuje półgodzinna przerwa, żeby ludzie zwabieni ciszą wyszli na ulicę i żeby znowu można było ich zmasakrować powtórną serią pocisków. Takie ostrzały aplikuje się zwykle kilku dzielnicom naraz: trwają, jak ten na początku grudnia, do 10 godzin albo i dłużej. W lecie były kanonady po 26 godzin z rzędu.
Wróg ostrzeliwuje miasto rano i wieczorem, wiedząc, że ludzie wtedy idą do pracy, względnie wracają do domu. W tych godzinach wali przeważnie szrapnelami, żeby zabić na miejscu. Szrapneli używa także w dni świąteczne, kiedy ludzie wychodzą się przejść. [...]
Leningradzkie męstwo budzi powszechny zachwyt. Ale czy wszyscy rozumieją, co znaczy? Niektórym się wydaje, że zobojętnieliśmy na wybuchające pociski. Pewna moskwiczanka nawet powiedziała mi: „Wyście się już przyzwyczaili do ostrzałów”. To brednia. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie można zobojętnieć, nie można przyzwyczaić się do śmierci, nawet gdy zagraża ciągle od dwóch i pół roku.
Leningrad, 20 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ze wszystkich materiałów, znajdujących się w posiadaniu Komisji Specjalnej, [...] wypływają nieodparcie następujące wnioski:
1. Jeńcy wojenni — Polacy, którzy przebywali w trzech obozach na zachód od Smoleńska i zatrudnieni byli przed rozpoczęciem wojny [niemiecko-sowieckiej] na robotach drogowych, znajdowali się tam również po wtargnięciu okupantów niemieckich do Smoleńska — do września 1941 włącznie.
2. W lesie katyńskim jesienią 1941 niemieckie władze okupacyjne dokonały masowych rozstrzeliwań jeńców wojennych — Polaków — z wyżej wymienionych obozów.
[...]
4. W związku z pogorszeniem się dla Niemiec na początku 1943 roku ogólnej sytuacji wojennej i politycznej, niemieckie władze okupacyjne przedsięwzięły w celach prowokacyjnych szereg środków, zmierzających do przypisania ich własnych zbrodni organom władzy sowieckiej, z takim wyrachowaniem, aby skłócić Rosjan z Polakami.
5. W tym celu:
a) niemieccy najeźdźcy faszystowscy za pomocą perswazji, usiłowań przekupstwa, gróźb i barbarzyńskiego znęcania się starali się znaleźć „świadków” spośród obywateli sowieckich, którzy by złożyli fałszywe zeznania o tym, że jeńcy wojenni — Polacy — zostali rozstrzelani rzekomo przez organa władzy sowieckiej na wiosnę 1940;
b) niemieckie władze okupacyjne wiosną 1943 zwoziły z innych miejsc zwłoki rozstrzeliwanych przez nich jeńców wojennych — Polaków i wrzucały je do rozkopywanych mogił lasu katyńskiego, mając na celu zatarcie śladów własnych zbrodni i zwiększenie liczby „ofiar bestialstw bolszewickich” w lesie katyńskim;
c) przygotowując się do swej prowokacji, niemieckie władze okupacyjne, do robót związanych z rozkopaniem mogił w lesie katyńskim, wydobyciem stamtąd kompromitujących je dokumentów i dowodów rzeczowych, wykorzystały do 500 jeńców wojennych — Rosjan, którzy po wykonaniu tych robót zostali przez Niemców rozstrzelani.
[...]
8. Rozstrzeliwując jeńców wojennych — Polaków w lesie katyńskim, niemieccy najeźdźcy faszystowscy konsekwentnie realizowali swoją politykę fizycznego tępienia narodów słowiańskich.
Moskwa, 24 stycznia
Sprawa polska w czasie II wojny światowej na arenie międzynarodowej. Zbiór dokumentów, red. Stefania Stanisławska, Warszawa 1965, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Składamy i przyjmujemy gratulacje, wymieniamy się uściskami i radością... Mam nadzieję, że słuchaliście wczoraj rozkazu [marszałka Leonida] Goworowa [dowódcy Frontu Leningradzkiego] i salwy z Leningradu, która uczciła ostateczne zniesienie blokady. Nie wiem, jak było słychać w radiu, ale rzeczywiście salwy honorowe zapierały dech w piersiach, nie można ich porównać z moskiewskimi – od razu było widać, że salutuje miasto, które całe było frontem, Leningrad.
Staliśmy z Jurką koło budynku Dumy Miejskiej, ryczeliśmy z radości, całowaliśmy się i patrzyliśmy na miasto, które było widoczne do najmniejszego zaułka – poranione, pogruchotane, ale mimo wszystko wspaniałe... Po raz pierwszy od wybuchu wojny zobaczyliśmy Newski Prospekt – wieczorem, oświetlony... Przypominało to trochę, co prawda, łuny w czasie jesiennych bombardowań. Ale wtedy było to złowieszcze światło, a wczoraj – wesołe, migoczące, jakieś odświętne.
Cieszyliśmy się, ale i płakaliśmy.
Leningrad, 28 stycznia 1944
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Stoimy nad grobem jedenastu tysięcy pomordowanych naszych braci, oficerów i żołnierzy wojsk polskich. Niemcy rozstrzeliwali ich jak dzikie zwierzęta, rozstrzeliwali ich ze związanymi rękami. Nieubłagany wróg nasz, Niemiec, chce zniszczyć cały nasz naród dlatego, że zagarnąć chce ziemie, na których od wieków żyjemy my, Polacy. Dlatego niszczą i mordują Niemcy naszych braci w Polsce, tępią, rozstrzeliwują i wieszają inteligencję polską, wypędzają chłopów z ich ziemi. Dlatego wymordowali tutaj, w lesie katyńskim, oficerów i żołnierzy polskich. Krew braci naszych przelana w tym lesie woła o pomstę.
Mamy obecnie broń w ręku, broń daną nam przez zaprzyjaźnionego sojusznika, przez Związek Radziecki, na który Niemcy nieudolnie usiłowali przerzucić zbrodnię tu przez nich dokonaną. Broń tę wykorzystać musimy dla wyzwolenia uciemiężonej Ojczyzny i dla pomszczenia tej wielkiej, niesłychanej zbrodni, której Niemiec tutaj dokonał.
Pamiętajcie, oficerowie i żołnierze — głos pomordowanych naszych braci woła do nas.Musimy go wysłuchać!
Katyń, 30 stycznia
„Zwyciężymy” nr 13/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Niechaj krew pomordowanych braci naszych rozpali w naszych sercach nienawiść do wroga-Niemca, abyśmy w walce byli nieugięci, nieustraszeni i nie spoczęli, póki prochów ofiar tego mordu nie przeniesiemy z należnymi honorami do ziemi ojczystej. Niechaj zbrodnia tu dokonana wzmocni jeszcze bardziej naszą wolę i zdecydowanie ruszenia w śmiertelny bój z wrogiem. Pójść i zwyciężyć!
Katyń, 30 stycznia
„Wolna Polska” nr 5/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Otwarły się katyńskie mogiły. Krzyczą, wołają na cały świat. Niemieckimi kulami w czaszkach, dokumentami, dowodami niezbitymi. O niemieckiej straszliwej zbrodni i niemieckiej straszliwej podłości. [...] Woła do nas krew katyńskiego lasu głosem mocnym, nakazującym. Wzywa nas krew katyńskiego lasu do zemsty nieubłaganej, bezlitosnej. Słuchajcie tego głosu, żołnierze naszego Korpusu. [...] Kiedy idziecie na zachód, kiedy bijąc w pierś wroga, przez zaciśnięte zęby mówicie sobie: za Warszawę, za Westerplatte, za Kutno — nie zapomnijcie dodać i tego: za Katyń!
Moskwa, 1 lutego
„Wolna Polska” nr 4/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Bomba. Na odcinku Tarnopola przerwano front, [Sowieci] poszli 60–100 kilometrów naprzód i zajęli Husiatyn, Czortków (tego spodziewaliśmy się) i naraz – Zaleszczyki nad Dniestrem. U nas ryk, hałas. Ja skaczę na łóżku, Menek podrzuca Polę. Wszyscy krzyczą jak opętani. Zaleszczyki – może pomyłka? Może źle słyszeliśmy, bo coś radio trzaskało. Sperber tymczasowo zamknął radio i nie słuchamy dalej swodki [komunikatu]. Alek zrywa się i leci na górę, chce zawiadomić Jędrzeja. Stary trzyma go za koszulę, bo tam jest ktoś przecież u niego (kto, jeszcze nie wiedzieliśmy). Ja i inni wzywamy go do powrotu, ale gdzie, wyrwał się, uciekł na górę. Po chwili wrócił, do mieszkania nie pukał, bo słyszał obce głosy.
Parę minut potem przyszedł Jędrzej [...]. Otwieramy radio – biją na całej linii. Podeszli do Płoskirowa, suną na Czerniowce, idą na Mikołajów. Na odcinku Tarnopola 20 tysięcy Niemców padło, 35 tysięcy poszło do niewoli.
Szwajcaria nic nie podaje, coś powołuje się na niemieckie źródła, a te mącą wodę. Londynu nie można złapać – może będzie światło, posłuchamy potem Londynu po polsku.
Jędrzej siedzi z nami i gra w karty. Światło nie gaśnie, widać będzie całą noc, może pakują się? Mnie jest aż gorąco z wrażenia, Polę boli głowa, inni roją plany – jak to będzie, kiedy wyjdziemy. Jędrzej gra i cieszy się, śmieje i tylko zęby łyskają mu w uśmiechu. [...]
Powoli suną wskazówki na zegarze, wreszcie 23.15, słuchamy Londynu po polsku. Tak, to Zaleszczyki są zajęte. Przerwano front, bo Niemcy nie spodziewali się ofensywy. [...]
Potem transmitowano przemówienie byłego posła Andrzeja Witosa, wygłoszone dziś na Akademii Kościuszkowskiej w Moskwie. Mówił o Polsce niepodległej i demokratycznej, wzywał do walki z faszyzmem i w końcu wzniósł okrzyk na cześć Armii Czerwonej i armii Polski w ZSRR.
Kołomyja, 24 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Akcja protestu przeciwko niemieckim morderstwom w Katyniu miała niezwykle masowy przebieg. Jej bojowy charakter wyraził się w uchwalonych rezolucjach, a przede wszystkim w trwającej jeszcze i rozwijającej się zbiórce na kolumnę czołgów „Mściciel Katynia”. Sumy zadeklarowane, które stopniowo wpływają, wynoszą razem ponad milion rubli, z czego organizacje w Uzbekistanie zadeklarowały pół miliona.
Moskwa, 13 kwietnia
„Wolna Polska” nr 14-15/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Codziennie, z ogromnym zainteresowaniem, śledzimy wydarzenia na rozległych frontach wojennych. Niewiele uwagi poświęcamy naszym, zwykłym sprawom. Nic zresztą szczególnego nie dzieje się u nas. Prowadzimy prawie normalny tryb życia. [...]
Bardziej godne uwagi są wydarzenia na frontach. Ofensywa rosyjska nabiera na sile i całą mocą prze naprzód. Aktualnie wojska sowieckie znajdują się na zachód od Połocka, przed Mińskiem i na zachód od Słucka. Sytuację na frontach ustalam na podstawie komunikatów niemieckich oraz z relacji prasy konspiracyjnej. Jestem w posiadaniu, niewielkich rozmiarów, mapy Europy i na niej kreślę linię frontu. W miejscu, gdzie znajduje się Warszawa, wetknąłem biało-czerwoną chorągiewkę. Przywiązuję dużą nadzieję do szybkiego posuwania się wojsk rosyjskich. Liczę na to, że w momencie, gdy osiągną linię frontu przebiegającą przez Wilno i Brześć, można spodziewać się skoncentrowanego ataku w kierunku Warszawy. Spodziewam się, że Niemcy nie oddadzą tego miasta bez oporu. Mogą nawet stworzyć z niego twierdzę. Dojdzie na pewno do ostrych walk. W ruch pójdą pociski artyleryjskie i bomby lotnicze. Miasto może lec w gruzach. Straty wśród ludności cywilnej osiągnąć mogą ogromne rozmiary. Mimo tej niewesołej perspektywy, z niecierpliwością oczekujemy na ten moment, gdy w zasięgu ręki jawić się będzie szansa na nasze wyzwolenie.
Warszawa, 4 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
W tempie, w jakim posuwają się Rosjanie, można oczekiwać, że począwszy od dzisiaj (10 lipiec 1944 r.) działania wojenne dotrą – za 10–14 dni – do bezpośredniego sąsiedztwa Warszawy. Jesteśmy w doskonałym nastroju. Zapominamy o wszystkich niedogodnościach związanych z warunkami życia, niewygodami, upałem, a nawet o wzajemnych antagonizmach i antypatiach. Zbliża się zwrotny moment w naszym życiu. Po napisaniu tych słów ogarnęły mnie wątpliwości. Czy nie za wcześnie się radujemy? Wszystkie niewiadome przed nami.
Warszawa, 10 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Przed trzema laty, w najcięższym okresie bohaterskiej walki narodu radzieckiego, zwróciłem się do Pana i do pisarzy rosyjskich ze słowami pełnymi wiary w przyszłe zwycięstwo nad teutońskimi barbarzyńcami. Dziś, w radosną chwilę spełnienia naszych marzeń, kiedy niezwyciężona Armia Czerwona zbliża się do samego serca Polski, niosąc wyzwolenie memu narodowi, podzielam z Wami ogromną radość zwycięstwa słusznej sprawy nad złem.
White Plains, USA, 24 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Wczoraj przeżyliśmy tragiczne chwile. Pod wieczór dały się słyszeć głośne detonacje i w pewnej chwili powietrze przeszył przeraźliwy świst spadającej bomby lotniczej. Ugodziła ona w budynek oddalony od nas o około 20 metrów. Po eksplozji natychmiast wybuchł płomień. [...]
Tymczasem wokół nas, bez przerwy, dochodziły odgłosy detonacji po wybuchu bomb. W kilku sąsiednich domach wybuchł pożar. Głównym celem nalotów sowieckich był Dworzec Wileński. Sporo kamienic z sąsiedztwa tego dworca ucierpiało od pocisków lotniczych. Nalot wciąż trwał i w każdej chwili jedna z bomb mogła ugodzić w nasz dom.
Warszawa, 27–28 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Do Radości doszłam dość znużona. Jakiś jegomość we flanelowej koszuli i miękkich, domowych pantoflach powiedział mi z udaną obojętnością: „Mamy już bolszewików!”. Spojrzałam jak na wariata. Przecież nigdzie nie widziałam frontu.
Tuż koło domu, w którym mieszkała moja bratowa, stał rzeczywiście czołg. W oddali, między drzewami, drugi i trzeci. Zbliżyłam się osłupiała. Na wielkim czołgu siedzieli żołnierze. Wyglądali na zmęczonych i podnieconych walką. Otoczyła ich grupa mężczyzn. Sprawdzali godzinę. Jeden z żołnierzy, nie próbując przełamać zmęczenia malującego się na zakurzonej twarzy, ujrzawszy mnie, rzucił mechanicznie „Zdrastwujtie” [Dzień dobry!]. Czułam, że zbliżam się do prawdziwej wojny, tam, gdzie się ludzie zabijają.
Zabrałam drobiazgi małego do plecaka i szybko puściłam się w drogę powrotną.
Radość koło Warszawy, 30 lipca
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Było około godziny 13.00 w południe. Dwa czołgi sowieckie dotarły na przedmieście Pragi. [...] Podjechawszy na wysokość stanowisk dział ostrzelały one obsługę z karabinów maszynowych, po czym wycofały się w kierunku Zacisza.
Był to podjazd armii sowieckiej, która zbliżała się do Warszawy i w tym dniu zajęła Radzymin, Wołomin i doszła do Zielonki pod Warszawą. W godzinach popołudniowych żołnierze Wehrmachtu z bagnetami na karabinach powoli posuwali się ulicami równoległymi do szosy radzymińskiej w kierunku Zacisza, szosą natomiast jechały powoli niemieckie czołgi i wozy bojowe przygotowane do natychmiastowego otwarcia ognia do żołnierzy sowieckich.
Warszawa, 30 lipca
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
My wciąż czekamy na Rosjan, tak jak nasi rodacy na Mesjasza. Pytanie tylko, czy jednakowy będzie rezultat naszych i ich oczekiwań? Czy doczekamy się chociaż chwili wyzwolenia i możliwości odetchnięcia pełną piersią, bez strachu i obawy, że w każdym momencie grozi mi śmierć. Czasami , w chwilach głębokiej rozterki, rodzi się we mnie żal i gorycz, a nawet pretensja do Rosjan, że nie przychodzą szybciej, aby nas wyzwolić z tego koszmaru. Beznadziejność naszej sytuacji pogłębia jeszcze fakt, że pozbawieni jesteśmy jakichkolwiek wiadomości ze świata. [...] Zastanawiam się, czy sądzone mi jest ujrzeć bolszewików na własne oczy? Nie wiem, czy zapiski te będą kiedyś przez kogoś czytane – czuję jednak potrzebę wystosowania takiego apelu: Rosjanie, pospieszcie się, przychodźcie, i to najszybciej, aby uratować zgnębionych do ostatnich granic sponiewieranych ludzi!!!
Warszawa, 7 września
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Wczesnym świtem 14 na 15 września usłyszeliśmy dudnienie ziemi, warkot silników.
Otworzyliśmy bramę. Ulicą Odrowąża – powstaniową „aleją śmierci” – gdzie tylu Polaków straciło życie – jechały ciężkie radzieckie czołgi. Na podwórku zbierano broń i amunicję pozostałą po Niemcach. Weszli Rosjanie z kuchnią polową. Ruski żołnierz wyciągnął zza cholewy drewnianą łyżkę: „Na, grażdanka, pokuszaj” – a było to po trzech dniach, gdy gryźliśmy skórki od chleba, a w ustach brakowało nam śliny. Przyszło też Wojsko Polskie – choć na czapkach mieli orzełki bez korony („kury”), szli przecież do Polski, zmordowani, zmęczeni, głodni, niewyspani. Bronili Pragi, Bródna. [...] W naszym domu zajęli część piwnic radiotelegrafiści. Słychać było hasła wywoławcze: „Mramor”, „Mramor” „odezwij się”, albo: „Tu Mak 1”, „Tu Mak 2”.
Warszawa, 14/15 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
11 października 1944 r. zostałem aresztowany. Wiedziałem, że poprzedniego dnia aresztowano kolegę Osmankiewicza („Listera”), byłem tym bardzo zaniepokojony. Poszedłem do szkoły (radzieckiej dziesięciolatki). Na przedostatniej lekcji fizyki, 15 minut po dzwonku, wszedł do klasy zastępca dyrektora i wywołał mnie z klasy. Powiedział, żebym poszedł do dyrektora. Zapytałem, w jakim celu. Popatrzył na mnie i powiedział: „Wejdziesz, to zobaczysz...”. To był dla mnie bardzo ważny moment, bo przecież ten polski nauczyciel mógł mnie uprzedzić. [...]
W kancelarii dyrektora zastałem dwóch lejtnantów NKGB, za biurkiem siedział dyrektor Tchórzelski bardzo zdenerwowany, obgryzał palce. Kazali mi się ubrać i poszliśmy do domu. W domu przeprowadzili gruntowną rewizję. Nie znaleźli żadnej broni, mimo to kazali mi się ubrać i pójść z nimi. Ojciec rozpaczał, matka strasznie płakała. Pocieszałem matkę, że to na pewno pomyłka.
Drohobycz, 11 października
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Z moją dzielną zastępczynią otrzymałyśmy zaproszenie na Akademię Narodową. Ogromna sala zatłoczona po brzegi. W pierwszych rzędach polscy dygnitarze i rosyjscy generałowie. Oczywiście sojusznicze przemówienia, z których niewiele do nas dociera. Słabe oklaski jak na te tłumy.
Część artystyczna na wysokim poziomie. Wspaniały rosyjski, umundurowany chór. Dobra orkiestra. Tym razem ludzie nie szczędzili braw.
Oczywiście był hymn narodowy i... Rota.
Warszawa, 11 listopada
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Polska ludność powinna zrozumieć, że Lwów był, jest i będzie miastem radzieckim i porządki we Lwowie będą radzieckie. Za pomocą radzieckiego prawa będziemy je wprowadzać w życie. […]
We wszystkich instytucjach naukowych, instytutach, technikach, na uniwersytecie będzie się prowadzić nauczanie według radzieckich programów i w języku ukraińskim. […] Dajemy prawo wolnego wyboru państwa – jak kto chce wyjeżdżać na terytorium Polski, nie ma przymusu, wolna wola. […] Jak się komuś zechce, żeby jego dzieci uczyły się po polsku, to może sobie wybrać jakieś inne miejsce, a jeśli nie chce, niech zostanie, ale podporządkowując się wszystkim naszym radzieckim prawom. […]
Będziemy wysyłać do pracy […] tych, którzy myślą o powrocie władzy, jaka była do 1939 roku, będziemy wysyłali pasożytów, którzy nie przynoszą pożytku naszej ojczyźnie.
Lwów, 6 grudnia
Dierżawnyj Archiw Lwiwskoj Obłasti, P3/I/59/282-283.
Od ośmiu dni masowe aresztowania. Aresztują tych, którzy mieli jakąkolwiek styczność z Niemcami, działali na niekorzyść Sowietów, volksdeutschów, ludzi, którzy mają na sumieniu Żydów, ludzi, którzy żyli ponad stan, ludzi, którzy za czasów niemieckich pracowali w sądownictwie; aresztują Polaków, którzy z obawy przed bombami uciekli na Zachód i teraz wracają do domów.
Ludzi ogarnął popłoch. Stoją w kolejkach w Urzędzie Repatriacyjnym i zapisują się na wyjazd do Polski. W tym miesiącu odjadą trzy transporty. Każda rodzina ma prawo wieźć do dwóch ton bagażu. Najbardziej żal mi pianina.
Krążą pogłoski, że na Zachodzie jest lepiej. Chociaż się boimy, zamierzamy jechać. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będą trwały aresztowania. Nie popełniliśmy niczego, co mogłoby spowodować aresztowanie; ale oni nie muszą mieć powodów. Na każde stukanie do drzwi oblatuje mnie strach. Wszyscy się boimy.
Lwów, 11 stycznia
Alma Heczko, Pożegnanie Lwowa, „Karta” nr 13/1994.
Rano rozeszła się wiadomość o zajęciu Warszawy, Łodzi, Częstochowy, Sieradza. Po południu dwa pociski granatów zapalających (prawdopodobnie niemieckie) zapaliły dwie chaty przy szosie za Zdunami. Przez pół godziny słychać było strzelaninę, potem wszystko ucichło. Około piątej sześć czołgów sowieckich przejechało około bramy szkoły, kierując się okólną drogą ku szosie. Od szóstej jednym ciągiem zaczęły już iść po szosie czołgi sowieckie. (...] Pomyśleć - dziś rano jeszcze byli tu Niemcy, a wieczorem jesteśmy już pod okupacją bolszewików.
Dąbrowa Zduńska, k. Łowicza, 18 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Minęły cztery dni pełne nerwowego napięcia, oczekiwania, nadziei, lęku. Wreszcie wszystko zapadło w jakąś odrętwiałą nudę. Wojska sowieckie ciągną wciąż wprzód. Podobno Poznań, Tylża, Kraków są już zajęte.
Na terenie szkoły odbyło się to w ten sposób, że co noc kwateruje wojsko bądź jakieś wojskowe siły pomocnicze, śród których masę dziewcząt. Zabrali już wszystkie konie, krowę, dwie świnie, sporo kur i jaj. Piją, zwłaszcza oficerowie, bardzo dużo wódki, którą sobie każą dawać szklankami. Są przy tym tak nieufni, że każą gospodarzom pierwszym próbować, co jest obrazą narodu polskiego, śród którego nie było nigdy trucicieli. Są posępni, nieuprzejmi, nie ma w nich nic z ducha oswobodzicieli.
Szkoła opustoszała. Większość dziewcząt wysiedlonych pomknęła z powrotem na swoje gospodarstwa pod Żychlin, Kutno itp. Ale koło mnie to wszystko przechodzi jak dziwny sen [...].
Dąbrowa Górnicza, k. Łowicza, 22 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Celem naszego wyjazdu do Moskwy było zagadnienie Warszawy, a to z dwóch zasadniczych powodów: chodziło o to, czy zaistnieją warunki, w których będziemy mogli doprowadzić do szybkiej odbudowy miasta jako stolicy kraju i na jaką pomoc moglibyśmy w takim razie liczyć ze strony sojuszniczego i przyjaznego nam Związku Radzieckiego. Odnośnie odbudowy uzyskaliśmy całkowitą jednomyślność w tym sensie, że marszałek Stalin uważa, że Warszawa powinna być jak najszybciej odbudowana i ze swej strony pragnie przyjść nam z jak najbardziej wydajną pomocą. To przesądza dla nas sprawę, że Warszawa będzie stolicą rządu.
25 stycznia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
To, co teraz zrobiono z Polską, przechodzi wszystko, co znane jest w dziejach jako cynizm i narzucenie narodowi obcej woli przemocą. I pomyśleć, że ten nieszczęsny naród po pięciu latach tak straszliwych ofiar, takiej niezłomnej walki i pracy podziemnej przeciw Niemcom nie ma nawet tej satysfakcji, żeby historię tej cudownej walki, pracy, ofiar ujawnić i laurem uwieńczyć. Bo tę naszą krew i walkę opluto, zbezczeszczono, przekreślono. Zaistniał cudowny fakt skupienia się całego narodu pod rządem londyńskim. Znaliśmy jego wady, wiedzieliśmy, że jest tymczasowy i że jak tylko wstąpi na ziemie polskie – ustąpi przed tym, jaki naród wybierze. Lecz pod jakimż rządem mieliśmy się skupić w 1939 i 1940, kiedy Rosja wszak była w sojuszu z Niemcami, a my już krwawiliśmy obficie. Jak śmiano, jak poważono się tak śmiertelną obrazę rzucić w twarz narodowi, aby chwałę tej walki zdeptać, aby cierpienia nasze straszne za nic mieć i jeszcze nam grozić. I pomyśleć, że to wszystko odbywa się przy takiej samej obojętności świata jak rozbiory w końcu XVIII wieku.
Wiadomości nie mamy żadnych, tylko pogłoski różne trudne do sprawdzenia, ile że nie ma elektryczności ani radia. Boże, pomyśleć, że przez pięć lat mieliśmy tak wspaniały codzienny serwis radiowy!
O, groby miliona bohaterów, którzy zginęli, groby nie uczczone, sponiewierane...
Dąbrowa Górnicza, k. Łowicza, 27 stycznia 1945
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Ciągle słyszałam słowa: „Jak Ruscy przyjdą, to ukatrupią nas wszystkich”.
Ten strach przeradzał się powoli w panikę, aż w końcu gospodyni zarządziła: „Wszyscy się wieszają!”. [...] Moja matka przeciągnęła mnie pod jedną z belek, przez którą przerzuciła grubą linę, zawiązała pętle na mojej i swojej szyi. [...] Kucnęłam obok niej i czekałam na śmierć. Ale ciągle jeszcze żyłam. „Co mam zrobić, mamusiu? – Musisz uklęknąć bardzo nisko”. Próbowałam raz po raz, ale gdy zaczynałam się dusić i robiło mi się czarno przed oczyma, podnosiłam się, żeby zaczerpnąć powietrza. [...] Przysłuchiwałam się odgłosom dochodzącym do mnie z różnych stron: stękanie, szurgotanie, drapanie; przede mną roztaczał się upiorny obraz. [...] Na samym środku pomiędzy dwoma wychodzącymi na drogę oknami wisiała Elsa, 21-letnia córka gospodyni. [...] Odgłosy ucichły. Objęłam moją klęczącą matkę, przytuliłam się do niej i dziwiłam się, że nie odpowiada. Nie żyła, zostawiła mnie.
Luben [Lubin], 31 stycznia
Wypędzeni ze wschodu. Wspomnienia Polaków i Niemców, Olsztyn 2001.
Następnego dnia, a jest to 10 marca, od rana formują kolumnę na podwórzu więziennym [w Łukiszkach]. Jest mroźny dzień. [...] Kolumna liczy pewnie parę tysięcy osób i już nie mieści się na podwórzu. Otwierają się więc bramy i wychodzimy na ulicę otoczeni wojskiem i psami.
Nagle wszyscy przytomniejemy, jak przebudzeni z długiego snu. Powodem tego jest widok tłumu kobiet, który nas w pewnej odległości otacza ze wszystkich stron. Widocznie do miasta przeciekła wiadomość, że dzisiaj wywożą z Łukiszek. [...] Zaczynają się poszukiwania bliskich. Odbywa się to w ten sposób, że z tłumu dochodzi wołanie, np.:
— Czy jest tu Janek Kowalski?
Nam nie wolno odzywać się, ani rozglądać się na boki, ale ten Janek akurat jest między nami i nie wytrzymuje:
— Zosiu, jestem tu! — woła.
Konwojent wpada w szereg i wali kolbą Janka w plecy, ale wiadomość dotarła. Krzyk z tłumu potęguje się, każda woła swego, chwilami trudno rozszyfrować, o kogo chodzi, ale co jakiś czas z kolumny przychodzi odzew. Jestem na jej końcu i widzę z przerażeniem, że dołącza do nas duża grupa kobiet. A więc je też wywożą!
Nareszcie kolumna rusza. Część konwojentów z psami idzie przed nami i zgania przechodniów z ulicy do bram. Nic to nie pomaga, cały czas słyszymy wołanie kobiet i rzadziej odpowiedzi więźniów. [...] Biegniemy pod Górę Bouffałową, ul. Słowackiego i na bocznicę kolejową. Tu przed wagonami wszyscy klękają w śniegu i czekamy na załadunek.
Po paru godzinach przychodzi kolej na nas. Ciągle trzymamy się razem z Kazikiem. Reszta to więźniowie, z którymi jeszcze się nie znamy. Ładują nas do małych wagonów towarowych po 45 osób, a więc nadal jest ciasno, tym bardziej że tu też nie ma prycz. W środku wagonu stoi żelazny piecyk tzw. „koza”, a przy drzwiach wycięto otwór o wymiarach około 15 x 15 cm — to jest nasza ubikacja. Próbujemy rozlokować się w miarę możliwości na podłodze, ale chociaż zahartowani jesteśmy w nieogrzewanych pomieszczeniach w więzieniu, tutaj dokucza nam zimno dotkliwie. Wagon ma okna zabite deskami, drzwi nieszczelne i dziurę w podłodze.
Wilno, więzienie na Łukiszkach, 10 marca
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
Wracam z frontu. Nad Odrą walczy dzisiaj wiele dywizji polskich... Ale istnieje jeszcze jedna armia w Polsce, wewnętrzna, tę armię stanowicie wy, polscy górnicy! Pierwsze nasze dywizje wojskowe uzbroiliśmy dzięki pomocy Związku Radzieckiego. Dalsze oddziały musimy sami umundurować i uzbroić. Pomóżcie nam w tym wy, którzy jako pierwsi, zgodnie ze statutem, wyłoniliście, drogą demokratycznych wyborów, swe władze.
Katowice, 18 marca
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
W końcu dojechaliśmy do Saratowa. Było to w Wielki Czwartek. [...] nie podano nam ani jedzenia, ani picia. Podobnie było w Wielki Piątek. Niektórzy z nas zwracali na ten fakt uwagę, mówiąc, że pościmy jak przystało na dobrych chrześcijan. Inni natomiast sądzili, że tu czeka nas śmierć głodowa, tym bardziej że nasz transport stał gdzieś na uboczu. [...]
Wreszcie w nocy, a było to 30 marca 1945 r., rozpoczęto rozładunek. Samochody odwoziły nas do łaźni w mieście, a następnie do łagru znajdującego się kilkanaście kilometrów za miastem, koło miejscowości Jełszanka. W tej łaźni czynny był wodociąg, więc nareszcie wody mieliśmy pod dostatkiem. Niektórzy, mimo ostrzeżeń, zapragnęli wykorzystać okazję i napić się do syta i na zapas. Skutki okazały się opłakane. Nasze zagłodzone żołądki nie wytrzymywały takiej kuracji. Ludzie padali na posadzkę nieprzytomni.
Saratów, 30 marca
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
Ściśle tajne [...]
Nasze oddziały Cenzury Wojennej przy opracowaniu korespondencji w ostatnich dniach lutego natrafiły na dużą ilość wypowiedzi dotyczących ZSRR, Armii Czerwonej i Marszałka Stalina. Niektóre charakterystyczne wyciągi z listów podajemy.
[...] Adresat – P., maj[ątek] Dobrzelin [...]. Nadawca – P., Warszawa [...]. 4 marca 1945: „Nie wierz w żadną odbudowę Warszawy. To bajka, którą powtarzają ci, co jej nie widzieli. Ten, co zobaczył jej nie dwie ani cztery, ale dziesiątki ulic, nie jedną ani dwie dzielnice, ale prawie wszystkie, ten wie, że życie nawet w 1/100 takie jak było, nie powstanie. Ludzie żyją i teraz już w tych gruzach, i teraz snują się jak upiory między tym wielkim cmentarzyskiem domów, sami raczej podobni do duchów tych zmarłych, którzy tu polegli, niż do żywych. Warszawa teraz to ktoś ci drogi bardzo – a konający i to tak bez najmniejszej nadziei i zdrowia... Żegnamy się z życiem. Żegnamy się z Warszawą. Nawet gdy ją odbudują, to już nie będzie nasza”. [...]
Adresat – W. Jan, Kosowo [...]. Nadawca – N.N. 6 marca 1945: „Tatusiu kochany, nie rozpaczajcie po mamusi, bo mamusi raz, a my musimy żyć, trudno, stało się, to nie wróci. Mamusię zabili w polu. Tatusiu, jak mamę prowadzili bić na cmentarz, to mamusia tak ich prosiła: panowie, nie bijcie mnie i nie róbcie moich dzieci sierotami, oni nic nie zważali na to, a jak doszła mama na cmentarz, to upadła i modliła się, żeby Bóg darował jej grzechy, to oni mamusię podnieśli i poprowadzili na cmentarz, i trzy razy wystrzelili w lewą stronę głowy. [...]”
Adresat – G., P.P. 83833 R. Nadawca – W., Łódź: „Ty nie wiesz, co się u nas dzieje teraz. Chodzą ruscy żołnierze z polskimi i kradną. U nas też byli wczorajszej nocy, o 3.00, okradli i mało gwałtu nie użyli. My w tym domu same kobiety słabe. Okradli nas tak doszczętnie, że nie mam w czym wyjść do miasta. Zapukał najpierw polski żołnierz i mówił gospodyni, by otworzyła, gdyż szukają broni i żołnierzy. Ona otworzyła i weszli sami ruscy i zaczęli od razu walić do nas. Ale mówię Ci, wiele nawet nie można było się odzywać, bo zaraz cicho, cicho, a jeśli nie chciało się co dać, zaraz wymierzył lufę w człowieka. Odbezpieczył rewolwer, trzymał w jednej łapie, drugą wszystko wyciągał. Najgorszy był ten olbrzym, powiadam Ci, wielkolud, a bardzo młody i niepodobny na Moskala. Przypuszczam, że to ktoś nasłał, gdyż pytali się tu ludzi o nazwisko i adres. Jak tylko poszli, mamusia pobiegła do komisariatu i przyjechali milicjanci, ale cóż. Mówimy im teraz, by zrobili obławę, gdyż przychodzą na naszą ulicę co dzień o 2.00 w nocy. Ale cóż to, im się nie chce”.
Warszawa, 3 kwietnia
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Tymczasem nadszedł dzień 1 Maja. Miało to być dla nas prawdziwe święto i pierwszy raz dzień wolny od pracy. Tego dnia zaczynała pracę nasza łaźnia. W przeddzień ustalono już kolejność grup do kąpieli (po 20 osób). W ciągu kilku dni mieliśmy wszyscy skorzystać z tego dobrodziejstwa. Czekaliśmy na tę chwilę niecierpliwie, gdyż wszy nas żarły, a brud pokrywał nasze ciała grubą warstwą.
[...]
Jednakże nie była nam jeszcze sądzona kąpiel. Na skutek wad w instalacji łaźnia spłonęła wkrótce po wpuszczeniu do niej pierwszej grupy. Szczęśliwie nikt nie odniósł obrażeń. Dwudziestu golasów wyskoczyło z płonącego już obiektu na dwór i na tym skończyły się nasze marzenia o myciu. Uratowani z płomieni znaleźli się w krytycznej sytuacji. Ich odzież, oczywiście, spłonęła razem z łaźnią, a kierownictwo obozu nie mogło im niczego zaoferować, bo [...] nie było tu żadnej zapasowej odzieży. Chwilowo okryli się łachmanami pożyczonymi od kolegów, a następnego dnia przywieziono dla nich tylko niekompletną bieliznę i jakieś stare prześcieradła. [...] Od tej pory spotykaliśmy na terenie obozu „duchy” okryte prześcieradłami. [...]
Tak skończyły się nasze marzenia o umyciu i święto 1 Maja.
Saratów, 1 maja
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
Żydzi wystąpili tłumnie, a więc „Bund” i „Szomrszy” w specjalnych mundurach, Komitet Żydowski. Wszyscy ze sztandarami i transparentami w językach polskim i żydowskim. Poza tym nikt inny tylko Żydzi, nieśli transparenty z napisami: „Niech żyje tow. Stalin”, „Niech żyje sojusz polsko-radziecki” itp. Nikogo prócz nich nie było słychać wznoszących okrzyki w tejże materii.
Wałbrzych, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Po zdobyciu Berlina nikt już nie miał wątpliwości, że najkrwawsza ze światowych zawieruch dobiegła końca, przynajmniej w Europie upadek stolicy III Rzeszy z kwaterą Hitlera włącznie urastał do symbolu zwycięstwa. W dniu 1 września 1939 roku polscy żołnierze wyruszając na bój z najeźdźcą dodawali sobie otuchy słowami: do zobaczenia w Berlinie. Potrzeba było dokłądnie pięciu lat i ośmiu miesięcy, aby się spełniły. Polski żołnierz ramię w ramię ze swym radzieckim sojusznikiem dopełnił dzieła ostatecznego rozgromienia faszyzmu, zatykając na Bramie Brandenburskiej biało-czerwoną flagę.
4 maja
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Towarzysze i towarzyszki! Rodacy!
Nadszedł wielki dzień zwycięstwa nad Niemcami. Faszystowskie Niemcy, rzucone na kolana przez Armię Czerwoną i wojska naszych sojuszników, uznały swoją klęskę i ogłosiły bezwarunkową kapitulację.
Znając wilcze zwyczaje niemieckich prowodyrów, którzy umowy i porozumienia uważają za nic nie znaczące papierki, nie mamy podstaw, aby wierzyć im na słowo. Jednak dzisiaj z samego rana wojska niemieckie, zgodnie z ustaleniami aktu kapitulacji, zaczęły masowo składać broń i poddawać się do niewoli naszym wojskom. To już nie jest nic nie znaczący papierek. To rzeczywista kapitulacja niemieckich sił zbrojnych.
Odtąd nad Europą będzie powiewać wielki sztandar wolności narodów i pokoju między narodami.
Towarzysze! Wielka Wojna Ojczyźniana zakończyła się naszym całkowitym zwycięstwem. Okres wojny w Europie dobiegł końca. Zaczął się okres pokojowego rozwoju.
Gratuluję Wam zwycięstwa, moi drodzy rodacy! Chwała naszej bohaterskiej Armii Czerwonej, która obroniła niepodległość naszej ojczyzny i odniosła zwycięstwo nad wrogiem!
Chwała naszemu wielkiemu narodowi, narodowi-zwycięzcy!
9 maja
Nadszedł dzień 9 maja. Dzień radości dla całego wolnego świata i dzień czarnej rozpaczy dla nas. Tego dnia nie było normalnej pobudki. Spaliśmy dłużej, nieświadomi przyczyny tej frajdy. Ważne było tylko to, że nie budzą nas. Dopiero około południa zarządzono apel, na którym uroczyście ogłoszono o zakończeniu wojny. Zapanowała nieopisana radość, szeregi połamały się, wznoszono okrzyki... Byliśmy — jak się okazało — bardzo naiwni. Wydawało się nam, że skoro wojna zakończyła się, to jesteśmy wolni. Dziś, jutro, otworzą bramy i wrócimy do domu. Naszą radość natychmiast zamroził komendant. Wystąpił z długim przemówieniem o konieczności jeszcze solidniejszej pracy, bo kraj jest zniszczony, że trzeba szybciej budować, szybciej kontynuować pracę przy gazociągu. Nie ma mowy o powrocie do domu, bo musimy wykonywać plany nakreślone przez partię. Zresztą, przypomniał nam jeszcze raz, że nasze domy, nasze miasta są zniszczone i wygłodzone, a tu mamy dom, pracę i wyżywienie. [...] Na zwolnienie mogą liczyć tylko ci, którzy wykażą się solidną i wydajną pracą.
Staliśmy dalej w grobowej ciszy jak odurzeni. [...] Rozchodziliśmy się do namiotów w najgorszym nastroju, całkowicie załamani. Koniec wojny stał się dla nas końcem nadziei na odzyskanie wolności.
Saratów, 9 maja
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
W czasie drogi, 9 maja, pociąg zatrzymał się na stacji Zima i tam dowiedzieliśmy się, że zakończyła się wojna. Pociąg stał i każdy z nas miał nadzieję, że nas zwolnią i że wrócimy do Polski. W czasie tego postoju pociąg, który jechał ze wschodu na zachód, miał napisy na wagonach: „Priwiet bratniej Polsze”. Postój na stacji Zima trwał 2-3 dni i pociąg ruszył, ale niestety nie na zachód, tylko na wschód.
Orsza-Nachodka, 9 maja
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Lwów opustoszał, centrum miasta zajmują Rosjanie – ulice puste. Pod wieczór ruch ustaje, każdy czuje się bezpieczniej we własnym domu. We wszystkich kontaktach ludzie czują się niepewnie. Nie inwestują, nawet nie uprzątają ruin. […] Na Politechnice wielu rosyjskich wykładowców.
Lwów, 23 czerwca
Centralnyj Dierżawnyj Archiw Gromadzkich Objednań Ukrainy, 1/23/630/16-19.
Jakaż gorycz wzbiera w sercu, gdy pomyśli się o tysiącach, dziesiątkach tysięcy naszych ludzi, którzy w dziesięć lat po wojnie gniją w różnych obozach rozrzuconych po całej Rosji bez nadziei powrotu. Co przeżywać musi jakiś zapomniany Polak na widok Austriaka wracającego do swego ukochanego Wiednia, gdy on, polski żołnierz drugiej wojny światowej pozostaje nadal za drutami. Wracają Niemcy, Austriacy, Włosi, wracają dawni żołnierze armii nieprzyjacielskiej i pokonanej. Na miejscu, w głębi Rosji pozostają Polacy, bo nikt się o nich nie upomni. Nie ma radosnych scen powitania na dworcach kolejowych Warszawy, Poznania czy Krakowa.
[…]
W Polsce głucho jest o tysiącach deportowanych do Rosji w czasie wojny i po wojnie, i marny byłby los śmiałka, który odważyłby się przerwać to milczenie w obronie swych braci.
Dowiedzieliśmy się w ubiegłym tygodniu, że Bierut przyjął w pięknych salonach urzędu Rady Ministrów w Warszawie wycieczkę uchodźców polskich z Francji, Belgii, Holandii i Niemiec Zachodnich. „Powtórzcie rodakom za granicą” – powiedział Bierut – „że naród nasz ceni bardzo każdego rodaka, gdziekolwiek zamieszkuje. Polska ludowa – dodał tonem dobrotliwego włodarza – to jest Polska, w której władzę sprawuje cały naród, a naród polski jest wspaniałomyślny. Nie pamiętamy i nie chcemy pamiętać popełnionych win i przekroczeń. Każdy kto szczerze tęskni za ojczyzną, kto chce wrócić – może spokojnie i bez żadnej obawy wrócić do swego kraju i pracować dla rozkwitu Polski”.
[…]
Polacy wolni, żyjący na Zachodzie, korzystający ze wszystkich dobrodziejstw swobody, mają wracać jak najszybciej do Polski, pod komunistyczne rządy. Do nich to przemawia od rana do nocy rozgłośnia z Warszawy. Do nich to kieruje dobrotliwe słowa Bolesław Bierut. O tych drugich, tych setkach tysięcy uwięzionych w sowieckich łagrach – woli nie pamiętać. Niechże ich zakryje na zawsze grobowa płyta milczenia. Niechże ich dalej dziesiątkuje cynga, gruźlica i tyfus. Dla tych „przestępców” nie ma „amnestii” wybaczenia i powrotu.
Proszę państwa. W chwili, kiedy komuniści rozpoczynają obłudną propagandę na rzecz powrotu uchodźców polskich z Zachodu – radiostacja nasza, Głos Wolnej Polski – zbierać będzie i nadawać wszelkie informacje na temat losu Polaków uwięzionych w Rosji. Nasze SOS rozsyłać będziemy do całej wolnej prasy polskiej w zachodnim świecie. Gdziekolwiek dziś jesteśmy – niechaj po całym świecie rozlegnie się wołanie tak mocne, by usłyszeli je zarówno sprzymierzeńcy jak nieprzyjaciele:
Żądamy powrotu do kraju Polaków z łagrów i więzień sowieckich. Cierpią oni i umierają za jedną tylko zbrodnię: walczyli o niepodległą Polskę.
Monachium, 31 lipca
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Trzy Rządy rozważywszy wszystkie aspekty kwestii, uznają że należy przystąpić do przesiedlenia do Niemiec ludności niemieckiej lub jej elementów pozostałych w Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. Wszelkie przesiedlenia, jakie nastąpią, winny odbywać się w sposób uporządkowany i ludzki.
Poczdam, 2 sierpnia
A. Kafkowski, Umowa Poczdamska z dnia 2 VIII 1945 r., Warszawa 1960.
W dniu 21 stycznia 1945 zjawili się w krakowskiej Gazowni Miejskiej żołnierze niewiadomej formacji Armii Czerwonej i zabrali następujące samochody:
1. autobus monterski Ford – wartość zł 60.000
2. auto osobowe Chevrolet – wartość zł 65.000
3. auto ciężarowe Ford – wartość zł 50.000
4. auto ciężarowe Ford – wartość zł 55.000
razem zł 230.000
Żołnierze zabierający odmówili wydania kwitu.
Kraków, 22 września
Ze zbiorów GK [bez sygn.], cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Tajne [...]
W czasie opracowania korespondencji wojskowej i zagranicznej za wrzesień br. uzyskaliśmy ciekawe wypowiedzi odnośnie niektórych zagadnień wewnętrznych kraju, jak: sytuacja pracujących, nieporządki w terenie, wypowiedzi żołnierzy, wypowiedzi idące za granicę, pogłoski obiegające niezorientowaną część społeczeństwa itp.
Wypowiedzi te w formie wyciągów z korespondencji wzięliśmy specjalnie z tej części korespondencji, w której piszący podchodzą do obecnej sytuacji z punktu widzenia ich codziennych trosk i niewygód, bez głębszej oceny, często pod wpływem reakcyjnej propagandy. [...]
Adresat – N., poczta Osowiec. Nadawca – N., Gdańsk. 30 sierpnia 1945: „Ja tu długo już jestem, widzę i od drugich słyszę, jak żyją ci, którzy tu przyjeżdżali na osiedlenie. Po prostu strach i rozpacz mnie ogarnia, gdy spojrzę na ich życie; przeważnie całymi dniami, tygodniami siedzą w wagonach, gdyż im mieszkań ani izb nie dają. Niektórzy robią sobie prowizoryczne lepianki z gliny i liści – wszy i głód ich zjadają, ledwo co ciągną nogami. Bydło i konie zdychają, a to, co jeszcze dają, to wojsko rozkrada [...]. Dlatego Was, Drogi Ojcze, proszę, pozostańcie na miejscu, niech Was Bóg obroni przed tą straszliwą nędzą. [...] Tu ziemia piaszczysta, sucha, pagórkowata i dużo kamieni. Z żywego inwentarza nie ma niczego, nawet psa nie napotkasz, wszystko podczas wojny poszło na «wschód». Proszę Was jeszcze raz, zostańcie, bo zima idzie. [...] Trzymajcie się swojej własnej ziemi na miejscu”. [...]
Adresat – O., P.P. 38750 B. Nadawca – H., Dolny Śląsk. 13 sierpnia 1945: „Miałam awanturę z bolszewikami. Przez okno zobaczyłam zbiegowisko ludzi przed naszym domem. Dzieci podniosły krzyk, żebym nie schodziła na dół, bo mnie zastrzeli. Tymczasem ten na dole wszedł do mieszkania, wywalając drzwi, i zaczął buszować w nim, bałam się, że pokradnie ubranie, więc zeszłam na dół. On rzucił się do mnie i wrzeszczał, że będę odpowiadać za to, że on, ruski sołdat, rozerżnął sobie rękę, wybijając szybę. Zagrodził mi drzwi sobą, zamierzył się kilka razy pięścią, celując między oczy. «Ty, Polaczka, poczujesz naszu twiorduju ruku» – wrzeszczał cały czas. Ciekawa jestem, jak długo jeszcze to plugastwo będzie nas tak gnębić. Może wiecznie?”.
Warszawa, 13 października
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Jeśli znajdzie się taki historyk, który zestawi i oceni wszystkie prowokacje hitleryzmu, to dwie z nich musi postawić na czoło. Podpalenie berlińskiego Reichstagu i wymordowanie około dziesięciu tysięcy oficerów polskich w Katyniu. Bezcelowe byłoby zajmowanie się sprawą, czy rząd emigracyjny i wszyscy kierownicy partii i organizacji współpracujących z tym rządem mogli dać wiarę prowokacyjnemu oskarżeniu Związku Radzieckiego [...]. Uwierzyli w to oskarżenie dlatego, że uwierzyć chcieli.
[...]
Można nawet przypuszczać, że rząd emigracyjny i wysoko postawieni wykonawcy jego zleceń nie stanowili stada bezkrytycznych baranów i skończonych głupców, którzy dali się nabrać na tak grubymi nićmi szytą prowokację hitlerowską. Katyńska prowokacja została tak skwapliwie podchwycona przez cały aparat propagandowy rządu londyńskiego w kraju i na emigracji dlatego, że była doskonałą odskocznią do nowej kampanii oszczerstw przeciwradzieckich. Każde słowo, wypowiedziane na ten temat przez pisma podziemne delegatury AK, NSZ, sanacji, WRN, Stronnictwa Ludowego, endecji i im podobnych, ziało ogniem zemsty i jadem nienawiści do ZSRR. Katyń był przez długi czas codzienną pożywką reakcji, która jak szakal na pobojowisku żerowała na ofiarach hitlerowskiej kaźni.
Warszawa, 7 grudnia
Władysław Gomułka, W walce o demokrację ludową, Warszawa 1947, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu, na sesji wyjazdowej w Jaworze z dnia 13 VIII 1946 r., oskarżony z art. 1 i 3 Dekretu z dnia 16 XI 1945 r., zostałem sazany na karę śmierci.
Zwracam się do Obywatela Prezydenta z gorącą prośbą o darowanie mi życia. Prośbę swą motywuję następująco:
Podczas okupacji niemieckiej brałem czynny udział w walkach szeregach oddziałów partyzanckich, by jako młody chłopak z narażeniem wielokrotnym życia – wykuwać zręby niepodległości Ukochanej Ojczyzny.
Po oswobodzeniu Państwa Polskiego przez Armię Sowiecką przyjechałem na Ziemie Odzyskane, by w spokoju uczciwie pracować w Wolnej i Demokratycznej Polsce.
Mając zaledwie dziewiętnasty rok życia zostałem w mej pełnej nieświadomości wciągnięty przez elementy wywrotowe (jak się okazało) do nielegalnej organizacji. Elementy te całkowicie wykorzystały mój młody wiek, moją całkowitą nieświadomość i niewyrobienie społeczno-polityczne i użyły mnie jako pionka do swych podstępnych i skrytobójczych zamiarów. W wyniku tego popełniłem tak straszny w skutkach czyn, którego cały ogrom dziś odczuwam i, który stał się dla mnie niemytą hańbą całego mojego nieszczęśliwego życia. Obywatelu Prezydencie! Ty jako Włodarz Wolnej, Demokratycznej Polski, która wyszła zwycięsko z tak wielkiego kataklizmu i świeci blaskiem odradzającej się potęgi – racz spojrzeć na życie dziewiętnastoletniego człowieka! Życie, które przez ogrom tej wojny już tyle wycierpiało. Niechaj ta ogromna łaska darowania mi życia spłynie na mnie, abym w szczerej i uczciwej pokucie – sumienną pracą dla społeczeństwa zmył tę hańbę, która na mnie spadła.
Jawor, 15 sierpnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Roztrząsając wszystko, co się stało w związku z wyborami, myślę, że koniec końców nie stało się źle. Trwanie jakiegokolwiek rządu jest lepsze niż ciągłe zmiany rządu. W dzisiejszych okolicznościach nie możemy sobie pozwolić na chwilę nawet zamętu i chaosu, a ten by nastał niewątpliwie po objęciu rządów przez Mikołajczyka, który nie rozegrał dobrze tej partii, bo gdyby był poszedł na Blok, wybory wprawdzie stałyby się jeszcze większą fikcją, ale miałby w sejmie około 100 posłów zamiast 24. PSL-owcy zdradzają piramidalną naiwność opierając swoją politykę na komunikatach BBC. To nie jest poważna polityka. W złej sytuacji trzeba umieć wykorzystać jej wszystkie dobre strony. Musimy tworzyć siłę duchową i gospodarczą. Na polityczną i „mocarstwową” w tej chwili nie ma szans.
Nie podejmuje się walki, gdy nie ma szans. W tym okresie nie mamy lepszej szansy niż to co jest, ani nawet w ogóle żadnej szansy. Geniusz polityka to widzieć, kiedy są szanse, a kiedy nie ma i kiedy są jakie. Mikołajczyk tego geniuszu nie wykazał.
Z chwilą kiedy stoi się tak samo jak rząd na gruncie protektoratu Rosji (główny i jedyny kamień obrazy dla narodu) - to nic go właściwie z rządem nie różni. Rosja nigdy nie pozwoli na skasowanie w Polsce systemu policyjnego, a reform samo społeczeństwo nie dałoby ani obalić, ani nawet uszczuplić. Pozostają ulepszenia w szczegółach, bardzo konieczne, ale co do tego PSL nie ujawniło żadnej twórczej koncepcji. Ci co liczą na konflikt Anglosasów z Rosją mogliby co najwyżej przygotowywać mądrą i polską koncepcję postępowania na wypadek radykalnej odmiany ustosunkowania sił. Ale nie jestem pewna, czy Polska wyszłaby w ogóle z tego konfliktu żywa.
Dziś wytracić albo wywieźć 10–15 milionów ludzi nie jest dla żadnego potężnego mocarstwa zagadnieniem.
Warszawa, 23 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Polska jest sowietyzowana, a nade wszystko – rusyfikowana w takim tempie, że nawet ja, co nie miałam złudzeń i wszystkiego tego się spodziewałam, jestem przerażona. Radio od rana do nocy zieje moskiewszczyzną. Mój Boże, toć doby nie starczyłoby, żeby uczyć o Polsce, mówić o Polsce, lecz Polska znikła z radia. Mówi się tylko o Rosji. Pismo „Radio i Świat” jak płatny komiwojażer „dobrego interesu” zachęca tych, co przeszli „radiowy kurs lekcji rosyjskiego” do czytania „Prawdy”, „znanego w całym świecie organu partii bolszewików”. Dziś po raz pierwszy miasto dekorowano tylko na czerwono, i po raz pierwszy zobaczyłam wywieszone portrety Stalina. Już przypomina się straszliwy zbezczeszczony Lwów z 1940 roku. Bronkowie widzieli już dziś pochód z niesionym portretem Stalina. Wiech zaplugawia coraz bardziej język polski rosyjskimi zwrotami, a w „Przekroju” obrzydza historię Polski w niby to humorystycznych opowiastkach obliczonych na przypodobanie się moskiewskiemu władcy. Może w innych warunkach byłoby to dowcipne, dziś jest moralnie skandaliczne. Coraz wyraźniej widać, że idzie o to, żeby splugawić Polakom wszystko, co polskie.
[...]
Od Niemców groziła Polsce zagłada biologiczna, od Moskali – stokroć straszniejsza – duchowa i moralna. Jestem zrozpaczona, że tyle Polaków okazało się podatnymi do nikczemności. Zresztą myślę, że przyjdzie i zagłada biologiczna: nadchodzą czasy, w których zginie nowych sześć milionów Polaków.
Warszawa, 6 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Rosja. […] Kościół szaleje! Uniwersytety (Bójcie się Boga! prawie tak jak przed wojną). Więc co robić? Nie mówię, że to najlepiej. Ale co robić?! Kto daje nam gwarancję, że ten ustrój, który umożliwia wolność i postęp, przejdzie przez wszystkie niebezpieczeństwa? Na kim się opieramy? Górnicy, część robotników i nawet Żydów (myślę, że nie więcej jak 20%). Że większość jest jeszcze przeciw nam, to dlatego mamy zrezygnować z takiej szansy historycznej. No więc i ja czasem celowo daję się ponieść temperamentowi: My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji. A co będzie, jeżeli w Rosji zwycięży nowy [Andriej] Żdanow? Czy ja twierdzę, że nie ma ryzyka? Ależ jest! Dlatego [tekst nieczyt.] musimy podnieść (raczej stworzyć) polską kulturę marksistowską, bo bez niej (jak i bez sztuki na najwyższym poziomie) przyjdzie klęska nieuchronna. Czy tak, czy tak [wyr. nieczyt.]. Czy Rosja będzie chciała „połykać” czy nie. ale jedno jest tu niecelowe, zbrodnicze. Humor polski (wisielczy humorek warszawski: nie damy się). Dalej: myślenie o Rosji w kategoriach alienowanych (szlachecko-romantycznych). Dalej – résistance. Dalej: krytykowanie ustroju. Że poeta nie lubi kopać pobitych? Naprawdę nie odnoszę wrażenia (niestety), żeby opozycja była zdławiona. Jest, i to jest bezczelna, i tylko czyha na sposobność potężniejszego Żdanowa (nie mówią już o wojnie). Opozycja ta jest wrogiem prawdy i piękna i musi być zdławiona. Poza tym – zdławiony powinien być antyintelektualizm polski, romantyzm, sentymentalizm, ksenofobia, katolicyzm… […]
Jeżeli wyrzucić empirię, to czy to nie jest alienacja? Jaką empirię? Taką, że „człowiek” w Polsce nie jest „wolny”? nie, bo to jest empiria plus alienacja kapitalistyczno-feudalna. Konkretnie wygląda to tak. Albo: 1). przemysłowiec nie może założyć fabryki, albo 2). inteligencik opozycyjny czy krypto opozycyjny (jakiś Sandauer) nie może dostać paszportu za gr.[anicę], 3). inteligencik nie może głosować na ONR, 4). Tatarkiewicz ma mniejsze wpływy, 5). studenci nie mogą bić Żydów itd. a w tym przekładzie „dramat wolności” wygląda zupełnie inaczej. Ja żądam dowodów (faktów) konkretnych! Artysta musi zajmować się tym, co widzi.
Sceux, Francja, 7 grudnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ta rocznica jest bardzo uroczyście obchodzona w ZSRR. Będzie również uroczyście obchodzona w klasie robotniczej u nas, bo stanowi ten moment, który my chcemy nawrócić, podkreślić historyczną rolę i znaczenie Lenina jako przewodnika międzynarodowych sił robotniczych, jako wodza zwycięskiej rewolucji socjalistycznej w ZSRR. W naszych wszystkich miastach wojewódzkich odbędą się akademie, które organizować będzie nasza partia. W Warszawie odbędzie się centralna akademia, na której będzie przemawiał tow. Bierut. Na wojewódzkich konferencjach powinni przemawiać czołowi aktywiści wojewódzcy. Akademia taka powinna być połączona z częścią artystyczną – pod hasłem „Lenin żyje”. […] Tam gdzie nasza organizacja partyjna na kołach partyjnych będzie mogła przeprowadzić specjalne zebrania, to oczywiście będzie bardzo dobrze. Głównie należy kłaść nacisk na to, aby to znalazło oddźwięk na wieczorach specjalnie zorganizowanych w świetlicach Związków Zawodowych, gdzie odbędą się wieczory poświęcone 25-lecia śmierci Lenina. A więc pogadanki o życiu Lenina.
Warszawa, 13 stycznia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Olbrzymia aula Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej nie mogła pomieścić wszystkich przybyłych 22 bm. na uroczystą akademię ku czci Włodzimierza Lenina. Okolicznościowy referat wygłosił tow. prof. Schaff. Mówił on o zagadnieniach marksizmu-leninizmu. W głębokim skupieniu słuchają go licznie przybyli rektorzy. Dziekani uczelni warszawskich, studentki i studenci. Prelegent poświęca szczególnie dużo miejsca analizie wkładu Lenina w rozwój filozofii marksistowskiej. Podkreśla on twórczy charakter tej filozofii, zdecydowaną walkę Lenina ze wszystkimi odmianami filozofii idealistycznej, wkład Lenina w rozwój teorii poznania marksistowskiej dialektyki, materializmu dziejowego. Zebrani wstają i spontanicznie śpiewają „Międzynarodówkę” w chwili, gdy tow. prof. Schaff kończy referat.
Warszawa, 22 stycznia
„Trybuna Ludu”, 23 stycznia 1949, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W piątek byliśmy (za zaproszeniem) na niesamowitym, ale dużo dającym do myślenia przedstawieniu moskiewskiego Teatru Dramatycznego – „Wielkie dnie” (obrona Stalingradu). Był to reportaż teatralny, połączenie kina, radia, gazety i teatru. Widowisko złożone z 9 obrazów, w których pokazano kilka scen z walk w Stalingradzie od strony rosyjskiej i niemieckiej, kilka scen w gabinecie Stalina na Kremlu i scenę z Rooseveltem w Ameryce. Wszystkie postacie historyczne wystudiowane do najdrobniejszych naturalistycznych szczegółów, jak z gabinetu figur woskowych. W sumie pokazano całą dobę pracy Stalina (i o to tylko chodziło), aż do momentu, kiedy nad ranem zasypia ze zmęczenia na fotelu (oczywiście z książką w ręku, oczywiście słuchając koncertu D-dur Czajkowskiego) i śpi... kilkanaście minut. Jest to bardzo zuchwałe ryzyko liturgiczne, kazać publiczności patrzeć na te nieme sceny, gdy władca największego imperium układa na biurku ołówki, przyrządza sobie fajkę, chodzi i myśli etc. Tylko demoniczność postaci i świetna gra aktora sprawiają, że to jest nie tylko do wytrzymania, ale w jakiś niezdrowy sposób zajmujące. Naturalizm jest aż żenujący, ma się wrażenie, że się kogoś podgląda. Tylko w przedstawieniu Churchilla na rozmowie ze Stalinem nie ustrzeżono się partyjnej stronności. Churchill jest zagrany jako karykatura – i całkiem pod kątem dzisiejszej chwili. […]
Naturalizm sztuki jest jednocześnie idealistyczny. Rosja – zwłaszcza wyższe sfery – generałów, dygnitarzy oczyszczono starannie ze wszelkich cech ujemnych, a nawet po prostu ludzkich. M.in. – Roosevelt pije whisky, Niemcy piją wódkę szklankami, rosyjscy generałowie nie dotknęli nawet koniaku, który im przyniósł ordynans na polowej kwaterze. Gdy – nieskazitelni abstynenci – wychodzą z narady wojennej, koniak wypija, oczywiście, ordynans. [...] Otóż w tym reprezentacyjnym widowisku, jakoby socjalistycznym, występuje tylko dwoje ludzi prostych: ów ordynans wypijający koniak i kucharka obozowa, jakaś czuwaszka, źle mówiąca po rosyjsku. Obie role są wybitnie śmieszne. Poza tym „lud”, tak jak niewolników w „Księciu Niezłomnym”, widać tylko tłumnie schylony nad czarną robotą kopania rowów obronnych, raz na chwilę ukazują się żołnierze. W „Księciu Niezłomnym" ten lud przynajmniej się skarży na swój los – tu milczy. Całe widowisko grają panowie tego ludu – generałowie, ministrowie, dyktator. Gdyby podstawić pod nich osoby z carskich czasów, rzecz mogłaby być grana za carów bez najmniejszej zmiany tekstu.
Szczególnie charakterystyczna jest scena końcowa, święcąca tryumf zwycięskiej kontrofensywy. Odbywa się to w gabinecie Stalina. On występuje tym razem nie w szarej kurtce (a la Piłsudski), ale w marszałkowskim mundurze - trzej wodzowie (gen. piechoty, gen. artyleru, gen. lotnictwa) – w paradnych mundurach. Lokaj w białej kurtce wnosi wino, piją za zdrowie wielkiego narodu rosyjskiego i wielkiego Związku Sowieckiego. Sala tym razem empirowa, za całe umeblowanie – biało-złocisty jedwabny fotel nasuwający nieuchronnie myśl o... tronie. Na ścianie z dwu stron „tronu” wielkie portrety Kutuzowa i... Suworowa. I na to patrzy Warszawa, i jakaś przecie Warszawa służalczo i niewolniczo oklaskuje scenę z portretem Suworowa, kata Pragi, zdobywcy Warszawy, pogromcy Kościuszki! I ten teatr w gościnie „przyjacielskiej” nie zawahał się przed potwornym nietaktem, przed nieprzyzwoitością pokazania tu tej dekoracji... Tak upadliśmy, że nikt już z możliwością obrażenia nas się nie liczy.
Siedzieliśmy ze St. w pierwszym rzędzie. Ciekawam, czy UB zanotowało, żeśmy nie klaskali.
Warszawa, 10 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Dostawaliśmy mnóstwo zaproszeń. Ponieważ coś wybrać muszę i na coś odpowiedzieć – więc wybrałam podwieczorek u Cyrankiewicza – „pożegnalny” dla wyjeżdżających tego dnia wieczorem aktorów tego tak bardzo złego teatru rosyjskiego.
Kiedyśmy wysiadali z taksówki, jednocześnie z nami wysiadła Elżunia Barszczewska. Po drodze przez dziedziniec do pałacu Rady Ministrów zgadało się o tym teatrze. Wyrażała wniebowzięte zachwyty. – „Chyba – rzekłam – udajecie wszyscy, że wam się to tak podobało. Przecież każdy nieuprzedzony człowiek musi przyznać, że to niedobry teatr, a tak złego i ordynarnego przedstawienia, zarówno co do gry aktorów, jak co do prostactwa i nudy samej sztuki, jak ta „Wiosna w Moskwie”, to dawno nie widziałam.” Elżunia się stropiła i powiedziała: „Tak, ale ten entuzjazm do sztuki, oni mają taki entuzjazm. U nas tego nie ma”. – „Entuzjazm dla sztuki w teatrze, to dobra gra – odpowiedziałam. – Inne formy entuzjazmu nie wchodzą tu w ogóle w rachubę.” [...]
Weszliśmy do hallu. Poza tym, że byłam tam kiedyś na początku tamtej niepodległości na jakimś zebraniu jakiegoś komitetu przy Radzie Ministrów (bodaj że jeszcze wtedy, kiedy prowadziłam referat „Robotnicy rolni” w Ministerstwie Rolnictwa) – mogę powiedzieć, że byłam tym razem jakby po raz pierwszy i w tym gmachu, i zwłaszcza na „podwieczorku” premiera. Cyrankiewicz też (którego nie lubię za płaszczenie się nad miarę i za wzięcie na siebie roli grabarza partii, która go wychowała) był pierwszym w ogóle premierem, jakiego rękę w mym życiu uścisnęłam. Stał bowiem w progu jednego z pokojów i witał gości razem z żoną, Andryczówną. Andryczówna wygląda daleko ładniej w cywilu niż na scenie.
Ale wracam do hallu. Od Stacha odebrał laskę i kapelusz bardzo stary o siwych wąsiskach woźny, pilnujący wieszaka „ministerialnego”, i który Stacha sam gestem do siebie zaprosił. Na pewno pamiętał wszystkie gabinety, które przez ten hall przedefilowały, a Stacha wziął za coś w rodzaju eks-prezydenta, sądząc po aparycji. […] Znalazłam się w towarzystwie Małyniczówny i Teresy Roszkowskiej i zostaliśmy przez te panie zapoznani z aktorem Chanowem, którego zauważyłam była w jednej z ról sztuki „Wiosna w Moskwie”. W bardzo niewdzięcznej nudnej roli wykazywał przynajmniej większe opanowanie ruchów, odrobinę dyskrecji i kultury – wszystko brakujące innym.[...] Chanow był najpierw oszołomiony, że widzi przed sobą aż trzy „znakomite” kobiety (każda bowiem z nas, trochę dla kawału, ot tak, rekomendowała dwie inne jako "wielkie" i niezrównane w swym rodzaju i tym podobne głupstwa) – „Tyle znakomitych kobiet – mówił – toż wy nas prześcigacie.” Snadź w Rosji nawet ludziom o siwiejących skroniach zdołano wmówić, że wszędzie poza Sowietami los kobiet jest upośledzony, a „wielkie kariery” dla nich niedostępne. Wdawszy się w rozmowę ze Stachem o Czechowie, Turgieniewie itd. ów Chanow wykazywał świetną znajomość tych autorów, a niektóre powiedzenia świadczyły o jego niezłej kulturze estetycznej w ogóle. Zdarzyło mu się w tej rozmowie powiedzieć (z okazji „Wiśniowego sadu”): „Tak – rzeczy ginące i przemijające mają zawsze jakieś rozrzewniające piękno”. Ciekawe, że z rozmowy o tych autorach nie skręcił bynajmniej i nie zdradzał w tym kierunku żadnej ochoty – na literaturę sowiecką. […] Najciekawsze, że ni słowem nie zapytał o nasze wrażenia z ich teatru.
Warszawa, ok. 5 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Uwaga o Rosji. Gdy w koniecznej dla życia potrzebie znalezienia pozytywnych stron obecnej rzeczywistości szuka się usprawiedliwienia dla Rosji – zawsze w końcu osacza nas okropna myśl. Terror, Komitety i policje bezpieczeństwa, przepełnione więzienia, tajny nadzór, szpiegostwo, tortury i straszne jak zła legenda o smoku obozy pracy, tylko brakiem krematoriów różniące się od Oświęcimów i Buchenwaldów – to wszystko po 30 latach zwycięskiego ustroju socjalistycznego? Walka z kontrrewolucją po 30 latach od rewolucji? Walka 20 milionów ściganych przestępców z najlepszym na świecie ustrojem? Ludzie nie są aż tak źli i głupi, żeby mieli występować masowo przeciw ustrojowi, który ich uszczęśliwia, który jest naprawdę dobry. Tylko w ustrojach despotycznych, antyludzkich, ziejących nienawiścią i fanatyzmem możliwe jest istnienie tak wielu „wrogów” i tak strasznych instytucji dla fabrykowania przestępców.
Warszawa, 1 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Całą noc moje okno jarzyło się wielu setkami czerwonych żarówek iluminujących gmach policji i trzy na jego ścianie portrety – Lenina, Bieruta i Stalina. Rano tzw. lotem błyskawicy rozeszła się po mieście wiadomość podana zresztą już o siódmej w rannej prasie i w radiu, o mianowaniu sowieckiego generała Rokossowskiego ministrem obrony „narodowej” i naczelnym wodzem armii „polskiej”. Wyszedłszy na miasto widziałam, jak ulica jest skonsternowana. przyciszona. Z urywków rozmów po drodze można się było domyśleć, wszyscy tylko o tym mówią, a raczej szepczą. Wpadło mi w uszy, jak na postoju taksówek kierowca mówił do kolegi: „Słyszałeś? Mamy marszałka!”. Bo Rokos. mianowany został „marszałkiem Polski”. Po południu mała uboga krawcowa, która do mnie przyszła, pyta z wielkimi oczyma: „Co to się dzieje, proszę pani? Co to się z nami dzieje? Przecież to ruski, ten co go naznaczyli gdzieś tam". I opowiedziała mi jeszcze, jak dzieci w naszej kamienicy śpiewają już w domu rosyjskie piosenki. A gdy babcia jednemu z nich nie dała śpiewać po rusku, dziecko odpowiedziało: „Nam pani każe w domu śpiewać po rusku, a jak babcia nie pozwoli, to ja się poskarżę pani”. Car Mikołaj II powinien wstać z grobu i dekorować wszystkich dzisiejszych władców Polski orderem „za obrusienje Polszy”. Bo on był w tej materii szczeniak w porównaniu z bolszewikami.
Warszawa, 7 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Od kilku tygodni rozpoczęła się w całej Polsce olbrzymia prorosyjska kampania propagandowa. Oficjalnie nazywa się ona (i tym jest upozorowana) miesiącem przyjaźni polsko-radzieckiej. Wystawy księgarń, imprezy wszelkiego rodzaju w radio, teatrze, muzeach głoszą wielkość i świetność Rosji Sowieckiej. Prasa — zarówno dzienniki jak i tygodniki literackie — o niczym innym nie pisze, tylko o sprawach rosyjskich i wyłącznie głosi wielkość Rosji. Na razie jeszcze ta propaganda ma pozory wymiany wzajemnej polsko-rosyjskiej. Mówi się u nas o Puszkinie — tam o Mickiewiczu. Ale to tylko pozory. W rzeczywistości rozpoczęła się na wielką skalę rusyfikacja Polski, nie zawsze wprost, ale już często wprost...
W szkołach zaprowadzono obowiązkowy język rosyjski dla nauki jednego języka obcego. To mało, wprowadzono język rosyjski obowiązkowo także na szkoły wyższe i uniwersytety. Równocześnie młodzież słucha wykładów marksizmu-leninizmu, które także służą politycznemu celowi kształcenia ich umysłów w jednym kierunku.
[...]
Będziemy w grudniu obchodzić urodziny Stalina (70-lecie) i powołany został do tego niezmiernie szeroki komtet ogólnopaństwowy. Jeszcze jeden szczegół do atmosfery coraz cięższej, coraz trudniejszej.
Kraków, 8 listopada
Karol Estreicher jr, Dziennik wypadków, t. II, 1946-1960, Kraków 2002.
W nocy nie śpię do czwartej – histeryzuję na temat Polski. Niemcy walili obuchem w łeb, lecz o ile obuch nie trafił, człowiek żył, choć pod ziemią, wolny i piękny. Rosja działa jak żrący kwas prżetrawiający duszę narodu i zmieniający jej organiczny skład w amalgamat nie do poznania i w dodatku cuchnący. Ale w moich notatkach sprzed wojny też tak strasznie rozpaczam nad losem Polski. Może i teraz przesadzam. Muszę naprawdę zdobyć się na więcej spokoju w ocenie sytuacji.
Warszawa, 27 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Ob. Chaber:
Proszę Towarzyszy, wchodzimy w nowy etap budowy fundamentów socjalizmu: plan 6-letni. Jakie są nowe zadania przed aparatem kontroli? Zadania te już stoją przed nami. Wróg będzie się starał teraz, w chwili największej radości, którą przeżywają masy, w chwili, kiedy masy ślą gorące życzenia i dary w 70 rocznicę urodzin Stalina, wróg będzie się starał uroczystość tę zakłócić najperfidniejszymi sposobami. Dlatego czujność w tych dniach jest konieczna. Prasę katolicką należy śledzić, żeby w dniach, kiedy będą sie odbywały zabawy i uroczystości, nie wymyślali praktyk religijnych i nie odciągali ludzi. Trzeba dbać o to na całym froncie.
[...]
My na obecnym etapie mówimy o przecinaniu, udaremnianiu dywersji wroga. Trzeba zdać sobie sprawę, że w perspektywie staną nowe, większe zadania: czuwania nad czystością myśli marksistowsko-leninowskiej na wszystkich odcinkach. My dopuszczamy jeszcze na scenę sztuki nierealne, ale w perspektywie pogłębiania ideologicznego klasy robotniczej wymagania nasze staną się inne. Będziemy silniejsi i ta walka, którą przeżywał ZSRR: wypaczania myśli leninowsko-stalinowskiej, stanie przed nami, i ta walka stawia przed nami nowe zadania, i powinna stać się źródłem nowego nastroju, bo ten nastrój prowizorium nie jest dobry. Z tym trzeba skończyć. Trzeba wytworzyć u ludzi poczucie doniosłości i wagi tego urzędu i perspektywy, które daje zawód.
11 grudnia
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
W pochodzie niesiono 745 sztandarów, 3222 szturmówek oraz 1438 transparentów, w tym 583 z hasłami obrony pokoju, 324 z hasłami mobilizującymi do wykonania planu 6-letniego, 107 z hasłami przyjaźni i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i 35 z hasłami sojuszu robotniczo-chłopskiego. Ponadto niesiono w pochodzie 73 portrety Stalina, 328 portretów innych przywódców klasy robotniczej oraz 144 karykatury podżegaczy wojennych.
Katowice, 1–2 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przyjechała pani z „Domu Książki”, żeby mnie zabrać na kiermasz w A1. Ujazdowskie. Słońce prażyło jak w lipcu. Straszny jest poziom teraźniejszych pracowników księgarskich. Naprędce widać z półanalfabetów szkoleni, nic nie wiedzą o „towarze”, który sprzedają, nie znają żadnych książek. Nie umieli objaśnić równie głupim kupującym, co to „Ludzie stamtąd”, co „Znaki życia”. „Czytelnik” nawalił z „popularnym” wydaniem „Nocy i dni”, a większość tych, co świadomie chcieli kupić moje książki, pytała właśnie o „Noce i dnie”. Nie mogę powiedzieć, aby „tłumy dobijały się” o moje książki i aby wielu z tych, co je kupowali, wiedziało cośkolwiek o mnie i mojej twórczości. Żądano nieoczekiwanie dużo książek rosyjskich i marksistowskich. Ignorancja sprzedawców po prostu zaskakiwała. Młody człowiek sprzedający obok mnie, gdy ktoś zażądał książki L[ucjana] Rudnickiego „Stare i nowe”, odpowiedział: „Rudnickiego mamy tylko to”– i podał Adolfa Rudnickiego „Ucieczkę z Jasnej Polany”. Kiedy ktoś inny poprosił o książkę „Ziemia” Brzozy, podał mu przekład rosyjskiej powieści „Biała brzoza” itp.
Warszawa, 7 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Poszliśmy z dygnitarzami fabryki piechotą do nowego budynku od strony Karolkowej, gdzie bursa dla chłopców ze Służby Polsce. W podłużnej, skromnej, ale czystej sali, całej oczywiście obwieszonej niemiecko-rosyjskimi dewocjonaliami (Marks-Engels-Lenin-Stalin), przyszli kursiści siedzą w ławkach szkolnych; schludnie ubrani, wymyci, o wyrazach twarzy różnych: tępych, złych, poczciwych, inteligentnych, sympatycznie ożywionych. Ale ani jednej twarzy wesołej. Inżynier, którego nazwiska zapomniałam, wygłasza zwykłe konwencjonalne powitanie gości (dyrektor Zakładu Kotowicz szepcze do mnie: „Dlaczego to musi być zawsze tak stereotypowo?”), śród których wymienia także i mnie. Wymieniając przedstawiciela partii myli się okropnie kilka razy, zanim wygłosi prawidłowo przysługujący mu tytuł. Po oficjalnym powitaniu zwraca się do słuchaczy wzywając ich do dobrej nauki „na pożytek naszej kochanej ojczyzny ludowej”, uprzytamnia im dobrodziejstwa państwa, wreszcie zwraca się do młodzieży z apelem, aby byli awangardą, przy czym słowo „awangarda” wymawia „awagandra”. Myślę – przejęzyczył się, ale nie, powtórzył to „awagandra” ze cztery razy. Audytorium, nie wyłączając znakomitych gości, zachowało niewzruszony spokój; większość zapewne myślała, że tak się mówi, a ci, co wiedzieli, nie wyrazili zdziwienia nawet mrugnięciem oka – zapewne z tych samych powodów, z jakich syn Noego okrył nagość pijanego ojca. Potem odbył się krótki wykład o kilku szczegółach dotyczących hartowania stali. Cała inauguracja trwała około 3 kwadransy.
Warszawa, 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Trafiłam na dwie sensacje. Jedną z nich było antysowieckie przemówienie eks-ministra skarbu Stanów Zjednoczonych Rogge’ego – obecnie radcy prawnego ambasady jugosłowiańskiej w Waszyngtonie. Wszyscy komuniści albo „podskakiwacze” na sali protestowali głośnymi „zwischenrufami”, prezydium ich uciszało – ale ostatecznie mówił godzinę, a w słuchawkach - bo słuchałam jednym uchem jego mowy, a drugim polskiego przekładu - wiernie bez opuszczeń tłumaczono to przemówienie.
Drugą sensacją była manifestacja dzieci. Już zaraz po przyjściu zauważyłam, że na sali jest dużo dzieci (jako niby tych najbardziej zainteresowanych, żeby wojny nie było); co więcej, zobaczyłam z daleka, że i Parandowscy przyszli z Piotrusiem. Przed samym końcem sesji wmaszerowało na salę paręset dzieci od przedszkolaków do dwunastolatków. Na czele szli chłopcy z werblem na bębnach, potem chłopcy ze sztandarami różnych państw, wreszcie dziewczynki z bukietami chryzantem, w obu rękach wysoko trzymanymi. Doszedłszy do oficjalnej części hali, dziecinny pochód się zatrzymał, jakaś dziewczynka wygłosiła piskliwie mowę na rzecz pokoju, dzieci obrzuciły kongres kwiatami, po czym cały pochód w tym samym szyku odmaszerował śród huraganowych oklasków. Dużo ludzi chwytało i całowało dzieci, wielu miało łzy w oczach albo po prostu płakało. Na tym zakończono sesję przedobiednią. [...]
W bocznych salach kongresu urządzona jest wystawa karykatur antyamerykańskich, a prócz tego – restauracja z bufetem zaopatrzonym w nie widywane już dziś przedwojenne smakołyki w rodzaju „kabanosów” – fryzjerzy, poczta, umywalnie, klozety, wszystko lśniące czystością i bez zarzutu funkcjonujące. Jaskrawe „chustki pokoju”, bardzo brzydkie, które różni, a zwłaszcza egzotyczni, kongresowicze pozakładali sobie na szyję, nadają całości charakter jakby zapustnej maskarady.
Warszawa, 19 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W poniedziałek po południu zjawił się już komisarz spisowy (spis ludności 3 grudnia) z wstępnymi indagacjami. Młody Żyd, całym zachowaniem się i sposobem pytań zdradzający ubiaka. Zapisując personalia pani Marysi spytał od razu: „Na jakim froncie pani mąż zginął?” (a ten mąż, brat Anny, umarł niewinnie w więzieniu w Kijowie). Zapisując personalia Anny udawał, że nie wie, kto ona, ale w dalszej rozmowie powiedział nagle: „A przecież „Uliczka Klasztorna” jest wycofana z obiegu”. Potem, gdy miał zapisać miejsce pracy, a Anna powiedziała: „piszę w domu”, zastanowił się: „To może napiszemy „warsztat domowy”? Ale nie – dodał – to by mogło być na pani niekorzyść”. Działo się to w moim pokoju, dokąd wdarł się, aby i mnie zapisać i z trudem dał sobie wyperswadować, że wszystkie instrukcje do spisu zostawiłam w Warszawie, że przebywam tu czasowo i że nie mogę być w dwu miejscach zapisana. Na jego słowa Anny dotyczące wyrwało mi się: „Jak to zaszkodzić? Przecież spis ma cele wyłącznie statystyczne i, jak zapewniano w obwieszczeniu o nim, nie może być wykorzystywany dla żadnych innych celów. Nie może więc nikomu pomóc ani zaszkodzić”. Zastrzeliła nas wręcz rubryka: „gdzie się mieszkało przed wojną?”. Jest w niej odsyłacz: „Mieszkańcy Lwowa, Wilna i innych okolic byłych ziem wschodnich mają podawać tylko: ZSRR”. Tak więc Anna dowiedziała się, że całe swe życie przeżyła w Związku Radzieckim, a nie w Rzeczypospolitej Polskiej. Razem z nią dowie się o tym około 6 milionów Polaków, którzy z ziem wschodnich pochodzą, a na dzisiejszych ziemiach odzyskanych przygniatającą większość ludności stanowią. Wzywa się ludność, aby przy spisie podawała dane prawdziwe, a jednocześnie w tak ważnym punkcie jak ustalenie miejsca urodzenia i zamieszkania przez większą część życia zmusza się ją urzędowo do podawania fałszywych informacji. Bo z punktu widzenia statystyki najwierutniejszym kłamstwem jest podawać, że we Lwowie czy Wilnie był przed wojną Związek Radziecki. Wszystko to stwarza warunki sprzyjające panicznym plotkom, pogłoskom, nastrojom strachu, rozpaczy, beznadziejności. Spis ludności może być rzeczą całkiem niewinną, ale w masach narodu wzbudza przekonanie, że posłuży do wielkich wywozów. I nawet mnie trudno się oprzeć takiemu wrażeniu.
Wrocław, 27–28 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Okupant wiedząc, iż oskarżony jest komunistą, [...] wykorzystał szczególne zagrożenie oskarżonego, jako podpadającego pod tych prześladowanych przez władzę hitlerowską ze względów politycznych, i wywiózł oskarżonego do Katynia, okazał mu tam w obecności komisji tzw. Czerwonego Krzyża zwłoki pomordowanych żołnierzy polskich i zaopatrzywszy oskarżonego w szereg pamiątek po pomordowanych — po powrocie kazał, [...] pod groźbą utraty życia i wymordowania rodziny, w asyście niemieckiej wygłaszać sprawozdania [...] w tym sensie, że zbrodnię katyńską popełniło wojsko względnie władze ZSRR. [...]
Obciążając zbrodnią katyńską ZSRR, szedł na rękę władzy państwa niemieckiego, gdyż budził u słuchaczy z jednej strony nienawiść i odrazę do ZSRR, a z drugiej strony sympatię do okupanta hitlerowskiego, podrywał wiarę Narodu Polskiego w słuszność walki z okupantem i w szczerość sojuszu i przyjaźni z Narodem ZSRR, czyniąc to, miał świadomość przestępczości swego działania i zdawał sobie sprawę, że działa na szkodę Państwa Polskiego.
Rzeszów, 14 lutego
Stanisław M. Jankowski, Pod specjalnym nadzorem, przy drzwiach zamkniętych (Wyroki sądowe w PRL za ujawnienie prawdy o zbrodni katyńskiej), „Zeszyty Katyńskie” nr 20, 2005, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Proszę gorąco Obywatela Prezydenta jak ojca, którego nie mam już od 10 lat – o zrzucenie mi pół roku z mojej kary. Wtedy wiedziałbym, że nie jestem wyrzutkiem społeczeństwa, a byłbym z tą myślą, że mam podaną rękę i inaczej wychodziło by mi się na wolność. W 1945 r. znalazłem się w otoczeniu złych ludzi. Przyszło to pieruństwo, gdzieś z łódzkiego województwa. Byli to ludzie wykolejeni, zdemoralizowani i źle ustosunkowani do ZSRR. Nie zależało im na życiu. Ja właśnie stałem się ofiarą tej głupiej, wściekłej bandy. [...] Myślałem, że będzie prawdą to co oni mi naopowiadali, a ponadto nie znałem obecnej Rzeczywistości, bo i skąd? W naszych stronach w 1945 r. nie było jeszcze żadnej partii, żadnego uświadomienia. Każdy wie, jak nas w szkole za sanacji uczyli. [...]
Przez 5 lat pobytu w więzieniu miałem możność poznać obecną rzeczywistość. Wiem już co dobre, a co złe. Wiem na czym polega życie człowieka. Rozumiem też, że za mój czyn dotknęła mnie ręka sprawiedliwości.
Proszę Obywatela Prezydenta o przychylne rozpatrzenie mojej prośby.
Potulice, 13 marca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Motywem podstawowym, który zadecydował, że Rząd Polski wystąpił z inicjatywą zamiany i podpisał umowę, są złoża naftowe z poważną ilością czynnych otworów oraz złoża gazu ziemnego znajdujące się na odcinku terytorium odstępowanym nam przez Związek Radziecki. [ubogie tereny w okolicy Ustrzyk Dolnych] Tak więc dzięki tej umowie uzyskujemy szczególnie cenne i niezbędne dla naszej gospodarki paliwa. [...] W świetle tych faktów, zważywszy, że umowa, którą Rząd dziś przedkłada, stanowi dalsze wzmocnienie naszego potencjału gospodarczego i czyni zadość naszym istotnym potrzebom, wnoszę w imieniu Rządu o uchwalenie ustawy ratyfi kacyjnej. (Długotrwałe oklaski)
Warszawa, 25 maja
„Trybuna Ludu”, nr 145 z 26 maja 1951, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Czytałam moje opowiadania i z rozpaczą myślałam o losach literatury w tym ustroju. Że mianowicie potężnego ustroju gospodarczego, zbudowanego w imię interesów państwa (które zawsze, i zawsze mniej [czy] więcej uzurpatorsko, uważało się za reprezentanta mas) nie da się, niestety, stworzyć bez zagłady wszelkiej twórczej literatury, sztuki, nauki. Między tym, co idzie z ponurej Rosji na świat, z historią Egiptu nasuwa się złowroga analogia. Egipt miał „najpostępowsze”, najprecyzyjniej zorganizowane życie gospodarczo-polityczne ze wszystkich krajów starożytności. Miał nawet w kaście kapłanów niezwykle rozwinięte różne rodzaje wiedzy technicznej służącej – tak jak się to wymaga dziś w krajach rządzonych przez dyktaturę moskiewską – tylko i wyłącznie gospodarczo-politycznym celom państwa. Ale Egipt poza rzeźbą i malowidłem ściennym nie zostawił ludzkości nic dla ducha (chyba tylko tajemniczy uśmiech sfinksów i rzeźbionych faraonów). W dziedzinie duchowej twórczości pozostał mattwą pustynią nie nawodnioną przez żaden Nil. Ani literatury, ani poezji, ani historii, ani filozofii, nic, nic, nic.
Tak będzie z nami w najlepszym wypadku, jeśli ten posępny eksperyment się uda. Zostaną „giganty” fabryczne, wieżowce, mosty, kanały, biurowce, bloki. Nie zostanie świadectwo ani jednej ludzkiej tragedii, ani jednego ludzkiego uczucia. Pokolenie epoki stalinowskiej pozostanie dla historii w sensie ludzkim nieme. Nikt się z tego źródła martwych form nie napije, bo wszelkie wody życia w tym suchym potoku z roku na rok wysychają.
Warszawa, 2 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.