Przez aneksję, czyli zabór cudzych ziem, Rząd [Rada Komisarzy Ludowych] – zgodnie ze świadomością prawną demokracji w ogóle i klas pracujących w szczególności – rozumie wszelkie przyłączenie do wielkiego lub silnego państwa małej lub słabej narodowości, niezależnie od tego, kiedy to przymusowe przyłączenie zostało dokonane, jak również niezależnie od tego, w jakim stopniu rozwinięty lub zacofany jest naród przemocą przyłączony lub przemocą utrzymywany w granicach danego państwa, niezależnie wreszcie od tego, czy naród ten żyje w Europie, czy też w odległych krajach zamorskich.
Jeśli jakikolwiek bądź naród jest utrzymywany w granicach danego państwa przemocą, jak i wbrew wyrażonemu przezeń życzeniu – niezależnie od tego, czy życzenie to znalazło wyraz w prasie, na zgromadzeniach ludowych, w uchwałach partii czy też w buntach i powstaniach przeciw uciskowi narodowemu – nie daje mu się prawa, by w swobodnym głosowaniu, bez najmniejszego przymusu, po całkowitym wycofaniu wojsk narodu przyłączającego lub w ogóle silniejszego, rozstrzygnął kwestię swego bytu państwowego – to jego przyłączenie stanowi aneksję tj. zabór i akt przemocy.
Piotrogród, 26 października (8 listopada)
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Podczas gdy w Rosji już ponad rok powiewa czerwony sztandar, a na Zachodzie, w Niemczech i na Austro-Węgrzech, wybuchy proletariackich powstań rozrastają się z godziny na godzinę — w okupowanych obwodach, w Finlandii, Estonii, na Łotwie, Litwie, Białorusi, w Polsce, Besarabii, na Ukrainie i Krymie nadal wloką swój nędzny żywot burżuazyjno-nacjonalistyczne „rządy” z łaski przeżywających swój okres schyłkowy imperialistów Zachodu.
Podczas gdy zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie „wielcy” królowie i „mocarstwowi” imperialiści zostali już strąceni do piekieł — to w okupowanych obwodach w dalszym ciągu gospodarują mali królowie i karłowaci drapieżcy, którzy stosują przemoc wobec robotników i chłopów, pastwią się nad nimi, aresztują ich i rozstrzeliwują.
Ponadto „rządy” te, które się już przeżyły, gorączkowo organizują swoje „narodowe” białogwardyjskie „pułki”, przygotowują się do „wystąpień”, prowadząc konszachty z niezlikwidowanymi jeszcze na razie rządami imperialistycznymi i snując plany „rozszerzenia” „swojego” terytorium.
Te rozkładające się za życia cienie obalonych już „wielkich” królów, te karłowate „rządy narodowe”, które zrządzeniem losów znalazły się między dwoma ogromnymi ogniskami rewolucji Wschodu i Zachodu, marzą teraz o stłumieniu powszechnego pożaru rewolucyjnego w Europie, o zachowaniu swojej śmiesznej egzystencji, o zawróceniu wstecz koła historii!...
To, czego nie udało się dokonać „mocarstwowym” królom „wielkich” Niemiec i Austro-Węgier, ci mali „królikowie” pragną zrobić „jednym uderzeniem”, za pomocą paru zdezorganizowanych białogwardyjskich „pułków”.
17 listopada
„Żizń Nationalistiej” nr 2, z 17 listopada 1918, [cyt. za:] Stalin, Dzieła, t. 4, Listopad 1917-1920, Warszawa 1951.
Moim zdaniem okres zaburzeń w Rosji będzie trwał długo, bardzo długo, nawet w razie obalenia bolszewików. Nie sposób przewidzieć przyszłości. Zależnie od tego, jakie zmieniające się rządy będą stały na jej czele, Rosja będzie sprzymierzeńcem bądź Niemiec, bądź też Polski. W ten sposób będziemy w pewnych okresach przyjaciółmi, w innych — wrogami Rosji. Na razie jestem przekonany, że Sowiety rosyjskie będą usiłowały zaatakować Polskę. Bez względu na to, jaki będzie jej rząd, Rosja jest zaciekle imperialistyczna. Jest to nawet zasadniczy rys jej charakteru politycznego. Mieliśmy imperializm carski; widzimy dzisiaj imperializm czerwony — sowiecki. Polska stanowi zaporę przeciwko imperializmowi słowiańskiemu, bez względu na to, czy jest carski, czy też bolszewicki.
16 marca
„Le Petit Parisienne”, z 16 marca 1919, [cyt. za:] Wojciech Materski, Tarcza Europy. Stosunki polsko-sowieckie 1918-1939, Warszawa 1994.
Operacje zaczęły się wczoraj od rana i dotąd idą w bardzo szybkim tempie i zupełnie pomyślnie. Nieprzyjaciel był, zdaje się, doskonale poinformowany o planowanym ataku na niego i tutaj na wołyńskim teatrze wojennym zaczął się usuwać jeszcze 24 bm., zostawiając przed nami bardzo słabe siły. Opór ich został w jednej chwili złamany i w szybkim pościgu wojska nasze zajęły obecnie Żytomierz, Berdyczów i prawdopodobnie Koziatyn. Dzisiaj lub najdalej jutro będę zorientowany co do tego, jakie właściwie siły bolszewickie zostały rozbite i rozproszone, a jakie zdążono wycofać poza zakreśloną wyżej linię. Odpowiednio do tego pokieruję dalszymi operacjami. W każdym razie jednak z góry uprzedzam, że już teraz dla osiągnięcia zamierzonego skutku będę musiał o jeden lub dwa dni marszu przesunąć się dalej na wschód [...].
Zwiahel, 26 kwietnia
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Czerwona Armia jest zupełnie źle zorganizowana. Czerwoni żołnierze biją się źle i okazują trochę odwagi tylko jeśli są w pociągu pancernym i mają nieco poczucia bezpieczeństwa. Wziąłem 30 000 jeńców, a moje straty wynoszą mniej niż stu zabitych. Jedyną rzeczywistą obroną Czerwonej Armii jest przestrzeń w tym kraju wielkich obszarów. Przekroczyliśmy Dniepr i mogę iść tak daleko, jak tylko zechcę. Ale w tej chwili nie mam zamiaru iść dalej. My po prostu zabezpieczymy sobie odpowiedni przyczółek mostowy.
Winnica, 16 maja
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Zbliżenie się naszych wojsk do Warszawy dowiodło niezbicie, że gdzieś w jej pobliżu znajduje się środek ciężkości całego systemu światowego imperializmu, systemu opierającego się na traktacie wersalskim. Polska, ostatnia twierdza przeciw bolszewikom, znajdująca się całkowicie w rękach ententy, jest tak potężnym czynnikiem tego systemu, że kiedy Armia Czerwona zagroziła tej twierdzy — cały system się zachwiał.
22 września
Przewrót majowy 1926 roku w oczach Kremla, red. Bogdan Musiał, przy współpracy Jana Szumskiego, Warszawa 2009.
My, jeńcy Polacy w Smoleńskim obozie jeńców zgromadzeni, zadajemy głosem pełnym oburzenia kłam obłudnym słowom przez panów szerzonym, jakoby nas tu męczono, jakoby nas po barbarzyńsku traktowano.
Podnosimy protest przeciwko temu fałszowi na ogłupienie mas obliczonemu, protest tak głośny, by go słyszał cały świat. Z niewoli wielkopańskiej kazaniami o „ojczyźnie, Polsce od morza do morza” i innymi smakołykami słodzonej, dostaliśmy się tutaj do otoczenia pełnego prawdziwej wolności robotniczej.
Braterskie przyjęcie, jakiego tu doznaliśmy, po raz pierwszy usłyszane słowa, które nam całą zgniliznę stosunków społecznych, w których dotychczas żyliśmy, odkrywają, wszystko to skuwa nas silnym łańcuchem braterstwa z proletariatem rosyjskim. I każdy z nas pragnie wziąć oręż, by stać się bojownikiem nie kapitalizmu (jak dotąd), lecz nowego ustroju świata, którego treścią: dyktatura proletariatu, powszechny obowiązek pracy, równość, swoboda i braterstwo. [...]
Niech żyje III Międzynarodówka komunistyczna!
Niech żyje Armia Czerwona!
Niech żyje Polska Sowiecka!
Niech żyją nasi wodzowie Lenin, Trocki i Marchlewski!
Wiedeń, 7 listopada
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Delegacja rozejmowa po przybyciu do Mińska zajęła się losem jeńców wojennych Polaków, znajdujących się w miejscowych szpitalach. Znaleziono ogółem 45 chorych, względnie uzdrowieńców po przebytych chorobach zakaźnych, po tyfusie plamistym lub powrotnym, po dyzenterii, tyfusie brzusznym. Wielu z nich przechodziło po kolei wszystkie te choroby, które stale w tutejszych stronach panowały.
Stan tych chorych musi się nazwać opłakanym, Szpitale tutejsze, chociaż w domach do innych celów przeznaczonych, są dość dobrze urządzone. Szpital dla chorób zakaźnych wprost wzorowo zbudowany. Szpitale te są wcale dobrze zaopatrzone w bieliznę i pościel, po przybyciu Delegacji wydano czystą bieliznę. Cierpią jednak na zupełny brak opału i żywności w ogóle, dietetycznej w szczególności.
Mińsk, 10 listopada
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Dziesiątego grudnia w Stołbcach miała nastąpić wymiana ostatniej serii naszych jeńców w liczbie siedemnastu stop Ksiądz [Bronisław] Ussas przedstawiciel Czerwonego Krzyża przydzielony do delegacji odprowadzał ich i przybył do Stołbców o godzinie 12[.00], pomimo zawiadomienia odnośnych władz naszych ani garnituru dla naszych jeńców, ani jeńców bolszewickich, którzy z obozu jeńców w Baranowiczach przybyć mieli, a których oczekiwał w Stołbcach przedstawiciel sowieckiej Białorusi pan Kagan nie było stop Czekano do jedenastego godzina 13[.00], w którym to czasie po wielokrotnych interwencjach delegacji garnitur i jeńcy bolszewiccy przybyli stop Jeńców bolszewickich odprowadził podchorąży medyk Jan Falikowski z obozu jeńców w Baranowiczach stop Pomijając już bardzo znaczne a nieusprawiedliwione opóźnienia, które panu Kaganowi musiała dać bardzo niepochlebne pojęcie o funkcjonowaniu naszego aparatu, jeńcy bolszewiccy, przeważnie chorzy, przybyli w stanie godnym opłakania i urągającym prymitywnym pojęciom o humanitarności stop Wagon był pełen kału i cuchnął, także się do niego zbliżyć nie było można stop Fakt ten wywarł jak najgorsze wrażenie na panu Kaganie i będzie z pewnością na naszą szkodę wykorzystany stop Chcąc przeciąć wszelkie dalsze protesty, udałem się jedenastego wieczorem zaraz po powrocie księdza Ussasa do przewodniczącego rosyjskiej delegacji pana Jordańskiego i oznajmiłem mu, że winni tego karygodnego zaniedbania będą pociągnięci do odpowiedzialności stop.
Stołbce, 10-11 grudnia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Uchodźcy w Mińsku żyją w najgorszych warunkach higienicznych i [...] leży w naszym interesie, żeby im powrót jak najprędzej umożliwić. Pominąwszy to, że oni i tak, w pojedynczych grupach, przekradają się tajemnie przez grancie, unikając przez to wszelkiej kontroli, tak politycznej, jak i sanitarnej, to należy wziąć i te momenta w rachubę, że ci ludzie, czekając całemi tygodniami w Mińsku w najgorszych warunkach higienicznych, tracą swoją odporność zdrowotną, pozbywają się swego mienia i wydają resztki swoich pieniędzy, i dopiero obdarci ze wszystkiego, przemęczeni i schorowani, niezdolni do prac, dostaną się do kraju, i będą tylko dla nas ciężarem. Ponieważ tak czy tak będą oni musieli z czasem powrócić do kraju, należałoby im w tym dopomóc i powrót ich przyspieszyć [...]. Powtarzam ponownie zatem mój wniosek, że tych ludzi należy zaraz zacząć przyjmować, bo jest to jedynie w naszym, dobrze zrozumianym, interesie państwowym.
Ryga, 3 stycznia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
W niezwykłych cokolwiek okolicznościach chcę podać do wiadomości fakt pierwszorzędnej doniosłości. Doniesiono mi urzędowo, że delegacja nasza pokojowa w Rydze o godz. 9-ej min. 30 wieczorem położyła podpis swój pod sprawiedliwy traktat pokojowy, po zwycięsko zakończonej wojnie. Próba sił, narzucona naszemu państwu, przebyta zwycięsko dzięki męstwu żołnierza i wytrwałości narodu, należy do przeszłości.
Fakt ten historycznego dla Polski i dla świata znaczenia podaję do wiadomości z uczuciem głębokiego zadowolenia, które niewątpliwie podziela cały naród polski. Traktat pokojowy bowiem, podpisany dziś w Rydze, zamyka okres krwawych zmagań, które olbrzymie połacie ziemi naszej przemieniły w pustynię, miliony ludzi naraziły na śmierć lub piekło mąk lub udręczenia, cofnęły naturalny rozwój kultury i gospodarstwa całej Europy.
Wierzymy, że z tą chwilą nie tylko Polska, która została wojną najciężej dotknięta, ale Europa weszła nareszcie w upragniony przez nią stan pokoju, tak potrzebny dla uleczenia ran, zadanych przez wojnę, utrwalenia zdobyczy demokracji, okupionych wielkimi ofiarami i utworzenia nowego porządku w Europie, na gruzach zdruzgotanych wojną państw zaborczych.
Warszawa, 18 marca
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wszyscy jeńcy powracający z Rosji są przez bolszewików zaopatrzeni obficie w bibułę agitacyjną, przez cały czas podróży do granicy uprawia się wśród jeńców silną propagandę i agitację komunistyczną. Przy każdym pociągu znajduje się wielki wagon pulmanowski, [w] którym przez czas podróży odbywaja się mityngi i pogadanki agitacyjne.
Jeńcom odbiera się na punkcie wymiany cały zapas przywiezionej bibuły komunistycznej, rozdając w zamian broszury i książki o treści patriotycznej oraz gazety polskie. Pisma te są rozchwytywane przez przybyłych spragnionych wiadomości z kraju.
Pożądane jest jak najobfitsze zaopatrzenie punktu wymiany jeńców w pisma i broszury treści aktualnej i propagandystycznej.
Warszawa, 9 kwietnia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Akcja wymiany jeńców prowadzona przez PWJ Baranowicze przybiera powoli charakter normalnej pracy. Poszczególne oddziały obznajomiły się już ze swoimi zadaniami i wykonują swe czynności dużo intensywniej, niż to dało się zauważyć na początku. W dniu 2 kwietnia br. bolszewicy wstrzymali przesyłanie i przyjmowanie transportów wymiennych do dnia 7 kwietnia, tłumacząc to potrzebą skoncentrowania naszych jeńców w Rosji, ogółem systematycznego przysyłania nam ich w przyszłości. Po upływie tego terminu władze nasze rozpoczęły wysyłanie transportów wymiennych do Rosji i już w dniu 8 kwietnia br. wysłano do Rosji dwa transporty, zaś w dn. 9 kwietnia jeden transport. Bolszewicy dotychczas nie zapowiedzieli ani jednego transportu. W dn. 8 kwietnia odszedł z PWJ Baranowicze do Dęblina transport byłych jeńców Polaków w sile 19 oficerów i 831 szeregowców. Transport ten odszedł w przepisanym czasie po pięciodniowym pobycie w PWJ Baranowicze.
Baranowicze, 9 kwietnia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Przedkładając Wysokiemu Sejmowi do ratyfikacji traktat ryski, uważam za wskazane słów kilka mu poświęcić.
Jest to pierwszy traktat pokojowy po zakończonej zwycięsko wojnie, jaki zawarło odrodzone państwo polskie. Jest to więc pierwszy o znaczeniu międzynarodowym akt państwowy, dokonany przez Rzeczpospolitą, jako skutek ofiar krwi i mienia, którymi naród Polski okupił swoją niepodległość. Traktat ryski jest wymownym dowodem dobrej woli, umiarkowania i szczerze demokratycznych intencji rządu i narodu polskiego. Mimo orężnych sukcesów na polu walki przystąpiliśmy do układów pokojowych z silnym zamiarem doprowadzenia do pokoju nie na zasadzie wysnuwania konsekwencji z naszej szczęśliwej sytuacji militarnej, ale na zasadzie porozumienia. Tymi wskazaniami kierowała się przez cały czas układów nasza delegacja pokojowa i takim jest traktat, kładący kres wojnie między Rzeczpospolitą a państwami, które z nami w Rydze pokój podpisały.
Nie wdając się w szczegółowy rozbiór traktatu, należy stwierdzić z naciskiem, że pokój ryski, jako wynik wzajemnego porozumienia się stron interesowanych, ustala w sposób zdecydowany i definitywny całą wschodnią granicę Rzeczypospolitej.
[…]
Proszę Wysoką Izbę o zatwierdzenie traktatu ryskiego w całości.
Warszawa, 14 kwietnia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
My, jeńcy Polacy, zwracamy się do Polskiego Biura przy CK KPR o polepszenie naszego bytu w rożdiestwienskim obozie. Mamy wprawdzie w obozie instruktora politycznego, t. Szarka, który jednakże nam, jeńcom, w naszej biedzie nie może, jak sam się wyraża, pomóc. Tak na przykład, nie zmienili jeńcy w przeciągu 3 miesięcy bielizny, jedni, ponieważ drugiej pary nie mają, a drudzy, ponieważ bielizna jest tak porwana i zużyta, że wprost niemożliwem jej dalej używać. Gdy więc jeńcom proponowano iść do łaźni, to jeńcy, wielka część tychże przynajmniej, zrezygnowała całkowicie z łaźni. [...]
Kilkakrotnie nie wydawano na obiady masła z powodu, że w magazynie obozowym przejściowo masła na składzie nie było. W miejsce masła jednakże nam tak samo nie wydano innych produktów. A gdy później przywieziono masło do magazynu, na ten czas nam również masła za czas zaległy nie wydano, ponieważ, jak buchalter się tłomaczy, masła za zaległy czas nie można wydawać.
Staszesik, Grankowski, Woglaszewski, jeniec pol. Szmidt.
Moskwa, 28 kwietnia
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Wysoki Sejmie!
[...]
Nie da się zaprzeczyć, że w chwili obecnej nad Europą w ogóle, a nad Polską w szczególności, gromadzą się niesłychanie groźne chmury, że układ sił i stosunków politycznych w Europie uległ znacznej zmianie, że podstawa, na której zbudowano nowy porządek, w wysokim stopniu jest zachwiany i rządy państw i odpowiedzialni mężowie wygłaszają pesymistyczne poglądy dotyczące pokoju, że dotychczasowe prace na konferencji w Genui nie przyniosły dla Polski pożądanych rezultatów.
[...] Wiadomo przecież, faktu tego przed sobą taić nie należy, że stała się w ostatnim tygodniu rzecz niesłychanej wagi dla Europy, dla jej równowagi, dla pokoju, ale niesłychanej wagi przede wszystkim dla Polski. Dwa największe państwa Europy obszarem i ludnością, dwa mocarstwa, na których gruzach państwo polskie powstało, zajmujące prawie jedną trzecią część obszaru Europy, dążące stale do zniszczenia państwa polskiego, zawarły między sobą układ. [układ w Rapallo 16 kwietnia 1922] I znowu na pocieszenie opowiada się i pisze, że to nie grozi żadnym niebezpieczeństwem, gdyż to jest tylko układ o charakterze gospodarczym. Tym pocieszać się mogą naiwni, gdyż jeżeli te państwa doprowadziły do układu gospodarczego, co jest bardzo wiele, to do dalszych układów może być krok tylko.
Za olbrzymi sukces uznało się także protokół ryski; rozdmuchano to bardzo szeroko, cieszono się z tego i znów ani się spostrzeżono, że protokół ten, i korzyści, jakie z niego miały płynąć, zostały zupełnie przekreślone, a ostatnie noty Cziczerina do rządu i do narodu polskiego nie różnią się niczym od tego języka, jakim do Polski swego czasu przed półtora wiekiem przemawiała Katarzyna II. Tymczasem zamiast całkiem wyraźnie nazwać rzecz po imieniu, zamiast zwrócić na to uwagę, zamiast otworzyć społeczeństwu oczy, bo to zrobić trzeba i to zrobić się musi, zostało powiedziane w szeregu komunikatów, że to nic, i może lepiej, że od razu zdarto maskę obłudy z polityków niemieckich i rosyjskich, bo daleko lepiej mieć to niebezpieczeństwo widoczne, niż ukryte. Tak, to jest prawda, tylko tak trzeba rzecz nazwać, a nie inaczej. Ale przede wszystkim pociechą już jest małą, jeśli się widzi, że w obliczu Europy, w obliczu bądź co bądź nie rozbitej jeszcze Ententy, stać obydwu kontrahentów na podobny ton i na podobne postępowanie. [...] Polska jest wciśnięta pomiędzy kleszcze rosyjsko-niemieckiego sojuszu, więc tak czy inaczej, w każdym razie z konsekwencjami jego trzeba się liczyć. Przy tym liczyć się należy z tym, że jeżeli jakikolwiek układ został zawarty przez dwa państwa, które sąsiadują z Polską, to Polska jest im przeszkodą. Jeżeli one chcą układ wykonać, a inaczej być nie może, to będą się starały przeszkodę tę usuwać.
Warszawa, 4 maja
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Mówimy burżuazji niemieckiej: nie pozostało wam nic innego, jak szukanie poparcia w pierwszym kraju proletariackim, którego nie może zabraknąć przy pomaganiu narodom zniewolonym dziś przez imperializm międzynarodowy.
Moskwa, 17-25 kwietnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Wierzę, że stosunki wzajemne pomiędzy Polską a ZSRR mogą być nie tylko znośne, ale i dobre w pełnym znaczeniu tego słowa, i winny być ustanowione jak najprędzej. Im szybciej to nastąpi, tym lepiej dla obu stron. [...] dotychczasowe stosunki po traktacie ryskim to historia małych konfliktów, małych niepotrzebnych utarczek z zatraceniem spraw najistotniejszych. Nie należy sobie zaprzątać głowy małostkami, a zająć się sprawami generalnymi — jak umowa handlowa, kwestia tranzytu, konwencja konsularna [...]. Uregulowanie tych spraw pozwoli reaktywować silne i naturalne związki ekonomiczne.
12 lutego
„Izwiestija” nr 36, 12 lutego 1924, [cyt. za:] Wojciech Materski, Tarcza Europy. Stosunki polsko-sowieckie 1918-1939, Warszawa 1994.
W pierwszych dniach stycznia 1925 nie wróciło dwóch strzelców z patrolu na strażnicy Szkrobotówka, zostali oni przez patrol sowiecki porwani. Wywiad nasz ustalił, że znajdują się oni na strażnicy sowieckiej w miejscowości Siwki, 4 kilometry w głąb terenu sowieckiego. Dowódca batalionu Stanisław Galiński zwrócił się do mojego dowódcy szwadronu majora Leonarda Michalskiego o wyznaczenie silnego patrolu konnego. Na dowódcę patrolu dowódca szwadronu wyznaczył mnie. [...] Otrzymałem dokładny opis marszruty i położenia strażnicy sowieckiej. Celem wyprawy było odbicie tych porwanych dwóch strzelców.
5 stycznia 1925 o dziesiątej wieczorem przekroczyłem granicę jako straż przednia maszerującej kompanii piechoty, dowodzonej przez kpt. Lipińskiego. Wylot wsi odznaczał się wiatrakiem z jego dużymi skrzydłami wyraźnie widocznymi. Zbliżając się do wiatraka, otrzymałem ostrzał, spieszyłem się z koni. Konie w tył, a sam z plutonowym i dziesięcioma ułanami natarłem na strażnicę, rzucając granatami i rażąc ogniem KBK, zdobyłem strażnicę, którą załoga opuściła. [...]
Pierwszą czynnością moją było zerwanie aparatu telefonicznego i zabranie akt. W tym momencie padają strzały przez okno i pada zabity jeden z ułanów, a plutonowy zostaje ranny w rękę. Muszę się wycofać, ułani zabierają poległego. Po opuszczeniu wsi, w drodze powrotnej spotykam kompanię piechoty. Kapitanowi Lipińskiemu składam meldunek o stracie ułana. Kpt. Lipiński z pomocą żołnierzy układają poległego na przedni łęg mego siodła i tak wiozę go 4 kilometry, do miejsca, gdzie przekroczyłem granicę, rozpoczynając tę nieszczęśliwą akcję. [...]
Dwóch strzelców, o których toczył się ten wypadek, zostało wydanych przez władze sowieckie w kilka dni po naszej akcji.
Siwki, Podlasie, 5 stycznia
Raporty KOP-u, „Karta” 2011, nr 67.
Pierwotną rolą współczesnej Polski jest stawianie barier na drodze do przenikania na Zachód idei komunistycznych. Jest to pierwszy i najważniejszy wniosek przy określaniu międzynarodowej sytuacji Polski. [...]
Obecna imperialistyczna Polska to ropiejący wrzód na Wschodzie, państwo, którego przeznaczenie polega na odizolowaniu rosyjskiego proletariatu od niemieckiego oraz na powstrzymaniu rozwoju ruchu rewolucyjnego nad Berezyną. Właśnie dlatego likwidacja kapitalistycznej burżuazyjnej Polski, przekształcenie jej na robotniczo-chłopską i sowiecką stanowi obecne zadanie całego proletariatu międzynarodowego. [...]
Mamy do rozwiązania w Polsce dwa podstawowe zdania w kwestii narodowościowej: po pierwsze, powinniśmy dążyć do rozerwania państwa polskiego wzdłuż szwów narodowościowych, nie dając mu czasu na umocnienie i ustabilizowanie się. Jednocześnie musimy realizować to zadanie w taki sposób, aby nie odpychać od siebie szerokich warstw pracującej rdzennej polskiej ludności. [...] Wewnętrzna sprzeczność w tym dwoistym zadaniu zagraża poważnymi komplikacjami w partii. Partia ma przed sobą dwa niebezpieczeństwa: albo zbudować swoją orientację na nastrojach Kresów i wpaść w rewolucyjne awanturnictwo, albo nastawić się na średnie warstwy bezpośrednio w Polsce i wpaść w nacjonalistyczny oportunizm. Właściwa taktyka znajduje się gdzieś pośrodku. [...] My, komuniści, nie tylko przyznajemy sobie prawo, ale uważamy za święty obowiązek, gdy powstanie odpowiednia sytuacja, nasadzić nasz bagnet [na broń] w służbie polskich i europejskich pracujących mas. [...]
30 stycznia
Przewrót majowy 1926 roku w oczach Kremla, red. Bogdan Musiał, Warszawa 2009.
5 lipca 1925 rozpoczęła się nieprzyjemna sprawa dezercji ppor. Maczyńskiego, która trwała od lipca do września 1925. Według wywiadu, oficer ten miał się znajdować w strażnicy sowieckiej, która się mieściła na niewielkim wzgórzu naprzeciwko strażnicy polskiej w miejscowości Radoszówka. 5 lipca grupa około 40 żołnierzy piechoty (szkoła podoficerska przy batalionie Dederkały) – i ja, z silnym patrolem konnym – maszerowała w kierunku strażnicy. Było to około piątej nad ranem. W pewnej odległości od strażnicy spieszyłem swoich ułanów i pouczyłem: „Jeżeli podam komendę «salwa», to strzelać w górę”. Przy [naszym] podejściu pod górkę, w kierunku strażnicy, wyszedł oficer sowiecki i oddał strzał z pistoletu, ja podałem: „Salwa!”. Cała załoga wybiegła ze strażnicy, nieubrana, niektórzy w kalesonach. [...] Weszliśmy do strażnicy, w której nie zastaliśmy nikogo z załogi, tylko pozostawioną broń. Zabraliśmy dwa ciężkie karabiny maszynowe na kółkach i kilka KBK. Strażnica została spalona.
Radoszówka, 5 lipca
Raporty KOP-u, „Karta” 2001, nr 67.
Dowiedzieliśmy się z absolutnie pewnego źródła w Szczecinie, że konwoje licznych statków przybyły z Rosji [...]. Mówicie, że statki nie przybyły z Rosji, ale diabli wiedzą skąd: ze Szwecji, z Norwegii, z Finlandii, lecz na podstawie raportów, które mam w ręku, mogę wam powiedzieć, skąd przybyły. Te konwoje licznych statków, które przybyły z końcem września i na początku października, przybyły z Leningradu. [...] Mogę wam też powiedzieć, jakie to były statki, na wypadek, gdybyście tego nie wiedzieli. Statki nazywały się Gotenburg, Artshof i Kolberg [...]. Wyładowaniem ich zajęła się firma Hautz und Schmidt. Od robotników zażądano ścisłej tajemnicy [...]. Mógłbym także powiedzieć o tym, co zawierały te statki [...]. Chodziło o tysiące ton bardzo niebezpiecznych produktów, które zostały wwiezione i zadeklarowane jako żelazo w sztabach i aluminium [...].
Berlin, 16 grudnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Przetrzymywanie nas pod strażą po odbyciu wyznaczonego terminu (3 lata łagrów sołowieckich i 3 lata zesłania) jesteśmy zmuszeni odbierać nie jako zwyczajne nieporozumienie (jak rodzaj niezwykłej sytuacji polegającej na tym, że w Krasnojarskiej Sekcji Operacyjnej Pełnomocnego Przedstawiciela OGPU na Kraj Wschodniosyberyjski brak informacji o naszych wyrokach), lecz jako zamierzone, świadome i systematyczne znęcanie się nad nami jako sługami kultu religijnego.
Kategorycznie protestujemy przeciwko niezasłużonym represjom, jakimi jesteśmy nieustannie poddawani, i przetrzymywaniu nas pod strażą po odbyciu wyznaczonej resocjalizacji.
Jeżeli z powodu naszych poglądów jesteśmy „obcy” społeczności radzieckiej, jeśli dla nas, oprócz więzienia, nie ma miejsca w kraju budującego się socjalizmu, to dlaczego by nie uczynić zadość naszej prośbie (zwracaliśmy się do PP OGPU ds. WSK) i nie pozwolić nam wyjechać raz na zawsze z terytorium ZSRR, choćby do Polski, skąd w swoim czasie przybyliśmy. Wątpliwe, czy w interesach władzy radzieckiej leży poddawanie nas nieskończonym i niezliczonym represjom?
Wielokrotnie oświadczaliśmy, iż jesteśmy apolityczni, że żadnego kontaktu z kontrewolucją nie mieliśmy i nie mamy. W czasie wszystkich prób i doświadczeń, jakim byliśmy i jesteśmy poddawani, organa polityczne władzy radzieckiej mogły perfekcyjnie sprawdzić i przekonać się, jak dalece bezpodstawne jest, jak bezcelowe trzymanie nas jak jakichś przestępców lub wrogów władzy radzieckiej, na równi i w jednakowych warunkach z elementem przestępczym. Ośmielamy się mieć nadzieję, że jeśli z jakichkolwiek bądź względów nie otrzymamy pozwolenia na wyjazd z terytorium ZSRR, to pojawi się z waszej strony decyzja o natychmiastowym uwolnieniu nas spod straży.
Krasnojarsk, 3 lipca
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Art. 1. Obie umawiające się strony, stwierdzając, że wyrzekły się wojny jako narzędzia polityki narodowej w ich wzajemnych stosunkach, zobowiązują się wzajemnie do powstrzymywania się od wszelkich działań agresywnych lub od napaści jedna na drugą zarówno samodzielnie, jak łącznie z innymi mocarstwami.
Za działania sprzeczne z zobowiązaniami niniejszego artykułu uznany będzie wszelki akt gwałtu, naruszający całość i nietykalność terytorium lub niepodległość polityczną drugiej umawiającej się strony, nawet gdyby te działania były dokonane bez wypowiedzenia wojny i z uniknięciem wszelkich jej możliwych przejawów.
Art. 2. W razie gdyby jedna z umawiających się stron została napadnięta przez państwo trzecie lub przez grupę państw trzecich, druga umawiająca się strona obowiązuje się nie udzielać ani bezpośrednio, ani pośrednio pomocy i poparcia państwu napadającemu przez cały czas trwania zatargu. […]
Art. 3. Każda z umawiających się stron obowiązuje się nie brać udziału w żadnych porozumieniach z punktu widzenia agresji jawnie dla drugiej wrogiej.
Moskwa, 25 lipca
Wybór tekstów źródłowych z historii Polski i powszechnej 1918-1945, red. Halina Parafianowicz, Białystok 2004.
Trzy razy pod rząd zwracałem się pisemnie do Pani z prośbą o interwencję w sprawie mego zwolnienia i, nie otrzymawszy odpowiedzi, śmiem przypuszczać, że albo moje listy nie docierały do Pani, albo nie ma możliwości pomóc w moim nieszczęściu. Niniejszym zwracam się do Pani jeszcze raz, być może ostatni. W wyniku nagromadzonych okoliczności jestem zmuszony do sformułowania tragicznego wniosku, że ja, jako ksiądz i Polak, winienem być ofiarą — pod jakimkolwiek pretekstem, wymyślonym przez niektóre posiadające władzę osoby w terenie, aby usprawiedliwić swoje miejsce na zajmowanym stanowisku.
Poddawany nieustannie niezasłużonym represjom i szykanom czuję się zmęczony fizycznie i moralnie; moim jedynym pragnieniem jest odpocząć. Gdyby znieważanie nas przyjęło charakter powszechny, z pewnością nie będę w stanie powstrzymać się przed kategorycznym protestem w formie głodówki. Kieruję do Pani ostatnią serdeczną, pokorną prośbę o przesłanie moim krewnym słów gorącej wdzięczności za całą okazywaną mi pomoc oraz równie gorących pozdrowień.
Pirowsk, Kraj Wschodniosyberyjski, 1 listopada
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
ZSRR i Polska występują ze wspólną deklaracją o ich kategorycznym zdecydowaniu ochraniania i bronienia pokoju we wschodniej Europie. Oba państwa nadmieniają, że koniecznym warunkiem tego pokoju jest nienaruszalność i pełna gospodarcza i polityczna niezawisłość nowych państw, które wyszły ze składu byłego imperium rosyjskiego, oraz że niezawisłość ta stanowi przedmiot troski obu państw. Na wypadek zagrożenia niezawisłości państw bałtyckich ZSRR i Polska zobowiązują się nawiązać natychmiast kontakt między sobą i omówić powstałą sytuację.
13 grudnia
Wojciech Materski, Tarcza Europy. Stosunki polsko-sowieckie 1918-1939, Warszawa 1994.
Droga Pani Pyszkowa,
Wpersz posyłam powienkszowanie Bożego narodzenia. Wenuszuje szczeńściem zdrowiem tym bożym narodzeniem. Kochana pani K. Pyszkowa. Ja jestem brat Ksiendza Bronisława (Dunin) Wonsowicza młodszy brat. Jestem wysłany w Siew-Kraj. Jako politycznyj po statji 58-6 y 58-10. W domu u mnie zostałaś mama 80 lat y siostra chora, niemam żadnej zdomu pomocy. Otże droga pani Pyszkowa bardzo proszę jeżeli można jakie kolwiek podczymanie iż czerwonego krzyża.
Bo ja zostałem się zupełnie bossy y goły niema co wzucie y odziaćsie bieliny niemam wolonek też niemam.
A tutaj bardzo zimno mruz bardzo wielki nu wprost bieda że ja niewiem jak ja tutaj wyczymam cierpiem głodem i chłodem. Kochana pani Pyszkowa bende prosić jako rodzoną Matkę żeby nie odżuciła moje proźbę y wysłać mnie bieliznę iż jedne parę wolonky czapkię y jak można to proszę wysłać jakichkolwiek sucharuw.
Do widzenia całuje Was w renkie.
Lonek Wąsowicz
Piermiłowo, Północny Archangielsk, 21 grudnia
[pisownia oryginalna]
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Pani Pełnomocnik Polskiego Czerwonego Krzyża!
W odpowiedzi na Pani dwa telegramy dotyczące mego wolnego zamieszkania informuję, że oficjalnie mi wyjaśniono, że nikt nie zabraniał mi mieszkać wolno we wszystkich wyznaczonych mi oddalonych miejscowościach, ale dla znającego prawo radzieckie, dla mnie bycie wolnym zależy od zdjęcia z listy specjalnej i nabycia obywatelstwa, ponieważ dotychczas jestem poza jakimkolwiek obywatelstwem. W związku z tym wszystkim położenie, w którym się znajduję, na razie pozostaje bez zmian.
Z pełnym szacunkiem,
28 stycznia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Wielce Szanowna Jekatierina Pawłowna!
Proszę przyjąć słowa najgłębszej wdzięczności za przesyłkę. Przysłany przez Panią ryż to moje szczęście, dlatego że mam czym ratować dziecko. Już miesiąc choruje na dezynterię, a u nas nigdzie nie można dostać ryżu, tylko jęczmień. Lekarze stale zalecali kleik ryżowy, ryżu nigdzie nie można było zdobyć i dlatego zdecydowałam się prosić Panią o pomoc. Jestem bardzo wdzięczna i brak mi słów, by wyrazić to, co czuję.
Zwracam się jeszcze raz z prośbą do Pani — u nas chodzą słuchy, że zostanie zawarta umowa pomiędzy Polską i ZSRR co do wymiany więźniów politycznych. Jeśli to prawda, to błagam Panią o umieszczenie na liście do wymiany mnie i mojego brata, on już jest przecież stary, ile mu zostało życia! Będę Pani całe życie wdzięczna, oczywiście takie ziarenko piasku jak ja niczym nie może Pani się odwdzięczyć za opiekę nad nami.
Jednak proszę nam nie odmawiać i zawiadomić mnie, czy to prawda, czy tylko fałszywe pogłoski. Od brata otrzymałam pocztówkę 30 IX 34 r., pierwszą od roku i dwóch miesięcy jego pobytu na Sołowkach, Pisze, że wysyła listy regularnie trzy razy w miesiącu, ale otrzymaliśmy dopiero pierwszy list, jak to można wytłumaczyć?
Wdzięczna całe życie.
Derażnia, obw. winnicki, 5 października
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Jekatierino Pawłowna!
Otrzymałam od mego syna Bronisława Dunina-Wąsowicza list, który mnie zabija. On po dziś dzień znajduje się w okropnych warunkach więzienia, pomimo otwartej gruźlicy. Pani zna położenie mojego syna, wszak od dziesięciu lat nie wychodzi z zesłań i więzień. Według słów syna jego nadal oskarża się o przekroczenie granicy i rozpowszechnianie literatury polskiej. Ale, o ile wiem, on rzeczywiście przekroczył granicę w 1922 roku, wracając po ukończeniu studiów w Polsce do swoich krewnych, do ojczyzny.
Nie ukrywał tego. Ale teraz, z jakiegoś powodu czyn niemający wtedy żadnych antyradzieckich tendencji, obecnie jest klasyfikowany jako akt antypaństwowy, skierowany przeciwko władzy sowieckiej i partii i pociąga za sobą najwyższy wymiar kary.
Jak widać ze słów syna, on całkowicie uświadomił sobie swoje nietaktowne naruszenia dyscypliny, czasami dokonując rytuału, ale postępków i działań skierowanych przeciwko władzy sowieckiej z jego strony nie było. Wobec niej był on całkowicie lojalny. Usilnie Panią proszę, aby biorąc za podstawę moje słowa, zwróciła się Pani w moim imieniu, cierpiącej matki, zarówno do konsula polskiego, jak i do NKWD i do CIK-u, by mu na czas, przy pierwszej możliwości, pozwolono na wyjazd do Polski, jeśli tu, w ZSRR, nie zasługuje na wolność.
Gruźlica, której nabawił się w strasznej nędzy 10-letniego zesłania, katastrofalnie skraca dni jego szybkiego uciekającego życia.
Pomocy! Proszę Panią o wysłanie załączonej prośby do polskiego konsula oraz o zadanie sobie trudu powiadomienia o otrzymaniu naszych próśb, a w przyszłości, o wynikach mojej prośby.
Wołyń, 12 kwietnia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937,
red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Stosunki polityczne między nami nie mogłyby być gorsze. My pracujemy nad umocnieniem prestiżu Ligi Narodów i nad bezpieczeństwem zbiorowym, zwalczamy wszelkie formy agresji i wszelkie formy faszyzmu. Prowadzimy obecnie antyniemiecką, antywłoską i antyjapońską politykę. Polska prowadzi politykę diametralnie przeciwną, starając się osłabić Ligę Narodów, zwalczając próby stworzenia bezpieczeństwa zbiorowego, popierając Włochy i sympatyzując z Japonią. Polska jest w orbicie polityki niemieckiej.
2 lipca
Wojciech Materski, Tarcza Europy. Stosunki polsko-sowieckie 1918-1939, Warszawa 1994.
Jako sześcioletni więzień sowiecki, skazany i utrzymany stale w najsurowszej izolacji, stwierdzam, że bez opieki Polskiego Czerwonego Krzyża, którą rozatczała nade mną pełnomocniczka jego na Rosję p. Katarzyna Pieszkowa, na pewno nie doczekałbym się dnia wolności i samo przebywanie w więzieniach byłoby dla mnie o sto procent cięższem. To Ona swą troskliwością o moje potrzeby nie dała mi zginąć w nędzy, a swoimi nawiedzeniami i ułatwianiem korespondencji z rodziną i przyjaciółmi broniła od ostatecznej depresji ducha, która w warunkach więziennych tak gnębi ludzi. Skasowanie instytucji pełnomocnistwa PCK [1 kwietnia 1937] w Rosji potęguje ogromnie niedolę Polaków więzionych w Sowietach.
1 kwietnia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Nie mamy granicy. Jaka to u diabła granica, jeśli 58 tysięcy ludzi w krótkim czasie przeszło [niby polskich agentów na Wschód]; to nie granica, a sito. A spróbujcie do tej samej, przepraszam za wyrażenie, zasranej Polski, trzech groszy nie wartej ani naszej guberni, spróbujcie przerzucić do niej 58 tysięcy... Ona wam pokaże – nikogo nie przepuści, wszystkich powystrzela.
Moskwa, 24–25 stycznia
Raporty KOP-u, „Karta” 2001, nr 67.
Rząd ZSRR otrzymał z różnych źródeł wiadomości, że wojska Rządu Polskiego koncentrują się na granicy Polski i Czechosłowacji, przygotowując się do przejścia tej granicy i zajęcia przemocą części terytorium Republiki Czechosłowackiej. Mimo szerokiego rozpowszechnienia się tych wiadomości i ich alarmującego charakteru Rząd Polski dotychczas tych wiadomości nie zdemontował. Rząd ZSRR oczekuje, że takie dementi nastąpi niezwłocznie. Niemniej jednak na wypadek, gdyby takie dementi nie nastąpiło i gdyby w potwierdzeniu tych wiadomości wojska polskie rzeczywiście przekroczyły granice Republiki Czechosłowackiej i zajęły jej terytorium, Rząd ZSRR uważa za stosowne i konieczne uprzedzić Rząd Rzeczypospolitej Polskiej, że na zasadzie art. 2 paktu o nieagresji, zawartego między ZSRR i Polską 25 lipca 1932 r., Rząd ZSRR wobec dokonanego przez Polskę aktu agresji przeciw Czechosłowacji, byłby zmuszony wypowiedzieć powyższy pakt bez uprzedzenia.
Moskwa, 23 września
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Szereg rozmów odbytych ostatnio między komisarzem ludowym spraw zagranicznych ZSRR [Maksimem] Litwinowem a ambasadorem Rzeczypospolitej Polskiej w Moskwie [Wacławem] Grzybowskim doprowadziły do wyjaśnienia, że:
1. Podstawą stosunków między Rzecząpospolitą Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Rad są i nadal pozostają w całej swej rozciągłości wszystkie istniejące umowy, łącznie z paktem o nieagresji polsko-sowieckim z dnia 25 lipca 1932 r. i że ten pakt zawarty na pięć lat, a sprolongowany dnia 5 maja 1934 r. na termin dalszy do 31 grudnia 1945 r. posiada dostatecznie szeroką podstawę, gwarantującą nienaruszalność stosunków pokojowych między obu państwami.
2. Oba Rządy ustosunkowują się przychylnie do zwiększenia wzajemnych obrotów handlowych.
3. Oba Rządy są zgodne, co do konieczności pozytywnego załatwienia szeregu spraw wypływających ze wzajemnych stosunków umownych, a zwłaszcza spraw zaległych, oraz likwidacji powstałych w ostatnich czasach incydentów granicznych.
Moskwa-Warszawa, 26 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Ambasador odczytał z notatek instrukcje otrzymane z Warszawy. W instrukcjach tych zwracają uwagę dwa punkty. Po pierwsze: rząd polski oświadcza, że inicjatywa Francji w rokowaniach o gwarancje dla Polski nie odpowiada punktowi widzenia rządu polskiego, który uważa, że tego rodzaju rokowania może prowadzić wyłącznie sam, i nie zlecał Francji prowadzenia tych rokowań. Po drugie: Polska nie uważa za możliwe zawarcie z ZSRR paktu o pomocy wzajemnej, ze względu na praktyczną niemożność udzielenia pomocy Związkowi Radzieckiemu, podczas gdy Polska kieruje się zasadą, że pakt o pomocy wzajemnej można zawierać tylko w warunkach wzajemności.
Równocześnie, odpowiadając na moje pytanie, ambasador powiedział, że Polska nie może być przeciwna zawarciu paktu o pomocy wzajemnej między ZSRR, Anglią i Francją, gdyż jest to sprawa tych państw.
Moskwa, 11 maja
Agresja sowiecka na Polskę 17 września 1939 w świetle dokumentów, red. Czesław Grzelak, Stanisław Jaczyński, Eugeniusz Kozłowski, t. 1–3, Warszawa 1994–96.
Oświadczyłem mu: „Jesteśmy życzliwie usposobieni do Moskwy. [...] Jeśli Moskwa zajmie taką samą pozycję wobec nas, to od brzegów Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego nie będzie takiego problemu, którego nie moglibyśmy wspólnie między sobą załatwić. Na Bałtyku wystarczy dla nas miejsca, a interesy rosyjskie nie będą kolidowały z naszymi. [...] W wypadku prowokacji ze strony Polski załatwimy tę sprawę w ciągu tygodnia.”
Berlin, 3 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Do Pana Stalina w Moskwie
1) Witam szczerze podpisanie nowego układu handlowego niemiecko-sowieckiego jako pierwszy krok od nowego ukształtowania stosunków niemiecko-sowieckich.
2) Zawarcie układu o nieagresji ze Związkiem Sowieckim oznacza dla mnie ukształtowanie polityki niemieckiej w długiej perspektywie. Niemcy podejmują w ten sposób znowu linię polityczną, która w przeszłości przez stulecia przynosiła korzyści obydwu państwom. Dlatego rząd Rzeszy jest zdecydowany w tym przypadku na wyciąganie wszystkich konsekwencji z takiego głębokiego przestawienia.
3) Akceptuję przekazany mi przez Pańskiego ministra spraw zagranicznych Mołotowa projekt paktu o nieagresji, uważam jednak za pilną konieczność wyjaśnienia związanych z nim jeszcze kwestii na najszybszej drodze.
4) Żądany przez rząd Związku Sowieckiego protokół dodatkowy wedle mojego przekonania może być co do swej substancji wyjaśniony w najkrótszym czasie, jeśli odpowiedzialny niemiecki mąż stanu będzie mógł o tym osobiście pertraktować w Moskwie. Inaczej nie jest jasne dla rządu Rzeszy, jak można by w krótkim czasie wyjaśnić i ustalić protokół dodatkowy.
5) Napięcie między Niemcami a Polską stało się nie do zniesienia. Zachowanie polskie wobec wielkiego mocarstwa jest takie, że kryzys może wybuchnąć każdego dnia. Niemcy w każdym razie są zdecydowane, aby wobec tych afrontów odtąd wszystkimi środkami strzec interesów Rzeszy.
6) Mój pogląd jest taki, że przy zamiarze obydwu państw wejścia w nowy stosunek, celowe jest, aby nie tracić czasu.
Dlatego jeszcze raz proponuję Panu przyjęcie mojego ministra spraw zagranicznych we wtorek 22 sierpnia, a najpóźniej we środę 23 sierpnia. Minister spraw zagranicznych Rzeszy ma wszechobejmujące generalne pełnomocnictwo do zredagowania i podpisania paktu o nieagresji oraz protokołu. Dłuższa obecność ministra spraw zagranicznych Rzeszy w Moskwie niż jeden, a najwyżej dwa dni jest niemożliwa z uwagi na sytuację międzynarodową. Cieszyłbym się, mogąc otrzymać Pańską rychłą odpowiedź.
Adolf Hitler
Berlin, 20 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Do Kanclerza Rzeszy Niemiec Pana A. Hitlera
Dziękuję za list. Mam nadzieję, że niemiecko-radziecki pakt o nieagresji przyniesie zwrot ku poważnej poprawie stosunków politycznych między naszymi krajami. Narody naszych krajów potrzebują wzajemnych pokojowych stosunków; zgoda rządu niemieckiego na zawarcie paktu o nieagresji tworzy podstawę do zlikwidowania napięcia politycznego i dla stworzenia pokoju i współpracy między naszymi krajami. Rząd radziecki upoważnił mnie do zawiadomienia Pana, że zgadza się na przybycie pana von Ribbentropa do Moskwy dnia 23 sierpnia.
J. Stalin
Moskwa, 21 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Rząd ZSRR i rząd Niemiec, powodowane pragnieniem umocnienia sprawy pokoju między ZSRR i Niemcami i wychodząc z zasadniczych założeń umowy o neutralności, zawartej pomiędzy ZSRR i Niemcami w kwietniu 1926 roku, doszły do następującego porozumienia:
Art.1. Obie umawiające się strony zobowiązują się powstrzymywać od wszelkiego gwałtu, wszelkiego działania agresywnego i wszelkiej napaści we wzajemnych stosunkach, zarówno samodzielnie, jak i wspólnie z innymi mocarstwami.
Z tajnego protokołu dodatkowego:
W wypadku nastąpienia terytorialnych lub politycznych zmian na terenach należących do Państwa Polskiego granica strefy interesów Niemiec i ZSRR przebiegać będzie w przybliżeniu po linii rzek Narew, Wisła i San. Kwestia, czy w interesach obu stron będzie pożądanym utrzymanie niezależnego Państwa Polskiego i w jakich granicach, będzie mogła być ostatecznie wyjaśniona dopiero w toku dalszych wypadków politycznych. W każdym razie oba rządy rozstrzygną tę kwestię na drodze przyjaznego porozumienia.
Moskwa, 23 sierpnia
Stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z państwem radzieckim 1918–1943. Wybór dokumentów, opr. Jerzy Kumaniecki, Warszawa 1991.
Z pogłosek, które krążą, zdaje się wynikać, że pakt niemiecko-sowiecki miałby jako pierwszy rezultat: podział Polski. Według oświadczenia sekretarzowi stanu Rzeszy [Heizowi Heinrichowi] Lammersowi, Berlin i Moskwa zadecydowały, by ustalić swoją wspólną granicę wzdłuż Wisły.
Berlin, 24 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Najwidoczniej wiadomość o porozumieniu niemiecko-sowieckim pociąga za sobą w pewnych kręgach w Berlinie przeświadczenie, że interwencja Wielkiej Brytanii na rzecz Polski nie jest już więcej ewentualnością, z jaką należy się liczyć. Nie można popełnić większego błędu. Jakakolwiek okaże się natura porozumienia niemiecko-sowieckiego, nie może ona zmienić zobowiązań Wielkiej Brytanii wobec Polski.
24 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Nie dlatego przerwano rozmowy wojskowe z Anglią i Francją, że ZSRR zawarł układ o nieagresji z Niemcami, lecz przeciwnie: ZSRR zawarł pakt o nieagresji w wyniku tej między innymi okoliczności, że rozmowy wojskowe z Francją i Anglią znalazły się w ślepej uliczce wskutek niedających się pokonać różnic w poglądach.
Moskwa, 27 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Od czasu do czasu odbywały się w parku im. Gorkiego masowe mityngi, na których oficjalny mówca naświetlał aktualną międzynarodową sytuację polityczną, oczywiście, z punktu widzenia sowieckiego. [...]
Taki mityng miał się odbyć 8 września 1939 o godzinie drugiej po południu. Umówiłem się więc z trzema zaprzyjaźnionymi attaché wojskowymi: angielskim, amerykańskim i fińskim, że pojedziemy na niego razem, bo miała być omawiana wojna niemiecko-polska. Wszyscy mówiliśmy biegle po rosyjsku.
Przemówienie było nieprzychylne dla Polaków i zebrani przyjęli je raczej chłodno. Dopiero, gdy pod koniec przemówienia mówca podniesionym głosem krzyczał: „A cóż, my, sowiecki naród i rząd, mamy patrzeć z założonymi rękami na cierpienia naszych braci Białorusinów i Ukraińców z winy pańskiej Polski?”. Mówca nie dał, wprawdzie, odpowiedzi na to pytanie, ale zebrani zrozumieli je po swojemu, a mianowicie, że wojska sowieckie pójdą na pomoc Polsce! Prawie wszyscy krzyczeli: „W pachod, w pachod protiw wrednym Germancam!”. Gdyśmy już wsiedli do samochodu, angielski attaché, pułkownik Firebrace, zapytał mnie, co myślę o tym końcowym zapytaniu mówcy. Odpowiedziałem prawie bez namysłu: „Caryca Katarzyna wysłała kiedyś swe wojska przeciwko Polakom pod pretekstem ochrony dysydentów, a teraz Stalin wyśle swoje pod pretekstem obrony pobratymców i zabierze pół Polski”. Wszyscy trzej smętnie przytaknęli głowami.
Moskwa, 8 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Zgodnie z poleceniem, które otrzymałem przez radio, że moje poczynania mam uzgadniać z ambasadorem włoskim, przed południem go odwiedziłem.
Baron [Pietro Arone di] Valentino i teraz zachował spokój. Według niego panował całkowity chaos. Nikt niczego nie wiedział. Oprócz tego wobec nas — państw zaprzyjaźnionych z Niemcami — panowała w dużym stopniu nieufność.
W czasie naszej rozmowy poruszyłem kwestię dalszego rozwoju stosunków sowiecko-niemieckich i sowiecko-polskich. Ambasador Włoch wyraził swój pogląd, że Związek Sowiecki nie przeoczy nadarzającej się okazji do zajęcia części Polski, czego obecnie może właściwie dokonać w każdej chwili bez żadnego ryzyka. Na moje pytanie dotyczące sytuacji dyplomatów w przypadku niespodziewanej inwazji sowieckiej, która spotkałaby nas w bezpośredniej bliskości granicy, baron Valentino, z charakterystyczną dla niego flegmatycznością, oświadczył: „Włochy mają stosunki dyplomatyczne ze Związkiem Sowieckim, więc my nie mamy powodu bać się napaści sowieckiej. Jedynie nuncjusz znajdzie się w kłopotliwej sytuacji, ale przebierzemy go za kamerdynera i wyjeżdżając stąd, zabierzemy ze sobą. Sytuacja Węgier jest inna — wy nie macie stosunków dyplomatycznych z Moskwą. Można więc wnioskować, że sytuacja poselstwa węgierskiego może być niepewna”.
Okolice Krzemieńca, 10 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Późnym popołudniem zaskoczyła mnie moja gospodyni:
— Czy słyszał pan, że pan ambasador rosyjski [Nikołaj Szaronow] wyjechał?
— Kto pani to powiedział?
— Proszę pana, sama widziałam. Kufry wyniesiono z mieszkania i wszystko pakowano do samochodów stojących przed gmachem. Pan ambasador i inni panowie wsiedli i odjechali.
— Kiedyś wrócą — odpowiedziałem uspakajająco, ale naprawdę nagły odjazd ambasadora sowieckiego uważałem za zły znak.
Krzemieniec, 11 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Mołotow zaprosił mnie dzisiaj do siebie na godzinę 16.00 i oświadczył, że gotowość Armii Czerwonej została osiągnięta szybciej niż oczekiwano. Dlatego akcja sowiecka może nastąpić wcześniej, niż przyjmował on podczas naszego ostatniego spotkania. Dla politycznej podbudowy sowieckiego wkroczenia (rozpad Polski i ochrona mniejszości „rosyjskiej”) najwyższą wartość miałoby wejście do akcji dopiero wtedy, gdyby stolica Polski — Warszawa — padła. Dlatego Mołotow prosił, aby mu w możliwie najbliższym terminie zakomunikować, kiedy można liczyć na zajęcie Warszawy.
Moskwa, 14 września
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939. Geneza i skutki agresji, t. 1, red. Eugeniusz Kozłowski, Warszawa 1994.
Stalin przyjął mnie o drugiej w nocy w obecności Mołotowa oraz Woroszyłowa i oświadczył, że Armia Czerwona przekroczy dziś rano o godzinie szóstej granicę radziecką na całej linii od Połocka do Kamieńca Podolskiego.
Dla uniknięcia nieporozumień, Stalin pilnie prosił, aby lotnictwo niemieckie od dzisiaj nie przekraczało na wschód linii Białystok–Brześć–Lwów. Samoloty radzieckie rozpoczną już dzisiaj bombardowanie terenów na wschód od Lwowa.
Moskwa, 17 września
Stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z państwem radzieckim 1918-1943. Wybór dokumentów, opr. Jerzy Kumaniecki, Warszawa 1991.
Żaden z argumentów użytych dla usprawiedliwienia uczynienia z układów świstków papieru nie wytrzymuje krytyki. Według moich wiadomości głowa państwa i rząd przebywają na terytorium Polski... Zresztą sprawa rządu nie jest w tej chwili istotna. Suwerenność państwa istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej biją się... To, co nota mówi o sytuacji mniejszości, jest nonsensem. Wszystkie mniejszości... dowodzą czynami swej całkowitej solidarności z Polską w walce z germanizmem. Wielokrotnie w naszych rozmowach mówił pan o solidarności słowiańskiej. W chwili obecnej nie tylko Ukraińcy i Białorusini biją się u naszego boku przeciw Niemcom, ale także legiony czeskie i słowiańskie. Gdzie więc podziała się wasza solidarność słowiańska?
Moskwa, 17 września
Zmowa. IV rozbiór Polski, opr. Andrzej Leszek Szczęśniak, Warszawa 1990.
Ruszyliśmy ku granicy. Punktualnie o siódmej postawiłem nogę na zaorany pas ziemi oznaczający granicę. Jeszcze sekunda i znajduję się na terytorium Polski. Po terenie nie rozróżnisz, jednak po domach i chłopach znać, że nie jestem w przepięknym kraju sowieckim. Widzę pierwszy chutor i dwie dziewczyny [...]. Przemieszczamy się dalej, napotykamy radosne i zapłakane z radości twarze naszych braci — Białorusinów. Wszędzie okazują pomoc. Oporu nie ma.
17 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Po dziesięciu minutach lotu zauważyłem na szosie jadącego na rowerze w przeciwnym kierunku sierżanta. Coś mnie tknęło, że coś nie w porządku, bo jechał jak szalony w rozpiętym mundurze. [...]
Lecę w kierunku południowo-wschodnim, a tu aż mnie podrzuciło: na przestrzeni trudno mi nawet określić jak dużej kotłuje się ogromna masa, najpierw idą czołgi, potem kawaleria, znowu czołgi, znowu kawaleria... Myślę: trzeba się zorientować, ile jest tego; nie mogę — masa, masa... Wracam do Petlikowic, dochodzę do miasta, w którym stały kolumny i widzę, jak batalion zmotoryzowany KOP wali co sił w kierunku bolszewików. Odległość jakieś 15 kilometrów pomiędzy nimi. Podlatuję, macham skrzydłami, pokazuję kierunek i teraz zapominam o wszystkim — tu widzę garstkę, a tam przecież straszna masa!
Latam na odcinku między nimi, odległość się zmniejsza. Gdy przelatuję nad bolszewikami, ci nie strzelają, natomiast konie jak szalone skaczą, psują szyki. Myślę sobie, że choć narobię im bałaganu, przeto pikuje raz, drugi, trzeci, za czwartym słyszę huk i rzegot karabinów — to taczanki bolszewickie [...]. Wracam do KOP-u. Odległość jakieś 10 kilometrów. Pędzą jak przedtem, jestem pewien, że będą się bić, trzeba im pomóc, zawsze coś znaczy zamieszanie wywołane przez samolot. Teraz jest mi wszystko jedno — pikuję, strzelam w kupę koni, jest tego tyle, że nie potrzebuję specjalnie celować. Niestety, wszystko ma swój koniec — karabiny przestały strzelać, brak amunicji. To mnie przywróciło do równowagi, przypomniałem sobie rozkaz — wracam.
Woj. tarnowskie, 17 września
Wiktor Cygan, Kresy w ogniu. Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1990.
Jechaliśmy wolno [w kierunku Tarnopola]. [...] W pewnym momencie dostrzegłam na horyzoncie masę ruchomych, ciemnych punkcików. Z każdą chwilą powiększały się, były bliżej. Widok ten sprawiał wrażenie groźnej szarańczy. Można już było odróżnić nieprzebraną ilość sylwetek ludzkich, w długich wojskowych płaszczach, szpiczastych czapkach, z osadzonymi na karabinach bagnetami. Wojsko to dosłownie zalało pola, drogi, zagajniki. Za piechotą ukazały się wolno posuwające się czołgi.
Był już dzień, gdy dojechaliśmy do Nowego Sioła. Przerażona ludność stała przed domami, pytała, co się dzieje. Pytania były zbędne: było oczywiste, że idzie na nas Azja.
Nowe Sioło, woj. tarnopolskie, 17 września
Moje zderzenie z bolszewikami we wrześniu 1939 roku, red. Krzysztof Rowiński, 1986.
Obywatele! Gdy armia nasza z bezprzykładnym męstwem zmaga się z przemocą wroga od pierwszego dnia wojny aż po dzień dzisiejszy, wytrzymując napór ogromnej przewagi całości bez mała niemieckich sił zbrojnych, nasz sąsiad wschodni najechał nasze ziemie, gwałcąc obowiązujące umowy i odwieczne zasady moralności.
Stanęliśmy tedy nie po raz pierwszy w naszych dziejach w obliczu nawałnicy, zalewającej nasz kraj z zachodu i wschodu. [...]
Obywatele! Z przejściowego potopu uchronić musimy uosobienie Rzeczpospolitej i źródło konstytucyjnej władzy. Dlatego, choć z ciężkim sercem, postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzeczpospolitej i Naczelnych Organów Państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników. Stamtąd, w warunkach zapewniających im pełną suwerenność, stać oni będą na straży interesów Rzeczpospolitej i nadal prowadzić wojnę wraz z naszymi sprzymierzeńcami.
Obywatele! Wiem, że mimo najcięższych przejść, zachowacie, tak jak dotychczas, hart ducha, godność i dumę, którymi zasłużyliście sobie na podziw świata.
Na każdego z was spada dzisiaj obowiązek czuwania nad honorem naszego Narodu, w najcięższych warunkach. Opatrzność wymierzy nam sprawiedliwość.
Kosów, woj. stanisławowskie, 17 września
Napaść sowiecka i okupacja polskich ziem wschodnich (wrzesień 1939), red. Józef Jasnowski, Edward Szczepanik, Londyn 1985.
Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami — bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.
Kosów, woj. stanisławowskie, 17 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Potęgujący się w decybelach chrzęst i raptowny odgłos ciągłej strzelaniny z broni maszynowej, bez rozkazu postawił nas na nogi. Skoczyliśmy do karabinów. W tym momencie na plac poczęły wpełzać czołgi, na których nie było żadnych oznak, ani numerów. Z karabinów maszynowych sypały ogniem ciągłym w stronę okien okalających plac domów. Nie wiem, w jaki sposób w piekielnym hałasie uszy moje odebrały rozkaz dowódcy: „Bez broni w dwuszeregu zbiórka!”. Po sformowaniu szeregu ustał ogień z czołgów i powstała cisza potęgująca jeszcze bardziej moje napięcie psychiczne.
Nasz dowódca zbliżył się do najbliższego czołgu i salutując zaczął składać raport. Obserwując zajście, śmiesznym mi się wydało, jak mały człowieczek gada do potężnej, opancerzonej maszyny. Był to tylko błysk myśli, bo oto uchyliła się pokrywa wieży czołgu, a z niej wykrzywiona wściekłością gęba. Padł strzał z pistoletu, opadła gwałtownie salutująca ręka porucznika, a on sam wyprężył się, jakby w ostatnim pozdrowieniu swoich braci bolszewików, po czym miękko osunął się na bruk.
Pińsk, Polesie, 17 września
Moje zderzenie z bolszewikami we wrześniu 1939 roku, red. Krzysztof Rowiński, 1986.
Żołnierze sowieccy nie rozumieli, dlaczego „uciemiężeni” — jak głosiła sowiecka propaganda — mieszkańcy ziemi wileńskiej nie witają ich i nie cieszą się z „wyzwolenia”. Dlaczego ulice są puste, na każdym kroku wieje tu chłodem i panuje złowieszcze milczenie. W pojęciu każdego bolszewika świat kapitalistyczny, do którego należała Polska, dzielił się na wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych — na bogatych i biednych. Oczy biednych mogły być zwrócone tylko w jedną stronę: jedynego sprawiedliwego, bo robotniczo-chłopskiego państwa — w stronę ZSRR.
Tymczasem tutaj jakoś nie było widać głodnych, gołych i bosych ludzi. W kraju rządzonym przez panów i obszarników nie było wcale powszechnej nędzy.
Wilno, 19 września
Henryk Sobolewski, Z ziemi wileńskiej przez świat GUŁAGU, Warszawa 1990.
O godzinie 16.30 dowiedziałem się, że na południe od Grodna znajduje się dowódca 15 Korpusu Pancernego, bohater Związku Radzieckiego komdiw Pietrow. Natychmiast udałem się do niego i zameldowałem: „Miasto Grodno zdobyte, poczta, telegraf, bank, elektrownia, stacja kolejowa wzięte. Wystawiłem wartę z 5 kompanii 101 pułku strzeleckiego, ponieważ brakuje mojej piechoty. Czołgi i samochody pancerne rozlokowały się w mieście wzdłuż rzeki Niemen”.
Komdiw Pietrow odpowiedział mi na to: „Jak to «miasto zdobyte», skoro prowadzona jest strzelanina?”. [...] A potem dodał: „Wyprowadzić czołgi z miasta, w przeciwnym razie was spalą”. Oburzyłem się, bo przecież rano będziemy musieli znowu zdobywać miasto, ale komdiw Pietrow powiedział: „Do przeczesania miasta potrzeba od 3 do 5 tysięcy piechoty, a my jej nie mamy. Czołgi 15 Korpusu Pancernego stoją bez benzyny. Do rana mogę zatankować nie więcej niż szesnaście czołgów, które przekażę pod wasze rozkazy. Nocą podejdzie 4 Dywizja Kawalerii i jutro [22 września] od godziny 8.00 razem ze spieszonymi kozakami będziemy przeczesywać miasto”.
Po tym wyjaśnieniu wyprowadziłem z miasta czołgi, ale zostawiłem wartę w zajętych instytucjach i samochody pancerne do patrolowania ulic.
Grodno, 21 września
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939, Działania wojsk frontu białoruskiego, t. 3, red. Czesław Grzelak, Warszawa 1995.
1) Polska armia, w momencie przejścia Armii Czerwonej do ofensywy, była na tyle zdemoralizowana, że nie stawiała prawie oporu, poza pojedynczymi przypadkami oporu wojsk pogranicznych, osadników i oddziałów wycofujących się pod kierownictwem naczelnego dowództwa.
2) Do niewoli zagarnięto bardzo wielu szeregowców i oficerów. [...] Wyselekcjonowuje się głównie oficerów. Wśród jeńców prowadzona jest praca polityczna. Uważam, że potrzebne jest polecenie rządu o wypuszczeniu do domów jeńców Białorusinów i Ukraińców po ich spisaniu. [...]
4) Przeważająca masa ludności przyjmowała Armię Czerwoną z entuzjazmem. Jednakże w wielkich miastach, zwłaszcza w Stanisławowie, inteligencja i sklepikarze zachowywali się powściągliwie. [...]
16) W związku z wielkim uciskiem narodowym Polaków wobec Ukraińców, cierpliwość tych ostatnich jest na wyczerpaniu i w niektórych przypadkach dochodzi między Ukraińcami a Polakami do bijatyk, a nawet do gróźb wyrżnięcia Polaków. Potrzebna jest pilnie odezwa rządu do ludności, ponieważ może przekształcić się to w poważny czynnik polityczny.
Stanisławów, 21 września
Katyń. Dokumenty ludobójstwa, t. 1: Jeńcy niewypowiedzianej wojny. Sierpień 1939 – marzec 1940, red. Wojciech Materski, Bolesław Woszczyński, Warszawa 1995.
1. Jeńców wojennych żołnierzy — Ukraińców, Białorusinów i innych narodowości, których stronami rodzinnymi są terytoria Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej — rozpuścić do domów. [...]
3. Wyodrębnić w oddzielną grupę jeńców wojennych żołnierzy, których strony rodzinne znajdują się w niemieckiej części Polski i zatrzymać ich w obozach do rozmów z Niemcami i decyzji w kwestii odesłania ich do ojczyzny.
4. Dla jeńców wojennych oficerów zorganizować oddzielny obóz. Oficerów w randze od podpułkownika do generała włącznie, a także ważnych urzędników państwowych i wojskowych, przetrzymywać oddzielonych od pozostałego składu oficerskiego w specjalnym obozie [w Starobielsku].
5. Agentów wywiadu, kontrwywiadu, żandarmów, służbę więzienną i policjantów — przetrzymywać w osobnym obozie [w Ostaszkowie].
Moskwa, 2 października
Polscy jeńcy wojenni w ZSRR 1939–1941, oprac. Wojciech Materski, Warszawa 1992.
Spisywanie ewidencji, apele i zbiórki. Na zbiórkach [...] krzyczeli: „Polscy oficerowie, policjanci, listonosze i urzędnicy państwowi — wystąpić osiem kroków do przodu!”. [...] A kiedy już wywołani stali, jeden z politruków (tak ich nazywaliśmy), wskazując na naszych oficerów i rezerwę wojskową przeraźliwym głosem krzyczał: „To są wasze polskie burżuje, którzy znęcali się nad wami i trzymali polski naród w niewoli!”. [...] Po chwili kazano nam się rozejść do bloków, wszystkich oficerów i rezerwę wojskową lokując w oddzielnych blokach w pobliżu wieżyczek obserwacyjnych. [...] Wieczorami z pobliskiego lasu słychać było strzały z broni karabinowej. [...]
Za kilka dni przedostaliśmy się do tych bloków, gdzie przebywali nasi oficerowie i rezerwa wojskowa. Nie zastaliśmy już żadnego z nich.
Obóz w Talicy, obwód iwanowski, ZSRR, 5 października
Jan Bieńkiewicz, AW, sygn. II/1153.
20 stycznia 1940 zaczęliśmy werbować młodzież i kolegów i wtajemniczać ich w nasze zadanie. Kto jaką broń miał, taką z sobą przynosił. Powstanie naznaczyliśmy na 21/22 stycznia.
W niedzielę 21stycznia podzieliliśmy się na cztery grupy, które miały opanować: pierwsza grupa koszary górne, druga – koszary dolne-więzienie, trzecia – miasto, czwarta – stację kolejową. O jedenastej w nocy zaczęliśmy powstanie. Z kilkoma karabinami i rewolwerami zdobyliśmy koszary, pocztę, szpital, miasto. Ale nie wiedzieliśmy o wojsku rosyjskim na stacji, w wagonach. Oni po rozpoczęciu strzelaniny uderzyli na nas. Broni w koszarach nie znaleźliśmy, więc ci, co jej nie mieli, od razu uciekali. Rosjanie opanowali miasto, ale padło ich kilkudziesięciu (około trzydziestu).
Czortków, 21 stycznia
Powstanie w Czortkowie, „Karta” nr 5/1991.
Powstanie rozpoczęło się wieczorem 21 stycznia 1940, czyli w rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Mogło w nim wziąć udział, jak mi się wydaje, paruset ludzi. Uzbrojenie było indywidualne, przeważnie posiadano broń jeszcze z 1939 roku.
Wszyscy stawiliśmy się na miejscu przeznaczenia. Jakie mieliśmy perspektywy? Byliśmy optymistami, bo przecież zmobilizowanie wszystkich wtajemniczonych i wyjazd pociągami do Zaleszczyk to nie był wielki problem. Grupa operacyjna „Kolej”, w której się znajdowałem, miała oprócz zajęcia dworca usunąć stamtąd wszystkich pracujących tam Rosjan. Parowozy były „pod parą”, tak że tylko wsiąść i jechać. […]
W naszej grupie nie doszło do wymiany ognia. Każdy uzbrojony był w pistolet. Akcja przebiegła sprawnie. Rosjanie byli bardzo przestraszeni i gdy wpadliśmy z bronią, to w ogóle nie stawiali oporu. Dwóch czy trzech strażników szybko rozbroiliśmy.
Czortków, 21 stycznia
Powstanie w Czortkowie, „Karta” nr 5/1991.
W niedzielę [21 stycznia] o dziewiątej wieczorem wystrzelona rakieta dała sygnał do rozpoczęcia działań. W tym dniu, dla wyrobienia sobie alibi, zapisałem się dobrowolnie z sąsiadem, Cześkiem Noworolskim, na nocny dyżur. Zadaniem naszym było pilnowanie zwrotnic i systematyczne czyszczenie ich ze śniegu. Wyznaczono nam posterunek w kierunku Zaleszczyk, tam też była budka zwrotnicowych, gdzie obaj się ulokowaliśmy. Co pewien czas wychodziliśmy i obserwowaliśmy, czy ktoś nie idzie na stację.
Około godziny trzeciej nad ranem wokół stacji rozpoczęła się strzelanina. Musieliśmy z kolegą kłaść się na podłogę, aby nie trafiły nas kule. Po pół godzinie strzelanina ucichła. Postanowiliśmy wyjść, aby zobaczyć, co się dzieje wokół nas. Do dworca zaczęły nachodzić grupki zbiegów. Były to przeważnie żony Rosjan, niektóre uciekały boso, w nocnych koszulach. Wojsko zaczęło kręcić się po torach, zabroniono nam wychodzić z budki. Nie mogłem zrozumieć, co się dzieje, a nie było kogo się zapytać. Pociągi stały przygotowane, ale nikogo obok nich nie było oprócz obsługi.
Dopiero później dowiedziałem się, że jedna z trójek nie wykonała swego zadania. Mieli przerwać łączność kolejową ze stacją w Kopyczyńcach, ale przerwali tylko jedną linię przy szosie, a ta przy torach była nadal czynna. Podobno ci chłopcy nie mogli wdrapać się na słupy.
Czortków, 22 stycznia
Powstanie w Czortkowie, „Karta” nr 5/1991.
Gdy mnie już oficjalnie wezwano do transportu, wziąłem worek ze swoim nędznym dobytkiem i stawiłem się na wskazane miejsce. Przekazanie nowej eskorcie odbywało się w sposób poniekąd uroczysty. Przekazywano nie tylko osobę, lecz również jej teczkę osobistą [...]
Pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, były brutalne twarze naszej eskorty, stanowiące kontrast z dobrodusznym na ogół sposobem bycia tych strełkow (to znaczy szeregowych strzelców), do których byliśmy przyzwyczajeni w Putiwlu i Kozielsku. [...] Obecnie wyczuwało się wyraźnie, że dla członków tej nowej eskorty byliśmy raczej martwymi przedmiotami, którymi trzeba było w pewnym stopniu manipulować, a nie żywymi ludźmi. Przeprowadzono w sposób dość brutalny, lecz sprawny, bardzo ścisłą rewizję osobistą, odbierając wszystkie ostre przedmioty i potem pod o wiele bardziej wzmocnionym konwojem, niż ten do którego byliśmy przyzwyczajeni, odprowadzono nas do ciężarówek, które czekały przed bramą obozu [w Kozielsku]. [...] Przywieziono nas na bocznicę, gdzie czekało już sześć przygotowanych wagonów typu stołypinowskiego. [...] Cechą tych wagonów było to, że nie miały one okien w poszczególnych przedziałach, a jedynie czasami malutki otwór pod samym sufitem; drzwi do przedziałów były zamykane tylko od zewnątrz i miały charakter żelaznej kraty. Okna były jedynie od strony korytarza, w którym normalnie dyżurowali strażnicy więzienni. [...]
Koleje były przeładowane i te pociągi, które nie miały pierwszeństwa, były przetrzymywane godzinami na bocznicach, aż się zwolni tor, dla ich przepuszczenia. Pociągi więzienne oczywiście nie miały pierwszeństwa. Tym razem jednak jechaliśmy wyjątkowo szybko. W brzasku porannym [30 kwietnia 1940] osiągnęliśmy Smoleńsk. [...]
Po krótkim postoju na torach oddalonych od głównego peronu, pociąg ruszył znowu. [...] Niedługo jednak, po przejechaniu najwyżej kilkunastu kilometrów, pociąg stanął. Z zewnątrz zaczęły dochodzić odgłosy poruszania się większej ilości ludzi, warkot motoru, urywane słowa komendy. W naszym przedziale nie było okna, było więc trudno zorientować się, gdzie jesteśmy i co się dzieje na zewnątrz. Z przedziału do przedziału zaczęto podawać wiadomość, że wyładunek już się rozpoczął.
Mniej więcej po półgodzinnym postoju, do naszego wagonu wszedł pułkownik NKWD, wysoki o czerwonej twarzy [...]. Wywołał moje nazwisko i powiedział, że zostaję wydzielony z transportu. [...]
Gdyśmy wyszli na zewnątrz uderzyły mnie zapachy wiosny wiejące od okolicznych pól i lasów, chociaż jeszcze gdzieniegdzie leżały płachty śniegu. Był śliczny, wiosenny poranek. Wysoko w błękitach bujał skowronek. Opodal były zabudowania [stacji Gniazdowo], lecz nie widać było żadnych ludzi z obsługi kolejowej. Lokomotywa już odeszła. Coś się działo po innej stronie pociągu, lecz co, tego nie mogłem zobaczyć. […]
Za chwilę stanęliśmy przy pustym wagonie więziennym, z którego jeńcy byli już wyładowani. Pułkownik kazał mi tam wejść i zająć miejsce w jednym z przedziałów; zatrzasnął żelazną kratę drzwi oraz polecił żołnierzowi, który stojąc na korytarzu, miał mnie pilnować, aby przyniósł mi czajku — i wyszedł. [...]
Pod sufitem zauważyłem otwór, przez który można było zobaczyć co się dzieje na zewnątrz. [...] Przed nami był plac częściowo porośnięty trawą, wyglądało to na równe miejsce, gdzie przedtem pod otwartym niebem były składy jakichś towarów przeznaczonych do transportu, najprawdopodobniej materiałów drzewnych. Z jednej strony do placu droga idąca prostopadle do torów kolejowych, z drugiej strony były jakieś zarośla. Plac był gęsto obstawiony kordonem wojsk NKWD z bagnetem na broń. [...]
Z drogi wjechał na plac zwykły pasażerski autobus, raczej małych rozmiarów [...]. Okna były zasmarowane wapnem. Pojemność autobusu była około 30 osób, wejście dla pasażerów od tyłu. Powstawało pytanie, jaki cel był zasmarowania okien tego niedużego autobusu. Autobus podjechał tyłem do sąsiedniego wagonu, tak że jeńcy mogli wchodzić bezpośrednio ze stopni wagonu, nie stąpając na ziemię. Z obydwu stron wejścia do autobusu stali żołnierze wojsk NKWD z bagnetem na broń. Był to dodatek do gęstego kordonu wojsk NKWD otaczającego plac. Po pół godziny autobus wracał, aby zabrać następną partię. Wynikało stąd, że miejsce dokąd wieziono jeńców nie było daleko. Powstawało pytanie, jaki był sens używania tej skomplikowanej transportowej procedury, zamiast zarządzenia pieszego marszu, jak to bywało przy poprzednich transportach?
Kozielsk-Gniezdowo, 29-30 kwietnia
Stanisław Swianiewicz, W cieniu Katynia, Paryż 1989.
Dziś rano skończyłam sianie i sadzenie – posialiśmy z Ojcem groch, fasolę, rzodkiewkę i chabry. W czasie tej roboty prowadziliśmy bardzo ciekawą rozmowę. Wobec tego, że Belgia kapitulowała wczoraj i sytuacja wygląda coraz groźniej, zastanawialiśmy się spokojnie i chłodno nad ewentualnym zwycięstwem Niemiec. Jest bardzo możliwe, że właśnie zwycięstwo zbarbaryzowanych Niemiec odrodzi europejską kulturę, która najwyraźniej jest w tej chwili u schyłku. Zresztą może Rosja będzie pionierem i ostoją nowej kultury, a z nią wszystkie narody słowiańskie. Wyroki Boże są niezbadane i nie wiadomo, czyja hegemonia będzie dla kultury bardzo odpowiednia. Oczywiście, że wstrząsy i zmiany byłyby wielkie i rozkwit byłby możliwy dopiero za kilkadziesiąt lat. Naprawdę trudno przewidzieć, co będzie w przyszłości. Ja ufam w miłosierdzie Boże i czekam. Obawiam się, że niepodległość straciliśmy już bezpowrotnie – zawsze ktoś będzie nam dyktować: czy Anglicy, czy Niemcy, Amerykanie czy Rosjanie. W tej chwili wojna raczej toczy się o wolność – z Anglikami czy o niewolę – z Niemcami.
Mimo ciężkich czasów mam nerwy żelazne, czuję się cudownie. Nigdy nie byłam tak silna ani tak spokojna, ani tak ładna jak teraz.
Turczynek, 29 maja
Wanda Wertenstein, Jan Michalewski, Wspomnienia i zapiski z lat 1939–1953, Pruszków 1999.
Bardziej prowizorycznie i pierwotnie mieszkać nie możemy. Jest to szałas, górska koliba o ścianach z pletni i dachu z siana, które trzyma się na rusztowaniu z gałęzi. Przyjechaliśmy tutaj wczoraj niby to na miesiąc, ale wszyscy spodziewają się, że ta robota będzie trwała ze dwa. Jest nas około 40 osób, niektórzy porobili sobie osobne „bałagany” (tak tutejsi nazywają tego rodzaju chatki). My w czwórkę śpimy w największym, gdzie mieszka 20 osób. W czwórkę, bo od 18 czerwca jesteśmy razem ze Stefankiem, który po półtoramiesięcznej rozłące powrócił na łono rodziny. Bardzo się nabiedował przez ten czas — pracował w polu na traktorze na zmianę po 5 dni i 5 nocy. Tutaj ma jeździć na grabiarce, a my będziemy układać siano w sterty. Robota to lżejsza niż poprzednia, przyjemniejsza i czystsza.
Na utrzymanie tu nie wydajemy, bo nas karmią, za co po ukończonych sianokosach mają odciągnąć sobie część wynagrodzenia. Dostajemy po 30 dkg chleba, 1 litr mleka kwaśnego, tzw. ajranu, rano kipiatok [wrzątek] zakropiony mlekiem, w południe zupę mięsną. Oby tak, nie gorzej, było do końca. Okolica śliczna. Rozległa dolina otoczona zewsząd górami, tylko straszne upały. Jesteśmy bardzo poopalani. Do roboty mamy wychodzić o 4.00 i siedzieć do 11.00, a po południu od 4.00 do 7.00. Wszystko byłoby dobrze — tylko okropne komary dokuczają i nie ma na to rady. Nudzić się nie nudzimy, bo zawsze coś jest do naprawienia czy do zmajsterkowania. Nie mamy prawie żadnych naczyń oprócz czajnika, aluminiowej litrowej ryneczki i dwulitrowego słoja kamiennego po smalcu — pozostałości dobrych czasów. Śniadania pijemy w puszkach po konserwach, a obiad — na raty.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 21 czerwca
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
W czasie kiedy nas zawiadomiono, że jesteśmy otoczeni, on [Aleksander Burski] się golił. Chwycił ręcznik, wytarł się i ucik w szuwary. Walka się zaczęła. Każdy bez rozkazu stanął ażeby się bronić.
Widziałem, jak [Antoni] Odyniec z porucznikiem ciągnęli armatkie, drugie Osiecki Henryk i Przybilski. Były maszynowe karabiny. Zaczęła się walka. Każdy instynktownie wiedział, co ma robić.
Anna Wojsławowicz i Jadwiga Laudańska stanęli przy oknach, gdzie stały skrzynki z granatamy; mnie krzyknięto: pal dokumenty.
Chwila była straszna. Padali trupy z obydwóch stron. Więc my nie moglim zwyciężyć, bo Rosjan było 10-krotnie więcej.
W tej walce zginęła P. Wojsławowicz, zostawiając 4-letnie córkie Halinkie i Jadwiga Laudańska, zostawiając córkie 4-letnie Irene. Kiedy podprowadzili mnie do trupów, to byli to dwie kobiety i 10 mężczyzn, ale później do wieczora więcej, być może 18 czy 19. Ale Rosjan było dużo więcej.
Kobielno, 29 czerwca
Tomasz Strzembosz, Uroczysko Kobielno. Z dziejów konspiracji i partyzantki nad Biebrzą 1939-1940, „Karta” nr 5/1991.
Co do budowy „bałaganu” — powoli nabieramy wprawy, zmieniamy już piąty raz miejsce koczowania. Zapowiadają, że do 20 sierpnia wszystko musi być skończone i ganiają nas pierwszorzędnie. [...] Bardzo tu ciężko coś kupić, zresztą już nawet prawie nie mamy za co, bo to, co wzięliśmy ze sobą, już prawie wyszło — ot, przecież cztery miesiące za parę dni miną, jak opuściliśmy Lwów. [...]
Wszyscy jesteśmy zupełnie zdrowi i — mimo że mało śpimy i licho jemy — dobrze wyglądamy. Pewno przyczynia się do tego opalenie. Mamusia nie chodzi po południu na robotę i stara się nam coś przygotować na kolację. [...] Nasze ubrania są w stanie opłakanym. Od kamieni i ściernisk powycierały się tak strasznie buty, że choć podeszwy jeszcze całe, to skóra na wierzchu z dziurami na wylot. Palce kompletnie wyłażą. [...] Wszystko dobrze, dopóki jest ciepło, ale co będzie w zimie? Mamusia ma tylko delikatne lekkie buciki, my ze Stefankiem na szczęście wzięliśmy narciarki. Są też wszystkie zimowe płaszcze, bo wybieraliśmy się na Sybir.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 8 sierpnia
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Będąc zwolniona od pracy, mam teraz sporo swobody, ale mimo to jestem ciągle zajęta, bo albo zbieram kiziaki [wysuszony nawóz] na opał, albo ceruję, gotuję z wielką biedą na ognisku w piecu, przy którym po kolei wszystkie siedzimy, a jest nas w baraku 16 osób. Same kobiety — z wyjątkiem Stefanka i Jureczka Prochowskiego. Ogniska są dwa między cegiełkami. Pozycja niewygodna, bo siedzi się w kucki albo klęczy i ciągle trzeba dmuchać. Dzieci odstępują mi część chleba, bo jako roboczy kupują 600 gramów, a ja 200; ponadto przynoszą mi wieczorem kawałek swojego mięsa, rosół i kipiatok. Dodawszy mąki, mam już obiad. Znajduję też pieczarki, które należą do przysmaków. [...]
Ludzie nasi wszyscy pomęczeni pracą i starsi zgnębieni, bo warunki na zimę okropne. O kwaterach mówią, ale dotąd mało kto ma odpowiednią izbę. Dopiero jak przyjdą mrozy, to może coś obmyślą. Nie mamy pieców, podłoga jest wylepiona gliną z wiórami. Śpimy od kilku dni nie na ziemi, jak dotąd, ale na deskach, na wysokości metra. [...] Wszyscy się męczą w tych warunkach, ale ani przebłysku nadziei.
Wysyła się właśnie pismo do wyższej władzy z zażaleniem i prosi się, aby przyjechał ktoś dla zbadania naszych warunków życiowych. Opału żadnego na zimę zakupić nie można ani kiziaków nie było czasu sobie przygotować, bo całe lato trzymali nas na sianokosach. Teraz bąkają, że można by iść wycinać siekierą gałęzie — na jedną kwaterę trzeba 12 fur. Trudno, ja bym nic nie wyrąbała, bo nie miałam nawet siły wyciąć na „bałagan”, a dzieci ustawicznie poza domem. Jeszcze na zakończenie sianokosów idą do pracy na 10 dni — bez powracania do domu. Jutro rano wychodzą, ale nie wiem, jak będzie, bo pada deszcz i dziś wrócili całkiem zmoczeni. To nie do pomyślenia, jacy my sponiewierani. Jedna z najprzyjemniejszych chwil to układanie się do snu, bo nam wtedy ciepło i można myśleć o tym, co minęło. Boję się zimy, bo to najgorsze. Przyznaję, że jak ciepło i słońce świeci, to zaraz weselej na duszy i wszystko inaczej się przedstawia.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 16 września
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Dziś, choć słońce przyświeca, bardzo zimno. Mimo to z wielkim gwałtem wyprawiono znów kilkanaście osób na oranie, między nimi Anielkę i Stefanka, a wrócili dopiero w sobotę po południu, po paru dniach spędzonych w polu. [...] Robota polega na tym, że trzeba poganiać byki, które ciągną pług. Teraz to już strasznie przykra robota z powodu tego zimna. [...] Wańdziunia niezmordowana poszła zbierać kiziaki, bo idzie tego masami. Ale co będzie w zimie — nie mamy pojęcia. Jako witaminę jemy jarzębinę.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 25 września
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Piszę na stepie w przerwie obiadowej. Pomyśl sobie, że po sianokosach, które skończyły się 21 września, był jeden dzień wolny i zaraz posłali nas na oranie. Po awanturze pozwolili nam dochodzić z fermy parę kilometrów na miejsce pracy. Chcieli, abyśmy dalej spali w „bałaganach”, ale w końcu ustąpili, bo nocą jest już porządny mróz, więc pomarzlibyśmy. Dziwny klimat, w południe można pracować w sukni, rano i wieczór w futrze nie jest za gorąco. [...]
Najgorzej teraz z myciem, gdy wychodzimy, woda w potoku zamarznięta, wieczorem też lodowa. Bierzemy ręcznik i mydło, i myjemy się na stepie w przerwie obiadowej. [...] Pracuję z Kazakiem, przy każdym pługu jeden Kazak i jeden Polak, nawet nie można porozmawiać. [...]
Dziś deszcz i błoto po wczorajszym słonecznym dniu. Anielka i Stefanek siedzą w domu i odpoczywają, a wokół ruch, bo wczoraj zabito krowę, więc wszyscy są zaopatrzeni w mięso i każda z pań coś przyprawia. Teraz już po obiedzie i Anielka w ogromnym żelaznym kazackim moździerzu tłucze opalony jęczmień. Wielka szkoda, że nie można robić zdjęć z naszego życia. Byłyby ciekawe obrazki na później. [...]
Plagą w baraku są kazackie kury, które skaczą po stołach i porywają, co się da, z garnków. Zaprzeczenie wszelkiej estetyki i czystości, bo z myciem i praniem wielkie trudności. Jest jedna miednica, toteż wzdycham, abyście nam przysłali drugą w paczce kolejowej. Życie codzienne składa się z ciągłych starań o jedzenie, drobnych kobiecych zatargów, narzekań, tęsknot za dawnymi i przyszłymi czasami.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 27 września
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
U nas już idzie pod zimę. Wiatr przeraźliwy wieje, aż huczy w baraku. Kwatery nowe jeszcze się remontuje, ściany i podłoga świeżą gliną wylepione, drzwi nie ma, opału żadnego na zimę ani odrobiny — więc nie wiem, co to będzie. Najstraszniejsze, że pełno osób, między nimi Anielka i Stefanek, poszło w pole na oranie. Przez 10 dni wracali na noc, potem — ponieważ im nic jedzenia nie dawali — przychodzili na 6.00, a od wczoraj kazali im wziąć pościel i znowu spać w „bałaganie”, aż do śniegu, bo jest dużo jeszcze do orania. Nie pomogły żadne sprzeciwy na zebraniu. Na wszelkie mówienie ze strony naszych, odpowiedział jeden z władz: „Zdechniecie, ale zostać musicie”. Wandzia pracuje na fermie, nosi glinę, miesza z kiziakiem, biega i zbiera kiziak dla nas do palenia, chodzi daleko za zbieranym mlekiem i serem, który Kazacy tylko ukradkiem dają, bo im nie wolno sprzedawać, myje w strumieniu naczynia, tak że właściwie nigdy nie siedzi.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 9 października
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
W ogóle oszczędności na każdym kroku. Tylko sił nie możemy oszczędzać, bo nam nie dają, a markować pracę bardzo trudno. Moja robota niby na oko nietrudna ani męcząca, ale po 5–6 godzinach jestem zmęczona. Mamy nosić w 30-litrowych starych bańkach po mleku wodę, co najmniej 200 metrów, mieszać motyką z gliną i świeżymi łajniakami, a potem oblepiać tym ściany, podłogę. Tym to przykrzejsze, że ręce w niemożliwy sposób marzną, grabieją, a potem pękają do krwi. Myć się w ciepłej wodzie nie możemy, bo ledwie jest czas i dostęp, by obiad ugotować, a po drugie żadnej miednicy czy większego naczynia znikąd wydostać nie można.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 9 października
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Przeżywamy tu teraz bardzo ciężkie dni. Zima już zagnieździła się na dobre, tym przykrzejsza, że szalone panują tu wichury i zamiecie. Tylko nieliczne dni są od nich wolne i wtedy, choć mróz jest solidny, ma się wrażenie, że jest bardzo łagodnie. Na szczęście jedna Kazaczka pożycza nam wiadro, tak że po wodę chodzi się tylko raz. Poczciwy Stefanek wziął ten obowiązek na siebie, ale naprawdę aż płakać się chce, gdy się go widzi z powrotem w domu. Wraca cały ośnieżony, oblodzony, z oczu, z nosa cieknie. Na domiar złego tak śnieg zasypał koryto rzeczne, że tu, gdzie wodę brało się dawniej, w ogóle się dostać nie można. Wyprawa trwa do pół godziny, a w drodze powrotnej to po prostu zapasy z wiatrem. Naturalnie, że teraz o praniu nawet małych rzeczy mowy być nie może, a i mydła jest już tylko jeden kawałeczek. Nie myjemy się codziennie, najwyżej ręce. [...]
Siano z dachu naszej sioneczki prawie całkiem zwiało, wobec czego nasypało się i nawiało śniegu solidnie. Dla najmniejszego nawet wyjścia trzeba się ubierać w płaszcz, czapkę, śniegowce. [...] Jest strasznie głodno, na nic sił nie mamy. W łóżku leżymy do przeszło 9.00, a od 4.30, gdy już całkiem ciemno, znowu leżymy, tyle że nie rozebrani. Bo i do czego się śpieszyć? Leżąc, opowiadamy sobie różne zdarzenia, wspominamy dawne czasy, ale najczęściej omawiamy najrozmaitsze przepisy.
Sowchoz Krasny Skotowod, Kazachstan, 29 listopada
Janina, Aniela i Wanda Dzierżanowskie, Odejście Generałowej, „Karta” nr 65, 2011.
Roznosiłem zawiadomienia po Królewskiej i bocznicach. Na Okrężnej ujrzałem po raz pierwszy w tym roku bociana, kleczącego na gnieździe. Przekonałem się, że polscy Niemcy mają wielki strach przed wojną na wschodzie. Pociągi wojskowe jadą w dalszym ciągu. W Grodzisku zaciemniają stację i wozownię kolejki.
Grodzisk Mazowiecki, 5 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Lwów, 1 czerwca
21 miesięcy minęło pod władzą Sowietów. [...] Boimy się najwięcej tego, że nas już stąd nigdy nie wypuszczą. Granice Związku Sowieckiego to gorsze niż mur chiński. Odepchnięci od Zachodu, od swego kraju, od kultury burżuazyjnej, demokratycznej, zachodniej, drżymy, że już nigdy nie powrócimy do swoich, do domu, do kultury europejskiej. Ta obawa dożywotniego pobytu w raju bolszewickim najbardziej nas przytłacza. Z lekkomyślnością bardziej niż karygodną, bo mieliśmy już smutne doświadczenie, nie myślimy o możliwości wojny na tym terenie, prowadzimy strusią politykę „niech na całym świecie wojna”... Cieszymy się z bezpieczeństwa, jakie rzekomo daje pakt niemiecko-sowiecki, wzdrygamy się na myśl o bombach niemieckich i o tym wszystkim, co one ze sobą przyniosą, a co już raz przeżyliśmy, i udajemy przed sobą, że wierzymy w pokój, bo tak sobie życzymy. [...]
12 czerwca
[Polacy] z coraz większą nienawiścią odnoszą się do bolszewików i coraz nieufniej przyjmują oferty przyjaźni, choć wiedzą, że w razie konfliktu z Niemcami — Rosja pomoże w wyzwoleniu Polski. Tylko Żydzi nie wahają się, bez względu na swój uczuciowy czy rozumowy stosunek do Związku, choć ucierpieli, choć ich majątki skonfiskowano, ich rodziny wywieziono, mimo to liczą jedynie na Rosję, bo wszystko jest lepsze od Niemców. [...]
20 czerwca
Obawiamy się wojny [...]. Rozsądniejsi zaczynają już myśleć o czynieniu zakupów, a są nawet tacy, którzy marzą o tym, aby ich wywieźć na Sybir czy do Kazachstanu. Ludzie kupują sobie putiowki (karty podróży i pobytu w uzdrowiskach) na Krym i Kaukaz, byle dalej na wschód. Są i tacy, którzy wnoszą podania do swych urzędów z prośbą o przeniesienie ich na skromniejsze nawet stanowisko, ale do Charkowa, Donbasu i dalej. Niektórzy żałują, że ukrywali się rok temu przed NKWD, które szukało ich, aby wywieźć.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
22 czerwca
Grom z jasnego nieba. [...] Żydzi są przerażeni. Nikt nie chce widzieć Niemców na oczy, ale wszyscy są przekonani, że wkroczenie ich to już nie kwestia dnia, lecz godzin. Uchodźcy nie mają tu swoich rzeczy, więc prędzej decydują się na ucieczkę, choć mało kto wierzy w skuteczność, mając już praktykę, że Niemcy wszędzie potrafią doścignąć. [...]
28 czerwca
Od nocy do wieczora przebywamy w schronach. Bombami nie przejmujemy się wcale, ale smutni jesteśmy i bezradni, przybici i zrezygnowani. Już dawno stwierdziłem, że wszystko trzeba w życiu przeżyć. Że Niemców nie można uniknąć. Tak, poznamy dolę żydowską u Hitlera. Trzeba na najgorsze być przygotowanym i ze stoicyzmem przyjąć wszystko, co nas spotka.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Piszę te słowa w schronie naszego domu. Mam nocny dyżur jako członek ochrony przeciwlotniczej. Rosjanie bombardują coraz częściej. Nasz dom stoi w niebezpiecznym punkcie – blisko głównej stacji kolejowej. Jest jedenasta. Siedzę przy małej, karbidowej lampce. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań wojennych między Rosją a Niemcami mogę pisać. Szok był ogromny. Wojna między Niemcami i Rosją! Któż mógł mieć nadzieję, że to nastąpi tak szybko!
[...]
Godzina policyjna w getcie zaczyna się teraz o siódmej, a nie o dziewiątej; za nieprzestrzeganie obowiązku zaciemnienia grozi kara śmierci. Ale to nic nowego. Syreny wyją dość często. Oślepiające światła rakiet rzucanych nad Warszawą przez radzieckich lotników robią ogromne wrażenie. Pomagają Czerwonym Wojskom Lotniczym bombardować precyzyjnie obiekty wojskowe i lotniska dookoła Warszawy. [...]
Prasa podziemna ukazuje się teraz częściej i spełnia ważną funkcję. Małe bibułki przynoszą nam powiew nadziei i podtrzymują moralnie.
Zdaje się, że właśnie jest alarm; tak, długi gwizd syreny. Muszę biec obudzić komendanta.
Warszawa, 26 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
30 czerwca Niemcy wkroczyli do Lwowa. [...] Przed sklepami spożywczymi olbrzymie kolejki. Dochodzi do coraz częstszych niesnasek, Żydów wypychają, obrzucają ich najgorszymi epitetami. Atmosferę pogromową wzmagają opowiadania o okrucieństwach bolszewickich. [...]
Niemcy wykorzystali to. Rozdmuchali tę sprawę do potwornych rozmiarów. Kazali rozkopać groby w więzieniach. Olbrzymie tłumy ciągnęły tam, jak na pielgrzymkę. „Męczennicy narodu zakatowani przez katów żydowskich z NKWD.” [...]
Po ulicach grasowały bandy, napadały na Żydów, których bito w okrutny sposób. Z mieszkań powyciągano mężczyzn Żydów do uprzątnięcia trupów. Tłumy zgromadzone przy więzieniach, uzbrojone w laski, żelazne drągi, tworzyły szpalery, którymi przechodzili Żydzi. Bito ich, czym popadło. A gdy wreszcie skopani, ociekający krwią dotarli do „miejsca pracy”, musieli wygrzebywać trupy i układać je w grobach. Przy tej okazji podlegali najbardziej wyrafinowanym torturom. [...] Część skatowanych Żydów wróciła do domów, ale znaczna część już nie.
Lwów, 30 czerwca–3 lipca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś, o 22.45, był nalot na Leningrad, słyszałam, jak wyją bomby – było to okropne, wręcz przerażające. Przez całe dwie godziny alarmu przeciwlotniczego trzęsły mi się nogi, momentami zamierało serce, choć na zewnątrz wydawałam się spokojna. Świadomie nie bałam się niczego, a jednak nogi drżały, brr...
Po zakończeniu alarmu (bomby spadały z paraliżującym śmiertelnym wyciem!) zadzwoniłam do Domu Radia, Jura rozmawiał ze mną... uprzejmie.
Chcę zdążyć. Daj mi, Boże, jeszcze tę jedną radość – prawdziwą i przewyższającą każdy inny triumf, pozwól mi zobaczyć go spragnionego mnie, w szaleństwie i szczęściu. O tak niewiele Cię proszę, zanim nadejdzie wyjąca śmierć. Nie proszę Cię o Kolę, dlatego że zginiemy razem – ja w bramie, on na dachu. Przecież nie kryjemy się w schronach, kiedy wyją bomby. [...]
Wiem, że Jura jest kaprysem, moją samoobroną, odwróceniem uwagi, tylko tyle.
Leningrad, 8–9 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Za kwadrans dziewiąta, zaraz przylecą Niemcy. Mimo że mija już piąty dzień bombardowań, nie mogę się uwolnić od nieustannego, namacalnego wręcz uczucia strachu. Serce mi staje, nogi drżą, ręce lodowacieją. To nie tylko przerażające, ale tak poniża.[…]
Zdaję sobie przecież sprawę – jestem przygotowana na koniec. Bomba już we mnie zaczęła tykać. Nie, nie − jakże to tak? Jak można obrzucać bezbronnych ludzi eks¬plodującym żelastwem, które na domiar złego najpierw wyje, żeby każdy myślał: „Uderzy we mnie” – i umierał zawczasu. Umarłeś − a bomba spadła obok. Ale za chwilę znów zaczyna wyć i znów umierasz, i znów łapiesz oddech − zmartwychwstajesz, by umierać na nowo. Ile razy jeszcze? Proszę, zabijcie mnie, ale nie straszcie, nie wolno wam straszyć mnie tym przeklętym wyciem, nie szydźcie ze mnie. Zabijcie po cichu! Zabijcie od razu, a nie po troszeczku, co parę godzin... Boże mój!
Dzisiaj o wpół do dziesiątej, kiedy zaczynałam pisać, znów przylecieli Niemcy. Walili gdzieś bardzo daleko. Kładę się spać – a oni, być może, będą za godzinę? Za dziesięć minut? Nie odczepią się ode mnie. A przecież te naloty to nie wszystko! Najwyraźniej szykują coś straszniejszego. Są blisko. Dziś na Palewskim pocisk spadł na kamienicę naprzeciwko naszego domu, było wiele ofiar.
Czuję, jak coś we mnie powoli umiera. Gdy w końcu umrze zupełnie − pewnie całkiem przestanę się bać. Jednak trzymam się. Dziś rano pisałam i powstał dobry wiersz, podczas gdy trwał alarm, ostrzał artyleryjski, bomby spadały gdzieś niedaleko... Przecież to nie jest normalne! Powinnam skryć się głęboko, łkać jak dziecko, błagać o litość. Najlepiej byłoby uśmiercić samą siebie. Ponieważ wszystko wokół okryte jest hańbą, „życie to ból, życie to strach, dlatego właśnie człowiek jest nie-szczęśliwy...”. Hańba nas wszystkich i każdego z osobna. Na przedmieściach robotniczych nie ma gdzie się schować przed bombami, nie ma dokąd uciec. Nazywa się to: „jesteśmy przygoto¬wani do wojny”.
Swołocz, awanturnicy, bezlitosne dranie!
Leningrad, 12 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś przez cały dzień trwał ostrzał artyleryjski, nawet teraz gdzieś walą, ale wygląda to na naszych. O wpół do siódmej, kiedy siedziałam w rajkomie, w Pałac Pionierów trafił pocisk i odłamek wpadł do naszego pokoju, tłukąc szyby. [...] Bomby spadły też na plac Nachimsona, to parę domów od nas.
Wczoraj nocowała u mnie Lusia, po tym jak w kamienicę naprzeciwko mojego rodzinnego domu trafił pocisk i wyleciały w nim szyby. W tym domu się urodziłam, mieszkałam do dwudziestego roku życia, tu był Borys, tu urodziła się Irka. Teraz w niego strzelają.
I jakże tu uwolnić się od poczucia agonii? Umiera wszystko, co istniało dotąd, a przyszłość nie istnieje. Wokoło śmierć. Głośna i wyjąca...
Leningrad, 13 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś sześciokrotnie ogłaszano alarm powietrzny.
Płoną szpitale: Kujbyszewski i Aleksandrowski. Rozdzierające wycie sygnałów alarmowych, ryki parowozów i jęki syren fabrycznych zlewają się w jeden desperacki skowyt. Dwie bomby rąbnęły w Szpital Moskiewski, nieopodal naszej kamienicy, i obudziły sforę patrolujących niebo zenitówek*. Ulica się zatoczyła, a ciężka brama wejściowa, przy której przycupnęłam z Leną, spadła z zawiasów i jak listeczek podfrunęła w górę. Dygotałam ze strachu.
Leningrad, 19 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziewiętnastego o 15.40 było jak dotąd najsilniejsze bombardowanie miasta. Byłam akurat w TASS-ie, kiedy w sąsiednią kamienicę łupnęła wielka bomba. Szyby w oknach wyleciały i przez dziury wdarły się do pokoju gęste, zielonożółte kłęby dymu. Nie wystraszyłam się wtedy zbytnio. Po pierwsze – byłam absolutnie pewna, że siedzę w bezpiecznym miejscu i we mnie nic nie może trafić, a po drugie – nie zdążyłam się przestraszyć, bo bomba uderzyła nagle. Najgorsze w śmierci jest oczekiwanie; spodziewanie się jej i strach. Bo jeśli dosięgnie cię bez ostrzeżenia – czegóż się bać? Jednak do tej pory rozmyślam, dlaczego bomba spadła właśnie na dom pod numerem dwanaście, mogła przecież trafić parę metrów dalej, w kamienicę pod czternastym, gdzie byłam ja... To znaczy, że mimo wszystko może dosięgnąć i mnie? To znaczy, że nic mnie przed tym nie uchroni? Niemożliwe!
Zaszłam do [Anny] Achmatowej [poetki], mieszka w suterenie po dozorcy (zginął od pocisku artyleryjskiego na ulicy Żelabowa), w najciemniejszym kątku przedpokoju, mrocznym jak u Dostojewskiego. Na rzuconych niedbale deskach − materacyk, a na jego skraju − zawinięta w chusty, z zapadniętymi oczami − Anna Achmatowa, „muza płaczu”, chluba poezji rosyjskiej − wyjątkowa, wielka Poetka. Jest skrajnie wycieńczona, chora, wystraszona.
A towarzysz Szumiłow siedzi w specjalnym, wygodnym schronie przeciwlotniczym w Smolnym i zajmuje się, nawet teraz, w tak tragicznym momencie, mordowaniem żywego, niezbędnego ludziom jak chleb powszedni, słowa...
A ja mam napisać dla Europy, jak się broni Leningrad − centrum kultury na światowym poziomie. Nie dam rady tego zrobić, dosłownie opadają mi ręce.
Achmatowa siedzi w egipskich ciemnościach, nie może nawet czytać, trwa jak w celi śmierci. Opłakiwała Tanię Guriewicz (wszyscy dziś wspominają Tanię i jej żałują) i tak celnie powiedziała: „Nienawidzę. Nienawidzę Hitlera, nienawidzę Stalina, nienawidzę tych, co zrzucają bomby na Leningrad i na Berlin, wszystkich, którzy prowadzą tę straszną wojnę...”. Ma rację, całkowitą rację! Jedynym słusznym wezwaniem byłoby: „Pobratajcie się! Precz z Hitlerem, Stalinem, Churchillem, precz ze wszystkimi rządami, nie będziemy dalej walczyć, nie potrzebujemy ani Niemiec, ani Rosji, klasa robotnicza sama znajdzie sobie miejsce na tej ziemi, urządzi się, nie trzeba nam ni ojczyzn, ni władzy – sami, sami zadbamy o nasz los”.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Przez całą noc eksplozje i ognisty deszcz bomb zapalających i burzących. Obydwie nie wyłaziłyśmy z upiornie zimnego schronu. Po rurach, jak linoskoczki, spacerowały szczury. Dygocąc razem z budynkiem, liczyłam wybuchy i myślałam o Dimie. Na dachu musi być strasznie. Mówił o pożarach w różnych punktach miasta.
Leningrad, 25 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
[...] Teraz już naprawdę nie wiem, kiedy się boję, a kiedy nie. Wczoraj, kiedy byłam w „Łzie”, były aż cztery alarmy i bałam się okropnie. Miałam lodowate dłonie, nad nami latały niemieckie samoloty i momentami chciałam krzyczeć: „No już, rzucaj, prędzej, nie mogę już dłużej tak wyczekiwać!”.
Leningrad, 28 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Nadchodzi głód!
Skończyły się domowe zapasy. Rozwinęła się swoista, leningradzka sztuka kulinarna. Nauczyliśmy się robić racuchy z gorczycy, zupę z drożdży, kotlety z chrzanu, kisiel z kleju stolarskiego. Wiele osób przynosi ze Składów Badajewskich ziemię zawierającą zwęglony cukier, wygotowuje ją, filtruje i pije jako kawę.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dzisiaj dostałam na kartki śmiesznie mały kawałeczek chleba.
– Czemu tak malutko?
– Bo bardzo mokry – burknęła sprzedawczyni i wydało mi się, że spojrzała na mnie drwiąco. Dotknęłam go – istotnie był mokry. Przybita wróciłam do domu.
– Łże! Ona zwyczajnie kradnie! – rozwścieczył się Dima. Czas jakiś wpatrywaliśmy się ponuro w leżącą na stole
gliniastą skibkę.
– Ha! Profesor ma wagę! – wykrzyknął raptem i, chwyciwszy chleb, zniknął.
– Brakuje 100 gramów! – oznajmił po powrocie.
– 100 gramów! Co za łajdaczka!
Popędziłam do piekarni, gotowa walczyć o swój chleb, bez względu na konsekwencje. Ale sprzedawczyni, wysłuchawszy mnie, bez słowa odważyła 100 gramów. Widzisz ją! Wie gad, czyje owce zjadł!
Leningrad, 23 listopada
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Sikorski: Oświadczenie o amnestii nie jest wykonywane. Dużo i to najcenniejszych naszych ludzi znajduje się jeszcze w obozach pracy i w więzieniach.
Stalin (notując): To jest niemożliwe, gdyż amnestia dotyczyła wszystkich i wszyscy Polacy są zwolnieni.
Anders: Nie jest to zgodne z istotnym stanem rzeczy. Posiadam w wojsku ludzi, których zwolniono zaledwie przed paru tygodniami i którzy stwierdzają, że w poszczególnych obozach zostały jeszcze setki, a nawet tysiące naszych rodaków.
Sikorski: Nie naszą jest rzeczą dostarczać rządowi sowieckiemu dokładne spisy naszych ludzi, ale pełne listy mają komendanci obozów. Mam ze sobą listę około 4 tysięcy oficerów, których wywieziono siłą i którzy znajdują się jeszcze obecnie w więzieniach i w obozach pracy, nawet sam ten spis nie jest pełny, zawiera bowiem tylko nazwiska, które udało się zestawić z pamięci. Poleciłem sprawdzić, czy nie ma ich w Kraju, z którym mamy stałą łączność. Okazało się, że nie ma tam żadnego z nich, podobnie jak w obozach jeńców na terenie Niemiec. Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił.
Stalin: To niemożliwe. Oni uciekli.
Anders: Dokądże mogli uciec?
Stalin: No, do Mandżurii.
Moskwa, 3 grudnia
Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, wyb. Józef Mackiewicz, Londyn 1982, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Dziś wśród starych rupieci znalazłam puszkę kleju do tapet, zrobionego z makaronowych odpadów. Ważyła kilogram! Cudownie! Nie wierzyliśmy własnym oczom. Dima natychmiast władował sobie do ust pełną garść kleju. Wyrwałam mu puszkę.
– Poczekaj, daj chociaż zagotować!
– Ugotujmy gęstą breję – Dima modlitewnie złożył
ręce.
– Wykluczone – sprzeciwiłam się stanowczo – będziemy gotować zupę na stugramowych porcjach. Wówczas kleju starczy na dziesięć dni.
– Masz rację, naturalnie – zgodził się markotnie. – Ty zawsze masz rację – dodał mściwie.
Leningrad, 6 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dima wstał dziś przede mną, długo krążył po pokoju, potykając się o meble i klnąc. W końcu wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Przepadł gdzieś na cały dzień.
– Gdzie byłeś? – zapytałam, gdy wrócił.
– A tak... łazikowałem – spławił mnie niejasno.
Po czym mrugnął porozumiewawczo i wypalił:
– Zamierzałem znaleźć bocheneczek chleba.
– O czym ty mówisz? – zawołałam wystraszona. Spojrzał na mnie przenikliwie.
– Pewnie myślisz, że zwariowałem?
– Nie, coś ty?... Ale... przecież...
– Daj spokój! Wiem, że chleb nie leży na ulicy. Nie o to chodzi.
– Więc o co? Nie odpowiedział. Ale ponieważ nie ruszałam się z miejsca i patrzyłam na niego, zaczął mówić. Z początku z trudem, powoli, a potem coraz szybciej i szybciej. Owładnęło nim jakieś dziwne, niezrozumiałe dla mnie podniecenie. Natknął się dziś na dziecięce sanki załadowane chlebem. Sanki otaczał pięcioosobowy uzbrojony konwój. Za nimi posuwał się tłum. Wszyscy jak urzeczeni wpatrywali się w bochenki. Dima ruszył z tłumem. Pod sklepem sanki rozładowano. Ludzie rzucili się na puste skrzynki w poszukiwaniu okruchów. Dima znalazł na ziemi, wdeptaną w śnieg, sporą skórkę. Jakiś chłopaczek wyrwał mu ją z rąk. Zaczął ją żuć ten podły zasmarkaniec, śliniąc się i mlaszcząc. W Dimę wstąpił demon. Chwycił chłopczyka za kołnierz i zaczął nim potrząsać, nie myśląc, co robi. Głowa malca dyndała na cieniutkiej szyjce, jak u szmacianego Pietruszki. Mimo to nadal poruszał szybko szczękami, oczy miał zamknięte. „Dosyć, dosyć wujku! Patrz!” – rozkrzyczał się nagle i szeroko otworzył usta. Dima grzmotnął nim o ziemię. Miał ochotę go zabić. Ale na szczęście ze sklepu wytoczył się, rumianolicy jak maślana bułeczka, sprzedawca. „A sio! Sio!” – krzyknął i zamachał rękami.
– Jakby to były wróble, a nie ludzie! – Dima był oburzony. – A najbardziej mnie zdumiewa, że temu szubrawcowi nikt nie przyłożył po pysku.Udręczony zadumał się nagle, zapatrzył tępo w jeden punkt. Czułam, że coś pominął w swoim opowiadaniu, więc zerknęłam na niego pytająco. Ale Dima pogrążył się już w nirwanie. Nie widział i nie słyszał niczego. Ostatnio przytrafia mu się to coraz częściej. Nie ma prądu. Siedzimy przy kaganku zmajstrowanym z butelki po lekarstwie.
Leningrad, 19 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Tramwaje nie chodzą. Jedynym transportem są teraz dziecięce sanki. Suną ulicami, niczym niekończący się wąż. Wożą deski, mężczyzn, zwłoki.Zwłok dużo. Śmierć nie jest teraz rzadkim gościem. Wkręca się wciąż między żyjących. Umiera się łatwo, zwyczajnie, bez łez. Zmarłych owija się w prześcieradła, przewiązuje sznurkiem i zawozi na cmentarz, gdzie układa się ich w sągi. Potem grzebie się ich we wspólnych dołach. Nie każdy, rzecz jasna, potrafi zmusić się do uległości wobec tego, co nieuniknione. Są tacy (mniejszość), którzy chcą ocalić własne życie za wszelką cenę: kradną kartki, wydzierają chleb z rąk przechodniów i pożerają go na ich oczach, pod gradem razów, porywają dzieci. Grasują po ulicach, bo postradali zmysły z głodu i lęku przed śmiercią. Co dzień rozgrywa się, po czym ginie bez śladu w ciszy miasta, niewiarygodna ilość tragedii.Z zapartym tchem, z bólem i udręką, patrzy kraj na swoje umiłowane miasto. Z napiętą uwagą i podziwem patrzy na Leningrad cały świat. Z zimną ciekawością i narastającym rozdrażnieniem patrzą na Leningrad Niemcy.
Zagłodzony, zawszony, umęczony Leningrad trzyma się i ani myśli o kapitulacji.
Na kartki „fizyczne” dają, w związku z Nowym Rokiem, po butelce porto. To cudownie! Przehandlujemy je na makuchy.
Leningrad, 28 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Moi drodzy! Pojutrze będziemy witać Nowy Rok. Tysiąc dziewięćset czterdziesty drugi. W Leningradzie jeszcze nie było takiej nocy noworocznej. Nie muszę tłumaczyć JAKIEJ. Każdy z nas sam wie o tym, każdy czuje jej niesamowite tchnienie. A jednak wbrew wszystkiemu niech do naszych ubogich mieszkań przyjdzie święto!
Przecież witamy rok 1942 w NASZYM Leningradzie, bo my razem z armią nie oddaliśmy go Niemcom, nie pozwoliliśmy im wtargnąć do miasta. Jesteśmy w blokadzie, ale nie w niewoli, nie w jarzmie. To już bardzo dużo.
Tak, ciężko nam teraz. Już piąty miesiąc wróg usiłuje zabić w nas wolę życia, złamać ducha, odebrać wiarę w zwycięstwo. Ale my wierzymy... nie, nie wierzymy, my wiemy, że ono nastąpi. [...] Być może nasz obecny przydział chleba, tę nędzną razową kromkę, zobaczymy w gablocie muzeum. I wtedy wspomnimy te dzisiejsze – grudniowe – dni ze zdziwieniem, z czcią, z usprawiedliwioną dumą.
Leningrad, 29 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Na kartkę dziecięcą dostałam 25 gramów herbatników i 25 gramów konfitury. Urządziliśmy sobie ucztę; zjedliśmy wszystko od razu. Potem po maleńkim kawałeczku chleba. Bardziej smakował nam chleb.
Leningrad, 31 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Leningrad jest zasypany wszami. Pełzają nawet po wierzchnich okryciach. Dziś w kolejce naliczyłam na czarnej chustce stojącej przede mną kobiety siedemnaście sztuk. Ale infekcji nie zanotowano. Wszy są własnego chowu.
Leningrad, 8 stycznia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Zabrnęłam dziś w pobliże Dworca Moskiewskiego. To, co zobaczyłam, ścięło mnie z nóg. Wszystkie domy w gruzach. Tylko gdzieniegdzie sterczą szczerbate mury. Na jednym z nich, niczym błękitna niedorzeczność, wisi okrągły kaflowy piec, nieśmiało przywodzący na myśl minioną przytulność i ciepło. Na wszystkim leży puszysty, biały śnieg, błyskający niebieskimi iskierkami, nie skalany żadnym śladem – ni ludzkim, ni zwierzęcym, ni ptasim. Wśród ruin dojrzewała, jak wino, grobowa cisza. Wokół walały się pogięte spiralnie, przypominające szkielety zwierząt kopalnych, żelazne łóżka.
Leningrad, 25 lutego
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ja już wydałem wszystkie rozkazy, by ich [polskich jeńców w ZSRR] zwolnić. Mówią, że [są] nawet na Ziemi Franciszka Józefa , a tam przecież nikogo nie ma. Nie wiem, gdzie są. Na co mam ich trzymać? Być może, że znajdują się w obozach na terenach, które zajęli Niemcy, rozbiegli się...
Moskwa, 18 marca
Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, wyb. Józef Mackiewicz, Londyn 1982, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Jedziemy wolno. Często stajemy na bocznicach. Zdarza się, że przez dłuższy czas musimy się obywać bez jedzenia. Karmią nas manną na gęsto oraz zupą z manny. Niekiedy trafiają się w nich duże, niedogotowane kluchy, z czego zawsze bardzo się cieszymy. Do punktów żywienia docieramy zazwyczaj w nocy. Po obiad chodzimy we dwie, z Iriną. Nieobeznane z terenem, błąkamy się wśród torów i zaciemnionych zabudowań dworcowych. Dygoczemy z zimna. Dima czeka na nas niecierpliwie i zadręcza się podejrzeniami. Roi mu się, że zjem jego porcję. Wciąż skarży się na mnie sąsiadom, zmyśla i bajdurzy.
2 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ludzie powariowali. Nieustannie jedzą i nieustannie się wypróżniają. Ta druga czynność jest wielce kłopotliwa. Ustępu nie ma. Jeśli zatem ktoś zgłosi „zapotrzebowanie”, to w realizacji bierze udział zazwyczaj cała społeczność wagonu. Przebiega to następująco: wspólnymi siłami otwiera się drzwi, po czym „petent” ściąga spodnie i wypina sempiternę na wiatr. Kilka osób trzyma go za ręce i pod pachy. Kto może – czeka na przystanek. Wówczas wszyscy wyłazimy z pociągu i kucamy rządkiem – kobiety, mężczyźni, dzieci – przy swoich wagonach. Ludność miejscowa tłoczy się w pobliżu i przypatruje się nam ze zgorszeniem. Czasem ktoś westchnie:
– To są leningradczycy, nasza kultura, nasza chluba.
A nam jest wszystko jedno. Nie znamy ani wstydu, ani żadnych innych uczuć. Podjedliśmy sobie solidnie, teraz więc miło jest opróżnić brzuch, aby móc napchać go na nowo.
11 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Mimo obfitości jedzenia, ludzie szybko się wykańczają. Wiele osób zapadło na krwawą biegunkę. Niektórzy robią pod siebie i roztaczają wokół smród nie do zniesienia. Kiedy się domagamy, żeby zabrano ciężko chorych, lekarze tylko rozkładają ręce: wszystkie szpitale zapchane są po brzegi leningradczykami z poprzednich eszelonów. Więc chorzy jadą razem z nami, dopóki nie umrą. Wówczas wyrzucamy ich w biegu.
15 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Teraz już prawie zawsze jedziemy przy otwartych drzwiach. Zagląda do nas ranek i owiewa wszystkich ciepłym tchnieniem. Zaczynamy nasze życie codzienne: kłótnie, wyzwiska, obżarstwo, biegunka. Potem znowu noc... Wjeżdżamy w nią jak w mroczny tunel, pełen tajemniczych szmerów i lęków. Wszyscy czujemy się okropnie i chcemy, aby jak najszybciej zaczęło świtać.
16 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Z zewnątrz słychać buczenie samolotów patrolowych. Czasem ostrzał artyleryjski. [...] Z okien naszego mieszkania na szóstym piętrze widać podziurawione pociskami dachy sąsiednich budynków. I cały czas się denerwuję, tchórzę, kiedy zaczynają się bombardowania i gdy tuż nad głową przelatuje wyjący pocisk. A przecież w Moskwie były takie dni, kiedy pisałam z całą szczerością: „Do Leningradu, bliżej śmierci”. Leningrad istnieje, jest żywy, trwa.
Leningrad, 26 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ze spokojem mogłabym zapisać: „O moim wczorajszym wystąpieniu mówi całe miasto”. Oczywiście, nie jest tak do końca, ale choćby w Radiokomitecie usłyszałam dzi¬siaj tyle słów uznania i wzruszających podziękowań − od znajomych i nieznanych mi ludzi.
Jakaś starsza kobieta o przerażającym wyglądzie powiedziała: „Wie pani, kiedy czuję, że zatracam ostatnie ludzkie odruchy, ostatki człowieczeństwa, z pomocą przychodzą mi pani wiersze. Zawsze słyszałam je w porę. W grudniu, kiedy umierał mój mąż i – wie pani – nawet zapałek nie mieliśmy, a kaganek co chwila gasł, trzeba było bez przerwy poprawiać knot, a ten spadał do puszki i przygasał, karmiłam męża po ciemku i zaczęłam mu wtykać łyżkę w nos – okropność. Nagle usłyszeliśmy pani wiersze. I wie pani − zrobiło się nam lżej. Byliśmy spokojniejsi. Bardziej dumni... I znów wczoraj leżę − osłabiona, bezsilna, łóżko trzęsie się od huku bomb − leżę pod szmatami, pociski spadają gdzieś niedaleko, jest tak strasznie, ciemno i nagle znów słyszę pani wystąpienie w radiu i wiersze... I czuję, że jeszcze istnieje życie”.
[...] Tak dobrze znam to z własnego doświadczenia, kiedy leżałam bez woli, w kompletnym otępieniu, jak masa leningradczyków leży teraz w swoich ciemnych, zatęchłych kątach. Trwają w ciemnościach, na trzęsących się łóżkach, osłabieni i apatyczni – i jedyny ich kontakt ze światem to radio. I oto biegnie – do tego ciemnego, zapadłego kąta – mój wiersz i ludziom, zrozpaczonym i głodnym, na chwilę robi się lżej. Jeśli dałam im choćby okruch pociechy – nawet ulotnej, iluzorycznej – to znaczy, że moje istnienie zyskało uzasadnienie.
Leningrad, 13 maja
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Opowiem wam, towarzysze, o naszym leningradzkim froncie. Tydzień temu byłam na pewnym przedpolu, w pułku, który tego dnia na rozkaz Rady Wojskowej miał otrzymać sztandar gwardii.
Jechaliśmy przez wiosenny, pełen porannej świeżości Leningrad. Całe miasto było rozsłonecznione, bezludne, na szczęście bardzo ciche i wciąż piękne.
Przy moście, obok dużej fabryki o niedymiących kominach, pierwszy patrol poprosił nas o dokumenty. Póki trwała kontrola, mogłam dokładnie obejrzeć wysoki mur fabryczny: był tu i ówdzie podziurawiony przez odłamki, szczelnie pokryty odezwami i plakatami. Przyszło mi na myśl, że ten mur już teraz, w całości, należy przenieść do muzeum, aby ludzie następnych epok oglądali go z czcią, jak wiecznie żywy kawałek historii.
Nasze mury szepczą, mówią, krzyczą – przecież wprost na murach pisze się to, co ludność powinna wiedzieć, czego się wystrzegać, o czym pamiętać. Wszędzie są odbite z szablonu napisy-instrukcje o zapobieganiu grypie. Mury na Newskim przypominają: „Trzymaj nogi ciepło i sucho”, „W razie podwyższonej temperatury, natychmiast idź do lekarza”.
[...]
A prywatne ogłoszenia na osłonach z drewna?
Dość długo na jednej z zabitych deskami witryn sklepowych przy placu Lwa Tołstoja wisiało takie ogłoszenie: „Do obywateli! Odwożę saneczkami nieboszczyków na cmentarz oraz inne bytowe przeprowadzki”. „Lekką trumnę, jako zbyteczną, odstąpię...” [...]
Leningradczycy przeżyli straszliwą zimę i też dzielnie jak gwardziści, bo utrzymali się na swoich rubieżach. A to niezwykłe rubieże: rubieże życia.
[...]
Orkiestra radiowa zaczęła próby VII symfonii Szostakowicza. Jeszcze miesiąc, półtora, a w notatniku leningradzkim, czyli na jego murach, ukaże się nowa stronica: afisz prawykonania VII symfonii w Leningradzie. Ten afisz będzie wisiał obok pożółkłej zeszłorocznej odezwy „Wróg pod bramami”. Zeszłorocznej? Nie, dzisiejszej. Przecież wróg ciągle jest pod bramami, na ulicy Strajków, tuż-tuż. I co więcej: wiemy, że nie zrezygnował z obłędnej decyzji zdobycia Leningradu. [...]
Słowa zeszłorocznej odezwy brzmią z niesłabnącą siłą: „Niech każdy leningradczyk uświadomi sobie w pełni, że to przede wszystkim od niego, od jego czynów, pracy, męstwa, gotowości do ofiar zależy los miasta, nasz los. Wróg pod bramami! Leningrad znalazł się na froncie!”.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
[...] Niedawno Niemcy szaleńczo ostrzelali naszą dzielnicę, pociski rozniosły w proch sklepik, w którym z Kolą kupowaliśmy zawsze pierogi. Pociski spadły też na nabrzeże przed samym rajkomem – poszłam tam godzinę po ostrzale – aż się nogi pode mną ugięły... Gdyby w pomieszczeniach rajkomu byli ludzie – pokroiłyby ich na kawałki szyby z okien!
Leningrad, 24 czerwca
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Wiadomo, że wielu obywateli polskich, którzy byli zwolnieni jeszcze przed wydaniem dekretu o amnestii, wyjechało z ZSRR do ojczyzny. Należy również zaznaczyć, że wielu obywateli polskich spośród zwolnionych na podstawie dekretu o amnestii uciekło za granicę, przy czym niektórzy z nich zbiegli do Niemiec. [...] Wreszcie w związku z niezorganizowanymi przejazdami w zimie 1941 z północnych obłasti ZSRR do południowych, które nastąpiły wbrew wielokrotnym uprzedzeniom Ludowego Komisariatu, pewna część obywateli polskich uległa w drodze chorobom i była wysadzona na rozmaitych stacjach, przy czym niektórzy z nich zmarli w drodze. Wszystkie te okoliczności mogły naturalnie spowodować, że pewna liczba obywateli polskich nie dała o sobie znać.
Kujbyszew, 10 lipca
Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, wyb. Józef Mackiewicz, Londyn 1982, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
O zmierzchu widzieliśmy pożary w kilku punktach miasta, a potem nagle zaczęły wyć syreny fabryk obwieszczające nagły alarm przeciwlotniczy. Wkrótce dotarły do nas odgłosy strzelaniny i eksplozji bomb. Nie słyszeliśmy wybuchów o takiej sile już od dawna. Głęboką ciemność nad miastem rozrywały rakiety. Setki bomb eksplodowały w powietrzu. Mama, Anna i ja przytuliłyśmy się do siebie i drżałyśmy razem z całym budynkiem więzienia. Wydawało nam się, że lotnicy celują w więzienie i wyraźnie słyszałyśmy bomby upadające na sąsiednich ulicach: na Nowolipiu, Nowolipkach, Nalewkach i Gęsiej. Jedna bomba spadła na dziedzińcu więzienia, w bardzo niewielkiej odległości od naszego budynku, a eksplozja zatrzęsła murami tak mocno, że przez moment myśleliśmy, że się rozpadną.
Pomyślałam, że byłoby okropne umrzeć tutaj od bomby rzuconej przez wrogów Hitlera, ale jednocześnie nie mogłam opanować uczucia satysfakcji, że hitlerowcy są bombardowani tego samego dnia, w którym urządzili polowanie na Żydów.
Warszawa, 21–22 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Drodzy przyjaciele, pojutrze nadejdzie rok tysiąc dziewięćset czterdziesty trzeci. Drugi Nowy Rok w blokadzie.
Wspomnienia o poprzednim noworocznym święcie, o leningradzkim grudniu czterdziestego pierwszego są ciągle tak bolesne, że strach do nich wracać. Więc nie rozpamiętujmy dziś tych bolesnych szczegółów. [...]
A teraz, na przykład, jeżdżą tramwaje – mamy aż pięć linii. Teraz działa radio, w dwóch czynnych teatrach i w kinie tłok, 3 tysiące leningradzkich mieszkań otrzymało światło elektryczne. I chociaż przez ten czas doszło sporo nowych zniszczeń, miasto wygląda już całkiem inaczej, jest weselsze, ruchliwsze. Żyje, pracuje z wytężeniem, nawet bawi się w chwilach odpoczynku, a przecież wróg ciągle blisko, blokada trwa.
Tak, przez rok uciążliwej blokady nie straciliśmy otuchy ani wiary, przeciwnie – okrzepliśmy, nabraliśmy pewności siebie.
Z punktu widzenia faszystów stała się rzecz niemożliwa, niewiarygodna, której powodu nie mogą zrozumieć. [...] Niszcząc miasto bombami, głodem i chłodem, wróg stawiał na obudzenie w ludności najniższych, zwierzęcych instynktów. Stawiał na to, że zmarznięci, głodni, spragnieni ludzie skoczą sobie do gardła – o kęs chleba, o łyk wody. [...]
Często słyszy się narzekania: „Cóż to za ludzie teraz, obojętni, chciwi, źli”. Nieprawda. To nieprawda! Naturalnie, że nie wszyscy wytrzymali próbę; są egoiści, tchórze, zatwardziałe serca, ale w znikomej ilości. Gdyby ich było więcej, po prostu nie wytrzymalibyśmy i kalkulacje wroga byłyby słuszne.
Zajrzyj do swojego serca, bracie, popatrz uważnie na przyjaciół i znajomych, a przekonasz się, że po ciężkim roku blokady i ty, i oni jesteście lepsi, prostsi, bardziej ludzcy. Przypomnij sobie, ile razy dzieliłeś się z kimś ostatnim kawałkiem chleba, ile razy dzielił się z tobą ktoś inny i jak na czasie była ta braterska pomoc. […]
Pozostaliśmy ludźmi, a życie, zamiast je znienawidzić, kochamy jeszcze bardziej. Kochamy do ostatnich granic tej miłości – do pogardy śmierci.
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Leningradzie! Towarzysze broni, przyjaciele drodzy!
Blokada już przełamana!
Długo czekaliśmy na ten dzień. Wierzyliśmy, że przyjdzie. Wiedzieliśmy o tym nawet w najstraszniejszych miesiącach – styczniu i lutym ubiegłego roku. Nasi zmarli w tym okresie przyjaciele, nasi bliscy, ci, których nie ma przy nas w tych szczęśliwych chwilach, umierając powtarzali uparcie: „Zwyciężymy”. Dali życie za honor, ocalenie, wolność Leningradu.
A my nawet nie byliśmy w stanie płakać, chowając ich w zamarzłej ziemi, we wspólnych grobach, zamiast pożegnalnego słowa składaliśmy im przysięgę: „Blokada będzie przełamana. Zwyciężymy”. Puchliśmy i czernieli z głodu, padali na zmasakrowanych przez wroga ulicach i tylko wiara w wyzwolenie trzymała nas przy życiu. A każdy z nas, patrząc śmierci w oczy, harował dla obrony miasta, każdy wiedział, że przyjdzie chwila, kiedy nasze wojsko przełamie blokadę.
Tak żyliśmy. I ta chwila przyszła w nocy z 18 na 19 stycznia 1943.
Jeszcze trzeba dużo przetrzymać. Ale przetrzymamy wszystko. Zwłaszcza teraz, kiedy siły nasze już są wypróbowane.
Wiemy, że dziś komunikatów o przełamaniu blokady słucha z dumą, ze łzami szczęścia cała Rosja, cały Wielki Ląd. Witaj, Wielki Lądzie! Pozdrawiamy cię z wyzwalającego się Leningradu. Dzięki ci, Wielki Lądzie, za twoją pomoc. Bądź pewien, że nie szczędząc sił, będziemy walczyli o całkowitą likwidację okrążenia i wolność całej ziemi radzieckiej.
Leningrad, 18/19 stycznia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Oszczercy goebbelsowscy rozpowszechniają od ostatnich dwóch–trzech dni nikczemne wymysły o masowym rozstrzelaniu przez organa sowieckie w rejonie Smoleńska polskich oficerów, co jakoby miało miejsce wiosną 1940. Niemieckie zbiry faszystowskie nie cofają się w tej swojej nowej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie, popełnione, jak to widać teraz jasno, przez nich samych.
Faszystowskie komunikaty niemieckie w tej sprawie nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do tragicznego losu dawnych polskich jeńców wojennych, którzy znajdowali się w 1941 roku w rejonach położonych na zachód od Smoleńska na robotach budowlanych i wraz z wieloma ludźmi sowieckimi, mieszkańcami obwodu smoleńskiego, wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie 1941, po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że goebbelsowscy oszczercy usiłują teraz za pomocą kłamstw i oszczerstw zatrzeć krwawe zbrodnie zbirów hitlerowskich. W swojej niedołężnie spitraszonej bzdurze o licznych grobach, wykrytych jakoby przez Niemców w pobliżu Smoleńska, łgarze goebbelsowscy wspominają starodawną Gniezdową, ale po łobuzersku przemilczają, że właśnie w pobliżu wsi Gniezdowaja znajdują się wykopaliska archeologiczne historycznego „Gniezdowskiego Grobowca”. Hitlerowscy specjaliści od ciemnych spraw puszczają się na najordynarniejsze podrabianie i podstawianie faktów, rozpowszechniając oszczercze wymysły o jakichś tam sowieckich bestialstwach na wiosnę 1940, aby w taki sposób uchylić się od odpowiedzialności za popełnione przez hitlerowców bestialskie zbrodnie.
Patentowanym niemieckim mordercom faszystowskim, którzy unurzali ręce we krwi setek tysięcy niewinnych ofiar, którzy systematycznie tępią ludność okupowanych przez nich krajów, nie szczędząc dzieci, kobiet ani starców, którzy w samej Polsce wyrżnęli wiele tysięcy polskich obywateli — im nie uda się nikogo oszukać za pomocą swoich podłych łgarstw i oszczerstw. Mordercy hitlerowscy nie ujdą przed słuszną i nieuchronną zapłatą za swoje krwawe zbrodnie.
Moskwa, 15 kwietnia
Katyń. Dokumenty zbrodni, t. 4, Echa Katynia, Warszawa 2006, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Zerwanie przez Sowiety dyplomat. stosunków z Polską jest obecnie największą sensacją dnia. Bolszewicy zerwali dypl. stosunki z Polskim Rządem za zwrócenie się do Międz. Czerwonego Krzyża a Szwajcarii w sprawie wymordowania polskich oficerów jeńców (podobno było ich około 8½ tys.), oraz za imperialistyczne dążenia Polaków do zagarnięcia „sowieckiej Białej Rusi, Ukrainy i Litwy”. Ładny gips: że my chcemy zatrzymać to, co do nas należy, to jest imperializm, a że oni chcą zabrać cudze, to nie jest imperializm!
W sprawie pomordowanych oficerów polskich szydło już wylazło z worka: bolszewicy boją się stwierdzenia tego faktu, bo to otworzyłoby oczy całemu światu na ich prawdziwe oblicze; prawdopodobnie ograniczą się teraz do prostego zaprzeczania, a może myślą, że w tych warunkach polski rząd wyrzeknie się zbadania sprawy? Podobno prasa niemiecka podaje, że bolszewicy w 939 r. zwrócili się do polskich żołnierzy z propozycją, żeby wymordowali swoich oficerów jako swoich największych wrogów, ale nie znaleźli posłuchu. Wtedy 4 Żydów, wymienionych z nazwiska, podjęło się tej katowskiej roboty i ją wykonali.
Prawdopodobnie i obecne zerwanie dypl. stosunków z Polską jest robotą rosyjskich Żydów za to, że Polacy nie wystąpili czynnie w obronie Żydów prześladowanych przez Niemców. Komuniści i żydzi już od dawna pchają polaków do powstania, ale chwała Bogu, że dotychczas bezskutecznie. Żydzi w 1939-40 r. tak podle zachowali się względem Polaków pod bolszewikami, że Polacy nawet łagodnie usposobieni zgrzytają zębami, kiedy jest mowa o Żydach. Jest to najpodlejszy naród na świecie, nigdzie nie było im tak dobrze jak u nas, a okazali się naszymi największymi wrogami i jeszcze chcą, byśmy się za nich bili!
Warszawa, 28 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Emigracyjny rząd generała [Władysława] Sikorskiego nie reprezentuje narodu polskiego. Ten rząd występował przeciw zbrojnej walce polskiego narodu z niemieckim okupantem w Polsce, wyprowadził poza granice Związku Radzieckiego gotową do walki armię, która do tej pory nie bierze żadnego udziału w wojnie, [...] a wreszcie skompromitował się ostatecznie, biorąc udział w zorganizowanej przez hitlerowców antyradzieckiej propagandowej hecy w sprawie lasku katyńskiego. [...]
Do Polski, do kraju, do rodzinnych domów prowadzi jedna droga: droga walki i pracy dla zwycięstwa. I najkrótsza droga jest właśnie stąd — ze Związku Radzieckiego. [...] W imieniu Związku Patriotów Polskich zwracam się do wszystkich Polaków w Związku Radzieckim: zachowajcie się z godnością, zachowajcie się jak prawdziwi obywatele. Macie pełną możliwość służenia tu [...] Ojczyźnie, macie pełną możność zdobywania sobie prawa powrotu do Polski [...] własną postawą, pracą i walką. [...]
Bądźcie godni kraju, w którym dziś żyjecie, który dwa lata wiedzie bohaterski bój z brunatnymi hordami Hitlera. [...] Nie dajcie mącić atmosfery politykierom, którzy zechcą zatruwać wasze dusze kłamliwymi podszeptami.
Moskwa, 28 kwietnia
Organizacja i działania bojowe Ludowego Wojska Polskiego w latach 1943–1945, t. 4, Warszawa 1963, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Po południu graliśmy w karty i czekaliśmy na kolację. Jesteśmy coraz głodniejsi, a tu jak naumyślnie zebrali się goście u Jędrzeja. Słychać dużo obcych głosów przez ścianę mieszkania. Przychodzi Marysia i zawiadamia nas, że jest Semeniuk, sąsiad z vis-a`-vis, i przyniósł wiadomość, że padł Żytomierz. Nie wierzyliśmy, bo 30 kilometrów mieli od wczoraj – coś za szybko. My potwierdzić tej wiadomości nie możemy, bo nasze radio dopiero w nocy zaczyna jako tako funkcjonować, stary gruchot potrzebuje dobrego prądu, a prąd ostatnio jest suchotniczy. [...]
Kolację dostaliśmy o wpół do dziesiątej, już dawno nie jedliśmy tak późno, bo dopiero po dziewiątej odeszli goście. Poszła partia myć się. Podczas kolacji zjawił się Jędrzej z wódką i salcesonem. Oblaliśmy trochę upadek Żytomierza, parę minut wcześniej bowiem potwierdzenie tej wiadomości dostaliśmy przez radio Moskwa. Parę toastów zrobiło wesoły nastrój, mój na przykład był wzorowany na haśle sowieckim „Śmierć niemieckim okupantom”.
Kołomyja, 13 listopada
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Jesienią 1943 na moim domu, podobnie jak na tysiącach innych, pojawił się nowy napis – białe litery w granatowym kwadracie: „Obywatelu, przy ostrzałach artyleryjskich ta strona ulicy jest najbardziej niebezpieczna”.
Tak, my już dokładnie wiemy, która strona jest najbardziej niebezpieczna, które ulice są najbardziej ostrzeliwane, na jakich placach, jakich przystankach tramwajowych najgęściej padają pociski – przecież żyjemy tak długo pod nieustannym ostrzałem. Dwa i pół roku z górą hitlerowcy trzymają na muszce nasze miasto, a więc każdego z nas.
Nawet i teraz – nie zdążyłam napisać dwóch akapitów, a już słyszę charakterystyczny świst pocisku (to ciężki, burzący), wybuch i długi huk (tak, to ciężki kaliber, co najmniej 200 milimetrów, bo wybuch bardzo silny, a łoskot obwaliska trwa i trwa). Jest noc, godzina 0.18... Jeszcze świst i wybuch, już bliżej. Trzeba wyjść z pokoju, bo leży właśnie od „najbardziej niebezpiecznej” strony ulicy. [...]
Jest noc, godzina 0.26. W ciągu ośmiu minut, póki pisałam, zginęły dziesiątki ludzi, legły w gruzach dziesiątki mieszkań. O kilkaset metrów ode mnie, w mroku, w zimnie, płynie krew, płaczą dzieci, a służba sanitarna, oświetlając latarkami to, co dopiero przed chwilą było spokojnie uśpionym domem, wydobywa spod gruzów zabitych, rannych i „składa ludzi”... Mamy nawet taki termin: „złożyć człowieka”, czyli zebrać do kupy jego po¬szarpane szczątki.
Spiker powtarza znowu: „Artyleryjski ostrzał dzielnicy trwa”. Już nie liczę wybuchów.
Ostatnio Niemcy coraz częściej stosują ostrzały nocne. Zresztą, to tylko jeden z licznych sposobów uśmiercania. Od dwóch i pół roku z szatańską premedytacją wynajdują coraz to inne. Wielokrotnie zmieniali taktykę ostrzeliwań. Cel jest jeden: zabić jak najwięcej ludzi.
Czasem ostrzał ma charakter dzikiego ogniowego nalotu – wpierw na jedną dzielnicę, potem na drugą, trzecią i tak dalej. Czasem do wszystkich dzielnic miasta bije od razu po osiemdziesiąt baterii. Czasem kropnie ogień z kilku dział, potem następuje półgodzinna przerwa, żeby ludzie zwabieni ciszą wyszli na ulicę i żeby znowu można było ich zmasakrować powtórną serią pocisków. Takie ostrzały aplikuje się zwykle kilku dzielnicom naraz: trwają, jak ten na początku grudnia, do 10 godzin albo i dłużej. W lecie były kanonady po 26 godzin z rzędu.
Wróg ostrzeliwuje miasto rano i wieczorem, wiedząc, że ludzie wtedy idą do pracy, względnie wracają do domu. W tych godzinach wali przeważnie szrapnelami, żeby zabić na miejscu. Szrapneli używa także w dni świąteczne, kiedy ludzie wychodzą się przejść. [...]
Leningradzkie męstwo budzi powszechny zachwyt. Ale czy wszyscy rozumieją, co znaczy? Niektórym się wydaje, że zobojętnieliśmy na wybuchające pociski. Pewna moskwiczanka nawet powiedziała mi: „Wyście się już przyzwyczaili do ostrzałów”. To brednia. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie można zobojętnieć, nie można przyzwyczaić się do śmierci, nawet gdy zagraża ciągle od dwóch i pół roku.
Leningrad, 20 grudnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Ze wszystkich materiałów, znajdujących się w posiadaniu Komisji Specjalnej, [...] wypływają nieodparcie następujące wnioski:
1. Jeńcy wojenni — Polacy, którzy przebywali w trzech obozach na zachód od Smoleńska i zatrudnieni byli przed rozpoczęciem wojny [niemiecko-sowieckiej] na robotach drogowych, znajdowali się tam również po wtargnięciu okupantów niemieckich do Smoleńska — do września 1941 włącznie.
2. W lesie katyńskim jesienią 1941 niemieckie władze okupacyjne dokonały masowych rozstrzeliwań jeńców wojennych — Polaków — z wyżej wymienionych obozów.
[...]
4. W związku z pogorszeniem się dla Niemiec na początku 1943 roku ogólnej sytuacji wojennej i politycznej, niemieckie władze okupacyjne przedsięwzięły w celach prowokacyjnych szereg środków, zmierzających do przypisania ich własnych zbrodni organom władzy sowieckiej, z takim wyrachowaniem, aby skłócić Rosjan z Polakami.
5. W tym celu:
a) niemieccy najeźdźcy faszystowscy za pomocą perswazji, usiłowań przekupstwa, gróźb i barbarzyńskiego znęcania się starali się znaleźć „świadków” spośród obywateli sowieckich, którzy by złożyli fałszywe zeznania o tym, że jeńcy wojenni — Polacy — zostali rozstrzelani rzekomo przez organa władzy sowieckiej na wiosnę 1940;
b) niemieckie władze okupacyjne wiosną 1943 zwoziły z innych miejsc zwłoki rozstrzeliwanych przez nich jeńców wojennych — Polaków i wrzucały je do rozkopywanych mogił lasu katyńskiego, mając na celu zatarcie śladów własnych zbrodni i zwiększenie liczby „ofiar bestialstw bolszewickich” w lesie katyńskim;
c) przygotowując się do swej prowokacji, niemieckie władze okupacyjne, do robót związanych z rozkopaniem mogił w lesie katyńskim, wydobyciem stamtąd kompromitujących je dokumentów i dowodów rzeczowych, wykorzystały do 500 jeńców wojennych — Rosjan, którzy po wykonaniu tych robót zostali przez Niemców rozstrzelani.
[...]
8. Rozstrzeliwując jeńców wojennych — Polaków w lesie katyńskim, niemieccy najeźdźcy faszystowscy konsekwentnie realizowali swoją politykę fizycznego tępienia narodów słowiańskich.
Moskwa, 24 stycznia
Sprawa polska w czasie II wojny światowej na arenie międzynarodowej. Zbiór dokumentów, red. Stefania Stanisławska, Warszawa 1965, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Składamy i przyjmujemy gratulacje, wymieniamy się uściskami i radością... Mam nadzieję, że słuchaliście wczoraj rozkazu [marszałka Leonida] Goworowa [dowódcy Frontu Leningradzkiego] i salwy z Leningradu, która uczciła ostateczne zniesienie blokady. Nie wiem, jak było słychać w radiu, ale rzeczywiście salwy honorowe zapierały dech w piersiach, nie można ich porównać z moskiewskimi – od razu było widać, że salutuje miasto, które całe było frontem, Leningrad.
Staliśmy z Jurką koło budynku Dumy Miejskiej, ryczeliśmy z radości, całowaliśmy się i patrzyliśmy na miasto, które było widoczne do najmniejszego zaułka – poranione, pogruchotane, ale mimo wszystko wspaniałe... Po raz pierwszy od wybuchu wojny zobaczyliśmy Newski Prospekt – wieczorem, oświetlony... Przypominało to trochę, co prawda, łuny w czasie jesiennych bombardowań. Ale wtedy było to złowieszcze światło, a wczoraj – wesołe, migoczące, jakieś odświętne.
Cieszyliśmy się, ale i płakaliśmy.
Leningrad, 28 stycznia 1944
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Stoimy nad grobem jedenastu tysięcy pomordowanych naszych braci, oficerów i żołnierzy wojsk polskich. Niemcy rozstrzeliwali ich jak dzikie zwierzęta, rozstrzeliwali ich ze związanymi rękami. Nieubłagany wróg nasz, Niemiec, chce zniszczyć cały nasz naród dlatego, że zagarnąć chce ziemie, na których od wieków żyjemy my, Polacy. Dlatego niszczą i mordują Niemcy naszych braci w Polsce, tępią, rozstrzeliwują i wieszają inteligencję polską, wypędzają chłopów z ich ziemi. Dlatego wymordowali tutaj, w lesie katyńskim, oficerów i żołnierzy polskich. Krew braci naszych przelana w tym lesie woła o pomstę.
Mamy obecnie broń w ręku, broń daną nam przez zaprzyjaźnionego sojusznika, przez Związek Radziecki, na który Niemcy nieudolnie usiłowali przerzucić zbrodnię tu przez nich dokonaną. Broń tę wykorzystać musimy dla wyzwolenia uciemiężonej Ojczyzny i dla pomszczenia tej wielkiej, niesłychanej zbrodni, której Niemiec tutaj dokonał.
Pamiętajcie, oficerowie i żołnierze — głos pomordowanych naszych braci woła do nas.Musimy go wysłuchać!
Katyń, 30 stycznia
„Zwyciężymy” nr 13/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Niechaj krew pomordowanych braci naszych rozpali w naszych sercach nienawiść do wroga-Niemca, abyśmy w walce byli nieugięci, nieustraszeni i nie spoczęli, póki prochów ofiar tego mordu nie przeniesiemy z należnymi honorami do ziemi ojczystej. Niechaj zbrodnia tu dokonana wzmocni jeszcze bardziej naszą wolę i zdecydowanie ruszenia w śmiertelny bój z wrogiem. Pójść i zwyciężyć!
Katyń, 30 stycznia
„Wolna Polska” nr 5/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Otwarły się katyńskie mogiły. Krzyczą, wołają na cały świat. Niemieckimi kulami w czaszkach, dokumentami, dowodami niezbitymi. O niemieckiej straszliwej zbrodni i niemieckiej straszliwej podłości. [...] Woła do nas krew katyńskiego lasu głosem mocnym, nakazującym. Wzywa nas krew katyńskiego lasu do zemsty nieubłaganej, bezlitosnej. Słuchajcie tego głosu, żołnierze naszego Korpusu. [...] Kiedy idziecie na zachód, kiedy bijąc w pierś wroga, przez zaciśnięte zęby mówicie sobie: za Warszawę, za Westerplatte, za Kutno — nie zapomnijcie dodać i tego: za Katyń!
Moskwa, 1 lutego
„Wolna Polska” nr 4/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Bomba. Na odcinku Tarnopola przerwano front, [Sowieci] poszli 60–100 kilometrów naprzód i zajęli Husiatyn, Czortków (tego spodziewaliśmy się) i naraz – Zaleszczyki nad Dniestrem. U nas ryk, hałas. Ja skaczę na łóżku, Menek podrzuca Polę. Wszyscy krzyczą jak opętani. Zaleszczyki – może pomyłka? Może źle słyszeliśmy, bo coś radio trzaskało. Sperber tymczasowo zamknął radio i nie słuchamy dalej swodki [komunikatu]. Alek zrywa się i leci na górę, chce zawiadomić Jędrzeja. Stary trzyma go za koszulę, bo tam jest ktoś przecież u niego (kto, jeszcze nie wiedzieliśmy). Ja i inni wzywamy go do powrotu, ale gdzie, wyrwał się, uciekł na górę. Po chwili wrócił, do mieszkania nie pukał, bo słyszał obce głosy.
Parę minut potem przyszedł Jędrzej [...]. Otwieramy radio – biją na całej linii. Podeszli do Płoskirowa, suną na Czerniowce, idą na Mikołajów. Na odcinku Tarnopola 20 tysięcy Niemców padło, 35 tysięcy poszło do niewoli.
Szwajcaria nic nie podaje, coś powołuje się na niemieckie źródła, a te mącą wodę. Londynu nie można złapać – może będzie światło, posłuchamy potem Londynu po polsku.
Jędrzej siedzi z nami i gra w karty. Światło nie gaśnie, widać będzie całą noc, może pakują się? Mnie jest aż gorąco z wrażenia, Polę boli głowa, inni roją plany – jak to będzie, kiedy wyjdziemy. Jędrzej gra i cieszy się, śmieje i tylko zęby łyskają mu w uśmiechu. [...]
Powoli suną wskazówki na zegarze, wreszcie 23.15, słuchamy Londynu po polsku. Tak, to Zaleszczyki są zajęte. Przerwano front, bo Niemcy nie spodziewali się ofensywy. [...]
Potem transmitowano przemówienie byłego posła Andrzeja Witosa, wygłoszone dziś na Akademii Kościuszkowskiej w Moskwie. Mówił o Polsce niepodległej i demokratycznej, wzywał do walki z faszyzmem i w końcu wzniósł okrzyk na cześć Armii Czerwonej i armii Polski w ZSRR.
Kołomyja, 24 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Akcja protestu przeciwko niemieckim morderstwom w Katyniu miała niezwykle masowy przebieg. Jej bojowy charakter wyraził się w uchwalonych rezolucjach, a przede wszystkim w trwającej jeszcze i rozwijającej się zbiórce na kolumnę czołgów „Mściciel Katynia”. Sumy zadeklarowane, które stopniowo wpływają, wynoszą razem ponad milion rubli, z czego organizacje w Uzbekistanie zadeklarowały pół miliona.
Moskwa, 13 kwietnia
„Wolna Polska” nr 14-15/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Codziennie, z ogromnym zainteresowaniem, śledzimy wydarzenia na rozległych frontach wojennych. Niewiele uwagi poświęcamy naszym, zwykłym sprawom. Nic zresztą szczególnego nie dzieje się u nas. Prowadzimy prawie normalny tryb życia. [...]
Bardziej godne uwagi są wydarzenia na frontach. Ofensywa rosyjska nabiera na sile i całą mocą prze naprzód. Aktualnie wojska sowieckie znajdują się na zachód od Połocka, przed Mińskiem i na zachód od Słucka. Sytuację na frontach ustalam na podstawie komunikatów niemieckich oraz z relacji prasy konspiracyjnej. Jestem w posiadaniu, niewielkich rozmiarów, mapy Europy i na niej kreślę linię frontu. W miejscu, gdzie znajduje się Warszawa, wetknąłem biało-czerwoną chorągiewkę. Przywiązuję dużą nadzieję do szybkiego posuwania się wojsk rosyjskich. Liczę na to, że w momencie, gdy osiągną linię frontu przebiegającą przez Wilno i Brześć, można spodziewać się skoncentrowanego ataku w kierunku Warszawy. Spodziewam się, że Niemcy nie oddadzą tego miasta bez oporu. Mogą nawet stworzyć z niego twierdzę. Dojdzie na pewno do ostrych walk. W ruch pójdą pociski artyleryjskie i bomby lotnicze. Miasto może lec w gruzach. Straty wśród ludności cywilnej osiągnąć mogą ogromne rozmiary. Mimo tej niewesołej perspektywy, z niecierpliwością oczekujemy na ten moment, gdy w zasięgu ręki jawić się będzie szansa na nasze wyzwolenie.
Warszawa, 4 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
W tempie, w jakim posuwają się Rosjanie, można oczekiwać, że począwszy od dzisiaj (10 lipiec 1944 r.) działania wojenne dotrą – za 10–14 dni – do bezpośredniego sąsiedztwa Warszawy. Jesteśmy w doskonałym nastroju. Zapominamy o wszystkich niedogodnościach związanych z warunkami życia, niewygodami, upałem, a nawet o wzajemnych antagonizmach i antypatiach. Zbliża się zwrotny moment w naszym życiu. Po napisaniu tych słów ogarnęły mnie wątpliwości. Czy nie za wcześnie się radujemy? Wszystkie niewiadome przed nami.
Warszawa, 10 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Przed trzema laty, w najcięższym okresie bohaterskiej walki narodu radzieckiego, zwróciłem się do Pana i do pisarzy rosyjskich ze słowami pełnymi wiary w przyszłe zwycięstwo nad teutońskimi barbarzyńcami. Dziś, w radosną chwilę spełnienia naszych marzeń, kiedy niezwyciężona Armia Czerwona zbliża się do samego serca Polski, niosąc wyzwolenie memu narodowi, podzielam z Wami ogromną radość zwycięstwa słusznej sprawy nad złem.
White Plains, USA, 24 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Wczoraj przeżyliśmy tragiczne chwile. Pod wieczór dały się słyszeć głośne detonacje i w pewnej chwili powietrze przeszył przeraźliwy świst spadającej bomby lotniczej. Ugodziła ona w budynek oddalony od nas o około 20 metrów. Po eksplozji natychmiast wybuchł płomień. [...]
Tymczasem wokół nas, bez przerwy, dochodziły odgłosy detonacji po wybuchu bomb. W kilku sąsiednich domach wybuchł pożar. Głównym celem nalotów sowieckich był Dworzec Wileński. Sporo kamienic z sąsiedztwa tego dworca ucierpiało od pocisków lotniczych. Nalot wciąż trwał i w każdej chwili jedna z bomb mogła ugodzić w nasz dom.
Warszawa, 27–28 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Do Radości doszłam dość znużona. Jakiś jegomość we flanelowej koszuli i miękkich, domowych pantoflach powiedział mi z udaną obojętnością: „Mamy już bolszewików!”. Spojrzałam jak na wariata. Przecież nigdzie nie widziałam frontu.
Tuż koło domu, w którym mieszkała moja bratowa, stał rzeczywiście czołg. W oddali, między drzewami, drugi i trzeci. Zbliżyłam się osłupiała. Na wielkim czołgu siedzieli żołnierze. Wyglądali na zmęczonych i podnieconych walką. Otoczyła ich grupa mężczyzn. Sprawdzali godzinę. Jeden z żołnierzy, nie próbując przełamać zmęczenia malującego się na zakurzonej twarzy, ujrzawszy mnie, rzucił mechanicznie „Zdrastwujtie” [Dzień dobry!]. Czułam, że zbliżam się do prawdziwej wojny, tam, gdzie się ludzie zabijają.
Zabrałam drobiazgi małego do plecaka i szybko puściłam się w drogę powrotną.
Radość koło Warszawy, 30 lipca
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Było około godziny 13.00 w południe. Dwa czołgi sowieckie dotarły na przedmieście Pragi. [...] Podjechawszy na wysokość stanowisk dział ostrzelały one obsługę z karabinów maszynowych, po czym wycofały się w kierunku Zacisza.
Był to podjazd armii sowieckiej, która zbliżała się do Warszawy i w tym dniu zajęła Radzymin, Wołomin i doszła do Zielonki pod Warszawą. W godzinach popołudniowych żołnierze Wehrmachtu z bagnetami na karabinach powoli posuwali się ulicami równoległymi do szosy radzymińskiej w kierunku Zacisza, szosą natomiast jechały powoli niemieckie czołgi i wozy bojowe przygotowane do natychmiastowego otwarcia ognia do żołnierzy sowieckich.
Warszawa, 30 lipca
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
My wciąż czekamy na Rosjan, tak jak nasi rodacy na Mesjasza. Pytanie tylko, czy jednakowy będzie rezultat naszych i ich oczekiwań? Czy doczekamy się chociaż chwili wyzwolenia i możliwości odetchnięcia pełną piersią, bez strachu i obawy, że w każdym momencie grozi mi śmierć. Czasami , w chwilach głębokiej rozterki, rodzi się we mnie żal i gorycz, a nawet pretensja do Rosjan, że nie przychodzą szybciej, aby nas wyzwolić z tego koszmaru. Beznadziejność naszej sytuacji pogłębia jeszcze fakt, że pozbawieni jesteśmy jakichkolwiek wiadomości ze świata. [...] Zastanawiam się, czy sądzone mi jest ujrzeć bolszewików na własne oczy? Nie wiem, czy zapiski te będą kiedyś przez kogoś czytane – czuję jednak potrzebę wystosowania takiego apelu: Rosjanie, pospieszcie się, przychodźcie, i to najszybciej, aby uratować zgnębionych do ostatnich granic sponiewieranych ludzi!!!
Warszawa, 7 września
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Wczesnym świtem 14 na 15 września usłyszeliśmy dudnienie ziemi, warkot silników.
Otworzyliśmy bramę. Ulicą Odrowąża – powstaniową „aleją śmierci” – gdzie tylu Polaków straciło życie – jechały ciężkie radzieckie czołgi. Na podwórku zbierano broń i amunicję pozostałą po Niemcach. Weszli Rosjanie z kuchnią polową. Ruski żołnierz wyciągnął zza cholewy drewnianą łyżkę: „Na, grażdanka, pokuszaj” – a było to po trzech dniach, gdy gryźliśmy skórki od chleba, a w ustach brakowało nam śliny. Przyszło też Wojsko Polskie – choć na czapkach mieli orzełki bez korony („kury”), szli przecież do Polski, zmordowani, zmęczeni, głodni, niewyspani. Bronili Pragi, Bródna. [...] W naszym domu zajęli część piwnic radiotelegrafiści. Słychać było hasła wywoławcze: „Mramor”, „Mramor” „odezwij się”, albo: „Tu Mak 1”, „Tu Mak 2”.
Warszawa, 14/15 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
11 października 1944 r. zostałem aresztowany. Wiedziałem, że poprzedniego dnia aresztowano kolegę Osmankiewicza („Listera”), byłem tym bardzo zaniepokojony. Poszedłem do szkoły (radzieckiej dziesięciolatki). Na przedostatniej lekcji fizyki, 15 minut po dzwonku, wszedł do klasy zastępca dyrektora i wywołał mnie z klasy. Powiedział, żebym poszedł do dyrektora. Zapytałem, w jakim celu. Popatrzył na mnie i powiedział: „Wejdziesz, to zobaczysz...”. To był dla mnie bardzo ważny moment, bo przecież ten polski nauczyciel mógł mnie uprzedzić. [...]
W kancelarii dyrektora zastałem dwóch lejtnantów NKGB, za biurkiem siedział dyrektor Tchórzelski bardzo zdenerwowany, obgryzał palce. Kazali mi się ubrać i poszliśmy do domu. W domu przeprowadzili gruntowną rewizję. Nie znaleźli żadnej broni, mimo to kazali mi się ubrać i pójść z nimi. Ojciec rozpaczał, matka strasznie płakała. Pocieszałem matkę, że to na pewno pomyłka.
Drohobycz, 11 października
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Z moją dzielną zastępczynią otrzymałyśmy zaproszenie na Akademię Narodową. Ogromna sala zatłoczona po brzegi. W pierwszych rzędach polscy dygnitarze i rosyjscy generałowie. Oczywiście sojusznicze przemówienia, z których niewiele do nas dociera. Słabe oklaski jak na te tłumy.
Część artystyczna na wysokim poziomie. Wspaniały rosyjski, umundurowany chór. Dobra orkiestra. Tym razem ludzie nie szczędzili braw.
Oczywiście był hymn narodowy i... Rota.
Warszawa, 11 listopada
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Polska ludność powinna zrozumieć, że Lwów był, jest i będzie miastem radzieckim i porządki we Lwowie będą radzieckie. Za pomocą radzieckiego prawa będziemy je wprowadzać w życie. […]
We wszystkich instytucjach naukowych, instytutach, technikach, na uniwersytecie będzie się prowadzić nauczanie według radzieckich programów i w języku ukraińskim. […] Dajemy prawo wolnego wyboru państwa – jak kto chce wyjeżdżać na terytorium Polski, nie ma przymusu, wolna wola. […] Jak się komuś zechce, żeby jego dzieci uczyły się po polsku, to może sobie wybrać jakieś inne miejsce, a jeśli nie chce, niech zostanie, ale podporządkowując się wszystkim naszym radzieckim prawom. […]
Będziemy wysyłać do pracy […] tych, którzy myślą o powrocie władzy, jaka była do 1939 roku, będziemy wysyłali pasożytów, którzy nie przynoszą pożytku naszej ojczyźnie.
Lwów, 6 grudnia
Dierżawnyj Archiw Lwiwskoj Obłasti, P3/I/59/282-283.
Od ośmiu dni masowe aresztowania. Aresztują tych, którzy mieli jakąkolwiek styczność z Niemcami, działali na niekorzyść Sowietów, volksdeutschów, ludzi, którzy mają na sumieniu Żydów, ludzi, którzy żyli ponad stan, ludzi, którzy za czasów niemieckich pracowali w sądownictwie; aresztują Polaków, którzy z obawy przed bombami uciekli na Zachód i teraz wracają do domów.
Ludzi ogarnął popłoch. Stoją w kolejkach w Urzędzie Repatriacyjnym i zapisują się na wyjazd do Polski. W tym miesiącu odjadą trzy transporty. Każda rodzina ma prawo wieźć do dwóch ton bagażu. Najbardziej żal mi pianina.
Krążą pogłoski, że na Zachodzie jest lepiej. Chociaż się boimy, zamierzamy jechać. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będą trwały aresztowania. Nie popełniliśmy niczego, co mogłoby spowodować aresztowanie; ale oni nie muszą mieć powodów. Na każde stukanie do drzwi oblatuje mnie strach. Wszyscy się boimy.
Lwów, 11 stycznia
Alma Heczko, Pożegnanie Lwowa, „Karta” nr 13/1994.
Rano rozeszła się wiadomość o zajęciu Warszawy, Łodzi, Częstochowy, Sieradza. Po południu dwa pociski granatów zapalających (prawdopodobnie niemieckie) zapaliły dwie chaty przy szosie za Zdunami. Przez pół godziny słychać było strzelaninę, potem wszystko ucichło. Około piątej sześć czołgów sowieckich przejechało około bramy szkoły, kierując się okólną drogą ku szosie. Od szóstej jednym ciągiem zaczęły już iść po szosie czołgi sowieckie. (...] Pomyśleć - dziś rano jeszcze byli tu Niemcy, a wieczorem jesteśmy już pod okupacją bolszewików.
Dąbrowa Zduńska, k. Łowicza, 18 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Minęły cztery dni pełne nerwowego napięcia, oczekiwania, nadziei, lęku. Wreszcie wszystko zapadło w jakąś odrętwiałą nudę. Wojska sowieckie ciągną wciąż wprzód. Podobno Poznań, Tylża, Kraków są już zajęte.
Na terenie szkoły odbyło się to w ten sposób, że co noc kwateruje wojsko bądź jakieś wojskowe siły pomocnicze, śród których masę dziewcząt. Zabrali już wszystkie konie, krowę, dwie świnie, sporo kur i jaj. Piją, zwłaszcza oficerowie, bardzo dużo wódki, którą sobie każą dawać szklankami. Są przy tym tak nieufni, że każą gospodarzom pierwszym próbować, co jest obrazą narodu polskiego, śród którego nie było nigdy trucicieli. Są posępni, nieuprzejmi, nie ma w nich nic z ducha oswobodzicieli.
Szkoła opustoszała. Większość dziewcząt wysiedlonych pomknęła z powrotem na swoje gospodarstwa pod Żychlin, Kutno itp. Ale koło mnie to wszystko przechodzi jak dziwny sen [...].
Dąbrowa Górnicza, k. Łowicza, 22 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Celem naszego wyjazdu do Moskwy było zagadnienie Warszawy, a to z dwóch zasadniczych powodów: chodziło o to, czy zaistnieją warunki, w których będziemy mogli doprowadzić do szybkiej odbudowy miasta jako stolicy kraju i na jaką pomoc moglibyśmy w takim razie liczyć ze strony sojuszniczego i przyjaznego nam Związku Radzieckiego. Odnośnie odbudowy uzyskaliśmy całkowitą jednomyślność w tym sensie, że marszałek Stalin uważa, że Warszawa powinna być jak najszybciej odbudowana i ze swej strony pragnie przyjść nam z jak najbardziej wydajną pomocą. To przesądza dla nas sprawę, że Warszawa będzie stolicą rządu.
25 stycznia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
To, co teraz zrobiono z Polską, przechodzi wszystko, co znane jest w dziejach jako cynizm i narzucenie narodowi obcej woli przemocą. I pomyśleć, że ten nieszczęsny naród po pięciu latach tak straszliwych ofiar, takiej niezłomnej walki i pracy podziemnej przeciw Niemcom nie ma nawet tej satysfakcji, żeby historię tej cudownej walki, pracy, ofiar ujawnić i laurem uwieńczyć. Bo tę naszą krew i walkę opluto, zbezczeszczono, przekreślono. Zaistniał cudowny fakt skupienia się całego narodu pod rządem londyńskim. Znaliśmy jego wady, wiedzieliśmy, że jest tymczasowy i że jak tylko wstąpi na ziemie polskie – ustąpi przed tym, jaki naród wybierze. Lecz pod jakimż rządem mieliśmy się skupić w 1939 i 1940, kiedy Rosja wszak była w sojuszu z Niemcami, a my już krwawiliśmy obficie. Jak śmiano, jak poważono się tak śmiertelną obrazę rzucić w twarz narodowi, aby chwałę tej walki zdeptać, aby cierpienia nasze straszne za nic mieć i jeszcze nam grozić. I pomyśleć, że to wszystko odbywa się przy takiej samej obojętności świata jak rozbiory w końcu XVIII wieku.
Wiadomości nie mamy żadnych, tylko pogłoski różne trudne do sprawdzenia, ile że nie ma elektryczności ani radia. Boże, pomyśleć, że przez pięć lat mieliśmy tak wspaniały codzienny serwis radiowy!
O, groby miliona bohaterów, którzy zginęli, groby nie uczczone, sponiewierane...
Dąbrowa Górnicza, k. Łowicza, 27 stycznia 1945
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Ciągle słyszałam słowa: „Jak Ruscy przyjdą, to ukatrupią nas wszystkich”.
Ten strach przeradzał się powoli w panikę, aż w końcu gospodyni zarządziła: „Wszyscy się wieszają!”. [...] Moja matka przeciągnęła mnie pod jedną z belek, przez którą przerzuciła grubą linę, zawiązała pętle na mojej i swojej szyi. [...] Kucnęłam obok niej i czekałam na śmierć. Ale ciągle jeszcze żyłam. „Co mam zrobić, mamusiu? – Musisz uklęknąć bardzo nisko”. Próbowałam raz po raz, ale gdy zaczynałam się dusić i robiło mi się czarno przed oczyma, podnosiłam się, żeby zaczerpnąć powietrza. [...] Przysłuchiwałam się odgłosom dochodzącym do mnie z różnych stron: stękanie, szurgotanie, drapanie; przede mną roztaczał się upiorny obraz. [...] Na samym środku pomiędzy dwoma wychodzącymi na drogę oknami wisiała Elsa, 21-letnia córka gospodyni. [...] Odgłosy ucichły. Objęłam moją klęczącą matkę, przytuliłam się do niej i dziwiłam się, że nie odpowiada. Nie żyła, zostawiła mnie.
Luben [Lubin], 31 stycznia
Wypędzeni ze wschodu. Wspomnienia Polaków i Niemców, Olsztyn 2001.
Następnego dnia, a jest to 10 marca, od rana formują kolumnę na podwórzu więziennym [w Łukiszkach]. Jest mroźny dzień. [...] Kolumna liczy pewnie parę tysięcy osób i już nie mieści się na podwórzu. Otwierają się więc bramy i wychodzimy na ulicę otoczeni wojskiem i psami.
Nagle wszyscy przytomniejemy, jak przebudzeni z długiego snu. Powodem tego jest widok tłumu kobiet, który nas w pewnej odległości otacza ze wszystkich stron. Widocznie do miasta przeciekła wiadomość, że dzisiaj wywożą z Łukiszek. [...] Zaczynają się poszukiwania bliskich. Odbywa się to w ten sposób, że z tłumu dochodzi wołanie, np.:
— Czy jest tu Janek Kowalski?
Nam nie wolno odzywać się, ani rozglądać się na boki, ale ten Janek akurat jest między nami i nie wytrzymuje:
— Zosiu, jestem tu! — woła.
Konwojent wpada w szereg i wali kolbą Janka w plecy, ale wiadomość dotarła. Krzyk z tłumu potęguje się, każda woła swego, chwilami trudno rozszyfrować, o kogo chodzi, ale co jakiś czas z kolumny przychodzi odzew. Jestem na jej końcu i widzę z przerażeniem, że dołącza do nas duża grupa kobiet. A więc je też wywożą!
Nareszcie kolumna rusza. Część konwojentów z psami idzie przed nami i zgania przechodniów z ulicy do bram. Nic to nie pomaga, cały czas słyszymy wołanie kobiet i rzadziej odpowiedzi więźniów. [...] Biegniemy pod Górę Bouffałową, ul. Słowackiego i na bocznicę kolejową. Tu przed wagonami wszyscy klękają w śniegu i czekamy na załadunek.
Po paru godzinach przychodzi kolej na nas. Ciągle trzymamy się razem z Kazikiem. Reszta to więźniowie, z którymi jeszcze się nie znamy. Ładują nas do małych wagonów towarowych po 45 osób, a więc nadal jest ciasno, tym bardziej że tu też nie ma prycz. W środku wagonu stoi żelazny piecyk tzw. „koza”, a przy drzwiach wycięto otwór o wymiarach około 15 x 15 cm — to jest nasza ubikacja. Próbujemy rozlokować się w miarę możliwości na podłodze, ale chociaż zahartowani jesteśmy w nieogrzewanych pomieszczeniach w więzieniu, tutaj dokucza nam zimno dotkliwie. Wagon ma okna zabite deskami, drzwi nieszczelne i dziurę w podłodze.
Wilno, więzienie na Łukiszkach, 10 marca
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
Wracam z frontu. Nad Odrą walczy dzisiaj wiele dywizji polskich... Ale istnieje jeszcze jedna armia w Polsce, wewnętrzna, tę armię stanowicie wy, polscy górnicy! Pierwsze nasze dywizje wojskowe uzbroiliśmy dzięki pomocy Związku Radzieckiego. Dalsze oddziały musimy sami umundurować i uzbroić. Pomóżcie nam w tym wy, którzy jako pierwsi, zgodnie ze statutem, wyłoniliście, drogą demokratycznych wyborów, swe władze.
Katowice, 18 marca
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
W końcu dojechaliśmy do Saratowa. Było to w Wielki Czwartek. [...] nie podano nam ani jedzenia, ani picia. Podobnie było w Wielki Piątek. Niektórzy z nas zwracali na ten fakt uwagę, mówiąc, że pościmy jak przystało na dobrych chrześcijan. Inni natomiast sądzili, że tu czeka nas śmierć głodowa, tym bardziej że nasz transport stał gdzieś na uboczu. [...]
Wreszcie w nocy, a było to 30 marca 1945 r., rozpoczęto rozładunek. Samochody odwoziły nas do łaźni w mieście, a następnie do łagru znajdującego się kilkanaście kilometrów za miastem, koło miejscowości Jełszanka. W tej łaźni czynny był wodociąg, więc nareszcie wody mieliśmy pod dostatkiem. Niektórzy, mimo ostrzeżeń, zapragnęli wykorzystać okazję i napić się do syta i na zapas. Skutki okazały się opłakane. Nasze zagłodzone żołądki nie wytrzymywały takiej kuracji. Ludzie padali na posadzkę nieprzytomni.
Saratów, 30 marca
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
Ściśle tajne [...]
Nasze oddziały Cenzury Wojennej przy opracowaniu korespondencji w ostatnich dniach lutego natrafiły na dużą ilość wypowiedzi dotyczących ZSRR, Armii Czerwonej i Marszałka Stalina. Niektóre charakterystyczne wyciągi z listów podajemy.
[...] Adresat – P., maj[ątek] Dobrzelin [...]. Nadawca – P., Warszawa [...]. 4 marca 1945: „Nie wierz w żadną odbudowę Warszawy. To bajka, którą powtarzają ci, co jej nie widzieli. Ten, co zobaczył jej nie dwie ani cztery, ale dziesiątki ulic, nie jedną ani dwie dzielnice, ale prawie wszystkie, ten wie, że życie nawet w 1/100 takie jak było, nie powstanie. Ludzie żyją i teraz już w tych gruzach, i teraz snują się jak upiory między tym wielkim cmentarzyskiem domów, sami raczej podobni do duchów tych zmarłych, którzy tu polegli, niż do żywych. Warszawa teraz to ktoś ci drogi bardzo – a konający i to tak bez najmniejszej nadziei i zdrowia... Żegnamy się z życiem. Żegnamy się z Warszawą. Nawet gdy ją odbudują, to już nie będzie nasza”. [...]
Adresat – W. Jan, Kosowo [...]. Nadawca – N.N. 6 marca 1945: „Tatusiu kochany, nie rozpaczajcie po mamusi, bo mamusi raz, a my musimy żyć, trudno, stało się, to nie wróci. Mamusię zabili w polu. Tatusiu, jak mamę prowadzili bić na cmentarz, to mamusia tak ich prosiła: panowie, nie bijcie mnie i nie róbcie moich dzieci sierotami, oni nic nie zważali na to, a jak doszła mama na cmentarz, to upadła i modliła się, żeby Bóg darował jej grzechy, to oni mamusię podnieśli i poprowadzili na cmentarz, i trzy razy wystrzelili w lewą stronę głowy. [...]”
Adresat – G., P.P. 83833 R. Nadawca – W., Łódź: „Ty nie wiesz, co się u nas dzieje teraz. Chodzą ruscy żołnierze z polskimi i kradną. U nas też byli wczorajszej nocy, o 3.00, okradli i mało gwałtu nie użyli. My w tym domu same kobiety słabe. Okradli nas tak doszczętnie, że nie mam w czym wyjść do miasta. Zapukał najpierw polski żołnierz i mówił gospodyni, by otworzyła, gdyż szukają broni i żołnierzy. Ona otworzyła i weszli sami ruscy i zaczęli od razu walić do nas. Ale mówię Ci, wiele nawet nie można było się odzywać, bo zaraz cicho, cicho, a jeśli nie chciało się co dać, zaraz wymierzył lufę w człowieka. Odbezpieczył rewolwer, trzymał w jednej łapie, drugą wszystko wyciągał. Najgorszy był ten olbrzym, powiadam Ci, wielkolud, a bardzo młody i niepodobny na Moskala. Przypuszczam, że to ktoś nasłał, gdyż pytali się tu ludzi o nazwisko i adres. Jak tylko poszli, mamusia pobiegła do komisariatu i przyjechali milicjanci, ale cóż. Mówimy im teraz, by zrobili obławę, gdyż przychodzą na naszą ulicę co dzień o 2.00 w nocy. Ale cóż to, im się nie chce”.
Warszawa, 3 kwietnia
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Tymczasem nadszedł dzień 1 Maja. Miało to być dla nas prawdziwe święto i pierwszy raz dzień wolny od pracy. Tego dnia zaczynała pracę nasza łaźnia. W przeddzień ustalono już kolejność grup do kąpieli (po 20 osób). W ciągu kilku dni mieliśmy wszyscy skorzystać z tego dobrodziejstwa. Czekaliśmy na tę chwilę niecierpliwie, gdyż wszy nas żarły, a brud pokrywał nasze ciała grubą warstwą.
[...]
Jednakże nie była nam jeszcze sądzona kąpiel. Na skutek wad w instalacji łaźnia spłonęła wkrótce po wpuszczeniu do niej pierwszej grupy. Szczęśliwie nikt nie odniósł obrażeń. Dwudziestu golasów wyskoczyło z płonącego już obiektu na dwór i na tym skończyły się nasze marzenia o myciu. Uratowani z płomieni znaleźli się w krytycznej sytuacji. Ich odzież, oczywiście, spłonęła razem z łaźnią, a kierownictwo obozu nie mogło im niczego zaoferować, bo [...] nie było tu żadnej zapasowej odzieży. Chwilowo okryli się łachmanami pożyczonymi od kolegów, a następnego dnia przywieziono dla nich tylko niekompletną bieliznę i jakieś stare prześcieradła. [...] Od tej pory spotykaliśmy na terenie obozu „duchy” okryte prześcieradłami. [...]
Tak skończyły się nasze marzenia o umyciu i święto 1 Maja.
Saratów, 1 maja
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
Żydzi wystąpili tłumnie, a więc „Bund” i „Szomrszy” w specjalnych mundurach, Komitet Żydowski. Wszyscy ze sztandarami i transparentami w językach polskim i żydowskim. Poza tym nikt inny tylko Żydzi, nieśli transparenty z napisami: „Niech żyje tow. Stalin”, „Niech żyje sojusz polsko-radziecki” itp. Nikogo prócz nich nie było słychać wznoszących okrzyki w tejże materii.
Wałbrzych, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Po zdobyciu Berlina nikt już nie miał wątpliwości, że najkrwawsza ze światowych zawieruch dobiegła końca, przynajmniej w Europie upadek stolicy III Rzeszy z kwaterą Hitlera włącznie urastał do symbolu zwycięstwa. W dniu 1 września 1939 roku polscy żołnierze wyruszając na bój z najeźdźcą dodawali sobie otuchy słowami: do zobaczenia w Berlinie. Potrzeba było dokłądnie pięciu lat i ośmiu miesięcy, aby się spełniły. Polski żołnierz ramię w ramię ze swym radzieckim sojusznikiem dopełnił dzieła ostatecznego rozgromienia faszyzmu, zatykając na Bramie Brandenburskiej biało-czerwoną flagę.
4 maja
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Towarzysze i towarzyszki! Rodacy!
Nadszedł wielki dzień zwycięstwa nad Niemcami. Faszystowskie Niemcy, rzucone na kolana przez Armię Czerwoną i wojska naszych sojuszników, uznały swoją klęskę i ogłosiły bezwarunkową kapitulację.
Znając wilcze zwyczaje niemieckich prowodyrów, którzy umowy i porozumienia uważają za nic nie znaczące papierki, nie mamy podstaw, aby wierzyć im na słowo. Jednak dzisiaj z samego rana wojska niemieckie, zgodnie z ustaleniami aktu kapitulacji, zaczęły masowo składać broń i poddawać się do niewoli naszym wojskom. To już nie jest nic nie znaczący papierek. To rzeczywista kapitulacja niemieckich sił zbrojnych.
Odtąd nad Europą będzie powiewać wielki sztandar wolności narodów i pokoju między narodami.
Towarzysze! Wielka Wojna Ojczyźniana zakończyła się naszym całkowitym zwycięstwem. Okres wojny w Europie dobiegł końca. Zaczął się okres pokojowego rozwoju.
Gratuluję Wam zwycięstwa, moi drodzy rodacy! Chwała naszej bohaterskiej Armii Czerwonej, która obroniła niepodległość naszej ojczyzny i odniosła zwycięstwo nad wrogiem!
Chwała naszemu wielkiemu narodowi, narodowi-zwycięzcy!
9 maja
Nadszedł dzień 9 maja. Dzień radości dla całego wolnego świata i dzień czarnej rozpaczy dla nas. Tego dnia nie było normalnej pobudki. Spaliśmy dłużej, nieświadomi przyczyny tej frajdy. Ważne było tylko to, że nie budzą nas. Dopiero około południa zarządzono apel, na którym uroczyście ogłoszono o zakończeniu wojny. Zapanowała nieopisana radość, szeregi połamały się, wznoszono okrzyki... Byliśmy — jak się okazało — bardzo naiwni. Wydawało się nam, że skoro wojna zakończyła się, to jesteśmy wolni. Dziś, jutro, otworzą bramy i wrócimy do domu. Naszą radość natychmiast zamroził komendant. Wystąpił z długim przemówieniem o konieczności jeszcze solidniejszej pracy, bo kraj jest zniszczony, że trzeba szybciej budować, szybciej kontynuować pracę przy gazociągu. Nie ma mowy o powrocie do domu, bo musimy wykonywać plany nakreślone przez partię. Zresztą, przypomniał nam jeszcze raz, że nasze domy, nasze miasta są zniszczone i wygłodzone, a tu mamy dom, pracę i wyżywienie. [...] Na zwolnienie mogą liczyć tylko ci, którzy wykażą się solidną i wydajną pracą.
Staliśmy dalej w grobowej ciszy jak odurzeni. [...] Rozchodziliśmy się do namiotów w najgorszym nastroju, całkowicie załamani. Koniec wojny stał się dla nas końcem nadziei na odzyskanie wolności.
Saratów, 9 maja
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
W czasie drogi, 9 maja, pociąg zatrzymał się na stacji Zima i tam dowiedzieliśmy się, że zakończyła się wojna. Pociąg stał i każdy z nas miał nadzieję, że nas zwolnią i że wrócimy do Polski. W czasie tego postoju pociąg, który jechał ze wschodu na zachód, miał napisy na wagonach: „Priwiet bratniej Polsze”. Postój na stacji Zima trwał 2-3 dni i pociąg ruszył, ale niestety nie na zachód, tylko na wschód.
Orsza-Nachodka, 9 maja
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Lwów opustoszał, centrum miasta zajmują Rosjanie – ulice puste. Pod wieczór ruch ustaje, każdy czuje się bezpieczniej we własnym domu. We wszystkich kontaktach ludzie czują się niepewnie. Nie inwestują, nawet nie uprzątają ruin. […] Na Politechnice wielu rosyjskich wykładowców.
Lwów, 23 czerwca
Centralnyj Dierżawnyj Archiw Gromadzkich Objednań Ukrainy, 1/23/630/16-19.
Jakaż gorycz wzbiera w sercu, gdy pomyśli się o tysiącach, dziesiątkach tysięcy naszych ludzi, którzy w dziesięć lat po wojnie gniją w różnych obozach rozrzuconych po całej Rosji bez nadziei powrotu. Co przeżywać musi jakiś zapomniany Polak na widok Austriaka wracającego do swego ukochanego Wiednia, gdy on, polski żołnierz drugiej wojny światowej pozostaje nadal za drutami. Wracają Niemcy, Austriacy, Włosi, wracają dawni żołnierze armii nieprzyjacielskiej i pokonanej. Na miejscu, w głębi Rosji pozostają Polacy, bo nikt się o nich nie upomni. Nie ma radosnych scen powitania na dworcach kolejowych Warszawy, Poznania czy Krakowa.
[…]
W Polsce głucho jest o tysiącach deportowanych do Rosji w czasie wojny i po wojnie, i marny byłby los śmiałka, który odważyłby się przerwać to milczenie w obronie swych braci.
Dowiedzieliśmy się w ubiegłym tygodniu, że Bierut przyjął w pięknych salonach urzędu Rady Ministrów w Warszawie wycieczkę uchodźców polskich z Francji, Belgii, Holandii i Niemiec Zachodnich. „Powtórzcie rodakom za granicą” – powiedział Bierut – „że naród nasz ceni bardzo każdego rodaka, gdziekolwiek zamieszkuje. Polska ludowa – dodał tonem dobrotliwego włodarza – to jest Polska, w której władzę sprawuje cały naród, a naród polski jest wspaniałomyślny. Nie pamiętamy i nie chcemy pamiętać popełnionych win i przekroczeń. Każdy kto szczerze tęskni za ojczyzną, kto chce wrócić – może spokojnie i bez żadnej obawy wrócić do swego kraju i pracować dla rozkwitu Polski”.
[…]
Polacy wolni, żyjący na Zachodzie, korzystający ze wszystkich dobrodziejstw swobody, mają wracać jak najszybciej do Polski, pod komunistyczne rządy. Do nich to przemawia od rana do nocy rozgłośnia z Warszawy. Do nich to kieruje dobrotliwe słowa Bolesław Bierut. O tych drugich, tych setkach tysięcy uwięzionych w sowieckich łagrach – woli nie pamiętać. Niechże ich zakryje na zawsze grobowa płyta milczenia. Niechże ich dalej dziesiątkuje cynga, gruźlica i tyfus. Dla tych „przestępców” nie ma „amnestii” wybaczenia i powrotu.
Proszę państwa. W chwili, kiedy komuniści rozpoczynają obłudną propagandę na rzecz powrotu uchodźców polskich z Zachodu – radiostacja nasza, Głos Wolnej Polski – zbierać będzie i nadawać wszelkie informacje na temat losu Polaków uwięzionych w Rosji. Nasze SOS rozsyłać będziemy do całej wolnej prasy polskiej w zachodnim świecie. Gdziekolwiek dziś jesteśmy – niechaj po całym świecie rozlegnie się wołanie tak mocne, by usłyszeli je zarówno sprzymierzeńcy jak nieprzyjaciele:
Żądamy powrotu do kraju Polaków z łagrów i więzień sowieckich. Cierpią oni i umierają za jedną tylko zbrodnię: walczyli o niepodległą Polskę.
Monachium, 31 lipca
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Trzy Rządy rozważywszy wszystkie aspekty kwestii, uznają że należy przystąpić do przesiedlenia do Niemiec ludności niemieckiej lub jej elementów pozostałych w Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. Wszelkie przesiedlenia, jakie nastąpią, winny odbywać się w sposób uporządkowany i ludzki.
Poczdam, 2 sierpnia
A. Kafkowski, Umowa Poczdamska z dnia 2 VIII 1945 r., Warszawa 1960.
W dniu 21 stycznia 1945 zjawili się w krakowskiej Gazowni Miejskiej żołnierze niewiadomej formacji Armii Czerwonej i zabrali następujące samochody:
1. autobus monterski Ford – wartość zł 60.000
2. auto osobowe Chevrolet – wartość zł 65.000
3. auto ciężarowe Ford – wartość zł 50.000
4. auto ciężarowe Ford – wartość zł 55.000
razem zł 230.000
Żołnierze zabierający odmówili wydania kwitu.
Kraków, 22 września
Ze zbiorów GK [bez sygn.], cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Tajne [...]
W czasie opracowania korespondencji wojskowej i zagranicznej za wrzesień br. uzyskaliśmy ciekawe wypowiedzi odnośnie niektórych zagadnień wewnętrznych kraju, jak: sytuacja pracujących, nieporządki w terenie, wypowiedzi żołnierzy, wypowiedzi idące za granicę, pogłoski obiegające niezorientowaną część społeczeństwa itp.
Wypowiedzi te w formie wyciągów z korespondencji wzięliśmy specjalnie z tej części korespondencji, w której piszący podchodzą do obecnej sytuacji z punktu widzenia ich codziennych trosk i niewygód, bez głębszej oceny, często pod wpływem reakcyjnej propagandy. [...]
Adresat – N., poczta Osowiec. Nadawca – N., Gdańsk. 30 sierpnia 1945: „Ja tu długo już jestem, widzę i od drugich słyszę, jak żyją ci, którzy tu przyjeżdżali na osiedlenie. Po prostu strach i rozpacz mnie ogarnia, gdy spojrzę na ich życie; przeważnie całymi dniami, tygodniami siedzą w wagonach, gdyż im mieszkań ani izb nie dają. Niektórzy robią sobie prowizoryczne lepianki z gliny i liści – wszy i głód ich zjadają, ledwo co ciągną nogami. Bydło i konie zdychają, a to, co jeszcze dają, to wojsko rozkrada [...]. Dlatego Was, Drogi Ojcze, proszę, pozostańcie na miejscu, niech Was Bóg obroni przed tą straszliwą nędzą. [...] Tu ziemia piaszczysta, sucha, pagórkowata i dużo kamieni. Z żywego inwentarza nie ma niczego, nawet psa nie napotkasz, wszystko podczas wojny poszło na «wschód». Proszę Was jeszcze raz, zostańcie, bo zima idzie. [...] Trzymajcie się swojej własnej ziemi na miejscu”. [...]
Adresat – O., P.P. 38750 B. Nadawca – H., Dolny Śląsk. 13 sierpnia 1945: „Miałam awanturę z bolszewikami. Przez okno zobaczyłam zbiegowisko ludzi przed naszym domem. Dzieci podniosły krzyk, żebym nie schodziła na dół, bo mnie zastrzeli. Tymczasem ten na dole wszedł do mieszkania, wywalając drzwi, i zaczął buszować w nim, bałam się, że pokradnie ubranie, więc zeszłam na dół. On rzucił się do mnie i wrzeszczał, że będę odpowiadać za to, że on, ruski sołdat, rozerżnął sobie rękę, wybijając szybę. Zagrodził mi drzwi sobą, zamierzył się kilka razy pięścią, celując między oczy. «Ty, Polaczka, poczujesz naszu twiorduju ruku» – wrzeszczał cały czas. Ciekawa jestem, jak długo jeszcze to plugastwo będzie nas tak gnębić. Może wiecznie?”.
Warszawa, 13 października
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Jeśli znajdzie się taki historyk, który zestawi i oceni wszystkie prowokacje hitleryzmu, to dwie z nich musi postawić na czoło. Podpalenie berlińskiego Reichstagu i wymordowanie około dziesięciu tysięcy oficerów polskich w Katyniu. Bezcelowe byłoby zajmowanie się sprawą, czy rząd emigracyjny i wszyscy kierownicy partii i organizacji współpracujących z tym rządem mogli dać wiarę prowokacyjnemu oskarżeniu Związku Radzieckiego [...]. Uwierzyli w to oskarżenie dlatego, że uwierzyć chcieli.
[...]
Można nawet przypuszczać, że rząd emigracyjny i wysoko postawieni wykonawcy jego zleceń nie stanowili stada bezkrytycznych baranów i skończonych głupców, którzy dali się nabrać na tak grubymi nićmi szytą prowokację hitlerowską. Katyńska prowokacja została tak skwapliwie podchwycona przez cały aparat propagandowy rządu londyńskiego w kraju i na emigracji dlatego, że była doskonałą odskocznią do nowej kampanii oszczerstw przeciwradzieckich. Każde słowo, wypowiedziane na ten temat przez pisma podziemne delegatury AK, NSZ, sanacji, WRN, Stronnictwa Ludowego, endecji i im podobnych, ziało ogniem zemsty i jadem nienawiści do ZSRR. Katyń był przez długi czas codzienną pożywką reakcji, która jak szakal na pobojowisku żerowała na ofiarach hitlerowskiej kaźni.
Warszawa, 7 grudnia
Władysław Gomułka, W walce o demokrację ludową, Warszawa 1947, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu, na sesji wyjazdowej w Jaworze z dnia 13 VIII 1946 r., oskarżony z art. 1 i 3 Dekretu z dnia 16 XI 1945 r., zostałem sazany na karę śmierci.
Zwracam się do Obywatela Prezydenta z gorącą prośbą o darowanie mi życia. Prośbę swą motywuję następująco:
Podczas okupacji niemieckiej brałem czynny udział w walkach szeregach oddziałów partyzanckich, by jako młody chłopak z narażeniem wielokrotnym życia – wykuwać zręby niepodległości Ukochanej Ojczyzny.
Po oswobodzeniu Państwa Polskiego przez Armię Sowiecką przyjechałem na Ziemie Odzyskane, by w spokoju uczciwie pracować w Wolnej i Demokratycznej Polsce.
Mając zaledwie dziewiętnasty rok życia zostałem w mej pełnej nieświadomości wciągnięty przez elementy wywrotowe (jak się okazało) do nielegalnej organizacji. Elementy te całkowicie wykorzystały mój młody wiek, moją całkowitą nieświadomość i niewyrobienie społeczno-polityczne i użyły mnie jako pionka do swych podstępnych i skrytobójczych zamiarów. W wyniku tego popełniłem tak straszny w skutkach czyn, którego cały ogrom dziś odczuwam i, który stał się dla mnie niemytą hańbą całego mojego nieszczęśliwego życia. Obywatelu Prezydencie! Ty jako Włodarz Wolnej, Demokratycznej Polski, która wyszła zwycięsko z tak wielkiego kataklizmu i świeci blaskiem odradzającej się potęgi – racz spojrzeć na życie dziewiętnastoletniego człowieka! Życie, które przez ogrom tej wojny już tyle wycierpiało. Niechaj ta ogromna łaska darowania mi życia spłynie na mnie, abym w szczerej i uczciwej pokucie – sumienną pracą dla społeczeństwa zmył tę hańbę, która na mnie spadła.
Jawor, 15 sierpnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Roztrząsając wszystko, co się stało w związku z wyborami, myślę, że koniec końców nie stało się źle. Trwanie jakiegokolwiek rządu jest lepsze niż ciągłe zmiany rządu. W dzisiejszych okolicznościach nie możemy sobie pozwolić na chwilę nawet zamętu i chaosu, a ten by nastał niewątpliwie po objęciu rządów przez Mikołajczyka, który nie rozegrał dobrze tej partii, bo gdyby był poszedł na Blok, wybory wprawdzie stałyby się jeszcze większą fikcją, ale miałby w sejmie około 100 posłów zamiast 24. PSL-owcy zdradzają piramidalną naiwność opierając swoją politykę na komunikatach BBC. To nie jest poważna polityka. W złej sytuacji trzeba umieć wykorzystać jej wszystkie dobre strony. Musimy tworzyć siłę duchową i gospodarczą. Na polityczną i „mocarstwową” w tej chwili nie ma szans.
Nie podejmuje się walki, gdy nie ma szans. W tym okresie nie mamy lepszej szansy niż to co jest, ani nawet w ogóle żadnej szansy. Geniusz polityka to widzieć, kiedy są szanse, a kiedy nie ma i kiedy są jakie. Mikołajczyk tego geniuszu nie wykazał.
Z chwilą kiedy stoi się tak samo jak rząd na gruncie protektoratu Rosji (główny i jedyny kamień obrazy dla narodu) - to nic go właściwie z rządem nie różni. Rosja nigdy nie pozwoli na skasowanie w Polsce systemu policyjnego, a reform samo społeczeństwo nie dałoby ani obalić, ani nawet uszczuplić. Pozostają ulepszenia w szczegółach, bardzo konieczne, ale co do tego PSL nie ujawniło żadnej twórczej koncepcji. Ci co liczą na konflikt Anglosasów z Rosją mogliby co najwyżej przygotowywać mądrą i polską koncepcję postępowania na wypadek radykalnej odmiany ustosunkowania sił. Ale nie jestem pewna, czy Polska wyszłaby w ogóle z tego konfliktu żywa.
Dziś wytracić albo wywieźć 10–15 milionów ludzi nie jest dla żadnego potężnego mocarstwa zagadnieniem.
Warszawa, 23 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Polska jest sowietyzowana, a nade wszystko – rusyfikowana w takim tempie, że nawet ja, co nie miałam złudzeń i wszystkiego tego się spodziewałam, jestem przerażona. Radio od rana do nocy zieje moskiewszczyzną. Mój Boże, toć doby nie starczyłoby, żeby uczyć o Polsce, mówić o Polsce, lecz Polska znikła z radia. Mówi się tylko o Rosji. Pismo „Radio i Świat” jak płatny komiwojażer „dobrego interesu” zachęca tych, co przeszli „radiowy kurs lekcji rosyjskiego” do czytania „Prawdy”, „znanego w całym świecie organu partii bolszewików”. Dziś po raz pierwszy miasto dekorowano tylko na czerwono, i po raz pierwszy zobaczyłam wywieszone portrety Stalina. Już przypomina się straszliwy zbezczeszczony Lwów z 1940 roku. Bronkowie widzieli już dziś pochód z niesionym portretem Stalina. Wiech zaplugawia coraz bardziej język polski rosyjskimi zwrotami, a w „Przekroju” obrzydza historię Polski w niby to humorystycznych opowiastkach obliczonych na przypodobanie się moskiewskiemu władcy. Może w innych warunkach byłoby to dowcipne, dziś jest moralnie skandaliczne. Coraz wyraźniej widać, że idzie o to, żeby splugawić Polakom wszystko, co polskie.
[...]
Od Niemców groziła Polsce zagłada biologiczna, od Moskali – stokroć straszniejsza – duchowa i moralna. Jestem zrozpaczona, że tyle Polaków okazało się podatnymi do nikczemności. Zresztą myślę, że przyjdzie i zagłada biologiczna: nadchodzą czasy, w których zginie nowych sześć milionów Polaków.
Warszawa, 6 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Rosja. […] Kościół szaleje! Uniwersytety (Bójcie się Boga! prawie tak jak przed wojną). Więc co robić? Nie mówię, że to najlepiej. Ale co robić?! Kto daje nam gwarancję, że ten ustrój, który umożliwia wolność i postęp, przejdzie przez wszystkie niebezpieczeństwa? Na kim się opieramy? Górnicy, część robotników i nawet Żydów (myślę, że nie więcej jak 20%). Że większość jest jeszcze przeciw nam, to dlatego mamy zrezygnować z takiej szansy historycznej. No więc i ja czasem celowo daję się ponieść temperamentowi: My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji. A co będzie, jeżeli w Rosji zwycięży nowy [Andriej] Żdanow? Czy ja twierdzę, że nie ma ryzyka? Ależ jest! Dlatego [tekst nieczyt.] musimy podnieść (raczej stworzyć) polską kulturę marksistowską, bo bez niej (jak i bez sztuki na najwyższym poziomie) przyjdzie klęska nieuchronna. Czy tak, czy tak [wyr. nieczyt.]. Czy Rosja będzie chciała „połykać” czy nie. ale jedno jest tu niecelowe, zbrodnicze. Humor polski (wisielczy humorek warszawski: nie damy się). Dalej: myślenie o Rosji w kategoriach alienowanych (szlachecko-romantycznych). Dalej – résistance. Dalej: krytykowanie ustroju. Że poeta nie lubi kopać pobitych? Naprawdę nie odnoszę wrażenia (niestety), żeby opozycja była zdławiona. Jest, i to jest bezczelna, i tylko czyha na sposobność potężniejszego Żdanowa (nie mówią już o wojnie). Opozycja ta jest wrogiem prawdy i piękna i musi być zdławiona. Poza tym – zdławiony powinien być antyintelektualizm polski, romantyzm, sentymentalizm, ksenofobia, katolicyzm… […]
Jeżeli wyrzucić empirię, to czy to nie jest alienacja? Jaką empirię? Taką, że „człowiek” w Polsce nie jest „wolny”? nie, bo to jest empiria plus alienacja kapitalistyczno-feudalna. Konkretnie wygląda to tak. Albo: 1). przemysłowiec nie może założyć fabryki, albo 2). inteligencik opozycyjny czy krypto opozycyjny (jakiś Sandauer) nie może dostać paszportu za gr.[anicę], 3). inteligencik nie może głosować na ONR, 4). Tatarkiewicz ma mniejsze wpływy, 5). studenci nie mogą bić Żydów itd. a w tym przekładzie „dramat wolności” wygląda zupełnie inaczej. Ja żądam dowodów (faktów) konkretnych! Artysta musi zajmować się tym, co widzi.
Sceux, Francja, 7 grudnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ta rocznica jest bardzo uroczyście obchodzona w ZSRR. Będzie również uroczyście obchodzona w klasie robotniczej u nas, bo stanowi ten moment, który my chcemy nawrócić, podkreślić historyczną rolę i znaczenie Lenina jako przewodnika międzynarodowych sił robotniczych, jako wodza zwycięskiej rewolucji socjalistycznej w ZSRR. W naszych wszystkich miastach wojewódzkich odbędą się akademie, które organizować będzie nasza partia. W Warszawie odbędzie się centralna akademia, na której będzie przemawiał tow. Bierut. Na wojewódzkich konferencjach powinni przemawiać czołowi aktywiści wojewódzcy. Akademia taka powinna być połączona z częścią artystyczną – pod hasłem „Lenin żyje”. […] Tam gdzie nasza organizacja partyjna na kołach partyjnych będzie mogła przeprowadzić specjalne zebrania, to oczywiście będzie bardzo dobrze. Głównie należy kłaść nacisk na to, aby to znalazło oddźwięk na wieczorach specjalnie zorganizowanych w świetlicach Związków Zawodowych, gdzie odbędą się wieczory poświęcone 25-lecia śmierci Lenina. A więc pogadanki o życiu Lenina.
Warszawa, 13 stycznia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Olbrzymia aula Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej nie mogła pomieścić wszystkich przybyłych 22 bm. na uroczystą akademię ku czci Włodzimierza Lenina. Okolicznościowy referat wygłosił tow. prof. Schaff. Mówił on o zagadnieniach marksizmu-leninizmu. W głębokim skupieniu słuchają go licznie przybyli rektorzy. Dziekani uczelni warszawskich, studentki i studenci. Prelegent poświęca szczególnie dużo miejsca analizie wkładu Lenina w rozwój filozofii marksistowskiej. Podkreśla on twórczy charakter tej filozofii, zdecydowaną walkę Lenina ze wszystkimi odmianami filozofii idealistycznej, wkład Lenina w rozwój teorii poznania marksistowskiej dialektyki, materializmu dziejowego. Zebrani wstają i spontanicznie śpiewają „Międzynarodówkę” w chwili, gdy tow. prof. Schaff kończy referat.
Warszawa, 22 stycznia
„Trybuna Ludu”, 23 stycznia 1949, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W piątek byliśmy (za zaproszeniem) na niesamowitym, ale dużo dającym do myślenia przedstawieniu moskiewskiego Teatru Dramatycznego – „Wielkie dnie” (obrona Stalingradu). Był to reportaż teatralny, połączenie kina, radia, gazety i teatru. Widowisko złożone z 9 obrazów, w których pokazano kilka scen z walk w Stalingradzie od strony rosyjskiej i niemieckiej, kilka scen w gabinecie Stalina na Kremlu i scenę z Rooseveltem w Ameryce. Wszystkie postacie historyczne wystudiowane do najdrobniejszych naturalistycznych szczegółów, jak z gabinetu figur woskowych. W sumie pokazano całą dobę pracy Stalina (i o to tylko chodziło), aż do momentu, kiedy nad ranem zasypia ze zmęczenia na fotelu (oczywiście z książką w ręku, oczywiście słuchając koncertu D-dur Czajkowskiego) i śpi... kilkanaście minut. Jest to bardzo zuchwałe ryzyko liturgiczne, kazać publiczności patrzeć na te nieme sceny, gdy władca największego imperium układa na biurku ołówki, przyrządza sobie fajkę, chodzi i myśli etc. Tylko demoniczność postaci i świetna gra aktora sprawiają, że to jest nie tylko do wytrzymania, ale w jakiś niezdrowy sposób zajmujące. Naturalizm jest aż żenujący, ma się wrażenie, że się kogoś podgląda. Tylko w przedstawieniu Churchilla na rozmowie ze Stalinem nie ustrzeżono się partyjnej stronności. Churchill jest zagrany jako karykatura – i całkiem pod kątem dzisiejszej chwili. […]
Naturalizm sztuki jest jednocześnie idealistyczny. Rosja – zwłaszcza wyższe sfery – generałów, dygnitarzy oczyszczono starannie ze wszelkich cech ujemnych, a nawet po prostu ludzkich. M.in. – Roosevelt pije whisky, Niemcy piją wódkę szklankami, rosyjscy generałowie nie dotknęli nawet koniaku, który im przyniósł ordynans na polowej kwaterze. Gdy – nieskazitelni abstynenci – wychodzą z narady wojennej, koniak wypija, oczywiście, ordynans. [...] Otóż w tym reprezentacyjnym widowisku, jakoby socjalistycznym, występuje tylko dwoje ludzi prostych: ów ordynans wypijający koniak i kucharka obozowa, jakaś czuwaszka, źle mówiąca po rosyjsku. Obie role są wybitnie śmieszne. Poza tym „lud”, tak jak niewolników w „Księciu Niezłomnym”, widać tylko tłumnie schylony nad czarną robotą kopania rowów obronnych, raz na chwilę ukazują się żołnierze. W „Księciu Niezłomnym" ten lud przynajmniej się skarży na swój los – tu milczy. Całe widowisko grają panowie tego ludu – generałowie, ministrowie, dyktator. Gdyby podstawić pod nich osoby z carskich czasów, rzecz mogłaby być grana za carów bez najmniejszej zmiany tekstu.
Szczególnie charakterystyczna jest scena końcowa, święcąca tryumf zwycięskiej kontrofensywy. Odbywa się to w gabinecie Stalina. On występuje tym razem nie w szarej kurtce (a la Piłsudski), ale w marszałkowskim mundurze - trzej wodzowie (gen. piechoty, gen. artyleru, gen. lotnictwa) – w paradnych mundurach. Lokaj w białej kurtce wnosi wino, piją za zdrowie wielkiego narodu rosyjskiego i wielkiego Związku Sowieckiego. Sala tym razem empirowa, za całe umeblowanie – biało-złocisty jedwabny fotel nasuwający nieuchronnie myśl o... tronie. Na ścianie z dwu stron „tronu” wielkie portrety Kutuzowa i... Suworowa. I na to patrzy Warszawa, i jakaś przecie Warszawa służalczo i niewolniczo oklaskuje scenę z portretem Suworowa, kata Pragi, zdobywcy Warszawy, pogromcy Kościuszki! I ten teatr w gościnie „przyjacielskiej” nie zawahał się przed potwornym nietaktem, przed nieprzyzwoitością pokazania tu tej dekoracji... Tak upadliśmy, że nikt już z możliwością obrażenia nas się nie liczy.
Siedzieliśmy ze St. w pierwszym rzędzie. Ciekawam, czy UB zanotowało, żeśmy nie klaskali.
Warszawa, 10 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Dostawaliśmy mnóstwo zaproszeń. Ponieważ coś wybrać muszę i na coś odpowiedzieć – więc wybrałam podwieczorek u Cyrankiewicza – „pożegnalny” dla wyjeżdżających tego dnia wieczorem aktorów tego tak bardzo złego teatru rosyjskiego.
Kiedyśmy wysiadali z taksówki, jednocześnie z nami wysiadła Elżunia Barszczewska. Po drodze przez dziedziniec do pałacu Rady Ministrów zgadało się o tym teatrze. Wyrażała wniebowzięte zachwyty. – „Chyba – rzekłam – udajecie wszyscy, że wam się to tak podobało. Przecież każdy nieuprzedzony człowiek musi przyznać, że to niedobry teatr, a tak złego i ordynarnego przedstawienia, zarówno co do gry aktorów, jak co do prostactwa i nudy samej sztuki, jak ta „Wiosna w Moskwie”, to dawno nie widziałam.” Elżunia się stropiła i powiedziała: „Tak, ale ten entuzjazm do sztuki, oni mają taki entuzjazm. U nas tego nie ma”. – „Entuzjazm dla sztuki w teatrze, to dobra gra – odpowiedziałam. – Inne formy entuzjazmu nie wchodzą tu w ogóle w rachubę.” [...]
Weszliśmy do hallu. Poza tym, że byłam tam kiedyś na początku tamtej niepodległości na jakimś zebraniu jakiegoś komitetu przy Radzie Ministrów (bodaj że jeszcze wtedy, kiedy prowadziłam referat „Robotnicy rolni” w Ministerstwie Rolnictwa) – mogę powiedzieć, że byłam tym razem jakby po raz pierwszy i w tym gmachu, i zwłaszcza na „podwieczorku” premiera. Cyrankiewicz też (którego nie lubię za płaszczenie się nad miarę i za wzięcie na siebie roli grabarza partii, która go wychowała) był pierwszym w ogóle premierem, jakiego rękę w mym życiu uścisnęłam. Stał bowiem w progu jednego z pokojów i witał gości razem z żoną, Andryczówną. Andryczówna wygląda daleko ładniej w cywilu niż na scenie.
Ale wracam do hallu. Od Stacha odebrał laskę i kapelusz bardzo stary o siwych wąsiskach woźny, pilnujący wieszaka „ministerialnego”, i który Stacha sam gestem do siebie zaprosił. Na pewno pamiętał wszystkie gabinety, które przez ten hall przedefilowały, a Stacha wziął za coś w rodzaju eks-prezydenta, sądząc po aparycji. […] Znalazłam się w towarzystwie Małyniczówny i Teresy Roszkowskiej i zostaliśmy przez te panie zapoznani z aktorem Chanowem, którego zauważyłam była w jednej z ról sztuki „Wiosna w Moskwie”. W bardzo niewdzięcznej nudnej roli wykazywał przynajmniej większe opanowanie ruchów, odrobinę dyskrecji i kultury – wszystko brakujące innym.[...] Chanow był najpierw oszołomiony, że widzi przed sobą aż trzy „znakomite” kobiety (każda bowiem z nas, trochę dla kawału, ot tak, rekomendowała dwie inne jako "wielkie" i niezrównane w swym rodzaju i tym podobne głupstwa) – „Tyle znakomitych kobiet – mówił – toż wy nas prześcigacie.” Snadź w Rosji nawet ludziom o siwiejących skroniach zdołano wmówić, że wszędzie poza Sowietami los kobiet jest upośledzony, a „wielkie kariery” dla nich niedostępne. Wdawszy się w rozmowę ze Stachem o Czechowie, Turgieniewie itd. ów Chanow wykazywał świetną znajomość tych autorów, a niektóre powiedzenia świadczyły o jego niezłej kulturze estetycznej w ogóle. Zdarzyło mu się w tej rozmowie powiedzieć (z okazji „Wiśniowego sadu”): „Tak – rzeczy ginące i przemijające mają zawsze jakieś rozrzewniające piękno”. Ciekawe, że z rozmowy o tych autorach nie skręcił bynajmniej i nie zdradzał w tym kierunku żadnej ochoty – na literaturę sowiecką. […] Najciekawsze, że ni słowem nie zapytał o nasze wrażenia z ich teatru.
Warszawa, ok. 5 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Uwaga o Rosji. Gdy w koniecznej dla życia potrzebie znalezienia pozytywnych stron obecnej rzeczywistości szuka się usprawiedliwienia dla Rosji – zawsze w końcu osacza nas okropna myśl. Terror, Komitety i policje bezpieczeństwa, przepełnione więzienia, tajny nadzór, szpiegostwo, tortury i straszne jak zła legenda o smoku obozy pracy, tylko brakiem krematoriów różniące się od Oświęcimów i Buchenwaldów – to wszystko po 30 latach zwycięskiego ustroju socjalistycznego? Walka z kontrrewolucją po 30 latach od rewolucji? Walka 20 milionów ściganych przestępców z najlepszym na świecie ustrojem? Ludzie nie są aż tak źli i głupi, żeby mieli występować masowo przeciw ustrojowi, który ich uszczęśliwia, który jest naprawdę dobry. Tylko w ustrojach despotycznych, antyludzkich, ziejących nienawiścią i fanatyzmem możliwe jest istnienie tak wielu „wrogów” i tak strasznych instytucji dla fabrykowania przestępców.
Warszawa, 1 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Całą noc moje okno jarzyło się wielu setkami czerwonych żarówek iluminujących gmach policji i trzy na jego ścianie portrety – Lenina, Bieruta i Stalina. Rano tzw. lotem błyskawicy rozeszła się po mieście wiadomość podana zresztą już o siódmej w rannej prasie i w radiu, o mianowaniu sowieckiego generała Rokossowskiego ministrem obrony „narodowej” i naczelnym wodzem armii „polskiej”. Wyszedłszy na miasto widziałam, jak ulica jest skonsternowana. przyciszona. Z urywków rozmów po drodze można się było domyśleć, wszyscy tylko o tym mówią, a raczej szepczą. Wpadło mi w uszy, jak na postoju taksówek kierowca mówił do kolegi: „Słyszałeś? Mamy marszałka!”. Bo Rokos. mianowany został „marszałkiem Polski”. Po południu mała uboga krawcowa, która do mnie przyszła, pyta z wielkimi oczyma: „Co to się dzieje, proszę pani? Co to się z nami dzieje? Przecież to ruski, ten co go naznaczyli gdzieś tam". I opowiedziała mi jeszcze, jak dzieci w naszej kamienicy śpiewają już w domu rosyjskie piosenki. A gdy babcia jednemu z nich nie dała śpiewać po rusku, dziecko odpowiedziało: „Nam pani każe w domu śpiewać po rusku, a jak babcia nie pozwoli, to ja się poskarżę pani”. Car Mikołaj II powinien wstać z grobu i dekorować wszystkich dzisiejszych władców Polski orderem „za obrusienje Polszy”. Bo on był w tej materii szczeniak w porównaniu z bolszewikami.
Warszawa, 7 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Od kilku tygodni rozpoczęła się w całej Polsce olbrzymia prorosyjska kampania propagandowa. Oficjalnie nazywa się ona (i tym jest upozorowana) miesiącem przyjaźni polsko-radzieckiej. Wystawy księgarń, imprezy wszelkiego rodzaju w radio, teatrze, muzeach głoszą wielkość i świetność Rosji Sowieckiej. Prasa — zarówno dzienniki jak i tygodniki literackie — o niczym innym nie pisze, tylko o sprawach rosyjskich i wyłącznie głosi wielkość Rosji. Na razie jeszcze ta propaganda ma pozory wymiany wzajemnej polsko-rosyjskiej. Mówi się u nas o Puszkinie — tam o Mickiewiczu. Ale to tylko pozory. W rzeczywistości rozpoczęła się na wielką skalę rusyfikacja Polski, nie zawsze wprost, ale już często wprost...
W szkołach zaprowadzono obowiązkowy język rosyjski dla nauki jednego języka obcego. To mało, wprowadzono język rosyjski obowiązkowo także na szkoły wyższe i uniwersytety. Równocześnie młodzież słucha wykładów marksizmu-leninizmu, które także służą politycznemu celowi kształcenia ich umysłów w jednym kierunku.
[...]
Będziemy w grudniu obchodzić urodziny Stalina (70-lecie) i powołany został do tego niezmiernie szeroki komtet ogólnopaństwowy. Jeszcze jeden szczegół do atmosfery coraz cięższej, coraz trudniejszej.
Kraków, 8 listopada
Karol Estreicher jr, Dziennik wypadków, t. II, 1946-1960, Kraków 2002.
W nocy nie śpię do czwartej – histeryzuję na temat Polski. Niemcy walili obuchem w łeb, lecz o ile obuch nie trafił, człowiek żył, choć pod ziemią, wolny i piękny. Rosja działa jak żrący kwas prżetrawiający duszę narodu i zmieniający jej organiczny skład w amalgamat nie do poznania i w dodatku cuchnący. Ale w moich notatkach sprzed wojny też tak strasznie rozpaczam nad losem Polski. Może i teraz przesadzam. Muszę naprawdę zdobyć się na więcej spokoju w ocenie sytuacji.
Warszawa, 27 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Ob. Chaber:
Proszę Towarzyszy, wchodzimy w nowy etap budowy fundamentów socjalizmu: plan 6-letni. Jakie są nowe zadania przed aparatem kontroli? Zadania te już stoją przed nami. Wróg będzie się starał teraz, w chwili największej radości, którą przeżywają masy, w chwili, kiedy masy ślą gorące życzenia i dary w 70 rocznicę urodzin Stalina, wróg będzie się starał uroczystość tę zakłócić najperfidniejszymi sposobami. Dlatego czujność w tych dniach jest konieczna. Prasę katolicką należy śledzić, żeby w dniach, kiedy będą sie odbywały zabawy i uroczystości, nie wymyślali praktyk religijnych i nie odciągali ludzi. Trzeba dbać o to na całym froncie.
[...]
My na obecnym etapie mówimy o przecinaniu, udaremnianiu dywersji wroga. Trzeba zdać sobie sprawę, że w perspektywie staną nowe, większe zadania: czuwania nad czystością myśli marksistowsko-leninowskiej na wszystkich odcinkach. My dopuszczamy jeszcze na scenę sztuki nierealne, ale w perspektywie pogłębiania ideologicznego klasy robotniczej wymagania nasze staną się inne. Będziemy silniejsi i ta walka, którą przeżywał ZSRR: wypaczania myśli leninowsko-stalinowskiej, stanie przed nami, i ta walka stawia przed nami nowe zadania, i powinna stać się źródłem nowego nastroju, bo ten nastrój prowizorium nie jest dobry. Z tym trzeba skończyć. Trzeba wytworzyć u ludzi poczucie doniosłości i wagi tego urzędu i perspektywy, które daje zawód.
11 grudnia
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
W pochodzie niesiono 745 sztandarów, 3222 szturmówek oraz 1438 transparentów, w tym 583 z hasłami obrony pokoju, 324 z hasłami mobilizującymi do wykonania planu 6-letniego, 107 z hasłami przyjaźni i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i 35 z hasłami sojuszu robotniczo-chłopskiego. Ponadto niesiono w pochodzie 73 portrety Stalina, 328 portretów innych przywódców klasy robotniczej oraz 144 karykatury podżegaczy wojennych.
Katowice, 1–2 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przyjechała pani z „Domu Książki”, żeby mnie zabrać na kiermasz w A1. Ujazdowskie. Słońce prażyło jak w lipcu. Straszny jest poziom teraźniejszych pracowników księgarskich. Naprędce widać z półanalfabetów szkoleni, nic nie wiedzą o „towarze”, który sprzedają, nie znają żadnych książek. Nie umieli objaśnić równie głupim kupującym, co to „Ludzie stamtąd”, co „Znaki życia”. „Czytelnik” nawalił z „popularnym” wydaniem „Nocy i dni”, a większość tych, co świadomie chcieli kupić moje książki, pytała właśnie o „Noce i dnie”. Nie mogę powiedzieć, aby „tłumy dobijały się” o moje książki i aby wielu z tych, co je kupowali, wiedziało cośkolwiek o mnie i mojej twórczości. Żądano nieoczekiwanie dużo książek rosyjskich i marksistowskich. Ignorancja sprzedawców po prostu zaskakiwała. Młody człowiek sprzedający obok mnie, gdy ktoś zażądał książki L[ucjana] Rudnickiego „Stare i nowe”, odpowiedział: „Rudnickiego mamy tylko to”– i podał Adolfa Rudnickiego „Ucieczkę z Jasnej Polany”. Kiedy ktoś inny poprosił o książkę „Ziemia” Brzozy, podał mu przekład rosyjskiej powieści „Biała brzoza” itp.
Warszawa, 7 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Poszliśmy z dygnitarzami fabryki piechotą do nowego budynku od strony Karolkowej, gdzie bursa dla chłopców ze Służby Polsce. W podłużnej, skromnej, ale czystej sali, całej oczywiście obwieszonej niemiecko-rosyjskimi dewocjonaliami (Marks-Engels-Lenin-Stalin), przyszli kursiści siedzą w ławkach szkolnych; schludnie ubrani, wymyci, o wyrazach twarzy różnych: tępych, złych, poczciwych, inteligentnych, sympatycznie ożywionych. Ale ani jednej twarzy wesołej. Inżynier, którego nazwiska zapomniałam, wygłasza zwykłe konwencjonalne powitanie gości (dyrektor Zakładu Kotowicz szepcze do mnie: „Dlaczego to musi być zawsze tak stereotypowo?”), śród których wymienia także i mnie. Wymieniając przedstawiciela partii myli się okropnie kilka razy, zanim wygłosi prawidłowo przysługujący mu tytuł. Po oficjalnym powitaniu zwraca się do słuchaczy wzywając ich do dobrej nauki „na pożytek naszej kochanej ojczyzny ludowej”, uprzytamnia im dobrodziejstwa państwa, wreszcie zwraca się do młodzieży z apelem, aby byli awangardą, przy czym słowo „awangarda” wymawia „awagandra”. Myślę – przejęzyczył się, ale nie, powtórzył to „awagandra” ze cztery razy. Audytorium, nie wyłączając znakomitych gości, zachowało niewzruszony spokój; większość zapewne myślała, że tak się mówi, a ci, co wiedzieli, nie wyrazili zdziwienia nawet mrugnięciem oka – zapewne z tych samych powodów, z jakich syn Noego okrył nagość pijanego ojca. Potem odbył się krótki wykład o kilku szczegółach dotyczących hartowania stali. Cała inauguracja trwała około 3 kwadransy.
Warszawa, 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Trafiłam na dwie sensacje. Jedną z nich było antysowieckie przemówienie eks-ministra skarbu Stanów Zjednoczonych Rogge’ego – obecnie radcy prawnego ambasady jugosłowiańskiej w Waszyngtonie. Wszyscy komuniści albo „podskakiwacze” na sali protestowali głośnymi „zwischenrufami”, prezydium ich uciszało – ale ostatecznie mówił godzinę, a w słuchawkach - bo słuchałam jednym uchem jego mowy, a drugim polskiego przekładu - wiernie bez opuszczeń tłumaczono to przemówienie.
Drugą sensacją była manifestacja dzieci. Już zaraz po przyjściu zauważyłam, że na sali jest dużo dzieci (jako niby tych najbardziej zainteresowanych, żeby wojny nie było); co więcej, zobaczyłam z daleka, że i Parandowscy przyszli z Piotrusiem. Przed samym końcem sesji wmaszerowało na salę paręset dzieci od przedszkolaków do dwunastolatków. Na czele szli chłopcy z werblem na bębnach, potem chłopcy ze sztandarami różnych państw, wreszcie dziewczynki z bukietami chryzantem, w obu rękach wysoko trzymanymi. Doszedłszy do oficjalnej części hali, dziecinny pochód się zatrzymał, jakaś dziewczynka wygłosiła piskliwie mowę na rzecz pokoju, dzieci obrzuciły kongres kwiatami, po czym cały pochód w tym samym szyku odmaszerował śród huraganowych oklasków. Dużo ludzi chwytało i całowało dzieci, wielu miało łzy w oczach albo po prostu płakało. Na tym zakończono sesję przedobiednią. [...]
W bocznych salach kongresu urządzona jest wystawa karykatur antyamerykańskich, a prócz tego – restauracja z bufetem zaopatrzonym w nie widywane już dziś przedwojenne smakołyki w rodzaju „kabanosów” – fryzjerzy, poczta, umywalnie, klozety, wszystko lśniące czystością i bez zarzutu funkcjonujące. Jaskrawe „chustki pokoju”, bardzo brzydkie, które różni, a zwłaszcza egzotyczni, kongresowicze pozakładali sobie na szyję, nadają całości charakter jakby zapustnej maskarady.
Warszawa, 19 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W poniedziałek po południu zjawił się już komisarz spisowy (spis ludności 3 grudnia) z wstępnymi indagacjami. Młody Żyd, całym zachowaniem się i sposobem pytań zdradzający ubiaka. Zapisując personalia pani Marysi spytał od razu: „Na jakim froncie pani mąż zginął?” (a ten mąż, brat Anny, umarł niewinnie w więzieniu w Kijowie). Zapisując personalia Anny udawał, że nie wie, kto ona, ale w dalszej rozmowie powiedział nagle: „A przecież „Uliczka Klasztorna” jest wycofana z obiegu”. Potem, gdy miał zapisać miejsce pracy, a Anna powiedziała: „piszę w domu”, zastanowił się: „To może napiszemy „warsztat domowy”? Ale nie – dodał – to by mogło być na pani niekorzyść”. Działo się to w moim pokoju, dokąd wdarł się, aby i mnie zapisać i z trudem dał sobie wyperswadować, że wszystkie instrukcje do spisu zostawiłam w Warszawie, że przebywam tu czasowo i że nie mogę być w dwu miejscach zapisana. Na jego słowa Anny dotyczące wyrwało mi się: „Jak to zaszkodzić? Przecież spis ma cele wyłącznie statystyczne i, jak zapewniano w obwieszczeniu o nim, nie może być wykorzystywany dla żadnych innych celów. Nie może więc nikomu pomóc ani zaszkodzić”. Zastrzeliła nas wręcz rubryka: „gdzie się mieszkało przed wojną?”. Jest w niej odsyłacz: „Mieszkańcy Lwowa, Wilna i innych okolic byłych ziem wschodnich mają podawać tylko: ZSRR”. Tak więc Anna dowiedziała się, że całe swe życie przeżyła w Związku Radzieckim, a nie w Rzeczypospolitej Polskiej. Razem z nią dowie się o tym około 6 milionów Polaków, którzy z ziem wschodnich pochodzą, a na dzisiejszych ziemiach odzyskanych przygniatającą większość ludności stanowią. Wzywa się ludność, aby przy spisie podawała dane prawdziwe, a jednocześnie w tak ważnym punkcie jak ustalenie miejsca urodzenia i zamieszkania przez większą część życia zmusza się ją urzędowo do podawania fałszywych informacji. Bo z punktu widzenia statystyki najwierutniejszym kłamstwem jest podawać, że we Lwowie czy Wilnie był przed wojną Związek Radziecki. Wszystko to stwarza warunki sprzyjające panicznym plotkom, pogłoskom, nastrojom strachu, rozpaczy, beznadziejności. Spis ludności może być rzeczą całkiem niewinną, ale w masach narodu wzbudza przekonanie, że posłuży do wielkich wywozów. I nawet mnie trudno się oprzeć takiemu wrażeniu.
Wrocław, 27–28 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Okupant wiedząc, iż oskarżony jest komunistą, [...] wykorzystał szczególne zagrożenie oskarżonego, jako podpadającego pod tych prześladowanych przez władzę hitlerowską ze względów politycznych, i wywiózł oskarżonego do Katynia, okazał mu tam w obecności komisji tzw. Czerwonego Krzyża zwłoki pomordowanych żołnierzy polskich i zaopatrzywszy oskarżonego w szereg pamiątek po pomordowanych — po powrocie kazał, [...] pod groźbą utraty życia i wymordowania rodziny, w asyście niemieckiej wygłaszać sprawozdania [...] w tym sensie, że zbrodnię katyńską popełniło wojsko względnie władze ZSRR. [...]
Obciążając zbrodnią katyńską ZSRR, szedł na rękę władzy państwa niemieckiego, gdyż budził u słuchaczy z jednej strony nienawiść i odrazę do ZSRR, a z drugiej strony sympatię do okupanta hitlerowskiego, podrywał wiarę Narodu Polskiego w słuszność walki z okupantem i w szczerość sojuszu i przyjaźni z Narodem ZSRR, czyniąc to, miał świadomość przestępczości swego działania i zdawał sobie sprawę, że działa na szkodę Państwa Polskiego.
Rzeszów, 14 lutego
Stanisław M. Jankowski, Pod specjalnym nadzorem, przy drzwiach zamkniętych (Wyroki sądowe w PRL za ujawnienie prawdy o zbrodni katyńskiej), „Zeszyty Katyńskie” nr 20, 2005, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Proszę gorąco Obywatela Prezydenta jak ojca, którego nie mam już od 10 lat – o zrzucenie mi pół roku z mojej kary. Wtedy wiedziałbym, że nie jestem wyrzutkiem społeczeństwa, a byłbym z tą myślą, że mam podaną rękę i inaczej wychodziło by mi się na wolność. W 1945 r. znalazłem się w otoczeniu złych ludzi. Przyszło to pieruństwo, gdzieś z łódzkiego województwa. Byli to ludzie wykolejeni, zdemoralizowani i źle ustosunkowani do ZSRR. Nie zależało im na życiu. Ja właśnie stałem się ofiarą tej głupiej, wściekłej bandy. [...] Myślałem, że będzie prawdą to co oni mi naopowiadali, a ponadto nie znałem obecnej Rzeczywistości, bo i skąd? W naszych stronach w 1945 r. nie było jeszcze żadnej partii, żadnego uświadomienia. Każdy wie, jak nas w szkole za sanacji uczyli. [...]
Przez 5 lat pobytu w więzieniu miałem możność poznać obecną rzeczywistość. Wiem już co dobre, a co złe. Wiem na czym polega życie człowieka. Rozumiem też, że za mój czyn dotknęła mnie ręka sprawiedliwości.
Proszę Obywatela Prezydenta o przychylne rozpatrzenie mojej prośby.
Potulice, 13 marca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Motywem podstawowym, który zadecydował, że Rząd Polski wystąpił z inicjatywą zamiany i podpisał umowę, są złoża naftowe z poważną ilością czynnych otworów oraz złoża gazu ziemnego znajdujące się na odcinku terytorium odstępowanym nam przez Związek Radziecki. [ubogie tereny w okolicy Ustrzyk Dolnych] Tak więc dzięki tej umowie uzyskujemy szczególnie cenne i niezbędne dla naszej gospodarki paliwa. [...] W świetle tych faktów, zważywszy, że umowa, którą Rząd dziś przedkłada, stanowi dalsze wzmocnienie naszego potencjału gospodarczego i czyni zadość naszym istotnym potrzebom, wnoszę w imieniu Rządu o uchwalenie ustawy ratyfi kacyjnej. (Długotrwałe oklaski)
Warszawa, 25 maja
„Trybuna Ludu”, nr 145 z 26 maja 1951, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Czytałam moje opowiadania i z rozpaczą myślałam o losach literatury w tym ustroju. Że mianowicie potężnego ustroju gospodarczego, zbudowanego w imię interesów państwa (które zawsze, i zawsze mniej [czy] więcej uzurpatorsko, uważało się za reprezentanta mas) nie da się, niestety, stworzyć bez zagłady wszelkiej twórczej literatury, sztuki, nauki. Między tym, co idzie z ponurej Rosji na świat, z historią Egiptu nasuwa się złowroga analogia. Egipt miał „najpostępowsze”, najprecyzyjniej zorganizowane życie gospodarczo-polityczne ze wszystkich krajów starożytności. Miał nawet w kaście kapłanów niezwykle rozwinięte różne rodzaje wiedzy technicznej służącej – tak jak się to wymaga dziś w krajach rządzonych przez dyktaturę moskiewską – tylko i wyłącznie gospodarczo-politycznym celom państwa. Ale Egipt poza rzeźbą i malowidłem ściennym nie zostawił ludzkości nic dla ducha (chyba tylko tajemniczy uśmiech sfinksów i rzeźbionych faraonów). W dziedzinie duchowej twórczości pozostał mattwą pustynią nie nawodnioną przez żaden Nil. Ani literatury, ani poezji, ani historii, ani filozofii, nic, nic, nic.
Tak będzie z nami w najlepszym wypadku, jeśli ten posępny eksperyment się uda. Zostaną „giganty” fabryczne, wieżowce, mosty, kanały, biurowce, bloki. Nie zostanie świadectwo ani jednej ludzkiej tragedii, ani jednego ludzkiego uczucia. Pokolenie epoki stalinowskiej pozostanie dla historii w sensie ludzkim nieme. Nikt się z tego źródła martwych form nie napije, bo wszelkie wody życia w tym suchym potoku z roku na rok wysychają.
Warszawa, 2 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Kochani!
Czas leci szybko – już trzy tygodnie jestem tutaj i pracuję na „rybałce” w kołchozie. Pracujemy na trzy zmiany – co 8 godzin wypływa jedno „ogniwo” („zwieno”) złożone z ośmiu ludzi i łowimy rybki w Jeniseju. […] Mieszka się na rybałce w „izbuszce” – coś między ziemianką a barakiem – zaś w samym „stanku Dienieżkino” („stanok” – osada) są dwa duże budynki przypominające schroniska turystyczne u nas w górach, i w nich (nocuje?) żyje (nie „mieszka”, bo większość w pracy poza domem) ponad 40 rodzin – rosyjskich Niemców i Łotyszów, których przywieziono tu 10 lat temu na posielenie. […] Po przyjeździe kołchoz dał nam 300 rb „awansu” dla zakupienia odzieży i prowiantu na robotę – wysokie buty gumowe – 140 rb, fufajka („tiełogrejka”) – 80 rb, „nakomarnik” – siatka przeciw komarom i moszce („moszka” to drobniutkie muszki, które tną tak, że się nie czuje – a natychmiast występuje krew i spuchlizna – w pierwsze dni wyglądałam jak Chinka lub świnka, tak zapuchły mi czoło i powieki, teraz już dobrze). Robota – jak robota – musi się wziąć pod uwagę, że ja nigdy nie pracowałam fizycznie, więc organizm nie chce się łatwo nałamać, ale cóż, gdyby mnie posłali tak jak innych z „wolnej wysyłki” na „lesopował” – wyrąb lasu, byłoby ciężej. Liczę, że sezon rybacki (jeszcze sierpień i wrzesień) jakoś przejdzie – już miesiąc przeszedł prawie, zaś w jesieni dostaniemy kartofle, zasadzone dla rybaków w kołchozie, opału jest pełno naniesionego wodą na brzegi – „zagotowka” opału polega tylko na przewiezieniu go łódką na miejsce, co odbywa się też grupowo – jednym słowem – sielanka.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 21 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
4 sierpnia dostaliśmy, Zygmunt Skibniewski i ja, u wicepremiera Stefana Jędrychowskiego, [...] polecenie opracowania naszych propozycji na podstawie następujących wytycznych: budowa gmachu, daru ZSRR, miałaby rozpocząć się szybko — na przełomie 1951 i 1952 roku — i równie szybko ma być zakończona — w ciągu około dwóch lat. [...]
I tyle. Skąpe te wytyczne.
4 sierpnia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
Otrzymałam dziś 500 rb – 200 i 300 rb telegraficznie – telegramów nie doręczono, tylko powiedziano, że ze Lwowa […].
Nie spodziewałam się tak dużo forsy na raz – nie róbcie sobie tylko ciężaru ze mnie, ja stopniowo dam sobie radę. […] Kartofle posadzone 1. lipca [sic!] już kwitną i jest ich w kołchozie 8 hektarów, poza tym coś 25 arów kapusty jako pierwsza próba – bardzo dobrze rośnie, tak, że na zimę będą kartofle, kapusta i solona ryba oraz mleko – w sklepie zaś wszystkie kasze, mąka i cukier – tak, że jest nadzieja, że głodny nikt być nie powinien – proszę nie troskać się ze mną. Teraz nawet w lagrach wszędzie są tzw. „larki” (sklepiki), gdzie są wszystkie produkty, które mogą ludzie kupować, jeśli tylko mają pieniądze. Jechałam z wielu ludźmi z lagrów, którzy mi opowiadali – w niektórych lagrach ludzie zarabiają całkiem dobrze – na „gosrozczotce” – pensje jak na wolności, tylko nie wszędzie. Tutaj sklepy doskonale zaopatrzone.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 8 sierpnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Dlaczego się tak dobrze w Polsce mamy, że jak od godz. 6-tej rano pójdzie kobieta do sklepu lub do piekarni i do masarni, więc są takie kolejki, że można zemdleć. Tak za chlebem, mięsem, a o kiełbasę, to w ogóle nie trzeba było pytać, bo nie ma. [...] Tyle transportów świń i bydląt przejeżdża przez naszą stację więc gdzie to wszystko idzie, gdzie tyle wszystkiego widzimy jak transporty wiozą, a w naszym państwie nie ma nic, ani chleba, ani słoniny, ani mięsa, cukru itp. To znaczy, że te transporty, które widzimy idą zagranicę do Związku Radzieckiego, państwa gdzie te pomarańcze produkują.
Starachowice, 20 sierpnia
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Jesteśmy zmuszeni gotować „Trybunę”, ale ona nie nadaje się ani do gotowania, ani też do czytania, ponieważ w „Trybunie” jest tylko propaganda i więcej nic. W spółdzielni nie ma żywności tylko czasem wódka.
A teraz się zapytujemy, kiedy dostarczy nam mięsa Związek Radziecki ponieważ u nas nie można dostać kupić, a w Związku Radzieckim jest, to powinien nam dostarczyć.
Skoczów, 20 sierpnia
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Imię wielkiego geniusza rewolucji towarzysza [Józefa] Stalina, jego słowa i nauki są natchnieniem również dla polskich mas ludowych, które radosny dzień urodzin wodza postępowej ludzkości czczą wytężoną pracą i walką o pokój, postęp i socjalizm, łącząc się z setkami milionów ludzi pracy w okrzyku rozbrzmiewającym dziś poprzez wszystkie kontynenty: Niech żyje długie, długie lata towarzysz Stalin, geniusz myśli, płomienne serce i stalowa wola rewolucji proletariackiej! Pozdrawiamy Cię nasz wielki nauczycielu, który wzbogacasz nieustannie genialną naukę Marksa, Engelsa i Lenina gigantyczną pracą Twojej głębokiej dalekowzrocznej myśli, oświetlając drogi walki klasy robotniczej i mas pracujących – wszędzie na całym świecie. Twoje imię stało się światowym sztandarem wszystkich bojowników walczących o wyzwolenie człowieka pracy, o wolność narodów, o prawdę i pokój.
Warszawa, 18 grudnia
„Trybuna Ludu”, 22 grudnia 1951, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 29 III 1949 r. zostałem skazany z art. 259 & 1 na karę śmierci. Prezydent RP skorzystał z prawa łaski zamieniając mi ją na karę dożywotniego więzienia. Karę powyższą odbywam od dnia 2 II 1949 r. zwracam się z prośbą do Obywatela Prezydenta o złagodzenie tak surowej kary, która nie daje mi możliwości naprawienia wyrządzonego zła i powrotu do starych rodziców, względem których mam do spełnienia poważny dług wdzięczności.
[...]
Po zakończeniu działań wojennych, jako obywatel Związku Radzieckiego zostałem powołany do odbycia czynnej służby wojskowej w szeregach Armii Radzieckiej stacjonującej w strefie wschodniej byłych ziem hitlerowskich. Nieodpowiedni wpływ środowiska stał się powodem samowolnego rozwiązania stosunku służbowego z moją jednostką wojskową. Wpływ ten pogłębił się z biegiem czasu, wyrazem czego jest popełnione przestępstwo i kara, którą odbywam.
Mając za sobą pewien balast wyrzeczeń przy jednoczesnym 3-letnim okresie pobytu w więzieniu – zdałem sobie już sprawę ze swego postępowania i należycie je oceniłem jako rzecz karygodną, niską i pozbawioną najmniejszej godności, a pełną ohydy. [...] Jestem głęboko przekonany, że już nigdy nie wróciłbym na śliską drogę występku, a za to uczyniłbym wszystko, aby zrehabilitować się przed moją wielką Ojczyzną – Związkiem Radzieckim, jak również wobec Polski Ludowej, na ziemiach której zaistniało moje przestępstwo.
Racibórz, 23 stycznia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Nie dla „wykrycia” sprawców zbrodni w Katyniu powołana została komisja amerykańskiego Kongresu; tych mogliby amerykańscy imperialiści bardzo łatwo ujawnić wśród swoich podopiecznych w Trizonii , w szeregach nowego Wehrmachtu. Celem komisji Kongresu jest wykorzystać zbankrutowaną prowokację Goebbelsa do szczucia wojennego, do wybielenia hitlerowców, do ukrycia ich własnych zbrodni w Korei.
Ale taniec czarownic dookoła zwłok niewinnych ofiar — taniec wszczęty przez ciemne typy z Białego Domu — jak bumerang obraca się przeciwko nim. Przypominając Polakom zbrodnie Oświęcimia i Katynia, Majdanka i Warszawy, powodują, że jeszcze mocniej zaciskają się nasze pięści przeciw amerykańsko-hitlerowskiemu spiskowi agresorów. Solidaryzując się całkowicie z Goebbelsem — panowie z Waszyngtonu jeszcze raz odsłaniają swoje ohydne oblicze godnych następców i naśladowców Hitlera. Uczciwi ludzie na świecie jeszcze lepiej odtąd rozumieją, że „Głos Ameryki” — to „Głos Goebbelsa”.
Warszawa, 17 lutego
„Trybuna Ludu” nr 48/1952, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski. Praca przymusowa i warunki bytowe deportowanych Polaków
Każdy przedmiot, który biorę w rękę przypomina mi dom – a każdy drobiazg jest bezcenny i pożyteczny – stary beret służy za „podszewkę” pod czarną chustkę – (w głowę silnie się marznie, na przyszłość kupię sobie męską czapę, - a to czoło odsłonięte – dopiero tu zrozumiałam, czemu kobiety rosyjskie noszą chustki „à la sybirska baba” zawiązane nisko nad brwiami). Biała peleryna zastępuje szafę, nakrywając wszystkie rozwieszone na wieszadle rzeczy. […] Na razie zwolniono mnie z rybałki, uznawszy, że nie ma tam ze mnie żadnego pożytku – gdy „dziewuszki” miejscowe biją 6 przerębli za dzień – a ja 1–2, i to nieidealnie, a drogę 8–9 km odbywam około godziny dłużej, niż moje towarzyszki. Obecnie więc szczęśliwie chodzę tylko w las – tj. 2–3 km wszystkiego, […]. Nigdy nie przypuszczałam, że nie jest to tak straszne, jak brzmi i że gdy wieczorem zadzwonią na jakieś zebranie czy „koncert” w klubie, będę mogła mieć dobrą minę. W tym tygodniu święto armii, więc już 2 razy była masówka i jeszcze jutro w programie.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 22 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Waszyngton. Stanowisko ambasady ZSRR w USA w sprawie odpowiedzialności nazistów za zbrodnię katyńską
Ambasada zwraca niniejszym przekazany przez Departament Stanu list Maddena wraz z dołączonym doń tekstem rezolucji Izby Reprezentantów z 18 września 1951 jako dokument gwałcący powszechnie przyjęte normy stosunków międzynarodowych i ubliżający dla Związku Sowieckiego.
Ambasada przypomina, że:
1. Sprawa zbrodni katyńskiej została już w 1944 roku zbadana przez oficjalną komisję i stwierdzono, że sprawa katyńska jest dziełem zbrodniarzy hitlerowskich, co zostało opublikowane w prasie 28 stycznia 1944.
2. Rząd Stanów Zjednoczonych nie wysunął w ciągu ośmiu lat aż do ostatniego czasu żadnych zastrzeżeń w stosunku do powyższego orzeczenia komisji.
W związku z tym Ambasada uważa za rzecz konieczną oświadczyć, że wznowienie sprawy zbrodni katyńskiej po upływie ośmiu lat od ogłoszenia orzeczenia oficjalnej komisji może mieć na celu jedynie rzucenie oszczerstw na Związek Sowiecki i zrehabilitowanie w ten sposób powszechnie potępionych zbrodniarzy hitlerowskich.
Waszyngton, 29 lutego
Andrzej Przewoźnik, Katyń. Zbrodnia, prawda, pamięć, Warszawa 2010, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Od kilku miesięcy propaganda amerykańska stara się nadać rozgłos pokazowym zebraniom tzw. Specjalnej Komisji Izby Reprezentantów dla Sprawy Katynia. Zainscenizowanie tej farsy i rozpętanie wokół niej kampanii, której cele prowokacyjne są oczywiste, jest jednym z ogniw ogólnej akcji propagandowej rządu Stanów Zjednoczonych, będącej częścią agresywnych przygotowań wojennych. [...]
Powołanie „Komisji Specjalnej” zbiega się w czasie z przeznaczeniem przez Kongres Stanów Zjednoczonych 100 milionów dolarów na działalność dywersyjno-szpiegowską m.in. w Polsce i stanowi część składową tej samej przestępczej akcji, skierowanej przeciwko pokojowi świata.
Wymordowanie w Katyniu tysięcy oficerów i żołnierzy polskich było dziełem zbrodniarzy hitlerowskich, którzy obok zbrodni katyńskiej popełnili setki podobnych zbrodni na ziemi polskiej i sowieckiej. [...] Zbrodnia katyńska była dziełem tych ludobójców hitlerowskich, których władze amerykańskie dzisiaj zwalniają z więzień, biorą na służbę dla przygotowywania nowych zbrodni przeciwko narodowi polskiemu i wszystkim narodom miłującym pokój. [...]
Naród polski patrzy z obrzydzeniem na próby amerykańskich kół rządzących posługiwania się zatrutą bronią odziedziczoną po Goebbelsie, próby zmierzające do zatarcia śladów zbrodni hitlerowskich i do nikczemnego szczucia przeciwko narodom Związku Radzieckiego, które dźwigały na swych barkach główny ciężar walki o rozgromienie hitleryzmu.
Warszawa, 29 lutego
„Trybuna Ludu” nr 62/1952, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Osoby, którym udowodniono prowokacyjne szerzenie oszczerstw, kolportowanie broszur hitlerowskich i fałszowanych przez okupacyjne władze niemieckie dokumentów „katyńskich”, osoby, którym udowodniono pisanie anonimowych napisów i haseł w miejscach publicznych, wydawanie i kolportowanie ulotek, oraz organizatorów zbiorowego słuchania audycji katyńskich „Głosu Ameryki” itp. należy aresztować i pociągać do odpowiedzialności sądowej.
Warszawa, 12 marca
Andrzej Przewoźnik, Katyń. Zbrodnia, prawda, pamięć, Warszawa 2010, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
W lecie w jednym z listów wyczytałam rozkoszne zapytanie: „czy Pani pływa? – bo nie znam zamiłowań sportowych Pani. […]”.
Otóż rzecz przedstawia się tak, jak w jednej bajce, którą czytałam dawno, gdzie były dwa kraje – jedna to była kraina „na niby”, a druga, to była „naprawdę”. Otóż sport to jest kraina na niby. Ludzie jeżdżą nad rzeki, w góry, na obozy i bawią się w to, co tutaj jest po prostu życiem. Wiosłowanie tutaj, to nie jest sport wioślarski, tylko praca, i jeden z naszych młodych ludzi (Niemców – rybaków) słusznie oburzył się na mnie w jeden z pierwszych dni mego tu przyjazdu, gdy powiedziałam, że „wiosłować jest bardzo przyjemnie”. Z drugiej strony u ludzi tutejszych, zapewne na skutek ciężkiej młodości w głodnych latach 41–45, nie ma nic poczucia humoru i zmysłu „gry”. […]
W zimie to samo jest z nartami, które tutaj nazywają się „łyże” i, tak jak wszystko możliwe, są własnego wyrobu. Łyże są szerokie na 20 cm i długie na 1,5 m, przywiązują się do walonków przy pomocy szumnie tak zwanych „juksów” – które stanowią bajecznie prostą kombinację dwu sznurków przewleczonych przez wyświdrowane w deskach 4 otwory. […] Łyże stanowią znów nie sport, tylko narzędzie pracy – przy głębokim, ponad metrowym śniegu, ogromnie sypkim, zawsze suchym (nie ma odwilży całą zimę) łyże chronią przed zapadaniem się w śnieg.
Kołchoz nasz jest „rybo łowiecki”. – W lecie podstawą jest rybactwo, a w zimie wszyscy mężczyźni „pracują” – łowiectwem. […]
Życie „stanku” stoi pracą ludzi, którzy go zamieszkują – jest to kolektyw związany koniecznością, bez pracy życie ustaje, żaden „diadia” nie wykona roboty, którą wykonać trzeba. Drzewa nie piłuje się dla czyjegoś widzimisię, tylko dla opalenia składów, gdzie leżą nasze kołchozowe kartofle, „koniuszni”, gdzie stoją konie, świnie i krowy (opala się część, gdzie stoją cielęta i prosięta i gdzie gotuje się ich paszę – bydło stoi bez ściółki, nie ma tu przecież słomy, ledwie po troszkę siana pod uprzywilejowane sztuki). Dalej opala się kancelarię, klub, diet-jasła (żlóbek), czynne okrągły rok, wobec faktu, że wszystkie kobiety pracują, oraz „banię”.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 30 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Dar ten [Pałac Kultury i Nauki] to piękny symbol braterskiej pomocy, jakiej stale we wszystkich dziedzinach życia doznaje Polska Ludowa ze strony Związku Radzieckiego. [...] Szczególne ciepło i znaczenie tego daru dla narodu polskiego polega na tym, że jest to pomoc Związku Radzieckiego w zatarciu śladów strasznych zniszczeń i okaleczeń naszej ukochanej Warszawy, zadanych jej przez zbirów hitlerowskich, którzy chcieli Warszawę zmieść z powierzchni ziemi.
6 kwietnia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
Jakżeż zaś wygląda sytuacja w naszych krajach. Czy można tam dopatrzeć się pokojowych tendencji Sowietów? Całkowicie negatywną odpowiedź na to pytanie dają załączniki do memoriału Międzynarodowej Unii Chłopskiej, złożonego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Memoriał ten oskarża Związek Sowiecki i jego agentów nie tylko o pozbawienie naszych narodów wolności i niepodległości, ale i o widoczne zamiary użycia naszych narodów jako mięsa armatniego w służbie sowieckiej agresji przeciw Zachodowi.
[…]
Zostało zwiększone tempo sowietyzacji naszych krajów, ażeby jak najbardziej uzależnić od rozkazów Kremla zarówno całe narody, jak i poszczególnych ludzi.
Zaprowadza się, wzorowaną na Sowietach, przymusową kolektywizację rolnictwa, aczkolwiek jeszcze parę lat temu zamykano ludzi do więzień za samą wzmiankę o grożącej kolektywizacji. Całkowicie zlikwidowano wolne zawody. Handel hurtowy i detaliczny został podporządkowany aparatowi komunistycznemu.
[…]
Starsze pokolenie całkowicie podporządkowuje się dyspozycji policji i poddaje się niebywałemu terrorowi, gdy natomiast młodzież, poddana tym samym metodom policyjnego i ekonomicznego terroru, jest równocześnie komunizowana i szkolona w wojskowych organizacjach.
Komuniści, prowadząc walkę przeciw Kościołowi Katolickiemu i przeciw innym wyznaniom, usiłują równocześnie tworzyć tak zwane kościoły narodowe lub podporządkowywać organizacje religijne władzom z Moskwy, wykonującym rozkazy Kremla.
Po zlikwidowaniu resztek pozorów samorządu terytorialnego i pozorów istnienia różnic ustrojowych, narzuca się poszczególnym krajom konstytucje wzorowane, nawet w najmniejszych szczegółach, na konstytucji sowieckiej.
Deportacje, czyli masowa likwidacja ludzi z miast oraz ludobójstwo dokonywane, jak np. w państwach bałtyckich, na całych narodach, lub na całych warstwach społecznych, jak np. przy likwidacji wolnych zawodów czy chłopów, są jedynie inną odmianą zwiększonego tempa sowietyzacji tych krajów.
Temu zwiększonemu tempu sowietyzacji towarzyszy rusyfikacja starszego pokolenia na specjalnych, przymusowych kursach dokształcających, rusyfikacja młodzieży w szkołach oraz rusyfikacja literatury i propagandy.
[…]
Wszystkie cytowane zjawiska niezbicie wykazują, że komunistycznej propagandzie pokojowej nie towarzyszą żadne tendencje pokojowe, ale wprost przeciwnie – dowodzą one coraz wyraźniej o możliwości agresji sowieckiej. W tej sytuacji świat zachodni, mając na względzie swoje własne bezpieczeństwo i swą własną egzystencję stale winien pamiętać, że od katastrofy i nieszczęścia może się uchronić jedynie przez:
• zorganizowaną i czujną siłę, która uchroni go przed skutkami nagłego ataku i przed zaskoczeniem,
• stałe uświadamianie opinii publicznej o istnieniu realnego niebezpieczeństwa,
• gruntowne poznanie nieprzyjaciela i jego metod działania,
• pozbycie się wszelkich iluzji, a uświadomienie sobie faktu, że żadne ustępstwa nie zaspokoją apetytów dyktatorów z Kremla, którzy uważając życie milionów swoich własnych obywateli za nic, torturując i morząc ich głodem w więzieniach i obozach koncentracyjnych, równocześnie publicznie deklarują, że tylko całkowite zwycięstwo komunizmu przyniesie światu prawdziwy pokój.
Waszyngton, 26 kwietnia
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
W czasie pobytu Anny gazety ogłosiły nagle urbi et orbi o „wielkim darze bratniego Związku Radzieckiego”, jakim ma być wybudowanie gigantycznego kompleksu gmachów, Pałacu Kultury i Nauki, z niebotykiem 200 metrów wysokim pośrodku. Ma to stanąć w samym sercu Warszawy na terenach między dawnym Dworcem Głównym, Złotą, Sosnową, Marszałkowską. Budować będą nie tylko rosyjskie maszyny, lecz rosyjscy inżynierowie i robotnicy z przywiezionych (jakoby) materiałów. Również projekt jest moskiewski, podobno uzgodniony z polskimi architektami, ale czy który odważył się naprawdę mieć swoje zdanie? Projekt podawany niemal co dzień w gazetach, to z lotu ptaka, to z tej lub owej strony, jest potwornie brzydki, niczym nie uzasadniony.
Cała Warszawa będzie leżała u stóp tego potwora. [...] Przypomniała mi się budowa Sóboru na Saskim placu. To także był największy wówczas gmach w Warszawie. Anna potraktowała to z filozoficznym humorem: „No, cóż – powiedziała – w XI wieku Niemcy budowali u nas kościoły chrześcijańskie. Teraz Rosjanie budują kościół nowej wiary”. Ale jest w tym i jakiś nonsens ekonomiczny. Rosja w swojej cywilizacji rzeczowej naśladuje Amerykę, wobec której ma zatajony kompleks niższości. I popada w absurdy. W Ameryce, zwłaszcza w New Yorku, gdzie istnieje spekulacja gruntami i place są niewiarygodnie drogie, wykorzystuje się je dla celów zysku budując drapacze chmur. U nas (ani tym bardziej w Rosji) to niepotrzebne, bo wszystkie grunty miejskie są własnością państwa lub miasta.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Zapaliliśmy ogień – piecyki w izb uszkach są zrobione z przeciętych na połowę beczek z benzyny – jest to wynalazek b. prosty i wygodny. Do palenia w piecu, nawet przy mokrej pogodzie wystarczy mały kawałek brzozowej kory („bierosta”) – której zwitki rozrzucone są po wybrzeżu – od napływów siatek do okrywek „kibasu” (kamyki obciążające niewody zawinięte w brzozową korę). Na gwoździach dokoła ognia rozwieszona odzież. Gumowe buty odłożone jak najdalej od ognia, by się nie rozkleiły. W kącie wisi czyjeś „rujo”, strzelbina „ochotnicza” – źródło pobocznych dochodów naszych „malczyków” (chłopców) – skórka z ondatra (szczury amerykańskie, prawdopodobnie piżmaki, sprowadzone tu w 1940 r.) kosztuje na punkcie odbiorczym 15–20 rb., zaś kaczka dzika na targu w miasteczku 12–15 rb (itd). Polowanie przypomina tu również Robinsona – wszystko trzeba sobie samemu zrobić. […] Wywołałam w tym roku sensację nowym wynalazkiem – ze skrzynki z masła (w sklepie naszym jest pierwszorzędne masło deserowe krągły rok) kazałam sobie zrobić uniwersalny mebel – taburet, szafka nocna i kuferek w jednym przedmiocie (chciałam powiedzieć w jednej osobie); wysoko ponad połogami półka, na której leżą bochenki chleba – którego zjadamy fantastyczne ilości, miski, kubki itd. Na kojkach leżą ludziska – czytałam kiedyś opis noclegowych domów w lewym świetle itp. żałosne obrazki, jak Malczewskiego „Śmierć wygnanki” itp. – nie trzeba patrzeć tragicznie. Szerokość 2 desek wystarczy by pomieścić rozpiętość życiowej powieści.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 23 czerwca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Kochani!
Jak Wam się podoba romantyczna nazwa mojej obecnej siedziby? – pachnie starosłowiańszczyzną czy nawet jakimś antykiem. W rzeczywistości jest to chatynka, - lepsza izb uszka, podzielona wewnątrz, z podłogą i podwójnymi okienkami, przy której stoi szopka – stajnia, gdzie zimuje 11 cieląt, 6 sztuk jałownika, 4 źrebaki i 1 koń, dla których jest tu więcej siana i bliżej niż w Dienieżkinie. Arkadyjska ta pastusza sielanka, którą mam odgrywać w ciągu zimy, ma za tło brzeg rzeczki Bogonidy po lewej stronie Jeniseju – od „stanka” (osady) dzieli nas 4 km i w tym tenże Jenisej. Na razie jestem tu sama, dochodzi tylko z pobliskiej osady (ok. 2 km) jeszcze jeden robotnik, w najbliższych dniach będzie skompletowana zimowa obsada – starszy „wozczyk” i 2 koniuchów, ja właśnie jestem jednym z tychże. Dla uspokojenia muszę dodać, że niedźwiedzie o tej porze roku śpią snem sprawiedliwego – (nieprawda, sprawiedliwych sny bywają zakłócane).
Wszystko to razem jest jednak lepsze niż się wydaje, gdyż robota przy jałowniku nie jest ciężka, a chroni mnie przed zimową rybacką. A co do bajecznego odludzia, to ja, na szczęście, samotności się nie boję, a może będę miała więcej możliwości czytania i pisania wieczorami. […] Szczęście, że po roku „sewiernej” praktyki, palenie w piecyku, rąbanie drzewa i tajniki sztuki kulinarnej nie są dla mnie tragedią. Robota ta ma jeszcze jedną ważną cnotę – zapewnia 20 trudodni na miesiąc, co umożliwia utrzymanie się samodzielne […], czego na innych miejscach zarobić bym nie mogła.
Bogonida, Kraj Krasnojarski, 10 października
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Dzień 4 marca pozostanie dla nas z pewnością datą pamiętną. Świat dowiedział się z radia moskiewskiego, że atak apoplektyczny powalił Józefa Stalina – jednego z najgroźniejszych tyranów i zbrodniarzy, jakich znają dzieje ludzkości.
Nie wiemy, czy Stalin umarł już pierwszego marca, a komunikat był tylko przygotowaniem do ogłoszenia tej wiadomości – czy też należy jeszcze do żyjących. Ale nie to jest istotne. W świetle komunikatu jasne jest, że nawet jeśli Stalin jeszcze nie umarł – jego rolę polityczną można uznać za skończoną.
Na przestrzeni ostatnich lat kilkudziesięciu można to wydarzenie porównać tylko ze śmiercią w berlińskim bunkrze innego zbrodniarza i tyrana: Adolfa Hitlera. Ale jest tu jedna zasadnicza różnica. Śmierć Hitlera oznaczała koniec hitlerowskiej Rzeszy. Odejście Stalina – to jeszcze nie koniec stalinizmu. To dopiero początek końca. […]
Stalin nie pozostawia żadnego następcy. Formalnie biorąc władza spoczywa dziś w rękach grona ludzi, którzy do niedawna tworzyli Politbiuro. Stalin pozostawia im potworną pamięć walki o władzę i morderstw, których sam dokonał jako następca Lenina. Pozostawia im więc w spadku wzajemną nieufność, podejrzliwość i śmiertelną obawę jednego przed drugim.
[…]
Koniec tyrana może być również źródłem pewnych nadziei na przyszłość dla społeczeństwa polskiego. Oznacza poważne osłabienie tych sił, które trzymają dziś Polskę w jarzmie. Jest zapowiedzią nieuniknionych przemian i wstrząsów.
Monachium, 4 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Dziś już jest o Stalinie w gazetach, a radio co chwila podaje „biuletyny lekarskie”. Mówione są tonem żałobnym i ponurym, a takie naturalistyczne, że aż słuchać okropnie. Podają wszystkie szczegóły fizjologii pogrążonego w głębokiej nieprzytomności władcy, nawet analizy krwi i moczu. Co za zamiłowanie do Grand Guignolu w złym guście.
Oto więc umiera człowiek, przez którego miliony ludzi wylało z siebie ocean łez i krwi. Ale który też stworzył nową potęgę Rosji, a może i w ogóle – coś nowego, co już nie zniknie.
Warszawa, 5 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Żałoba nadal trwa i jest olbrzymia. Nie spotkałem człowieka, który by nie był wstrząśnięty. Na godzinę dziewiątą trzydzieści pojechałem na wykłady do szkoły. W szkole cisza, powaga, spokój, młodzież zaciągnęła wartę przed popiersiem Stalina. Nareszcie jest jakieś skupienie, nareszcie czuć, że to jest wyższa uczelnia. Tak powinno być zawsze. Prowadziłem pokazową analizę wiersza Słowo o Stalinie Broniewskiego. Dałem im dużo materiału.
Warszawa, 7 marca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Wstrząs był dla mnie ogromny. Wraz z jego śmiercią runęły marzenia moich lat dziecinnych i młodzieńczych, zginęła ostatnia nadzieja, zobaczenia Jego. Towarzysz Stalin nie żyje. Jakiż tragizm kryją te słowa. Ile smutku i boleści, ile łez przelanych uczci pamięć Wielkiego Nauczyciela.
Józef Stalin nie żyje.
Kochano Falo. Może wyda Ci się naiwnym mój list. Może nie uczone te słowa, ale Towarzysz Stalin był dla mnie jak Ojciec, był dla mnie drogowskazem w życiu. I nagle nie stało tego człowieka. Siedzę przy oknie i kreślę te słowa. Przede mną cudne Tatry. To dzięki Stalinowi mogę przebywać na wczasach, mogę poznawać piękno naszych ojczystych ziem.
I chociaż smutek i boleść moja jest ogromna, chociaż nieraz ogarnia mnie zwątpienie, to jednak wierzę bezgranicznie w wielką naukę Stalina, wierzę w komunizm.
Warszawa, 9 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Gdy dowiedziałam się, że nasz ukochany Wódz Stalin przestał dla nas żyć, płakałam i poszłam dowiedzieć się, jakie wrażenie odniosły kobiety z naszej fabryki. Weszłam do laboratorium. Starsza siostra sanitarna miała oczy czerwone od łez. I tak obie płakałyśmy: ja, młoda zetempówka i ona starsza, bezpartyjna. Ale słów nam zabrakło.
I płakały kobiety na hali i padło wiele wypowiedzi.
Koleżanka Rakowska płakała i mówiła: „umarł Stalin, nasz wódz, kto teraz potrafi zachować pokój świata?”. I było nam bardzo smutno.
Czy to prawda, że nikt nie potrafi zachować pokoju?
Warszawa, 12 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Dzieliłam się z Wami jajkiem, całkiem prawdziwym – kupiłam sobie 2 – acha (po 5 rb. sztuka! jest to rozrzutność, ale zrobiona dla Wielkanocy, niech moje biedne „pogany” przecież coś zobaczą do ludzi podobnego), jedno pofarbowałam historycznymi papierkami z cykorii na śliczny czerwony kolor. Baźki moje dosyć słabo reprezentowały wiosnę, uzupełniały ją jednak Wasze karteczki, baranek robił mi wyrzuty, że zapomniałam mu posiać owies, o czym po tylu latach nie zapomniały moje tutejsze niemieckie katoliki – mogłam śmiało uszczknąć dwie garści z obroku naszego Orlika [...] czy źrebiąt. Mięsiwa reprezentuje pasztet z konserwy, autentyczną świnię „dziecięcina ciotki” (nie z ciotki) skrzętnie na ten cel przechowana. Poza tym są kotlety ze szczupaka (rybak jezdem, nie byle co), buraczki (z suszonych – można tu kupić kapustę, marchew i buraki ok. 10 rb. za kg, obiecano mi też cebulę, ale na razie obiecano), ze słodkich potraw – ryż (6,60 za kg) ozdobiony patriotycznie konfiturą z porzeczek leśnych (smorodina). [...] świętuję starannie, opracowując dekoracje mojej izbuszki [...].
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 5 kwietnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Świadomi niezawodnej pomocy Związku Radzieckiego w budowie naszej nowej, wielkiej metalurgii, świadomi, że pracą naszą tworzymy podstawy dobrobytu ludu pracującego w Polsce, likwidujemy resztki starego ustroju wyzysku, wzmacniamy siły pokoju na całym świecie – zapewniamy Partię i Rząd, zapewniamy towarzysza Bieruta o niezłomnej woli wykonania naszego planu 6-letniego.
Ok. 6 maja
„Trybuna Ludu”, 12 maja 1953, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dwa tygodrie temu Polska zdobyła mistrzostwo Europy, pięciu jej zawodników kolejno zwyciężało, w tym, zdaje się, trzech w walce z Rosjanami. Dwu tylko zawodników radzieckich odniosło sukcesy, a w tym żaden Rosjanin, jeden był Łotysz, drugi Armeńczyk. Ale nie to jest ważne. Tylko że trudno opisać, choćby tylko uchem chwytany, nastrój sali. Entuzjazm dla zawodników polskich wyrażany krzykiem i oklaskami można tylko porównać do huku morza w czasie sztormu. To było ogłuszające. A kiedy po piątym zwycięstwie wielotysięczny tłum zaczął gromowym głosem „Jeszcze Polska nie zginęła” – i śpiewał, jak my nigdy nie śpiewamy – łzy pociekły mi z oczu i na usta cisnęły się słowa: „A kiedy śpiewa chór, drży serce wroga”. Zrozumiałam, że to „pod boks” naród odkuwa się za wszystkie swoje upokorzenia. Śmieszne, ale to była wielka manifestacja patriotyczna. [...]
Później mówiono, że „owacyjne” wykrzykiwania pod adresem zawodników radzieckich (przez spikerów) – zachęcały naszych: „Bij go w Jałtę! Bij go w przyjaźń”. Tak to się mści wszystko co narzucone. A jakże piękna mogłaby być ta nasza przyjaźń z Rosją!
Warszawa, 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W radiu zagranicznym całkiem nieoczekiwane wiadomości o wielkich strajkach i rozruchach w Berlinie wschodnim [17–19 czerwca]. Czołgi sowieckie na ulicach i wojska sowieckie uśmierzają ludność. W momencie żądania przez Sowiety usunięcia wszystkich obcych wojsk z Niemiec nie jest to dla nich wygodna rola. Kott beztrosko powtarza wersję oficjalną, że zamieszki wywołali Amerykanie przerzuciwszy bojówki do Berlina wschodniego. A jest chyba dość inteligentny, aby wiedzieć, że przyczyna zamieszek jest znacznie prostsza. Nikt nie może wytrzymać i wszyscy mają już dosyć rządów rosyjskich. Ale Rosja będzie musiała wrócić do najostrzejszego terroru. Najlżejsze rozluźnienie śruby może wszędzie natychmiast wywołać zamieszki. To dramat podobnego rodzaju ustrojów, że nie ma dla nich odwrotu. Nie mogą już rozewrzeć kłów raz zaciśniętych, nie mogą wyjąć żądła z ofiary, bo to ich śmierć. Wszystko to jest tym dziwniejsze, że wedle prawdopodobieństwa racja przyszłości jest po stronie Rosji. Tylko że tej racji nikt nie może wytrzymać.
Wrocław, 19 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Moi kochani!
Piszę ostatnio niewiele – od 8 VI jestem na rybałce – pierwszy miesiąc był jak zawsze najcięższy – gdyż połów jest wtedy trudniejszy przy wysokim stanie wód, silnym prądzie, a potem przy niewysłownie przykrych komarach i moszce. W tym roku przybył do tych atrakcji jeszcze – upał, gorąco ponad ± 30°C, gdy nie można było przy tym ubrać się lżej z powodu nieznośnych owadów – całe ciało i włosy w czasie pracy i w „połogu” (zasłona na kojce) stale mokre, utrzymanie czystości wymaga „heroizmu”. Ale dobry Pan Bóg, wysłuchując próśb dobrych ludzi, modlących się tam daleko na moją intencję, dał mi ostatnio nieoczekiwany całkiem tydzień „kurortu” – przejechaliśmy na całkiem nowe miejsce połowu – 33 km od osady, 8 km za Jermakowem – „Piaski”, dosłownie piaski – prawdziwa Sahara, plaża nadbrzeżna, z której wiatr wypłoszył komary, a słońce nagrzało ją tak niesłychanie, że chodzimy boso i w lekkich sukienkach, a mężczyźni w „majkach” – trykotowych koszulkach bez rękawów. Sielanka ta trwać będzie jeszcze najwyżej 1 – 2 dni, póki nie wykończymy nowych niewodów – 600 metrowych! – i nie ustawią maszyn, które mają pomagać w wyłowie. Jest rzeczą nadzwyczaj szczęśliwą, że zamiast przygotować niewody w zimie, robi się to w czasie przeznaczonym na połów – kilka dni nieporównanie lżejszych od wszystkich innych ma wartość urlopu zdrowotnego. Ponieważ wolniej zszywam sieci w porównaniu z Niemkami – rybaczkami – więc większość czasu pomagam przy wywieszaniu sznurów i siatki („del”) – wiązanie węzełków z nitki na linach itp. ciężkie funkcje, boso, na ciepłym piasku, w mojej niebieskiej sukience z roku Pańskiego 1938, pozostanie mi niewątpliwie miłym wspomnieniem z obecnego lata. Co będzie i jak będzie jutro – pojutrze, jak będzie wyglądała ta łówka półkilometrowym niewodem i jakie dalsze zmiany, przejazdy i połowy czekają nas do jesieni? – Pan Bóg wie – w każdym razie już tylko 2,5 miesiąca letniej rybałki.
Bereżne Piaski, Kraj Krasnojarski, 11–16 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Ukochani!
Dzielą mnie od Was tysiące kilometrów i blisko 3 lata czasu, który oddala mi Was niepomiernie silniej, niż przestrzeń. [...] Pisać mi też coraz trudniej – „administracyjna” strona potwierdzania odbioru dowodów Waszego starania brzmi niepomiernie sucho w zestawieniu z niespożytą świeżością stale i niezmiennie bijącego źródła Waszej pamięci. A opisywać moje tu życie – trzeba od razu pisać czuły romans – nie znając – dzięki Bogu, warunków i sposobu życia tutejszego, nie moglibyście pojąć skrótu, kilku słów – trzeba pisać dużo, by dać jakiś obraz. [...]
Na dworze, za ścianami naszej izbuszki zbitej z szalówek (cieniutkie deski ½ calówki) „duje wał” – wicher północno-zachodni, dobry nasz znajomy z przeszłego roku, „Sewiero-zapad”. [...] Na „Nadbrzeżne piaski” (Bereżnyje Piaski) przyjechaliśmy 11 VII – i do dnia dzisiejszego (27 VII) nie wyłowiliśmy ni jednej rybki na plan, a 3 czy 4 razy po odrobinie na „żarło” [...]. Według planu mieliśmy tu łowić dziesiątki cetnarów nelmy, cennej ryby (po 4,20 za 1 kg przy „zdaczy”, tak prawie jak cetnar żyta), niewodem 600 metrowej długości o wyciągu zmechanizowanym. Mechanizacja jednak całkowicie zawiodła. Maszyny nieodpowiednie, niewody nieprawidłowe. Po czterech próbach i gruntownym braniu niewodów zaczęliśmy wyczekiwać nowych przyrządów, zajmując się naprawą porwanych sieci i zszywaniem nowych. Obecnie przysłano nam jakiś nowy wyciąg z kieratem, do którego nie przysłano koni. Dziś w nocy nasz „predsediatel” desperacką decyzją ściągnął z kołchozu 3 konie pracujące przy sianokosie [...].
Komarów nie ma tu wcale, „moszka” nieszkodliwa, mało i nie gryząca silnie i tylko wieczorami lub przed deszczem. Przy niewodach robota spokojna, choć po 12 godzin (od 8-mej rano do 9-tej), ale noc w izbuszce. Choć deszcz przecieka i podwieszamy słoiki, tazy (szaflik) i „klejonki” (cerata) – pod „połogiem” jest sucho i spokojnie. [...] Pozostaje jeszcze 2 miesiące letniej rybałki i połowa lata za nami.
Bereżne Piaski, Kraj Krasnojarski, 11–27 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Wczoraj nieoczekiwanie nadciągnęła pani Micińska. Otóż ona słuchała w południe dziennika radiowego i z niego dowiedziała się też o oddaniu Berii pod sąd. Wobec tego nastawiliśmy na ósmą radio i usłyszeliśmy ten komunikat, snadź kilka razy w ciągu dnia powtarzany. Podano także in extenso artykuł z „Prawdy” moskiewskiej, szeroko omawiający wrogą działalność Berii. W artykule znalazł się także ustęp przeciwko „kultowi jednostki”, poparty cytatami z Marksa, jak to on nienawidził kultu własnej osoby i jak „beształ” tych, co mu składali hołdy. Słuchaliśmy ze zdumieniem i nagle wybuchnęliśmy wszyscy śmiechem, choć rzecz nie jest bynajmniej śmieszna.
Warszawa, 11 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Rozpatrując sytuację i rozwój wydarzeń w polityce międzynarodowej, moglibyśmy łatwo, upraszczając zadanie, postawić sobie pytanie: jaka polityka przeważa obecnie na Zachodzie wśród wolnych narodów świata – polityka wyzwolenia krajów z niewoli komunistycznej, czy nawrót do katastrofalnej w swoich konsekwencjach polityki kompromisów ze złem z okresu Monachium i Teheranu?
Mam bowiem z jednej strony oświadczenie prezydenta Eisenhowera o polityce wyzwolenia krajów zza żelaznej kurtyny, mamy oświadczeniez konferencji trzech ministrów w Waszyngtonie z 17 lipca 1953 roku, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji, że ministrowie spraw zagranicznych nie zapomnieli „innych narodów wschodniej Europy, które tworzyły kiedyś wolne i niepodległe kraje, a które są obecnie w niewoli Rosji sowieckiej” i że „ich życzeniem jest widzieć prawdziwą wolność, przywróconą w krajach wschodniej Europy”.
Z drugiej strony, już po odrzuceniu przez Sowiety żądania uwolnienia tych krajów, widzimy nieustanne próby dogadania się z Malenkowem chociażby tylko na temat Niemiec i Austrii, sugestie zawierania nowych paktów nieagresji z Rosją [Sowiecką], która nigdy żadnej umowy międzynarodowej nie dotrzymała, wysuwanie potrzeby zagwarantowania Rosji [Sowieckiej] bezpieczeństwa od wszelkiej agresji, mimo że powszechnie wiadomo, iż to właśnie Rosja Sowiecka, począwszy od układu Ribbentrop-Mołotow, a kończąc na zbrojnej napaści na Koreę, była zawsze inicjatorem zbrojnej agresji na wolne narody świata.
Nie trzeba dodawać, że rozmowy z Sowietami, ograniczone tylko do sprawy Niemiec i Austrii, nawet gdyby chwilowo miały szansę powodzenia, zostawiając sprawę uwolnienia krajów za żelazną kurtyną nie załatwioną, w niczym nie zmienią sytuacji międzynarodowej, gdy w praktyce oznaczać będą tylko powrót w roku 1953 do zasad katastrofalnej w skutkach polityki podziału Europy z okresu Teheranu i Jałty.
Nowy Jork, 24 października
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
[...] odpowiedź „Prawdy” z dnia 23 kwietnia na przemówienie prezydenta Eisenhowera o polityce uwolnienia krajów zza żelaznej kurtyny sformułowała wyraźnie stanowisko Sowietów o gotowości dyskutowania na wszystkie tematy, z wyjątkiem sytuacji w krajach za żelazną kurtyną.
Sowiety odpowiedziały cynicznie, że nieprawdziwe jest twierdzenie prezydenta Eisenhowera, jakoby formy rządów w krajach Europy Wschodniej zostały narzucone z zewnątrz, i stwierdziły, że „byłoby rzeczą dziwną oczekiwać od Związku Sowieckiego interwencji na rzecz przywrócenia obalonych przez te narody reakcyjnych reżimów”, oraz że narody tych krajów są zadowolone z obecnego stanu rzeczy, przy czym Bułganin posunął się nawet do twierdzenia, że nie pragną one żadnego uwolnienia.
Najjaskrawszą odpowiedzią na to kłamstwo są ucieczki Polaków i innych zza żelaznej kurtyny, gdzie tylko okazja się nadarzy i gdzie tylko szpara na Zachód się otworzy, przy czym obejmuje ona przedstawicieli wszystkich warstw społecznych: marynarzy, lotników, żołnierzy, tak inteligentów, jak robotników czy chłopów. Nie zawsze dramatyczne okoliczności ucieczki, jakkolwiek zawsze z narażeniem życia i tragiczną decyzją opuszczenia domu i ziemi ojczystej związane, uzyskują szeroki rozgłos w opinii publicznej Zachodu.
Zawsze jednak przynoszą oddźwięk bólu i jęku gnębionego narodu, oddźwięk niezadowolenia i buntu przeciw komunistycznym okupantom i gorący apel do Zachodu o pomoc w uwolnieniu kraju od obcych okupantów. I co szczególnie podkreślić należy, że tymi uchodźcami w większości nie są pozostałości tak zwanych „elementów reakcyjnych”, ale prości ludzie, którzy nawet gotowi byliby znosić przejściowe, gorsze jeszcze warunki ekonomicznej egzystencji, ale nie są w stanie znieść atmosfery ucisku, terroru i niepewności – i dlatego, pragnąc wolności, uciekają z „raju proletariatu”, stworzonego przez dyktaturę komunistyczną.
Nowy Jork, 24 października
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
W interesie całego wolnego świata leży szybkie i trafne rozpoznanie prawdziwych intencji Sowietów. Jeżeli ich sytuacja naprawdę jest na tyle niekorzystna, że pójdą na ustępstwa, tym lepiej dla narodów wolnego świata. Jeżeli jednak pokaże się, o czym jesteśmy przekonani, że nie zmiana celów, ale wyłącznie taktyka i gra na czas kryje się za kulisami nowej taktyki sowieckiej, tym lepiej dla świata, o ile rychlej rozwieją się fałszywe opory tego appeasementu.
Sprawa wyswobodzenia Polski z niewoli komunistycznej związana jest ściśle z rozwojem sytuacji międzynarodowej i z losami wolnego świata, któremu również zagraża niebezpieczeństwo komunistyczne i który nie zazna upragnionego pokoju, dopóki komunizm ze swoją stałą groźbą trzeciej wojny światowej nie zostanie zniszczony.
Stąd też w obecnej sytuacji zadania Polskiego Narodowego Komitetu Demokratycznego w przedmiocie obrony sprawy polskiej oraz informowania rządów i opinii wolnego świata o prawdziwych cechach imperializmu sowieckiego i jego praktykach ukrytych za parawanem taktyki komunistycznej, wymagają wzmożonych wysiłków i przedstawienia dalszych dowodów, demaskujących fałsze i niebezpieczeństwa nowej taktyki komunistycznej. Ważną bowiem rzeczą dla Polaków jest zarówno nastawienie i uświadomienie opinii publicznej Zachodu i będąca tego wyrazem zdecydowana polityka państw zachodnich, ich solidarne współdziałanie, jak i rozbudowa ich pogotowia zbrojnego.
Polska, jak i inne kraje, ujarzmione bez pomocy zewnętrznej, nie mogą się same wyzwolić, chociaż odgrywają w obecnej chwili wielką rolę w oporze i walce z komunizmem. Chroniąc dzisiaj swoją walką i oporem zachód Europy przed dalszą zbrojną agresją komunistyczną, w decydującej chwili na pewno nie cofną się przed koniecznymi ofiarami.
[...]
Chodzi więc o to, by polityka wyzwolenia, krystalizowana i skoordynowana na najwyższych szczeblach polityki Zachodu, nabierała rumieńców życia, nie tonęła we mgle appeasementu lub neutralności, biorąc z drugiej strony pod uwagę sytuację i niebezpieczeństwa zagrażające narodom, które się opierają komunizmowi i walczą o przywrócenie im wolności.
Nowy Jork, 24 października
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Nie jesteśmy zwolennikami III wojny światowej, uważając wojnę jako największe nieszczęście ludzkości, która nie przynosząc rozwiązań pociąga tylko za sobą morze krwi i pogrąża w nieszczęście narody i jednostku ludzkie.
Z drugiej strony żyjemy w okresie zimnej wojny, która wcale zimną wojną nie jest, gdyż morduje się masowo miliony ludzi w obozach pracy przymusowej, w wyrokach sądów wojskowych, niszczy całe narody, podcina zdrowie fizyczne młodego pokolenia wszystkich narodów, poddanych dyktaturze komunizmu. Co najgorsze, odbywa się próba zabicia wiary w Boga i miłość bliźniego, próba zabicia ducha i morale w setkach milionów serc ludzkich.
Straty moralne, fizyczne i gospodarcze ludzkości w tym okresie zimnej wojny, która wcale zimną nie była w Korei, lub nie jest na odcinkach Dalekiego czy Środkowego Wschodu, są na pewno większe aniżeli straty wojen światowych.
Pragniemy gorąco pokoju, tak jak go pragną narody wolnego i demokratycznego świata. Ale samo pragnienie nie wystarczy, jeżeli nieprzyjaciel poza taktyką inne ma cele i zamiary. Uśpienie czujności może się fatalnie odbić na losach całej ludzkości.
Nowy Jork, 24 października
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia 1953 r. Obchodzono je w innym nastroju niż w poprzednich głodowych latach. Była nawet choinka cedrowa, dość ciekawie przybrana, bo wieszano na niej wiele rzeczy niezwiązanych z tradycją. Oprócz waty, więźniowie wieszali na niej napisy z życzeniami w różnych językach oraz kartki i listy od rodzin. Była to pierwsza wigilia przy choince — wielonarodowościowa. [...] Nie było już w naszym obozie wielkiego reżimu, ale nadal pracowaliśmy po 10 godzin na dobę i 2 godziny „udarnika” (prac dla obozu).
Obóz Łazo na Kołymie, 24 grudnia
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Drodzy i Kochani Przyjaciele.
Składając Wam na progu Nowego Roku serdeczne życzenia, nie mogę tak, jakbym gorąco pragnął, życzyć Wam wesołych i szczęśliwych Świąt.
Nie ma bowiem wesołości w sercach Waszych i naszych, gdy Ojczyznę naszą okupuje wróg, gdy chłopu ziemię zabiera ekonom komunistycznego państwa, gdy dyscypliną i groźbą obozu pracy przymusowej ostatnie soki żywotne z robotnika wysysa bolszewicki polip, gdy kardynałów, biskupów i księży razem z chłopami, robotnikami i inteligentami, rzemieślnikami i kupcami oprawcy bezpieki mordują, katują lub więżą w lochach więziennych i obozach koncentracyjnych.
Nie może być ówczesnego szczęścia ziemskiego tam, gdzie dyktatura komunistyczna wyciska z człowieka wszystkie siły, odbiera wszelki dorobek, by w zamian za to poić jego dzieci trucizną materialistycznej i ateistycznej propagandy marksizmu i leninizmu, by uczyć je nienawidzieć, a nawet szpiegować i zdradzać własnych rodziców, gdzie strach i niepewność jutra wypełnia serce człowieka, niepewnego ani dnia ani godziny.
Wobec tego, przemawiając dzisiaj do Was w imieniu Polskiego Narodowego Komitetu Demokratycznego, przesyłam Wam serdeczne i gorące życzenia wiary i nadziei. Głęboka wiara w Boga, w Jego wyroki sprawiedliwe, oparta na przekonaniu, że jak w przeszłości, tak i obecnie nie wykończy nas wróg, dopóki narodowe, wolnościowe i demokratyczne ideały zapełniają serca Polek i Polaków. Daje ona podstawy do nadziei i pewności, że dzień wolności dla Polski znowu nadejdzie.
Waszyngton, 1 stycznia
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Gdy dowiedzieliśmy się, że Związek Radziecki podarował Polsce Pałac Kultury i Nauki pomyśleliśmy, że dobry przyjaciel podarował swemu przyjacielowi to czego mu najbardziej brakuje. Po zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że byłaby lepsza zamiast PKiN odpowiednia ilość nowoczesnych bloków mieszkalnych, stanowiących całą dzielnicę nazwaną im. Stalina, byłby to piękny podarunek, podanie ręki przyjacielowi w jego ciężkim położeniu po zburzeniu przez nieprzyjaciela. Obecnie gdy musimy współdziałać przy budowie PKiN i urządzać jego całe otoczenie, co pochłania olbrzymie środki deficytowych materiałów, których nam brakuje w budownictwie, wydaje nam się ten podarunek całkiem nie–przyjacielski. Mogliśmy przecież poczekać jeszcze kilka lat na taki monument. Nic byśmy przez to jako naród nie stracili. Mamy gdzie podziać choć skromnie naszą naukę i kulturę, zaś za olbrzymie środki, jakie teraz musimy dokładać do „podarunku”, uratowalibyśmy dla naszego narodu tysiące zagrożonych złymi warunkami mieszkaniowymi obywateli – tych właśnie, którzy w przyszłości sami by taki monument dla Polski zbudowali.
Warszawa, 12 lutego
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Kino przyjeżdża do nas tej zimy już trzeci raz – tym razem było „Skazanie o ziemi sybirskiej” – istotnie bardzo ładny film. Było już kilka b. Ładnych muzycznych i innych filmów: „Kompozytor Glinka”, „Lubimyje arie”, itp. Nie potrafię wyrazić, jak niesłychanie silne jest wrażenie filmów w tych warunkach – jeżeli zaznaczyć przy tym, że w domu chodziłam może raz na rok do kina. Kontrast między prześliczną salą koncertową a stertą zbutwiałych sieci jest kapitalnym paradoksem naszej codzienności.
Kraj Krasnojarski, 18 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Opierając się na zaleceniach mojego eskulapa, unikam roboty w miarę sił i możności, i jeśli nie mam do czynienia z piłą i siekierą poza swoim opałem – mogę się obejść bez proszków. Trzeba jeszcze tylko uważać, by przyjścia z mrozu w upał izby nie były zbyt nagłe, gdyż przy tym ± wszystkim robi się słabo, kto tylko ma cokolwiek z serduszkiem. Zima od połowy stycznia dopiero się rozpędziła poniżej czterdziestki, a dziś rano było - 50°C. [...] nic w tym nie ma tak strasznego, jak z daleka się to wydaje. Na robotę przy takiej temperaturze nikt nie chodzi, a wybiec po wodę czy drzewo czy do pewnego pawilonu czy do klubu (!) lub sklepu można całkiem swobodnie – uważa się tylko na twarz, a i to, jeśli ją kto odmrozi, to przechodzi to za dni kilka, ja nie mam nic odmrożonego.
Kraj Krasnojarski, 18 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
W tym tygodniu mieliśmy tu kino. Kino w tych warunkach ma styl i smak specyficzny. Za 2 wieczory pokazano nam 5 filmów. Kino zawsze robiło na mnie silne wrażenie, dlatego też pewnie niezbyt często doń chodziłam, tak jak i beletrystyki wystrzegam się jak opium. Tym bardziej dziś, i tutaj. Przy najbardziej wytresowanym opanowaniu przecież skurcz chwyta za gardło na prosty rytm pośpiesznego pociągu, w widok ludzi po prostu kochających się, niepojęcie pociągających w ludzkim uśmiechu i swobodnym ruchu wśród pól i wolnych dróg silnie działa. Znowuż filmy rewolucyjne, w sosie zamachów, konspiracji itd. podniecają fantastycznie i śnią się po nocach. Jeden wieczór siedzieliśmy 7 godzin w klubie – szczęśliwie mróz był ok. - 50°C i nikomu nie trzeba było w tym dniu pracować. Najlepsze były filmy „Skazanie o ziemi sybirskiej” i „Pojezd ujeżdżajet na Wostok” – naprawdę b. dobre filmy, jeśli się już zna tło, grunt, z którego wyrosły.
Kraj Krasnojarski, 24 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Zostałam na razie mianowana generalnym „kapustnikiem” naszego kołchozu (0,5 hektara kapusty, co przedstawia 25 tysięcy „wazoników” na rozsadę z nawozu, kompostu, gliny i humusu, inspekty itd. Itd.), który to urząd zaczyna się od robienia mat. Los mój, przekorny jak ja sama, naśmiewa się ze mnie i każe mi „na starość” przechodzić taką „zaprawę”, jak jednoroczniacy w podchorążówce. Jaka jest cienka różnica między kontrolą a własnoręcznym wykonaniem! Jest o tyle łatwiej wiedzieć jak coś trzeba robić – niż samemu wykonywać. Mam przy tym tę nieprzyjemność, że moje dzieła sztuki są dalekie od ideału, ale muszę robić dobrą minę. No, tutaj zresztą teoria „jakoś to będzie” święci stale triumfy – „kakniebud” – bądźmy optymistami!
Kraj Krasnojarski, 24 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Czas leci, żyje się nerwowo [...].
Kartofle u nas mało krochmalne, dość wodniste i zawsze trochę słodkawe (gdy przenosi się je z piwnicy na – 40°C mrozu, chociażby zakryte) – jeśli się je posypie zielonym koperkiem, nabierają smaku naszych czerwcowych młodych kartofelków.
Mleko w tym kraju w zimie mrozi się, wlewając w miseczki po ½ l, 1 l lub większe, wystawia się na mróz, potem wnosi do ciepłej izby, naczynie „odstaje” przy ociepleniu, a krążki mleka pakuje się do worków i odsyła na sprzedaż do miasta (kołchoźnicy kupują po 1,5 rb a „czużyki” (obcy) po 3 rb za 1 l). Najzabawniej wygląda gdy ktoś z dużej bryły, np. 5 litrowej, odrąbuje siekierą „kosteczkę” na zupę dla dziecka – „w kraju, gdzie mleko rąbie się toporem”.
Kraj Krasnojarski, 26 lutego
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski. Praca przymusowa i warunki bytowe deportowanych Polaków
Obecnie w zimie mam robić maty i formować „wazoniki” lepione z torfu, nawozu, kompostu, gliny i ziemi, które suszy się, składa w kopce i zasypuje śniegiem, a wiosną odkopuje się je ze śniegu i wkłada w inspekty i pikuje się do nich rozsadę kapusty. Rozsadę wysadza się na pole razem z wazonikami. – Robota na gospodarstwie nie jest lżejsza niż na rybałce i bardzo nisko płatna, ale ludzie na rybałce są bardzo przykrzy, więc ostatecznie już lepiej od nich odejść. Szczęśliwie nic ode mnie nie zależy, więc niech mnie Pan Bóg stawia, gdzie zechce, On jeden wie, co ma jakiś sens w tym zwariowanym kraju, gdzie cieszymy się mrozem a boimy wiosny: zimą jest dużo wolnych dni od pracy, w lecie są białe noce i pośpiech tych 4 miesięcy wegetacji, wyciskający z ludzi wszystkie siły. Wszyscy mówimy tu, że lato ciągnie się tu 10 razy dłużej niż zima, która przemija zdumiewająco szybko – koniec lutego – jeszcze tylko 3 miesiące i „już” rybałka. [...] Obecnie zarabiam po 0,4 trudodnia na dzień, plotąc 2 m maty [...].
Komendant nasz stale robi nadzieje, że zsyłka moja powinna być skrócona z 10 na 5 lat, twierdzi, że sprawa jest „przeglądana” („prosmotrywana”).
Kraj Krasnojarski, 26 lutego 1954
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Po przyznaniu przez Chruszczowa stanu katastrofy na odcinku rolniczym w Sowietach, po nerwowych odruchach komunistów na Węgrzech, gdzie praktycznie skończyło się ucieczką blisko pięćdziesieciu procent chłopów z kołchozów po teoretycznym otwarciu możliwości chłopom do występowania z kołchozów, wytyczone zostały „nowe” drogi polityki i taktyki komunistycznej w stosunku do chłopów w ustroju komunistycznym.
Na czym one polegają i czy są one w rzeczywistości nowe?
Dyrektywy z Moskwy w sprawie „nowej” polityki i taktyki w stosunku do chłopa można by streścić następująco:
1.Musimy za wszelką cenę zatrzymać tempo spadku pogłowia zwierzęcego i poziom produkcji rolnej.
2.Musimy podnieść produkcję rolną co najmniej do rozmiarów, które by ochroniły rozrastającą się liczbę ludności od śmierci głodowej i zaopatrzyły robotników w minimum żywności, potrzebnej do zapobieżenia dalszemu spadkowi produkcji przemysłowej.
3.Wiadomo, że chłopi nienawidzą komunistycznego ustroju rolnego. Nie pogodzili się z nim przez tyle lat w Sowietach, nie chcą go i nienawidzą w krajach za żelazną kurtyną.
4.Dla ustroju komunistycznego jest jednak kwestią życia i śmierci utrzymanie mas chłopskich w karbach za pomocą kołchozów i sowchozów.
5.Wobec tego należy: a) utrzymać kolektywny ustrój rolny w ZSRR i rozbudować go za wszelką cenę w całej orbicie wpływów sowieckich; b) rozbudować sieć kontrolną biurokracji partyjnej i zawodowo-rolniczej nad chłopami nienawidzącymi tego ustroju.
6.W bieżącej chwili należy jednak, w celu podniesienia produkcji rolnej i przeskoczenia przez okres trudności politycznych, łagodzić wrogie nastroje chłopskie i zmniejszać opór chłopski, przyrzekając głośno podniesienie chłopom ich dochodów i dostarczenie im w zamian za ich pracę znacznie więcej, jak dotąd, artykułów pierwszej potrzeby.
Monachium, 18 marca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
W Polsce, zarówno nowy projekt przebudowy terenowych narodowych rad, jak i uchwała Rady Ministrów, wprowadzająca zmiany w administracji rolnictwa – mają na celu nasłanie na wieś większej liczby „aktywistów partyjnych i biurokratów” pod płaszczykiem zwiększonej liczby wójtów, zarządców gminnych oraz członków rad gromadzkich lub pod płaszczykiem ogromnej liczby agronomów. Mają oni skutecznie kontrolować masy chłopskie i pilnować dostaw kontyngentów na potrzeby wiecznie nienasyconego komunistycznego smoka.
Tak w Rosji [Sowieckiej], jak i w Polsce wyszły nowe zarządzenia, nakazujące wyszukiwanie rolników i fachowców rolniczych, którzy wyszedłszy ze wsi ulokowali się w nierolniczych gałęziach produkcji i skierowanie ich z powrotem na wieś.
Na tle tych poczynań łatwiej jest również zrozumieć pozorną sprzeczność, jaka rzekomo wystąpiła na ostatnim kongresie partii w Polsce, gdzie jedni zachwalali kołchozy w Polsce i zalecali dalszą rozbudowę ich sieci, gdy drudzy krytykowali rzekomą gorliwość partyjną przy tworzeniu na gwałt kołchozów i w niszczeniu przy tym prywatnych gospodarstw chłopskich.
Nie było żadnej sprzeczności. Linia polityczna, obowiązująca na ostatnim Kongresie Partii Komunistycznej w Polsce była następująca: Kołchozy należy utrzymać za wszelką cenę. Ustabilizować je i konsekwentnie rozbudować ich sieć. Ponieważ dotychczas tylko 9 procent ziemi chłopskiej weszło do kołchozów, należy wzmóc tempo tworzenia kołchozów, stawiając jako ostateczny cel włączenie z czasem wszystkich gospodarstw chłopskich do kołchozów.
Nie należy jednak zapomnieć, że tak w Rosji [Sowieckiej], jak i w Polsce potrzebna jest zwiększona wydajność produkcji rolnej.
Należy wobec tego postępować ostrożnie, by nie dopuścić dzisiaj do obniżenia przez chłopów produkcji i dostaw artykułów rolnych na rynek.
Nie należy więc w tej chwili specjalnie prowokować chłopów na prywatnych gospodarstwach. Nawet należy im pomagać chwilowo. Nie zagładzać ich, jak to było dotąd w praktyce przed wypędzeniem ich do kołchozów, ale należy nawet ich trochę podżywić, by nabrali wigoru, by w lepszej pozycji i z większymi zasobami potem ich napędzić do kołchozów.
Monachium, 18 marca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Pojutrze pierwszy dzień wiosny – uśmiecha się na te słowa słońce, promiennie patrzące z błękitnego, jak w lipcu, nieba na termometr przybity do mojego okna: - 30°C, tzw. Przyjemna pogoda, gdy chodzi się lekko i nie poci się przy robocie. Przy niższej temperaturze oddech jest utrudniony nieco, a przy „cieple” ok. - 15°C, -20°C śnieg jest mokry, rękawice przemakają, odzież oblepia się itd. No, ja się tym nie przejmuję, moja robota jest ciepła, w opalanej majsterni wyrabiamy „gorszoczki”, coś jak wazoniki z przegniłego nawozu (70%), ziemi darniowej 20% i tak, tak – sztucznych nawozów. Te wazoniki, są to –bryłki z otworem z wierzchu, wybijane na małym warsztacie, który formuje 4 sztuki na raz. Na ½ ha kapusty trzeba 20 000 sztuk. W sowchozie mają warsztaty „stanki” na 12 sztuk na raz – no, ale im trzeba tylko 2 800 000 sztuk (tak, słownie dwa miliony osiemset tysięcy sztuk) na 35 ha kapusty zwykłej, 5 ha buraków, 5 ha kapusty pastewnej itd. U nas na dzień wyrabia się 1–2 tys., a u nich 11 tysięcy, bagatelka.
Kurejka, 21 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Sowchoz w Kurejce [...] jest niewątpliwie nakreślony z dużym rozmachem, wygląda jak przytartaczne osiedle – wioska drewnianych domków, obory i stajnie porządne, robiące wrażenie bardziej przedsiębiorstwa niż folwarku, „dzielnica” cieplarni – rząd ± 30 metrowych szklanych domów, partia naziemnych cieplarni – coś jak holenderskie skrzynie, tylko przestrzeń „trochę większa” niż u nas w domu [...].
Będąc w Kurejce, miejscu zesłania Józefa Stalina, poszłam oczywiście także do muzeum jego imienia. Jest to wysoki oszklony budynek z okrągłym błękintym plafonem z dobrze wykorzystanymi świetlnymi efektami, pod którymi stoi izbuszka, stareńka chatynka, w której w latach 1915–1916 żył Stalin. Ubóstwo domku, w którym mieszkał z 12-osobową rodzinką tubylców wywiera istotnie specyficzny efekt. Na ścianie wiszą „piałki” do wyprawiania skórek zwierząt, na które polował, i z czego się utrzymywał, żałośnie biedne łóżko, komoda z szarych desek, jakieś stołki i doskonała fotografia roześmianego energicznego młodego mężczyzny, jakim był w tym okresie życia. Oprawa zewnętrzna budynku muzeum staranna, boazeria ścian, oszklone ilustracje z życia Stalina, doskonała makietka jakiegoś drugiego domku itd. Całość kosztowała ok. milion rubli, nic dziwnego, że robi dobre wrażenie.
Kurejka, 21 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Mówi się dużo o budowie Pałacu Kultury przez radzieckich ludzi i o ich czynach, że oni sami i tylko oni budują bardzo szybko.
A dlaczegóż się nie mówi, że na tej budowie pracuje 5000 Rosjan i 2000 Polaków i jeszcze boczne skrzydła oddano także Polakom do obróbki. Według mnie to co się mówi, to jest fałsz, bo ja pracuję na budowie i widzę, że jeden Polak zrobi tyle co czterech Rosjan, a dlaczego nie docenia się polskich bohaterów pracy PKiN?
Wy ich wywyższacie, a ich ludzie o Polakach źle się wyrażają i mówią, że tylko Rosjanie żyją kulturowo i mieszkają w ładnych domach, a Polacy w budach takich, jak u nich psy.
Dlaczego robotnik rosyjski może zarobić 2 razy tyle co Polak? Ja uważam jak przyjaźń i braterstwo, to tego być nie powinno. Pracuję tam jako technik i widzę dziejącą się niesprawiedliwość.
Warszawa, 24 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Sytuacja moja na razie nadal w powietrzu, żadnych sensacji nie ma: lepimy garnuszki na kapustę i czekamy co dalej. Słyszymy wiadomości z radia o postępach „posiewnej kampanii” w „nieco” – cieplejszych stronach. Trzeba przyznać, że radio przynosi wiele przyjemności, w naszych warunkach więcej jeszcze niż kiedykolwiek. Raz była nawet transmisja z Lwowskiej Filharmonii, zabawne wrażenie – cóż jest tych małych 10 000 km? Przedwczoraj był wieczór Beethovena, innym razem koncert walców, to znów tańce węgierskie. Często puszczają płyty z Chopinem w nagraniu Czerny-Stefańskiej. „Byłam” na „Fauście” i na „Traviatt’ie” – nie wspominając już o małych miłych spotkaniach, jak „Wróć do Sorento” czy inne zagubione pieśni. [...] Mamy w kołchozie tzw. „radiowęzeł” na pokój i płaci się za tę przyjemność 4 rb miesięcznie. Światło elektryczne mieliśmy do 15 III, teraz już dzień coraz dłuższy, w maju już zupełnie lampy nie trzeba świecić.
Tak – dziś w moim liście „na wschodzie bez zmian” [...].
Kurejka, Kraj Krasnojarski, 25 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Poczytuję sobie za zaszczyt, a zarazem i obowiązek przyczynić się dziś do uczczenia ofiar oporu i walki robotników środkowej i wschodniej Europy, znajdującej się w niewoli komunizmu.
My, reprezentanci stronnictw chłopskich i agrarnych tej samej części Europy, zorganizowanych w Międzynarodowej Unii Chłopskiej, łączymy się z Wami w obchodzie 1 maja 1954 roku zorganizowanym przez Uchodźczy Komitet Pracy, gdyż pod straszliwą dyktaturą komunistyczną los milionów chłopów jest ten sam, co i robotników.
Z całego serca podzielamy Wasze rezolucje i Manifest 1 mają, który skierowaliście do robotników za żelazną kurtyną.
Jestem pewny, że Wasze pragnienie, aby dzień 1 mają – dzień robotników – święcić jako symbol walki o wyzwolenie z kleszczy eksploatacji, jako wyraz pragnienia wolności i jako manifestację indywidualnej niezależności oraz międzynarodowej solidarności i braterstwa – spotka się z gorącym przyjęciem i poparciem ze strony wszystkich narodów uciemiężonych i pozbawionych przez komunistów wolności i niepodległości.
Nowy Jork, 1 maja
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Drodzy Bracia i Kochani Przyjaciele!
Przesyłając Wam z okazji Zielonych Świąt, z którymi tradycyjnie związane były w Polsce obchody święta ludowego, serdeczne pozdrowienia oraz słowa otuchy i nadziei, zdaję sobie doskonale sprawę z sytuacji wytworzonej w Polsce przez terror i wyzysk komunistyczny.
Przeżywamy wspólnie wielką tragedię narodową, gdyż po tylu walkach i ofiarach Polska pogrążona w niewoli dyktatury komunistycznej, znowu pozbawiona jest wolności i niepodległości. Przeżywamy wspólnie wielką tragedię polityczną ruchu ludowego, gdyż po przeszło 60-letniej walce o wolność, uświadomienie i równouprawnienie człowieka i poszanowanie jego godności, w walce o niepodlełość, demokrację i sprawiedliwość społeczną – przepełnione niewinymi ofiarami reżimu są więzienia i obozy pracy przymusowej w Polsce, fałszowana i gwałcona jest stale wola ogromnej większości narodu, deptana godność ludzka, niszczone siły fizyczne obywateli, zatruwana nienawiścią, kłamstwem i fałszami historycznymi dusza młodzieży polskiej.
Dawniej w czasie obchodów święta ludowego, zapoznając się z naukami i pracą naszych wielkich przywódców i wychowawców, z Wincentym Witosem i Maciejem Ratajem na czele, manifestując siłę i dojrzałość wsi polskiej – chłopów, kobiet i młodzieży wiejskiej – rozpalaliśmy w sercach mas ludowych, zgromadzonych pod lasem zielonych sztandarów, z wizerunkami Matki Boskiej na nich – miłość Boga, miłość Polski, miłość bliźniego, zaszczepiając w nich równocześnie zrozumienie do pracy i ofiarności na rzecz demokracji politycznej, społecznej i gospodarczej na rzecz równouprawnienia wszystkich obywateli Polski.
Praktyka dyktatury komunistycznej nie tylko pragnie przekreślić to wszystko, na czym wyrośliśmy, czegośmy się nauczyli, co ukochaliśmy i zatrzeć w pamięci te wspomnienia – ale pragnie również ukryta za fałszywą nazwą Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, przez swoich agentów komunistycznych i zaprzańców ruchu ludowego – sfałszować naukę i historię, pracę i dorobek ruchu ludowego i jego wielkich twórców i przywódców.
Ostatni rok wykazał jednak, że mimo wszystko nie uda się komunistom wydrzeć z serc milionów chłopów idei, które tkwiąc głęboko w sercach ludzkich, okazują się silniejsze od całej potęgi komunistycznego kolosa.
Londyn, 6 czerwca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Kapusta moja dała mi bogatą gamę wrażeń przy tutejszych warunkach klimatycznych i innych. Końcowy efekt przypomina, niestety, historię o królu Popielu – wypikowaną rozsadę dosłownie w 80% myszy zjadły, a moją główną czynnością przy pielęgnacji tych storczyków było nastawianie łapek na myszy („kapkany”). To, co zostało, w tych dniach pójdzie na pole, może starczy na jakieś 10 arów. „Plan” przewiduje ½ hektara, nasz „predsediatel” wybiera się do sowchozu wyprosić jeszcze trochę rozsady, zobaczymy. Miałam możność rozmawiać z dyrektorem sowchozu – przejeżdżał „katierem” (duża łódź motorowa, ciągnąca „barże” (barki) z ciężarami) – odpowiedziano mu w rejonie, że mam zajmować się problemami agronomicznymi w moim kołchozie. Zatem zajmuję się: podlewam moją kapustę, przebieram kartofle w piwnicy, pomagam ładować skrzynki z jarowizowanymi kartoflami itd. – i czekam jakichś wiadomości co do przewidywanych zmian w kołchozie – może komendant, czy jakieś inne „naczalstwo” przyjedzie. Na razie cisza. Rybacy rozjechali się po swoich terenach, w Bogonidzie (na drugim brzegu) sadzą ludzie kartofle – a ja tkwię w zabawnie nijakiej sytuacji, jakby poza całością.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 21 czerwca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Po wysadzeniu kapusty mieliśmy 2 dni „wolne”, a obecnie dalszy ciąg bajecznego bezładu i bezrządu, którym „stoi” czy „leży” nasz rozkoszny kołchoz. Staram się do tego ustosunkowywać jak najobojętniej, przeżywając dni do niczym nie określonej przyszłości. Fizycznie czuję się, jak dziadzio mówi, po japońsku: „jako tako”, co stwarza też pewną wątpliwość: ponieważ odmówiono nam (po tylu historiach!) przyłączenia do Kurejki, problem wyrwania się stąd przedstawia nowe trudności. Jeżeli w ciągu lipca nie będzie żadnych zmian, może przecież będzie trzeba dotrzeć do tej nieszczęsnej komisji lekarskiej [...]. Najniespodziewaniej w świecie otrzymało paszporty dwoje wysiedleńców „5-cio roczników” (tzn. po odsiedzeniu lagrów z wyrokiem na 5 lat). Oczekiwanie miłych niespodzianek jest jednak mało aktywną postawą. Aktywność, co prawda, przypomina bicie głową w materac – nie w ścianę, więc nic specjalnie tragicznego.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 2 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Życie moje upływa z normalną dla wywiezionych szybkością. Dziwimy się tu zawsze, jak przemijają miesiące – znów koniec lipca! Moja obecna praca przy kapuście i kartoflach jest straszliwie niepopłatna, za I połowę lipca otrzymałam 32 rb! – gdy, jak na ironię, w tym roku rybacy zarabiają po 400 – 500 rb nawet w lipcu – jednak dopóki mam co jeść, dzięki dobroci Boskiej i ludzkiej, nie narzekam. Nerwowo czuję się na polu znacznie lepiej, niż na rybałce, jestem mniej zależna, nie ma tej masy głupich wyrostków, przeklinających na wszystkie tony lub w momentach wyjatkowo sprzyjających opowiadających wszystkie świństwa. Jest mniej sporów i nie ma tak ogłupiających czynności, jak wiosłowanie kilometrami.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 21 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Po heroicznych walkach z myszami (coś a la „Myszeida” Krasickiego lub wszelkie legendy o królu Popielu) udało mi się, dzięki Bogu i cudotwórczemu wiosennemu deszczowi, uratować tyle rozsady kapusty, żeby zasadzić 30 arów pola. [...]
Oprócz kapusty, pracuję też przy kartoflach – dorośli wszyscy są zajęci przy rybałce i sianokosie, na polu jest nas 2 kobiety i kilkoro szkolnych dzieci. Kartofle były posadzone pod „okucznik” (płużek) i obecnie płużkowane raz i znów będą jeszcze obsypane, za każdym razem przechodzimy je motykami. Ok. 1 hektara jest podkarmione sztucznymi nawozami.
Tak wygląda to gospodarstwo z prawej strony medalu. Odwrotna jego strona składa się z tak wszechstronnego bałaganu, że jego trwałość można określić i uzasadnić tylko mądrą definicją: „nierządem stoi” , „czym gorzej tym lepiej” itp. [...] Starania moje o przeniesienie idą b. niemrawo wobec faktu, że ostatecznie, po tak szalonej komedii wszystkich wiosennych wystąpień, kołchoz nasz nie został przyłączony do Kurejki, kilka rodzin niemieckich dostało pozwolenia wyjazdu do krewnych w Syberii, więc zwolnić się z kołchozu jest b. trudno. Zobaczymy.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 24 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Obecnie pracuję na sianokosach. W ogóle w tym roku przechodzę praktykę rolną. Od kosy odrzekłam się przed wstępem, trenuję więc tylko z widłami i grabiami. Na większości łąk chodzi kosiarka i grabarka, potem wały też grabarka składa na małe kupki, które nakłada się widłami na „wołokusze” z prętów i gałęzi, doskonały wynalazek, którym podwozi się siano pod sterty. Większość stert łoży się na „bałagan” – po naszemu nazywałoby się to może kozły, wiatr przewiewa pod spodem i dosusza. Składa się siano ledwie podsuszone. [...]
Obecnie 2 dni grabałam w prześlicznej okolicy z jeziorami i rzeczkami i wszelką romantycznością niedostępną dla mechanizacji, tym oryginalniejszą, że każdego roku znikającą na parę tygodni pod zalewem Jeniseju. [...]
Jeździłam do Kurejki do „mojego” sowchozu zorientować się w sytuacji [...] – jak zawsze, gotowi są mnie przyjąć na robotę..., jeśli tylko kołchoz pozwoli. To „jeśli” jest istotnie b. rozciągliwe. [...] Krążą legendy o ogólnej amnestii.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 16 sierpnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Obecnie po b. słabych sianokosach, którym deszcz przeszkadzał ustawicznie, przechodzimy do zbioru kartofli. Przy pewnym poczuciu humoru można te wszystkie eksperymenty spokojnie przechodzić – już 4 lata mijają i zawsze „jakoś to będzie”. Dziś 15 lat od początku wojny!
[...]
Obecnie „zażeramy się” na robocie fantastycznymi ilościami kartofli na wszystkie sposoby. Rybacy podkarmiają nas śledziami, które w tym roku fantastycznie idą (jeszcze więcej niż w przesłym) – Kapusta jest już b. smaczna, posyłamy już też na sprzedaż.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 1 września
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
[...] powietrze w Polsce jest zatrute. Zatrute Rosją, tym bazyliszkiem narodów. Na kim spoczną oczy Rosji, na tym wyrok konania. Powietrze jest też zatrute nienawiścią, jaką żywi 95% pracującego ludu Polski do Rosji i do ustroju. Przez blisko 10 lat nie spotkałam człowieka, co by był nie już zachwycony, ale choćby zadowolony. Nawet ci, co przyznają pozytywne znaczenie wielu dzisiejszych osiągnięć, czują, że ceną ich jest obroża. I to deprymujące, duszne kłamstwo. Przecież wszyscy kłamią, a ja sama nie wiem już, co się ze mną dzieje, co myślę, co czuję.
Warszawa, 24 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wczoraj „nieoczekiwanie” temperatura zleciała do - 47°C, dziś - 44°C [...].
Ach, jak dobrze, że dziś jest niedziela! W kołchozie teraz nie ma szczęśliwie roboty – ostatnio przez prawie 3 tygodnie byłam w komisji inwentaryzacyjnej kołchozu – zajęcie niezłe, w większej części pisanie, tylko parę dni w składzie fantastycznie nieprzyjemne – słowo to jest nieodpowiednie, ale śmiesznie powiedzieć: ubiera się człowiek najcieplej jak tylko można, na ręce oprócz wielkich rękawic futrzanych małe „perczatki” (z palcami), by można było pisać – i dłużej niż godzinę – półtory nie można wytrzymać – 2 osoby przekładają przedmioty – sieci, sprzęt itd., a 2 piszą. Potem idzie się na godzinkę grzać się i znów się idzie w skład. W pierwszy wieczór byłam tak strasznie rozbita tym marznięciem, że wolałabym prawie prać worki, co było moją poprzednią robotą.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 19 grudnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Od 15 III jestem w sowchozie [...]. Na razie pracuję trzeci dzień w cieplarni i zaczepiłam się „na kwaterę” u „strasznie bogatej” żony agronoma, który pojechał na urlop. Robota, którą mi dano, nie jest jeszcze tym, czego zasadniczo chcę, ale na początek dobre i to – będzie po wszystkich szumnych zapowiedziach zapewne coś około 600 rb [...]. Zasadniczo staram się o miejsce agrotechnika przy doświadczalnej stacji, na razie jednak nie ma „sztatów” (etatów) przy ogólnej tendencji oszczędnościowej. Zobaczymy – chwała Bogu za to, co jest, i daj Boże siły na początkową gimnastykę „fizkulturę” – na północy wszystkie najlepsze roboty zawierają w sobie: opał, który trzeba oczywiście narąbać. Lepiej jednak jest przez godzinę rąbać drzewo dla cieplarni za 20 rb na dzień, niż „topić banię” (opalać łaźnię) przez 10–12 godzin za 3 rb.
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 18–25 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Trzymam się ± w formie, ale w środku gotuję się bez bez przerwy jak piszczący samowar. Pracuję nadal w cieplarni i ciągle w nocnej zmianie – przyjemność palenia w piecu i zmywania chodników plus pewna doza rąbania drzewa i „pobiełki” pieców śmiesznie mi nie wchodzi w naturę – a jednak wydaje mi się, że muszę przebyć to lato w takiej suterenowej formie, nim okrzepnę. [...] Po tych pięciu latach siedzi we mnie lęk, niewiara w siły, pragnienie pomocy z zewnątrz, opór przed wysiłkiem. Zarabiam 500–600 rb na miesiąc, życie kosztuje mnie więcej niż w kołchozie, bo przy ciężkiej robocie musi się jeść silniej.
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 27 kwietnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Po 2 tygodniach bajecznie spokojnych – przepisywania na maszynie sprawozdań z naszego tutejszego doświadczalnego pola – postawiono mnie 10 VI na robotę jako „brygadier-agronom”. Nie jest to agronom, tylko po prostu brygadier, a tytuł służy tylko do podwyższenia stawki – otrzymuję 980 rb na miesiąc z powodu posiadania dyplomu. Roboty jest jednak straszliwie dużo, przede wszystkim bieganiny, pisaniny [...].
Komendant zapytywał Polaków o ich rodziny itd. – nie wykluczone, że mogą Polaków stąd wyprawiać na ojczyzny łono. [...] Na razie mam odłożone 100 rb na początek, będę co miesiąc odkładać na wypadek drogi. Moskwa nie dała odpowiedzi – i pewnie jej nie da, do Lwowa serduszko ciągnie niewypowiedzianie.
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 20 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
W jeden dzień zdjęto mnie z cieplarni i postawiono na doświadczalne pole, gdzie otrzymałam jako pierwszą atrakcyjną robotę bielenie paczek, w których trzeba było jarowizować jęczmień – [...] a wieczorem przyzwano mnie do kancelarii pisać na maszynie sprawozdania agronomów. 2 tygodnie „odpoczywałam”, stukając 8–10 godzin na dzień, a potem zawirowało z tym brygadierstwem. Ile „za” i „przeciw”, ile szarpaniny i wątpliwości, nim zdecydowali się na heroizm, by mnie postawić na ten wysoki urząd polowego, - a potem szaleństwo „posiewnej”, która zaczęła się dokładnie na drugi dzień mojej roboty – to przecież „Sewier” [Północ] [...]. Przy „planie” – 10 ha kapusty, kazano nam wysadzić jej 16 ha – oczywiście wszystkie rozliczenia w łeb wzięły, ludzi do roboty ograniczona ilość, mechanizacji prawie żadnej – oprócz kiepsko orzącego traktora. [...] Do tego więc roboczego dnia – od 6.30 rano po 7-mą wieczór, przychodzi wieczór „roznariadka” – rozprzydzielenie robót itd. w kancelarii do 9-tej wieczór, a potem niepojęta ilość biurokratycznej pisaniny, gdzie na każdą robotę trzeba wypisać „nariad” – zadanie z wyznaczeniem normy, a potem obliczyć procent wykonania („zamknąć nariad”), według czego oblicza się wypłatę już w buchalterii. [...] I śmieszna rzecz – taka maleńka robota, a tak urządzona, że ledwie się dyszy, że nie ma czasu raz na tydzień pójść się wykąpać, że śpi się po 4–5 godzin.
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 7 sierpnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Ostatnie 3 tygodnie chodzę z moją brygadą zakładać silos – każdego dnia idziemy na cały dzień na łąki (ok. 3-4-5 km), gdzie są wykopane jamy, w które nakłada się trawę, ubija, tratuje ją końmi i zasypuje ziemią, wracamy wieczorem. W tych dniach zacznie się już zbiór kartofli: szaleństwo północnych „żniw” – żeby wyrwać przed mrozem kartofle, kapustę i turneps (coś w rodzaju brukwi, dla bydła). Roboty jest dużo, no, ale płacą za nią, a forsę trzeba składać [...].
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 3 września
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Skończyła się dość wytężona kampania zbiorów – kartofle dały 110 q z hektara, kapusta ok. 200, prawie połowa przeszłorocznych urodzajów. Obecnie wynosimy ziemię z inspektów i zaczynamy przygotowywać jedną z największych robót tutejszych – „gorszoczki” na rozsadę. [...] W tej chwili mamy tylko 35 kobiet w brygadzie. [...]
Kwestia wyjazdu znów zawisła w powietrzu. Amnestia jest dla przestępców z czasów wojny 1940–1945, nie będąc przestępcą, nie mogę z niej skorzystać. O repatriacji także nic nie słychać. Wobec tego wydaję wszystką swą forsę: kupiłam płaszcz (700) i kożuszek (481), jeszcze kupię walonki nowe i zimy się nie boję.
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 7 października
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Nasz sowchoz. Jest to jedno z szeregu pomocniczych gospodarstw kombinatu metalurgicznego w Norylsku. Norylsk jest to „Moskwa Północy” – ponoć wielkie miasto, nowoczesne, z łazienkami itd., zbudowane rękami tysięcy, w miejscu, gdzie jest bogactwo wszelkich rud i węgiel – ok. 600–700 km na północ od nas. Dla tej północnej stolicy produkujemy kartofle i kapustę i wszystko możliwe za wszelką cenę. Chodzi bowiem o produkt. Tak tylko można sobie wytłumaczyć deficytowe kalkulacje naszego gospodarstwa. [...] nasz kombinat płaci nam, 900 robotnikom – za pracę naszą, by otrzymać od nas kartofelki, kapustę, w lecie dla przywiezionych z północy pionierów trochę ogórków i pomidorów. Trudno wchodzić w szczegóły… Sowchoz składa się z 2-ch „folwarków”: Kurejka „centralna” – ok. 70 ha ziemi ornej i nieskończoność łąk, oraz Goroszycha (ok. 18 km dalej) z ok. 360 ha areału […]. Hodowla jest postawiona na wielką skalę – kilkaset świń, może do tysiąca sztuk bydła. Chlewy myte i bielone, z klatkami z wybiegami dla prosiąt, bajecznie zdrowych i ślicznych, z przyrostem 700 gr na dzień, które to jednak gramy kosztują fantastycznie dużo groszy. W oborach jest elektryczna dojka, automatyczne poidła; - jako pasze: tysiące ton silosu, zakładanego na łąkach na 10 km w krąg w kopanych w ziemi dołach, siano, wożone do 25 km odległości, koncentraty przywożone w lecie. W jednej z cieplarń uszczelniono ściany i umieszczono w niej na zimę 500 sztuk ślicznych białych kur (jak wiandotki) też przywiezionych „skądsiś”, jaja można kupić w sklepie po ± 1 rb za sztukę, ale trzeba genialnych talentów, by się z nimi spotkać. Jest 6 cieplarni zwykłych, 2 bloczne (oszklone domy nie ogrzewane – na wiosnę kładzie się nawóz i słońce z jego pomocą daje wzrost). Gospodarstwo jest duże i bajecznie bogate – każda ilość nawozów sztucznych, setki rąk roboczych itd., tylko płatni panowie zbyt mało weń łożą serca i troski, wszystkie siły zużywając na zawiść i plotki wykwitłe na glebie zarozumiałości i ograniczoności samorobów, ludzi wielkich, nieomylnych i niedoścignionych.
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 6 grudnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
To już blisko rok od mojego przyjazdu do sowchozu! Oczywiście nie można go nazwać rajem, jednak jest to niewątpliwie niebo i ziemia w porównaniu z naszą nadrzeczną osadą. Tutaj właściwie główna rzecz, to jest tych 811 rb, które dostaję „na rękę” (pensja = 980 rb, ale na podatki idzie 170 rb). […] Północ dlatego otrzymuje tak (stosunkowo) wysokie stawki, że odzież tutaj tyle w ciągu roku kosztuje. Znowu uszyłam sobie nową fufajkę (150 rb) z praktycznego silnego materiału „khaki” i od razu z tegoż materiału będzie sukienka na robotę – musi się ± porządnie wyglądać, a równocześnie wszystko musi być ciepłe i silne. Podszyłam sobie znów stare walonki, bo nowe, czarne, są „wielce eleganckie”, ale cienkie i chłodne. […] Grudzień w tym roku był b. mroźny – prawie 3 tygodnie „poniżej” 40-stki (mróz „spada”, a nie „rośnie” na termometrze) – doszło do - 53°C […]. Dziś piątek, dzień „bani” – grzeję łaźnię raz na tydzień, dla kobiet w piątek i dla mężczyzn w sobotę – jest – 35°C, niewiasty prowadzą swoje „rebiatiszki” do kąpieli, same także nie tylko myją głowę, ale po tej rozkoszy idą najspokojniej do kina.
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 13 stycznia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
W sowchozie naszym jest ok. 400 świń w dwu chlewach, z których jeden jest b. porządnie zbudowany, z dowcipnymi wybiegami dla prosiąt […].
Nie ma koryt w klatkach […], tylko świnie wychodzą jeść do „stołowej” – mnie osobiście nie podoba się także i to, że cały chlew myje się – nie bielony i nie malowany, a deski po prostu szorowane. Wszystko razem jest utrzymane bardzo czysto, przy tym świniarka zarabia około 1400 rb, czyli tyle co starszy agronom. W „rac jonie” [dzienna dawka paszy dla bydła] są wszelkie koncentraty, i wszelkie cuda, jak witaminy „D” itp., zaś siano miele się na mączkę – jest ono też źródłem witamin, ważnym na północy przy 8-mio miesięcznej zimie. Tylko dopiero w tym roku, wskutek naszego odkrycia – pojęcie kalkulacji! – pierwszy raz zaczęto się pytać, ile kosztuje kilogram mięsa przy tej diecie? – my kupujemy je w sklepie po 19 rubli, ale pesymiści twierdzą, że kosztowało ono 37 rubli. […] Zaczyna się pewien nacisk na opłacalność produkcji, w przeciwwadze do teorii – „dać produkt za wszelką cenę”. Nie trafia jednak do przekonania fakt, że owoce w Kaliforni wozi się na drugi koniec kontynentu – tutaj my znów siejemy pomidory, które z heroicznym wysiłkiem dadzą nam za pół roku kilkanaście cetnarów owoców, których kilogram będzie kosztował 10 rb […].
Obecnie jest nowa moda – niedawno był kurs na 4 podoje na dzień – obecnie nowa moda – doić 2 razy. Jakoby tak robią w Ameryce. […] W oborach naszych jest elektryczna dojka i automatyczne poiłki, źródło dumy wielkiej. Udój jest niezły – około 3 800 1 na rok – przy 8-miu miesiącach zimy. […]
15 bm. już rok od mojego przyjazdu do sowchozu – a 5 ½ roku od wyjazdu z domu. Jaka masa przeżyć i jaka przepaść czasu – jeszcze tylko 4 ½ roku zostało?
Norylsk, Kraj Krasnojarski, 11 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
O 10 rano wszyscy pracownicy Muzeum zebrali się w palarni, aby słuchać przez radio pogrzebu Bieruta. Gazety piszą, że przy odwiedzinach jego trumny była „cała Warszawa”, a na pogrzebie „cała Polska”.
Opowiada się wzruszające szczegóły o staruszkach niosących kwiaty etc. Możliwe, że śmierć wyzwala w naszym narodzie wspaniałomyślne uczucia, możliwe, że Bierut umiał sobie zaskarbić względy tzw. szarego człowieka (o czym się, owszem, słychiwało), a możliwe, że to tylko pęd sensacji, a nawet chęć zobaczenia go wreszcie umarłym, i to w tajemniczych okolicznościach.
Nieborów, 16 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wciąż trwa mróz i lodowaty pohzdniowo-wschodni wiatr, nawet w słońcu zamrażajego tchnienie.
Rzadko się zdarza, żeby czyjaś śmierć wywołała tyle dowcipów i anegdotek, co śmierć Bieruta. Nie mówiąc o improwizowanych allokucjach dających się słyszeć w ogonkach i na ulicy. Ktoś słyszał, jak marznąca w ogonku „do masła” kobieta psioczyła, że „żyć jej się już nie chce”, a ktoś z „ogonkowiczów” zawołał: „Jedź pani do Moskwy, to panią w salonce przywiozą już gotową”. A ludzie mówią, że gdy rząd po śmierci Stalina zmienił nazwę Katowic na Stalinogród, Sowiety chcąc się odwdzięczyć postanowili po śmierci Bieruta nadać polską nazwę Moskwie; zamiast Moskwa – Często-chowa. I mówią, że „ta grypa to lipa, to zapalenie płuc to puc, a ten zawał to kawał”. I że, gdy zaszła kwestia, kto ma towarzyszyć Chruszczowowi w drodze z pogrzebu Bieruta do Moskwy, każdy bał się jechać, wreszcie orzeczono, że Cyrankiewicz może jechać, bo jemu włos z głowy nie spadnie (jest całkiem łysy). Że po śmierci Piłsudskiego został przynajmniej Rydz, a lepszy Rydz niż nic; a po śmierci Bieruta został Ochłap (sekretarzem partii został Ochab). Opowiadają i więcej, ale nie wszystko zapamiętałam.
Przeżywa się teraz rzeczy dziwne. Niby dla nas, którzyśmy od początku wiedzieli i widzieli to wszystko, co się teraz publicznie odsłania, powinny to być rzeczy radosne. Ale jakież możemy złożyć świadectwo tego, żeśmy widzieli i wiedzieli, kiedy byliśmy skazani na milczenie i tylko najbliżsi znali nasze serca i myśli. Wszyscy dziś będą przedmiotem fałszywych sądów, bo zafałszowana została sama władza sądzenia.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Z wielką uwagą obserwuję IX Wyścig Pokoju Warszawa–Berlin–Praga. Wyniki XI etapu Tabor–Brno wprowadziły mnie co najmniej w zdumienie.
Nie trzeba być wielkim znawcą sportu, aby domyśleć się, że XI etap był po prostu z góry „zrobiony”. Dnia poprzedniego prasa donosiła z wielkim optymizmem, że nasi wszyscy kolarze czują się doskonale, są w formie i szykują się do zaciętej walki na dwóch ostatnich etapach. I nagle – o dziwo, tak biedacy osłabli w ciągu nocy, że w ogóle nie próbowali pogoni za czołówką.
Jasno widać, że na XI etapie, nasi sympatyczni zawodnicy jechali wg zasady: „nam jechać nie kazano”. Jeszcze jednym dowodem, że drużyna radziecka musiała wygrać zespołowo, jest fakt, że Kolombet, który jest również w doskonałej formie i który miał tylko o niecałe dwie minuty czas gorszy od Królaka, nagle zrezygnował ze zwycięstwa indywidualnego na poprzednim etapie i uplasował się na tzw. drugiej linii. To jest skandal nie wymagający wielu komentarzy, bo i po cóż? Co się zmieni? Fakt pozostanie faktem.
Dziwię się tylko naszym kolarzom, którzy poszli na tego rodzaju „machlojki”. Tłumaczy ich tylko to, że warunki życia są bardzo ciężkie, a tego rodzaju „występ” musiła się im doskonale opłacić. Niepoślednie znaczenie odegrał tu również czynnik wychowawczy. Nasi sportowcy przyzwyczajeni są do tego, że zawodnicy radzieccy muszą być zawsze lepsi od nich.
Warszawa, 16 maja
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Codziennie bądź to za jakimiś potrzebami, bądź to z nudów – wychodzę na miasto. [...]
Wiele, wiele tu rzeczy mi się nie podoba, i Dworzec z bezsensownymi hasłami „Niech żyje Zw.[iązek] Radziecki niezłomna rękojmia na całym świecie!” i „Ruch” na Stalina z numerami „Po prostu”, które tu leżą jeszcze w sobotę z poprzedniej niedzieli [...] i Poczta Główna, gdzie stać i 40 min. to nie tak dużo, i trawniki. O trawniki to osobny rozdział mógłby być do wielkiego dzieła. Z trawników babcie przygodne rwą naręcza trawy koszami, kozy zresztą same tu się pasą, młodzi grają w piłkę, ludzie zaś chodzą po całych trawnikach [...].
Nuda w przeciętną niedzielę, nuda w przeciętny dzień. Tu nie widać Partii, bo dawni partyjni działacze, dziś sekretarze i członkowie znów się modlą, znów odwiedzają gremialnie olbrzymie kościoły opolskie, które o wiele szybciej przebudowuje się niż kino „Odra”. [...]
Nie ma gdzie w zimie iść – kino wystarczy na dwa dni w tygodniu, teatr raz w miesiącu i wszystko, a potem plotki z żoną, rodzina, i książka, gazeta „Panorama”, „Przyjaciółka”, „Kobieta i Życie”, „Tygodnik Powszechny”, „Głos Katolicki” i modlitwa „Zmiłuj się Boże nad Opolem, nad naszym życiem...”
Rano i po południu – ruch w Opolu, rowery, rowery, rowery (jedzie koło za kołem – jak tu się mówi na rower) – wszyscy ciągną do pracy i potem z powrotem. Przejadą rowery, zaczyna się cisza, błogi sen. śpi miasto, ojcowie miasta, MO i mieszkańcy.
Opole, 8 sierpnia
Adam Leszczyński, Sprawy do załatwienia, Listy do „Po Prostu” 1955–1957, Warszawa 2000.
Rano MSW ogłosiło, że w większości broń została złożona. Wobec jednak dalszych zbrojnyc akcji użyte zostały wojska dla oczyszczenia miasta. Od godz. 10 rano do odwołania obowiązuje zakaz wychodzenia na miasto.
[...] Położenie na prowincji bardzo ciężkie i poważne. [...]
Ambasador radziecki [Jurij] Andropow w rozmowie telefonicznej ze mną, dając wyraz zadowoleniu z rozwoju sytuacji w Polsce, potwierdził bardzo wielkie ilości zabitych i rannych oraz konieczność pomocy dla rannych i rodzin zabitych.
[...]
Wojsko węgierskie wezwano nie podpisanymi ulotkami do spełniania rozkazów dowódców, do walki przeciw kontrrewolucjonistom, o przywrócenie porządku.
Oceniamy sytuację jako poważną w dalszym ciągu. Wystąpienia zbrojne popiera znaczna część ludności w tej intencji , że wypowiada się za demokratyzacją, walką z wypaczeniami, za ustanowieniem prawidłowych stosunków ZSRR, a nie przeciw ustrojowi i władzy ludowej. Elementy antyrewolucyjne i antyludowe wykorzystują sytuację przeciw demokracji ludowej, ustrojowi ZSRR.
Budapeszt, 27 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Sprawę badała komisja niemiecka, później radziecka, później sąd norymberski — i nie rozstrzygnęli. Później zajęła się tą sprawą komisja w USA, przeprowadziła badania i powiedziała, że wszystko wskazuje na odpowiedzialność radziecką. A wy teraz żądacie konkretnego stanowiska ode mnie. Jakie to może być stanowisko? Tutaj ani partia, ani rząd nie mogą zająć stanowiska. Gdybym dysponował sprawdzonymi faktami, nie wahałbym się zwrócić do Związku Radzieckiego i powiedzieć: tyle zbrodni było popełnionych przez Stalina, przyznajcie się i do tego, to przyczyni się do umocnienia naszych stosunków ze Związkiem Radzieckim. Ale przecież w takich sprawach nie można operować domysłami...
Inna sprawa: nawet gdybyśmy ustalili fakty i doszli do wniosku, do jakiego doszła komisja w USA, że sprawcami tych zbrodni są władze radzieckie, czy rzeczywiście jest to potrzebne dla nas, dla naszych stosunków? Czy jeszcze ten nowy cierń do tej cierniowej korony, którą myśmy byli otoczeni i ludzie radzieccy też, czy jest to potrzebne i wskazane? Nie jest to potrzebne i nie jest to wskazane. My nie zrobimy ani jednego kroku o charakterze demonstracyjnym w stosunku do Związku Radzieckiego.
Warszawa, 29 października
Zbigniew Mielecki, Dowody zbrodni katyńskiej odnalezione w Polsce w latach 1991–1992, „Zeszyty Katyńskie” nr 2, 1991, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
W związku z różnymi plotkami rozsiewanymi po kraju a szczególnie w Warszawie, o tym, jakobym ja wspólnie z Tow. Rokossowskim miał przygotowywać pucz wojskowy, o tym, że zostałem aresztowany i znaleziono u mnie listy ludzi, którzy mieli być rozstrzelani, o tym że ja jestem odpowiedzialny za rozstrzelanie 19-tu oficerów, że z mojego rozkazu podciągnięto wojska pod Warszawę.
Proszę BP o stworzenie komisji dla zbadania sprawy i oczyszczenia mnie z tych straszliwych oskarżeń.
Jeszcze raz bardzo usilnie proszę o zbadanie tych spraw, gdyż żyć w warunkach takich ciężkich oskarżeń jest niemożliwe.
Warszawa, 29 października
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
A więc – po rozmaitych perypetiach, protekcjach, zaklęciach – jestem na pokładzie samolotu odwożącego do Budapesztu kolejny transport polskiej krwi i lekarstw. Pod skrzydłami – bezbrzeżna Syberia chmur. Potem następuje przejaśnienie, widać zardzewiałe pola, nieruchome drogi i tory, Węgry.
[...]
... Lądujemy na prawie pustym lotnisku. Otacza nas grupa zbrojnych cywilów i żołnierzy z trójkolorowymi opaskami i naszywkami. Niektórzy mają swoje naszywki na krepowej, żałobnej podkładce. Wolimy nie pytać, co to znaczy.
[...]
Ciemna, pusta ulica. O kilkadziesiąt metrów od nas majaczą czarne kadłuby czołgów.
– Stoj, kto idiot?
Żołnierzyk kuli się z zimna i strachu, ma białe, rozbiegane oczy, zgrabiałymi palcami przewraca kartki naszych niepojętych paszportów. zdaje się, że nie bardzo dociera do niego tłumaczenie, kim jesteśmy i po co idziemy o tej porze do parlamentu. ale w końcu macha ręką:
– Prochodi!
Znowu długa, pusta ulica, ale jaśniejsza i szersza. Na rogach tabliczki z wydrapaną nazwą. To jedna z głównych ulic Budapesztu – Andrassi-ut. Zdrapane litery składały się na nazwisko Józefa Stalina.
Idziemy niezupełnie pewni kierunku. Rzadko spotykamy przechodniów, za to co pewien czas mijają nas w grzechoczącym pędzie szczelnie zatrzaśnięte samochody pancerne. sprawiają wrażenie nieobsadzonych przez człowieka, żyjących samodzielną energią mechanizmów, kontaktujących się ze światem jedynie czułkami luf. Mimowoli przysuwamy się do murów.
Znowu pusto. Przyśpieszamy kroku. Na końcu ulicy zgromadzili się jacyś ludzie. zanim jednak docieramy do nich, z przecznicy wypada motocykl, na którym siedzą dwaj oficerowie węgierscy. Błyskawicznie, jak w sztuce karcianej, rozwija się talia białych ulotek – motocykl zawraca i znika – ulotki powoli upadają na bruk. Tekst jest krótki, niewyraźnie odbity na powielaczu, z paru znajomych węgierski h słów nie potrafimy wyłowić sensu. Zbliżamy się do grupki, którą dostrzegliśmy z daleka – są to młodzi chłopcy, niektórzy też mają w rękach te same ulotki.
– Sprechen Sie deutsch? Parlez vous franais? Speake you english?
Okazuje się, że chłopcy znają trochę rosyjski – tylko ten język był wykładany w szkołach. Kiedy dowiadują się, kim jesteśmy, zapraszają nas do jakiegoś małego mieszkanka, o ścianach obwieszonych mnóstwem fotografii rodzinnych. Zjawia się gospodarz- krępy, wąsaty robotnik. Ściskając nam dłonie, wymienia jedno z pospolitych węgierskich nazwisk. częstujemy się wzajemnie papierosami - i któryś z chłopców przystępuje do tłumaczenia ulotki. Jest ona podpisana przez grupę wojsk artylerii przeciwlotniczej, zawiera zaś przede wszystkim żądanie opuszczenia Budapesztu przez Rosjan jutro do godziny 12-ej.
– Wszyscy tego chcemy – komentuje nasz kilkunastoletni tłumacz. – To najważniejsze.
Inni zgodnie kiwają głowami. Gospodarz z wahaniem pyta o Polskę i wbija w nas wzrok pełen nadziei...
Budapeszt, 30 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Znowu błądzenie po nieznajomych ulicach. powstańcze posterunki, życzliwie wskazujące drogę. Jakieś auto z wydętym niby żagiel trójkolorowym sztandarem. Dwaj młodzi oficerowie, odprowadzający nas prawie do celu. i wreszcie – wielki, pusty, ciemny plac przed kopulastym masywem parlamentu. Obchodzimy go ze wszystkich stron, szukając wejścia.
[...]
Teraz główne wejście jest zamknięte i głuche. Żadnego innego też nie potrafimy znaleźć. Gotowiśmy już zrezygnować, kiedy cicho podjeżdża jakieś auto. Krzysztof dopada drzwiczek i po francusku zaczyna tłumaczyć siedzącemu obok szofera pasażerowi, że jesteśmy polskimi dziennikarzami i chcemy się dostać do parlamentu, aby porozmawiać z kimś z członków rządu. Pasażer – niewysoki, młodo wyglądający brunet – uśmiecha się:
– Par exemple, avec moi?
I po chwili jesteśmy w parlamencie.
Nasz rozmówca nazywa się Géza Losonczy. Jest znanym działaczem lewicy komunistycznej, przez szereg lat odsuwanym i prześladowanym. Ministrem stanu i członkiem ścisłego gabinetu został dopiero dzisiaj. [...] Dość długo błądzimy razem z nim po mrocznych korytarzach, pełnych purpury i secesyjnych złoceń. Jest coś niesamowitego i groteskowego zarazem w tym opuszczonym przez ludzi cesarsko-królewskim przepychu. Słabo pełgające kandelabry rozsnuwają widmowe cienie. Dywany tłumią nasze kroki. Wydaje się, że kiedy odwrócę głowę, dojrzę kogoś bezszelestnie stąpającego za nami. Człowieka? Historię?
Ale oto duży, oświetlony pokój, pełen tytoniowego dymu. Tutaj oraz w dwu przyległych gabinetach pracują członkowie rządu, a wraz z nimi – kilku literatów i dziennikarzy. Do pokoju ciągle ktoś wchodzi, nie prężący się na baczność żołnierze, robotnicy z wypisanymi na kartkach z zeszytu postulatami, nieogoleni studenci. Nikt nie sprawdza przepustek, nie mówi: „zaraz was zamelduję”, każdy zmierza prosto do tego, z kim chciał rozmawiać. Rozmowy toczą się na stojąco, pośrodku pokoju i we wszystkich jego kątach. Ktoś telefonuje, ktoś oparł się o parapet i dużymi, nerwowymi literami zapisuje kartki notesu. [...]
Nasz wywiad jest chaotyczny i nie ma w nim ciągłości. Coraz to zjawiają się nowi rozmówcy, poprzednich odwołuje ktoś do innych zajęć. Rozmawiamy o wszystkim: o charakterze węgierskiej rewolucji, o krystalizującym się programie rządu jedności narodowej, o postulatach komitetów rewolucyjnych, o perspektywie na najbliższe godziny i dni.
Budapeszt, 30 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Opuszczamy parlament, chociaż proponują nam, abyśmy zostali do rana – na mieście może być nie najbezpieczniej. Kiedy się jednak upieramy, otrzymujemy eskortę – dwóch żołnierzy z automatami i ruszamy. Na dole trafiamy przez omyłkę do jakiejś sali, gdzie cały oddział żołnierzy układa się pokotem do snu. Kiedy jest ich tylu, szczególnie rzuca się w oczy identyczność węgierskiego umundurowania z radzieckim. Nic wszakże nie pomogło: rewolucja zerwała pagony, przypięła trójkolorowe kokardy – i armie wczoraj bliźniacze stanęły naprzeciw siebie...
Na ulicy spotykamy tych samych oficerów, którzy przed kilkoma godzinami wskazali nam drogę do parlamentu.
– No jak, rozmawialiście z rządem? Co mówią – czy Rosjanie wyjdą z Budapesztu?
– Mówią, że wyjdą.
[...]
Gęstnieje budapesztańska noc, pochłania wszystko: drobne sylwetki wartowników, brutalne kontury czołgów, zwisające z domów trójkolorowe i żałobne flagi. Jest cicho – ani szczęknięcia gąsienicy, ani wystrzału, ani jęku.
Budapeszt, 30/31 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Dziś około południa grupy ludności Budapesztu ze sztandarami narodowymi i żałobnymi manifestowały milcząco w pochodach w kilku rejonach miasta. Wraz z manifestacjami powstała strzelanina i wybuchy granatów. Nad miastem pojawiły się samoloty patrolujące, a po ulicach patrole radzieckich aut pancernych. Czołgi radzieckie pozostają na pozycjach. Drogi wyjściowe z miasta kontrolują oddziały radzieckie. W mieście coraz więcej milicji robotniczej. Ruch ludności na placach i ulicach bardzo wzmożony.
Budapeszt, 30 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
My, Żołnierze Wojska polskiego [Polskiego – od red.] zwracamy się z prośbą do Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i domagamy się skrócenia służby wojskowej w wojskach Art. Op. lot. z trzech lat służby ponownie na dwa lata. Gdyż w zupełności uważamy, wystarczy dwuletnia służba wojskowa.
Również domagamy się zlikwidowania doradców Radzieckich w Wojsku polskim [Polskiego – od red.]. Oraz wycofania jednostek radzieckich stacjonujących w Polsce do Związku Radzieckiego. Żądamy zniesienia spółdzielń produkcyjnych, gdyż to jest gnębienie i ciemiężenie chłopa. Oraz żądamy zniesienia obowiązkowych dostaw dla państwa. Gdyż chłop sam nie zużyje, lecz nadwyżkę sprzeda. My żołnierze jw. 56.62 popieramy nowo wybrany Rząd Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i Komitet Centralny z Władysławem Gomułką na czele. Popieramy bohaterski Lud węgierski, który walczy o swoją wolność i niepodległość.
Żądamy w Polsce całkowitej niepodległości i suwerenności. Jesteśmy gotowi za to przelać krew.
Precz z dyktaturą.
Pisali żołnierze J. W. 56.62 „A”
Hel
30 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Przyszła Hanka. Zmęczona, niewyspana. Marian wsiadł na nią:
– Dziewczyno, co ty wyprawiasz?
Hanka próbuje się tłumaczyć: w gmachu byłego „Szabad Nép” nadawała dalekopisem korespondencję do Warszawy. Zrobiło się bardzo późno, nie miało sensu nocą wracać do hotelu. Została do rana, powstańcy zaopiekowali się nią: nakarmili, przyciągnęli miękki fotel, przykryli jakąś zerwaną portierą czy firanką.
Hanka jest niewyczerpaną entuzjastką. Czasem to męczy, ale niekiedy – zaraża. Bez takich ludzi jak ona, zawsze z nieomylnym zapałem angażujących się po stronie słusznej sprawy, niemożliwe byłyby rewolucje. W Budapeszcie musi być wiele jasnowłosych węgierskich Hanek. Nie dziwię się, że jest całym sercem z nimi, że dumnie obnosi przypiętą do piersi trójkolorową kokardę.
Budapeszt, 31 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Południe. Z Budapesztu wytaczają się ostatnie radzieckie czołgi. Na ulicach – tłumy. A mury, wystawy, tablice ogłoszeniowe krzyczą koślawymi literami: „Nie wierzymy Imre Nagyowi!”, „Rosjanie – do domu!”, „Strajk powszechny aż do wycofania się Rosjan z całych Węgier!”.
Gdzieniegdzie widać ślady niedawnych walk. Narożnik pocięty kulami, kostka wydarta z bruku, chodnik usłany szkłem. Zwracają uwagę pozbawione szyb wystawy sklepów, na których w nienaruszonym porządku ustawione są buty, zabawki, butelki wina. Nie sięga po nie żadna chciwa ręka...
Ale oto księgarnia towarzystwa przyjaźni węgiersko-radzieckiej. Przyjaźń tę rozstrzelano i rozdeptano czołgami. Teraz przed zdemolowanym lokalem wygasa długi, płaski kopiec z książek. W popiele świeci jakiś osmalony strzęp. Poznaję po charakterystycznym druku: „O trwały pokój, o demokrację ludową...”.
Budapeszt, 31 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Usiłujemy uchwycić sens niezliczonych ulotek i odezw, gęsto rozplakatowanych na ulicy. W jakimś brudno powielonym apelu powtarza się nazwisko [Józsefa] Mindszentyego [prymasa Węgier] – chodzi o jego uwolnienie, które zresztą podobno dziś się już urzeczywistniło. W poprzek odezwy ktoś napisał czerwonym ołówkiem: „Nem kell kommunizmus!”. Ten sam odręczny napis spotykamy jeszcze kilkakrotnie. Zagadnięty przez nas starszy pan w podniszczonym paletku i wyrudziałym kapeluszu zna niemiecki i ochoczo wyjaśnia:
– To znaczy „nie chcemy komunizmu”.
Po czym z własnej inicjatywy dodaje:
– Nikt u nas nie chce komunizmu. Od najmniejszego dziecka do starca, nikt nie chce komunizmu. Mamy go dość na zawsze!
Budapeszt, 31 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Pusty, krótki zaułek. Tylko u jego obydwu wylotów stoją spore grupy ludzi, którzy w milczeniu obserwują uzbrojonych chłopaków z trójkolorowymi opaskami, oblegających jakiś dom. O kilka kroków czeka otwarty samochód.
To trwa polowanie na ukrywających się awoszów [funkcjonariuszy węgierskiej służby bezpieczeństwa]. Podchodzimy bliżej w chwili, kiedy gwardziści wywlekają z klatki schodowej dwu bladych mężczyzn w cywilu. Jedni i drudzy wyglądają na nie więcej niż dwadzieścia lat.
[...]
Powstańcy wpychają awoszów do samochodu, po czym sami się ładują, otaczając aresztowanych ze wszystkich stron. Samochód rusza. Ludzie zgromadzeni u wylotu ulicy zaczynają krzyczeć i groźnie wymachiwać rękami. Powstańcy podnoszą zaciśnięte w dłoniach rewolwery, zasłaniają awoszów przed złorzeczącym tłumem. Samochód powoli przebija się przez niechętnie ustępującą ludzką ścianę.
Budapeszt, 31 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
W Budapeszcie noc bez działań zbrojnych. Rano również spokój. Większość wojsk radzieckich wycofała się przed świtem z Budapesztu. Pozostałe, które znajdują się przed ambasadą radziecką, MON i MSW opuszczą Budapeszt w ciągu dnia dzisiejszego. Rząd stwierdził, że zarzuty przeciw Mindszenthyemu [Józsefowi Mindsztyemu – od red.] były bezpodstawne, a zarządzenia wobec niego bezprawne. Mindszenthy [József Mindszenty – od red.] objął urząd prymasa węgierskiego. Powstał Komitet Centralny Węgierskiej Partii Socjaldemokratycznej.
Budapeszt, 31 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Rano przyszli studenci, znajomi któregoś z naszych dziennikarzy. Wśród nich – drobna, puszystowłosa dziewczynka z wielkim automatem, groźnie wystawionym lufą do przodu. Zapytana, czy umie strzelać, bardzo się rozgniewała.
Budapeszt, 1 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Przechodzę przez plac, na którym pierwszego dnia rewolucji zwalili go z piedestału. Dokładniej, przecięli acetylenem na wysokości kolan. Został pomnik jedyny w swoim rodzaju: para ogromnych butów na wysokim postumencie. Z prawej cholewy sterczy jeszcze filuterny wiecheć – zaprasza nowego chętnego, aby wlazł w te buty...
Ten, do którego należały one dawniej, przeniesiony został o kilka ulic od placu swego imienia I ciśnięty na bruk. Głuchym echem rozlega się miarowe kucie. Mosiężny gigant zamienia się w kupę nieforemnych odłamków.
Każdy chce mieć na pamiątkę kawałek Stalina.
Budapeszt, 1 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Historyczny zwrot dokonany na VIII Plenum Komitetu Centralnego PZPR postawił przed Partią i narodem nowy program, który nowe kierownictwo partii wciela w życie i wcielać będzie przy aktywnym udziale klasy robotniczej i całego narodu.
Jedność, spokój i rozwaga, jakie społeczeństwo polskie wykazało w przełomowych dniach VIII Plenum, pozwoliły nam ukształtować stosunki między Związkiem Radzieckim a Polską zarówno w płaszczyźnie państwowej, jak i partyjnej na zasadach suwerenności, równości praw i przyjaźni. Doniosły ten fakt stwarza podstawy do umocnienia sił socjalizmu, do umocnienia sojuszu polsko-radzieckiego.
[...]
Rozmieszczenie, liczebność oraz wszelkie ruchy jednostek radzieckich w Polsce będą uregulowane w porozumieniu z Rządem Polskim i za jego zgodą. W tych warunkach pobyt wojsk radzieckich na naszym terytorium w niczym nie będzie uszczuplać naszych praw do rządzenia się według własnego uznania we własnym kraju.
Odzywają się tu i ówdzie głosy, domagające się wycofania jednostek Armii Radzieckiej z Polski. Kierownictwo partii podkreśla z całym naciskiem, że żądania takie w obecnej sytuacji międzynarodowej uderzają w najżywotniejsze interesy naszego narodu i godzą w polską rację stanu.
[...]
W sytuacji, kiedy próbują podnosić głos elementy reakcyjne, wysuwające prowokacyjne hasła, godzące w sojusz polsko-radziecki, kiedy tu i ówdzie zdarzają się nierozsądne, nieodpowiedzialne wystąpienia, klasa robotnicza i wszyscy świadomi obywatele winni im dać zdecydowwany odpór w imię niepodległości kraju i zdobyczy socjalizmu.
Dziś nie czas na manifestacje i wiece.
Spokój, dyscyplina, poczucie odpowiedzialności, skupienie się wokół kierownictwa partii i władzy ludowej dla realizacji naszej słusznej polityki w tym trudnym i przełomowym okresie – są najważniejszym nakazem chwili.
Warszawa, 1 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Pierwszym i naczelnym obowiązkiem rządu polskiego i naszej partii, świętym obowiązkiem każdego Polaka i całego społeczeństwa jest troska o nasze państwo, o nasz naród.
[...]
Jako niewielki kraj nie byliśmy w stanie obronić się sami przed niemieckim najazdem, a wiemy dobrze, co taki najazd oznacza. Sami nie załatwimy ostatecznie sprawy naszych Ziem Odzyskanych. Sojusz ze Związkiem Radzieckim, oparcie o wielką siłę mocarstwa radzieckiego jest koniecznością państwową i narodową Polski. Sojusz ze Związkiem Radzieckim jest Polsce niezbędny dla budowy socjalizmu. To nie jest sprawa takich czy innych uczuć. To jest sprawa rozumu, sprawa polskiej racji stanu.
Istnieje całkowita zbieżność interesów państwowych Polski i ZSRR w sprawie Niemiec. Militaryzm niemiecki był i jest groźbą zarówno dla naszego kraju, jak i dla kraju radzieckiego. Póki problem Niemiec nie będzie rozwiązany przez cztery mocarstwa – póty wojska radzieckie będą przebywały na terytorium NRD, a dla zabezpieczenia linii komunikacyjnych – także na terytorium Polski. Może to się nam nie podobać, ale to jest konieczne i niezbędne tak samo dla bezpieczeństwa naszego kraju, jak i dla bezpieczeństwa ZSRR.
Warszawa, 2 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Trochę odrapaną, ale dzielną warszawką wyruszamy o świcie w kierunku północnozachodnim.
Nasza czteroosobowa ekipa dziennikarska z Hanki, Mariana, Zygmunta i mnie. Jedzie też z nami […] dobroduszny szczerbaty Istvan – to on właśnie wystarał się o wóz – i kierowca Béla, wesoły przystojniak, podobny do bohaterów filmów włoskich. Niestety, nie ma takiego języka, w którym moglibyśmy się z nim porozumieć […].
Mimo wczesnej pory, na mieście ruch. Jacyś ludzie zamaszyście zmiatają z chodników odłamki szkła, inni naprawiają szyny tramwajowe, podnoszą wywrócone wagony. Mijamy grupki robotników z przewieszonymi przez ramię torbami – wygląda na to, że idą do pracy, ale trudno uwierzyć w tak szybki odzew na wczorajsze apele. Pytamy Istvana, co o tym sądzi – jego z kolei dziwi nasza nieufność: naturalnie, że idą do pracy!
Wyjeżdżamy w wąskie uliczki Budy, z początku wielkomiejskie, z szyldami i wystawami, później coraz skromniejsze, ani na chwilę nie przypominające jednak slumsów, które widziałem na peryferiach innych stolic. Łagodnie i niepostrzeżenie ulica przechodzi w szosę, otoczoną rzadkimi szeregami jesiennych, pokrytych szronem, ale na wpół jeszcze zielonych buków i dębów.
Ogarnia nas nieoczekiwana wesołość. Czujemy się tak, jak gdybyśmy przekroczyli nie tylko granicę miasta, ale również – granicę nieznośnego napięcia nerwowego, w którym żyliśmy od kilku dni, długich jak lata. Spokojny, nudnawy, „politycznie obojętny” krajobraz wiejski wyzwolił w nas znienacka nieodpartą potrzebę zapomnienia o trudnej historii, której jesteśmy świadkami, oddania się myślom pogodniejszym, łatwiejszym, po prostu: nie tutejszym. Zaczynamy oplotkowywać swoje redakcje, potem prześcigamy się w opowiadaniu najstarszych i najgłupszych kawałów, wreszcie Zygmunt intonuje jakąś nonsensowną piosenkę: „Oj, mambo, mambo Italiano…”. Nie zna, naturalnie, dalszych słów, ale to nam nie przeszkadza, wszyscy podchwytujemy: „Oj, mambo…” Istvan i Béla również nam towarzyszą.
Tymczasem warszawka energicznie pożera kilometry. Mijamy dymiące kominy Tatabánya – znanego ośrodka górniczego, który w dniach powstania dał Budapesztowi jedną z najdzielniejszych drużyn bojowych. Okrążamy wąskie jeziorko Tata i wjeżdżamy na szosę, prowadzącą do miasta Komárom – węzła kolejowego na granicy czechosłowackiej.
„Oj, mambo, mambo Italiano…”
I nagle piosenka grzęźnie w gardle. Z przeciwnej strony przybliża się znajomy warkot. Zwalniamy bieg i zjeżdżamy na prawo, prosto pod krzywy ganek niedużej wiejskiej karczmy. Zielony pancerny stwór przemyka obok nas i ginie za horyzontem.
Budapeszt, 3 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Od rana straszna wiadomość: Związek Radziecki zajął Węgry. Walki toczą się jeszcze na prowincji, ale sprawa jest już przegrana. Może to się odbić także na naszych losach — i nawet na losach świata, bo sprawa Węgier weszła pod obrady Rady Bezpieczeństwa [ONZ].
Przeczuwam rzeczy najgorsze, obym się mylił.
W tej chwili telefonowałem do [Tibora] Csorby, węgierskiego pisarza. Jest on w rozpaczy. Walki w Budapeszcie trwają. Siły są nierówne na korzyść Związku Radzieckiego. Radio podało w południe wiadomość o zajęciu Budapesztu przez armię sowiecką. Powstał nowy rząd, który zażądał pomocy Sowietów. W Radzie Bezpieczeństwa trwają obrady nad sytuacją Węgier.
Warszawa, 4 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
…W mój głęboki sen wtargnęło coś z zewnątrz – nie umiem sobie uprzytomnić co, nie chcę otworzyć oczu, usiłuję opaść z powrotem na to nieogarnione zmysłami dno, na którym znajdowałem się tak krótko. Ale uparte coś dobija się do mnie coraz natarczywiej. Niechętnie ulegam i zaczynam nawiązywać kontakt ze światem. I nagle dociera do mnie to, co przerwało mój sen: miarowe dudnienie artylerii.
W tej samej chwili ktoś nieubrany wbiega do pokoju:
– Wstawaj! W Budapeszcie znowu wojna!
…Z rana, poprzez huk artylerii, warkot broni pancernej, szyderczy gwizd odrzutowców, przedzierały się jeszcze ostatnie radiowe protesty i apele rządu Nagya.
Odczytano również w kilku językach krótkie, przejmujące orędzie pisarzy i intelektualistów węgierskich do narodów świata, zakończone trzykrotnym: „Pomóżcie! Pomóżcie! Pomóżcie!”.
Potem radio zamilkło, aby odezwać się dopiero pod wieczór – głosem Janosa Kadara.
Kadar przedstawił się jako premier nowego rewolucyjnego rządu robotniczo-chłopskiego, który obejmuje władzę w związku z tym, iż słaby rząd Nagya coraz bardziej ulegał elementom wstecznym, faszystowskim. Chodzi o ocalenie demokracji ludowej na Węgrzech, o socjalizm. W związku z tym nowy rząd zwrócił się o pomoc do sojuszniczej armii radzieckiej…
[…]
Na tym komunikacie kończy się w radiu polityka – i następuje wiązanka popularnych melodii operetkowych.
Ale za naszymi oknami polityka trwa – słyszymy jej głuche dudnienie cały dzień i całą noc bez przerwy.
Budapeszt, 4 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Połączenie telefoniczne z Warszawą przerwane. Może jakimś cudem działa dalekopis? We trójkę z Hanką i Krzysztofem próbujemy przedostać się do gmachu dawnego „Szabad Nép”.
Puste jesienne ulice. Czarne, nagie drzewa, chodniki usłane żółtymi i rdzawymi liśćmi. Jest sucho, nawet słonecznie, ale zimny wiatr przewierca na wskroś.
Tu i ówdzie wtulone w podjazdy domów grupki mieszkańców. Na ulicy Damjanich zagadujemy taką grupę. Zwięźle wyjaśniają, gdzie toczą się walki i jak należy iść dalej, ale rozmowy na ogólniejsze tematy nie podejmują. Do Budapesztu powrócił strach.
Dalej idziemy ulicą Dob. Parokrotnie spotykamy zbrojne oddziały żołnierzy węgierskich i cywilów. Idą w odwrotnym kierunku. Wycofują się? gdzieniegdzie w załomach muru stoją butelki z benzyną, oznaczone czerwonymi szmatkami. Im bliżej do Lenin körut, tym więcej ludzi – z bronią i bez. A oto i Lenin körut – szeroka arteria stołeczna. Uliczkę, po której przyszliśmy (jedną z wąskich przecznic arterii), oddziela od Lenin körut barykada – dość niepokaźna, zrobiona z bezładnie spiętrzonych desek i drągów. Taką samą widać naprzeciwko, po drugiej stronie szerokiej ulicy. Samą zaś Lenin körut przegradza w poprzek porządniejsza barykada, ułożona głównie z kostki, wyrwanej z jezdni. Dochodzimy jedynie do pierwszej barykady. Sporo tu ludzi, którzy rozmawiają z nami dość podejrzliwie. Jeden, z granatem za pasem, dopytuje się, po co właściwie chcemy iść w tamtym kierunku, kiedy tam strzelanina, Rosjanie. O gmach „Szabad Nép” toczą się walki. Nasze „lengyel újságiró” tym razem nie trafia nikomu do przekonania.
Zawracamy. Jesteśmy jeszcze stosunkowo niedaleko od barykady na Lenin körut, kiedy zatrzymuje nas pośpieszny tupot nóg. Kilku uzbrojonych chłopaków z opaskami. Są bardzo młodzi – raczej uczniowie niż studenci. Jeden coś do mnie mówi i z gestu rozumiem, że każe wyjąć ręce z kieszeni. Dogadać się z chłopakami trudno –niemieckiego nie znają, po rosyjsku nie ryzykujemy. Wreszcie okazuje się, że któryś z nich trochę rozumie po francusku. Wyjaśniamy, kim jesteśmy, pokazujemy paszporty. Chłopcy śmieją się z wyraźną ulgą. Ich dowódca wyciąga z kieszeni trzy błyszczące naboje: to miało być na nas, gdyby sprawdziły się podejrzenia…
Zanim dotrzemy do skrzyżowania koło remizy autobusowej, kontrolowanego z pewnej odległości przez rosyjskie działko, o kilkanaście kroków przed nami wybucha pocisk zapalający. Jego czerwony błysk zatrzymuje nas na chwilę, ale szybko decydujemy się i przebywamy niebezpieczne skrzyżowanie biegiem. Po kilku minutach jesteśmy w ambasadzie.
Budapeszt, 4 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Sytuacja w Budapeszcie po wkroczeniu wojsk radzieckich. W ciągu całego przedpołudnia w różnych dzielnicach Budapesztu nieliczne, źle uzbrojone grupy węgierskich patriotów stawiają opór przeważającym siłom radzieckim. Wojska radzieckie obsadziły dużą ilością czołgów, samochodów pancernych, artylerii i piechoty dzielnice Budy, mosty, stacje telefonów i inne obiekty. Ulice Budapesztu zostały zamknięte dla ruchu przez czołgi radzieckie. Dom akademicki w Budzie został otoczony przez czołgi. Pierwsza próba zdobycia akademika załamała się na wzniesionych przez studentów barykadach. Z różnych punktów miasta nadchodzą informacje o ostrzeliwaniu przez czołgi i CKMy cywilnej ludności. Ostrzelano z dział czołgowych kilka domów mieszkalnych. Łączność Budapesztu z całym światem została przerwana przez wojska interweniujące około godz. 10.
Budapeszt, 4 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
[...] wskazywaliśmy w odezwie, że klasa robotnicza Węgier powinna decydować o tym, jaki chce stworzyć rząd we własnym kraju. Zajęliśmy też stanowisko, że zewnętrzna interwencja jest niewłaściwa. To stanowisko uważamy za słuszne w swoich zasadach. Jednak my doskonale sobie zdajemy sprawę z tego, że osłabienie obozu socjalistycznego jest równocześnie naszym osłabieniem i gdybym postawił przed każdym z członków partii pytanie: co ty wolisz – czy aby na Węgrzech istniał rząd reakcyjny, czy ażeby tam istniał rząd socjalistyczny, to zdaje mi się, że żaden z członków partii nie będzie się wahał w odpowiedzi. Każdy z nas odpowie, że jestem zwolennikiem rządu socjalistycznego. Inaczej odpowiedzieć nie można. [...] Nie może ulegać wątpliwości, że restauracja stosunków kapitalistycznych na Węgrzech oznaczałaby poważne osłabienie obozu socjalistycznego. A nikt z nas takiego osłabienia nie chce i chcieć nie może. Dlatego też, chociaż stoimy na stanowisku, że w wewnętrzne sprawy żadnego kraju nie powinny ingerować inne państwa, że przede wszystkim naród i klasa robotnicza powinny decydować same o rozwoju stosunków wewnętrznych i sytuacji politycznej w swoim kraju, to jednak każdy z nas musi być politycznym realistą. Polityki nie można prowadzić z perspektywy kilku dni, trzeba ją prowadzić z perspektywą na długi okres historyczny. I tak patrząc na rzeczy, będąc realistami, śledząc rozwój sytuacji na Węgrzech, musimy widzieć stan faktyczny.
Warszawa, 4 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Obrońcy miasta nie mają dowództwa. Nie mają planu obrony. Nie mają broni, poza automatami, granatami i butelkami z benzyną. Czy możliwe jest utrzymanie miasta takimi siłami?
Atakujący mają artylerię, czołgi, samochody pancerne. Nad ich kolumnami patrolują klucze odrzutowców. Ale nie mają w Budapeszcie – albo z jakichś powodów nie wprowadzają do działań – piechoty. Czołgi i pancerki jeżdżą po ulicach – głównie po tych, gdzie nie ma barykad. Strzelają w różnych kierunkach. Artyleria wznieca większe lub mniejsze pożary (dziś widziałem z bliska pożar na tym skrzyżowaniu, gdzie i wczoraj uderzył pocisk zapalający – dzisiejszy był widać skuteczniejszy). Ale czy możliwe jest zdobycie miasta tylko w ten sposób?
Ze strony radzieckiej udział w walce biorą zupełnie nowe oddziały, sprowadzone w ostatnich dniach z głębi kontynentu. Stwierdziliśmy to wielokrotnie sami, potwierdzają to obserwacje wszystkich naszych informatorów. Bardzo młodzi chłopcy w burych szynelach (najczęściej spotykany rocznik: 1937) nie zawsze wiedzą, dokąd ich przywieziono, często słabo władają rosyjskim, ale zawsze są głęboko przeświadczeni o jednym: że w mieście tym gromią podłych, zdradzieckich faszystów.
A druga strona? To na ogół ci sami, którzy 23 października manifestowali przed parlamentem, potem odpierali pierwszą interwencję, organizowali gwardię narodową. Jest ich jednak więcej niż przedtem; do młodzieży robotniczej i studenckiej dołączyli teraz starzy robotnicy, którzy poprzednio biernie popierali rewolucję. Teraz z bronią w ręku stanęli na barykadach Csepla i Köbánya.
Budapeszt, 5 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
W ciągu nocy i przed południem walki w obronie Budapesztu przybrały na sile. [...] Bronią się zabarykadowane w fabrykach załogi. Cała ludność pomaga uzbrojonym bojownikom. W zamkniętych barykadami kwadratach miasta działa sprężysta organizacja bojowa. Na skrzyżowaniach obstawia obrońców uzbrojona w kaemy i butelki z benzyną. [...] W rejonach kontrolowanych przez wojska radzieckie patrolują czołgi ostrzeliwując przechodniów. W kilku puntach miasta wybuchły pożary. Ogień artylerii i czołgów radzieckich kierujących pociski na ekipy ratownicze uniemożliwia gaszenie. Ciągły ogień artylerii radzieckiej na pozycje obrońców na Budzie. Otwarte jedynie sklepy z pieczywem. Kilometrowe ogonki. W południe atak artylerii i czołgów na barykady w centrum.
Budapeszt, 5 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Informujemy, że nasz stały przedstawiciel w ONZ otrzymał polecenie głosowania przeciwko rezolucji amerykańskiej na nadzwyczajnej sesji z 4.XI.
W uzasadnieniu swego stanowiska Michałowski podał nast. argumentację:
1) Rząd PRL popiera prawo każdego narodu do decydowania o swoim losie i rozwiązywania spraw własnymi siłami.
2) Naród polski odnosił się z sympatią od pierwszej chwili do sił stojących na Węgrzech na gruncie rozwoju socjalistycznej demokracji. Od pierwszej chwili posyłaliśmy pomoc.
3) Wojska radzieckie zostały wezwane do Budapesztu po raz pierwszy przez ówczesny rząd. Rząd PRL nie wdaje się tutaj w ocenę słuszności tej decyzji. (Na wezwanie rządu wojska radzieckie opuściły Budapeszt). W nowej sytuacji, wobec dojścia do głosu elementów wrogich ustrojowi, używających metod terroru i wobec utraty panowania nad sytuacją przez rząd Nagy[a], uformował się nowy rząd, który opierając się na konieczności obrony ustroju zagwarantowanego konstytucją, zwrócił się ponownie do wojsk radzieckich o pomoc.
4) Nowy rząd wysunął jako jeden z pierwszych postulatów uwzględnienie sprawy pobytu wojsk radzieckich w drodze porozumienia z ZSRR.
5) Dlatego Rząd PRL uważa, że nie należy utrudniać węgierskiemu rządowi zaprowadzenia ładu i uregulowania spraw związanych z pobytem wojsk radzieckich.
Wierna
[Warszawa], 5 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W jednostkach obserwuje się duże zaniepokojenie rozwojem wypadków na Węgrzech. Są liczne wypowiedzi, że interwencja wojsk radzieckich skomplikowała sytuację na Węgrzech.
W dalszym ciągu uwidoczniają się nastroje antyradzieckie. M.in. zadawano pytania, dlaczego dotychcza w ZSRR są więzieni Polacy, oraz pytania dotyczące repatriacji Polaków z ZSRR.
W OSA nr 2 podchorążowie domagają się przeprowadzenia w wojsku dalszych zmian personalnych, szczególnie zwolnienia oficerów radzieckich. [...]
Płk Kalinowska
5 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Z różnych przyczyn wybrałem się dziś do ambasady później niż inni koledzy. Po drodze – zaskoczenie – kolumna czołgów, rozlokowana na cichej ulicy Gorkiego. Między innymi jeden przed szpitalem i jeden bezpośrednio przed ambasadą. Ten ostatni sprawia wrażenie pustego, natomiast na tamtym i wokół niego – mnóstwo żołnierzy, bardzo wesołych, roześmianych, rozgadanych.
W ambasadzie witają mnie przerażone miny kolegów. Okazuje się, że czołgi wjechały na ulicę Gorkiego przed kwadransem i właśnie ten rozbawiony puścił serię z automatu po oknach ambasady. W sekretariacie ambasadora roztrzaskane szyby, osypany tynk. Nikogo na szczęście trafili, ale niewiele brakowało. Radca skrzętnie zbiera rozpłaszczone kulki.
Budapeszt, 6 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Radio Budapeszt bez przerwy nadaje wesołe melodyjki z operetek. Ale skupiona wokół głośnika służba hotelowa ma ponure miny. Zygmunt usiłuje ich pocieszyć, że strzelanina się skończy i będzie spokój, ale okazuje się, że właśnie to, co nastąpi wtedy, przeraża ich najbardziej. Rzecz w tym, że wszyscy oni w dniach rewolucji spalili przed zwalonym posągiem Stalina swoje legitymacje milionowej partii.
- Co teraz z nami zrobią?
Zygmunt niezbyt pewnie uspokaja, że nic.
Stara sprzątaczka wzdycha:
- Niech już będzie ta partia, ale niech nikogo nie zmuszają, żeby do niej należał…
Budapeszt, 6 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Wieczorem wychodzimy na dach i oglądamy łuny nad miastem. Jest ich dużo, otaczają nas ze wszystkich stron. Deszcz, który właśnie zaczyna padać, nie gasi pożarów.
Co kilka chwil błyska przed nami, potem rozlega się grzmot. To burza artyleryjska – a gdyby zaczęła się naturalna, nie dotarłaby do naszej świadomości, stłumiona przez wojnę.
Wracamy na dół – do radia. Warszawa. piąta Symfonia Beethovena. Nie potrafię jej wysłuchać do końca.
Budapeszt, 6 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Obrona Budapesztu trwa. Wczoraj wieczorem do późnych godzin nocnych trwało bombardowanie artyleryjskie. [...]
Od rana po krótkotrwałym osłabieniu ognia, walki przybrały na sile. Silny ogień dział czołgowych. W rejonie ul. Bajza pojawiły się radzieckie patrole piesze, rewidują przechodniów. W mieście wiele zburzonych ogniem artylerii domów, ostrzeliwanie z moździerzy rejonu uniwersytetu.
Radzieckie czołgi i piechurzy ostrzeliwują przechodniów. Meldunki podają o zabitych i rannych cywilach wracających z chlebem.
Budapeszt, 6 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Radzieccy czołgiści ulokowani wokół naszej ambasady informowali naszych pracowników, że dziś Kadar został przewieziony do parlamentu. Mówili, że leje się ich krew za błędy kierownictwa WPP, które nie wiedziało, co nurtuje w masach. Informowali, że musieli rozbrajać wiele oddziałów regularnej armii węgierskiej. Skarżyli się, że węgierskie wojska bezpieczeństwa wew. (AVH), współpracujące z radzieckimi, nie różniły się ubiorem od powstańców i że to było przyczyną wielu strat. Wolelibyśmy dziś być w ojczyźnie – mówili żołnierze – a nie tu, gdzie nikomu nie można wierzyć.
Budapeszt, 6 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Oddziały radzieckie wzmacniają działalność terrorystyczną wobec ludności cywilnej. O 12 czołgi i piechota zaczęły taką akcję w rejonie ulic: Gorkiego, Majakowskiego, Izabella. W rejonie tym nie ma uzbrojonych obrońców. Czołgi prują seriami z CKM, żołnierze z erkaemów i pepesz. Ostrzeliwano gmach polskiej ambasady. Wewnątrz znaleziono 9 pocisków broni maszynowej. Długimi seriami cekaemów ostrzelano mieszczący się na wprost ambasady szpital. Użyto również dział czołgowych, kierując broń w domy mieszkalne. Żołnierze radzieccy nie pozwolili karetkom pogotowia udać się z pomocą na ulice Majakowskiego i Izabella, gdzie jest wielu rannych i zabitych. W punktach, gdzie umocnili się obrońcy miasta, trwają ciężkie walki. W Ujpeszcie płonie szpital, fabryki, między innymi medykamentów, wskutek bombardowania dział radzieckich.
Budapeszt, 6 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Na Węgrzech ciągłe walki z oddziałami powstańczymi. Nie można znieść tej strasznej tragedii. Znamy to przecież z własnych przeżyć. Świat tylko manifestuje, zakłada protesty, ale cóż z tego? Papież także wydał ostrą, potępiającą Związek Radziecki odezwę. Straszna rozpacz i wstyd! Wstyd, że taka zbrodnia dzieje się na naszych oczach, że nie można pomóc Węgrom, nie można publicznie i głośno o tym mówić.
Warszawa, 7 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Wojna trwa. Odgłosy jej nie milkną ani na chwilę. Cierpienie trwa.
Nie ma takiego dnia, żebyśmy zrezygnowali z wyjścia na miasto, z zajrzenia wojnie i cierpieniu w oczy.
Ale chodzimy dziwnie. Nikt nas tego nie nauczył, to przyszło samo i już wydaje się najzwyklejsze. W rzadkich chwilach ironicznej samokontroli uprzytamniamy sobie, iż zachowując się tak samo w innej rzeczywistości sprawialibyśmy wrażenie obłąkanych.
Zygmunt:
– Wyobraźcie sobie, jak ostrożnie, gęsiego, przyciskając się do murów, idziemy ulicą Foksal. Dochodzimy do rogu. Pierwszy powoli wychyla głowę, inni czekają. Dobra, nie ma czołgów. Wszyscy razem biegiem przez jezdnię na drugą stronę i do bramy. Oglądamy się – nikt nie został? Nastawiamy uszu – skąd strzelają? I znowu ostrożnie, gęsiego, przyciskając się do murów – aż do następnego rogu.
Budapeszt, 7 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
W mieście różne natężenie walk przy zaciekłej obronie głównych punktów oporu. Desperacki opór w Zamku na Budzie złamany, w rejonach robotniczych walki trwają. Walki uliczne przerzucają się w coraz to nowe dzielnice. Oddziały radzieckie atakowane z okien, dachów i piwnic, odpowiadają bronią ręczną, maszynową i ciężką. Używa się pocisków fosforowych. Czołgi podpalane butelkami z benzyną. Obustronne straty duże. Pożary w nocy. Spłonęło Centralne Archiwum Węgierskie.
Budapeszt, 7 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Budapeszt płonie i krwawi. W nocy spokojne centrum, ciężkie walki na przedmieściach. Zacięta obrona rejonów robotniczych. Csepel ostrzeliwany przez artylerię radziecką z góry Gellert. Fabryki metalowe przystąpiły do produkcji pancerfaustów. AVH w akcji pod dowództwem radzieckich MGB. Rewizje i aresztowania. Komuniści ukrywają się, kilku wybitnych ujęło AVH. Dziś od rana walki trwają. W szpitalach masa rannych. Trudności z lekami. Radzieccy ostrzelali szpital Hajnal w dzielnicy IX poczem zaczął on płonąć. Ostrzeliwanie karetek pogotowia i domów mieszkalnych trwa. [...] Brak chleba. [...] Do późnej nocy radzieckim oddziałom nie udało się opanować wielu okręgów Budy.
Walki trwają.
Budapeszt, 7 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Z dnia na dzień rozszerzamy zasięg swoich wędrówek po Budapeszcie.
Dzisiaj udaje się nam dość powikłaną drogą dotrzeć nad brzeg Dunaju i mostem łańcuchowym na Budę.
W różnych punktach miasta trwają jeszcze walki, ale nie brak już ulic kompletnie spacyfikowanych. Sowieckie czołgi rozwożą teraz po nich odezwy dowódcy miasta, generała Grebiennika, oraz centralny organ partii, który wczoraj wyszedł pod nagłówkiem „Szabad Nép”, a dziś – „Népszabadság”. Nad tytułem widnieje cena „50 filerów”, żołnierze jednak kolportują gazetę bezpłatnie.
A więc docieramy do mostu łańcuchowego – „Lanchid” – jedynego czynnego spośród wszystkich mostów łączących obie części stolicy. Dojście do mostu najeżone jest artylerią i bronią pancerną, zza której wynurza się kilka uzbrojonych po zęby sylwetek. Nie są to wszelako Rosjanie – ci też są w pobliżu, ale tym razem grają rolę biernych obserwatorów. Mamy do czynienia z autochtoniczną ostoją okupacji – funkcjonariuszami odrodzonego AVH.
Są uprzedzająco grzeczni. Zwracając nam paszporty salutują i trzaskają obcasami.
Szybko przechodzimy przez nieuszkodzony, tylko bardzo porysowany most. Pod nogami chrzęszczą łuski karabinowe.
Zagłębiamy się w stare, wąskie, pnące się pod górę uliczki Budy. Staszek, najlepszy znawca tej okolicy, prowadzi nas do słynnej Baszty Rybackiej. Tuż obok zabytku znowu znajomy widok: czołgi. Teraz odpoczywają, wylegują się w niedbałych pozach, ale dookoła dosyć jest śladów ich ożywionej działalności, choćby ten szarpnięty pociskiem mur kościoła…
Spoglądamy z Baszty Rybackiej w dół, na nieprzytulny, niepodobny do siebie Budapeszt. Powoli płynie zjeżony gęsią skórką Dunaj. Domy za rzeką rozproszyły się w różne strony, jakby chciały uciec z tego skazanego miasta. Ale pożary depczą im po piętach, zachodzą z boków, odcinają odwrót.
Ktoś koło nas nazywa pożary po imieniu:
- To Csepel. Tamten – Újpest. A to – Köbánya…
I właśnie w tej chwili na wprost wybucha nowy pożar. Dym jest najpierw biały, gęsty jak ciasto, a po chwili ciemnieje i czarną strugą chlasta i tak już osmalone niebo. Pali się któraś z ulic śródmieścia.
Budapeszt, 8 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Do szpitala trafiamy przypadkiem. Prowadzi nas pielęgniarka spotkana koło Baszty Rybackiej.
Niezwykły to szpital: ukryty pod ziemią, szczelnie otulony warstwami żelbetonu. Powstał kilkanaście lat temu jako lazaret wojskowy, po 1945 roku nie był wykorzystywany. […]
Lekarze oprowadzają nas po salach i korytarzach, na których również stoją łóżka. […] Na jednej z sal widzimy, jak do żył śmiertelnie wycieńczonego człowieka płynie ze szklanych rurek życiodajna krew.
- To polska krew – mówi lekarka, blada dziewczyna o podkrążonych oczach.
Na innej sali – niespodzianka. W wojskowym szpitalu nie przewidziano oddziału położniczego, ale czy można było nie przyjąć rodzącej w niedzielę, 4 listopada, nad ranem? Skrzywiony, pomarszczony osobnik, który w tak niezwykłym momencie zameldował swoje przyjście na świat, energicznie wywija nóżkami.
- Najmłodszy bojownik ruchu oporu – rzucy któryś z nas.
Lekarka uśmiecha się – po raz pierwszy od chwili, kiedy ją poznaliśmy. Czuję, że chce o coś zapytać, ale pytanie to nie pada ani teraz, ani później.
Budapeszt, 8 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Masakra Budapesztu trwa. Byłem w dzielnicy najcięższych walk w centrum. Główne arterie rozbite nękającym ogniem artylerii radzieckiej. Płoną domy. Trupy na ulicach. W mojej obecności 3 pociski artyleryjskie rozwaliły płonący dom, skąd ewakuowali się ludzie. W VII dzielnicy większość bocznych ulic w rękach obrońców. Czołg, który wieczorem zapuścił się w taką ulicę, został spalony. Trwają walki na robotniczych przedmieściach. Aktywnie walczą komuniści. Ludność w pełni popiera obrońców. Zapowiada w razie klęski strajk.
Mówią: lepiej umrzeć niż się poddać.
Zastosowany terror wobec miasta wzmaga nienawiść.
W szpitalach przepełnienie. Trudności z lekami. Sytuacja żywnościowa bardzo ciężka, chociaż chłopi z narażeniem życia usiłują dostarczyć produkty.
Liczba zabitych w mieście ponad 5000, rannych 50 000. Głównie cywile. Żaden apel grupy Kadara nie znajduje poparcia. Zagłada Budapesztu nie będzie końcem walki o wolność Węgier.
Przekażcie innym redakcjom.
Pomóżcie Węgrom w ich sprawiedliwej walce o wolność.
Budapeszt, 8 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Długo się wahamy: iść czy nie iść do parlamentu? W końcu jednak ciekawość przezwycięża skrupuły. Pół tuzina dziennikarzy polskich ładuje się do ambasadzkiej limuzyny.
Na placu przed parlamentem – pełno czołgów. Pobliskie skwery zamienione są w pozycje artyleryjskie. Na klombach żołnierze palą ogniska, gotują kasze i zupę.
Zostawiamy auto pod przytłaczającą opieką czołgów i przekraczamy wskazany przez kogoś próg. W ciasnej sionce tłoczą się wartownicy: paru Aloszów i kilku skośnookich czerwonoarmistów. Ze szczytu schodów rozdziawia lufę gościnny cekaem. Na lewo – oszklone drzwi prowadzą do oficerskiej dyżurki, skąd właśnie wychodzi uprzejmy starszy lejtnant.
Tłumaczymy mu, kim jesteśmy i czego sobie życzymy. Ogląda nasze paszporty, pyta, kiedyśmy przyjechali i jakie reprezentujemy redakcje.
- „Życie Warszawy”.
- „Nowa Kultura”.
- Radio.
- A „Trybuna Ludu” jest?
- Jest.
Okazuje się, że radziecki oficer jest zorientowany w tytułach prasy polskiej.
- A więc chcecie, żeby was przyjęli towarzysze z węgierskiego rządu? – przepytuje się raz jeszcze i znika w dyżurce. Przez szybę widzimy, jak konferuje z innym oficerem radzieckim, bodaj majorem. Po kilku minutach wychodzi i bezradnie rozkłada ręce:
- Niestety. Rząd węgierski jest bardzo zajęty i nie może was przyjąć. Sami rozumiecie: tyle ważnych spraw ma na głowie. Niestety.
Budapeszt, 9 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Walk w mieście dziś właściwie nie ma, rzadki nękający obstrzał artylerii radzieckiej. Csepel i inne dzielnice robotnicze nadal w rękach obrońców. Csepel produkuje pancerfausty. W mieście kilka silnych ośrodków powstańczych. Aktywna działalność polityczna uniwersyteckiej młodzieży rewolucyjnej. Dużo ulotek, plakatów.
Główne żądania: wycofanie Rosjan, wolne wybory, neutralność, nieuznawanie rządu Kadara.
Ludzie nie ukrywają nienawiści, dyskutują dalsze formy oporu.
Grabieże sklepów trwają. Rosjanie albo dają przykład, albo otwierają sklepy i wzywają ludność, by zabierała towar.
Rząd nie ma najmniejszego wpływu na sytuację. Istnieją obawy przed demonstracjami. W różnych punktach miasta silna koncentracja czołgów, artylerii, motopiechoty. Perspektyw uspokojenia nie widać.
Budapeszt, 9 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Dzisiejszy dzień przeszedł w Budapeszcie spokojnie. W prowincji mętne rozeznanie. Ośrodki oporu na Janoshegy, w dzielnicach robotniczych – na Cseplu milczały. Dziś o 17 minął termin zdawania broni. Ośrodki oporu nie poddały się, broni nie zdały, nie atakowały. Broni porzucono ogółem niewiele. Większość ukryła ją. Dalsze nieustępliwe żądania wyjścia wojsk radzieckich i samodzielności. W mieście wzmocniono radzieckie patrole wszystkich rodzajów. Wojska dużo.
[...] Wśród większości komunistów głębokie przygnębienie. Nie widzą wyjścia z tragicznej sytuacji. Uważają, że siła militarna tylko, a nie polityczna – utrzymuje obecny stan, że kontrerewolucja zażegnana, ale że i linia XX zjadu zgnieciona na Węgrzech. [...]
Budapeszt przedstawia obraz poważnych zniszczeń.
Budapeszt, 9 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Wojna przeszła przez Csepel. Ta dzielnica broniła się najdłużej w Budapeszcie. Jeszcze dziś w głębi Csepla tlą się niezgaszone ogniska oporu.
[…]
Rozglądamy się: ani jednego domu nie oszczędziła wojna. Każdy ma potężną dziurę – najczęściej na poziomie pierwszego lub drugiego piętra. Wygląda to tak, jakby przeszło tędy jakieś żarłoczne, przedpotopowe zwierzę, kąsające na prawo i na lewo, wszędzie pragnące zostawić slad swoich zębów.
Inne zupełnie ślady poznaczyły jezdnię. Co kilkadziesiąt kroków straszy czarna, skłębiona kupa żelastwa: zabity czołg. Parokrotnie spotykamy rozwalone katiusze…
Wracając z Csepla zawadzamy o prawie już śródmiejskie ulice Ferenc körut i Ullöi ut. Tu widok jest jeszcze groźniejszy: wszystkie domy spalone albo pogruchotane, jezdnie wywrócone na nice, swąd, kurz, wąskie ścieżynki wydeptane wśród zgliszcz… Ale ten widok znamy. To Warszawa 1944. Zdobyte miasto.
Budapeszt, 11 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Jest ich czterech. Leżą na zdobytej ulicy – jeden obok drugiego – w pozach bezładnych i nienaturalnych. Rozdarci i spłaszczeni – prawie dwuwymiarowi – wyglądają jak szmaciane kukły, gwałtownie ciśnięte pod osmalony mur, niemal wbite w skrawek wyszczerbionego chodnika. Ktoś przysypał ich ściągnięte twarze białym kurzem czy wapnem. Najbardziej wysunięty do przodu nie ma twarzy – z pogiętym hełmem zrosła się czarna, zakrzepła miazga. Dawno już muszą tak leżeć, bo niczym nie przypominają świata żywych, z którego wydarła ich jakaś trudna do wyobrażenia chwila. Są częścią martwej przyrody zgruchotanej wielkomiejskiej ulicy.
Budapeszt, 11 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Oprowadza mnie młody student węgierski. Oprowadza? Ja nie znam tych ulic, a on ich nie może poznać. Razem błąkamy się w to niedzielne przedpołudnie, ostatnie godziny przed pożegnaniem.
Nachylamy się nad świeżymi grobami, których pełno jest na każdym skwerze, w parkach, wokół kościołów. Na kawałkach dykty lub tektury wypisano, kto tutaj leży: „Lajos… 18 lat”, „Zsuzsa… 15 lat”, „Arpad… 12 lat”. Wszystkie groby ktoś obsypał kwiatami.
Wchodzimy do kościoła. Ludzi mniej niż się można było spodziewać. Węgrzy nie są społeczeństwem zbyt religijnym. Ale o wysokie sklepienie uderza pieśń niezwykłej piękności i siły. Nigdy jej nie słyszałem. Mój towarzysz tłumaczy: to stara pieśń kościelna – „Boże, coś Węgry…”. Pieśń trwa długo – kiedy milknie, wychodzimy.
Chcemy jeszcze zajrzeć na uniwersytet. Ale długo stoimy przed masywnymi wrotami, zanim otworzy się wąziutkie okienko, przez które wygląda gniewne oblicze starego woźnego.
- Czego tu szukacie? Nie ma uniwersytetu. Zarządzenie pana ministra szkolnictwa wyższego, żeby nikogo nie wpuszczać. Idźcie sobie.
Okienko się zatrzaskuje.
Budapeszt, 11 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Wczoraj i dziś radzieckie czołgi i wozy pancerne wycofywały się z Budapesztu na przedmieścia i prowincję. Miasto jest w dalszym ciągu silnie patrolowane. Radziecka komendantura zaczęła wydawanie zezwoleń na opuszczanie Budapesztu i przekraczanie granicy węgierskiej przez obcokrajowców. Na tej podstawie wyjechała stąd grupa Polaków. Rozpoczęto uprzątanie ulic, na których są mniejsze zniszczenia. Ocalałe sklepy w większości pootwierane i oblegane przez kupujących. Ludność ruszyła do urzędów, instytucji i sklepów. Komunikacja miejska dalej nieczynna. Trudności materiałowe i brak ludzi nie pozwalają na jej uruchomienie. Zapowiedziane pociągi z Budapesztu nie ruszyły jeszcze. Na mieście pojawiły się odezwy rządu, demonstracyjnie zrywane i niszczone. Poza zakładami użyteczności publicznej trudności z uruchomieniem produkcji z powodu niepodejmowania pracy. Pracownicy radia wykonują tylko czynności techniczne, odmawiają poparcia politycznego dla rządu. Profesorowie i młodzież wyższych uczelni w większości przeciw podejmowaniu nauki, terroryzują chcących rozpocząć zajęcia.
Budapeszt, 12 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W dniu dzisiejszym pewna część robotników przybyła do fabryk Budapesztu. Produkcja na ogół jednak nie została podjęta. Csepel – rejon przemysłowy Budapesztu – nieczynny. Tam gdzie robotnicy chcieliby podjąć produkcję przeszkadza temu brak węgla, koksu, surowców, zniszczenie lub brak części maszyn. [...] W Budapeszcie większość sklepów z towarami przemysłowymi czynna tylko parę godzin – stale oblegana. Zapasy towarów wyczerpują się. Nastroje społeczeństwa, choć dalej zdecydowane w dążeniu do podstawowego żądania – wyjścia wojsk radzieckich są mniej bojowe. Powszechne hasło strajku łamie się widocznie. [...] Nienawiść do ZSRR nie słabnie.
Budapeszt, 20 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Wczoraj panowały jeszcze do południa uzasadnione nadzieje na załamanie strajku i polepszenie sytuacji na tym odcinku. Od popołudnia jednak wewnętrzna sytuacja na Węgrzech, a zwłaszcza w Budapeszcie, uległa ponownemu zaostrzeniu. [...]
[...] przystąpiono do generalnego strajku z ultimatum dla rządu. Czynne są tylko przedsiębiorstwa spożywcze i zakłady użyteczności publicznej. Żywności na ogół – zwłaszcza mięsa – wystarczająco. Zjawisko podnoszenia cen towarów. Jaja po 4–6, cebula 8–10, jabłka do 12 foryntów. Sama ludność proponuje np. wyższą cenę za mąkę. Brak kartofli. Od zmroku bywają napady na przechodniów. Nawrót do strajku generalnego powoduje powrotną falę demagogicznych żądań.
[...]
Na zakładach tendencje do nietworzenia organizacji partyjnych, stąd sytuacja komunistów bardzo trudna. Niektórzy mieszkańcy Budapesztu – zwłaszcza narodowości żydowskiej – w tym członkowie partii, usiłują zbiec do Austrii w obawie przed nowymi wypadkami. Na fabrykach w Budapeszcie i na prowincji fala antysemityzmu – niedopuszczanie Żydów do miejsc pracy.
Budapeszt, 22 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Rada Robotnicza Csepel zażądała dziś zwolnienia z więzień wszystkich aresztowanych, wezwała rząd do wyjaśnienia, dlaczego ludzie znikają bez jakiegokolwiek śladu i dlaczego zakazano wczoraj wiecu robotniczego w hali sportowej. Rada Robotnicza Csepel zapowiedziała wysłanie jutro swej delegacji do przeprowadzenia rozmów z przedstawicielami rządu. W związku z trwającym zaostrzonym dziś strajkiem generalnym rząd wzywa do natychmiastowego przerwania strajku. W wezwaniach radiowych rząd wymienia nazwiska osób, które powinny stawić się do pracy.
Budapeszt, 22 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Obradująca w dniach 24 i 25 listopada 1956 r. Konferencja Uczelniana PZPR Politechniki Warszawskiej, reprezentująca ponad 1000 członków i kandydatów Partii – z głębokim żalem i oburzeniem dowiedziała się o bezprzykładnym i sprzecznym z zasadami prawa międzynarodowego oraz elementarnymi zasadami demokracji i humanizmu socjalistycznego – uprowadzeniem przez wojsko radzieckie Imre Nagy'a [Nagya – od red.] i jego współtowarzyszy, którzy opuścili Ambasadę Jugosłowiańską na podstawie gwarancji nietykalności udzielonej przez rząd Kadara.
Sprawa Węgier i działalności rządu radzieckiego na Węgrzech już od października przestała być sprawą wewnętrzną Węgier, lecz stała się sprawą całego międzynarodowego ruchu robotniczego.
[...]
Konferencja uważa, że uprowadzenie Nagy'a i Towarzyszy, poza głęboką niesłusznością samego faktu, przynosi nieobliczalne szkody międzynarodowemu ruchowi robotniczemu i sprawie międzynarodowej rewolucji proletariackiej, także przynosi bezpośrednią szkodę Polsce Ludowej obniżając prestiż Partii – w tym nader trudnym dla nas okresie.
Wobec powyższego Konferencja uważa, za konieczne, aby Biuro Polityczne w najkrótszym czasie porozumiało się z Kierownictwem KPZR stawiając żądanie zwolnienia Imre Nagy'a [Nagya – od red.] i jego towarzyszy.
Prezydium Konferencji
Warszawa, 25 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Deportacja przez władze radzieckie tow. Nagy[a] i towarzyszących mu osób, w ukryciu przed opinią całego świata, wstrząsa sumieniem każdego uczciwego człowieka, napawa wstydem i oburzeniem każdego komunistę i kompromituje naszych towarzyszy radzieckich.
W trosce o los międzynarodowego komunizmu, w trosce o międzynarodową pozycję KPZR i Związku Radzieckiego uważamy, że KC naszej Partii powinien skorzystać w tym wypadku z prawa przyjacielskiej krytyki w stosunku do KPZR i dać wyraz naszemu stanowisku w tej sprawie.
Sądzimy, że wyrażenie przez Partię poglądów nurtujących nasze społeczeństwo w tej sprawie nie stoi w tym wypadku w sprzeczności z polską racją stanu.
Przyłączamy się do opinii innych organizacji partyjnych, aby Rząd Polski Rzeczpospolitej Ludowej zaofiarował azyl Imre Nagy[emu] i jego towarzyszom, jeśliby o to poprosili.
Za Podstawową Organizację Partyjną
I sekretarz
Anna Szemberg
Warszawa, 30 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Omawiana z Wami telefonicznie 3 bm siedmioosobowa grupa młodzieży krakowskiej przybyła 3 bm do Budapesztu bez przeszkód – od granicy samochodami PCK, do granicy wagonami towarowymi.
Proszę o przeciwdziałanie wysyłce tutaj tak licznych grup. Przybyli posiadają zaświadczenia zarządu PCK w Krakowie.
Przy pomocy dr Seniow odbyłem z nimi parokrotnie kilkugodzinne rozmowy wyjaśniając tut[ejszą] sytuację i rozdział darów. Przyjechali z plotką, że dary nasze są przez Węgrów sprzedawane względnie częściowo przydzielane żołnierzom radzieckim. Przybyli z głębokim urazem do ZSRR z kraju, a ich rozmowy z Węgrami i sytuacja jaką zastali może spowodować, że po powrocie do Krakowa swoimi opowiadaniami przyczynią się do zaostrzenia nastrojów młodzieży nawet niezamierzenie. Wydaje mi się koniecznym, by poza tut[ejszymi] rozmowami odbyć z delegacją z kraju rozmowy partyjne zanim ew. wystąpią na zebraniach młodzieży [z] relacjami ze swego wyjazdu na Węgry.
Budapeszt, 5 grudnia
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Na Węgrzech wprowadzono stan wyjątkowy. Walki rozpoczęły się na nowo. Są zabici i ranni. Na murach Akademii Sztuk Plastycznych wiszą afisze: „Ratujcie dzieci węgierskie”. Podobno dzieci te mają przejeżdżać przez Warszawę dwunastego. W związku z tym ogromne poruszenie w mieście. Moc ludzi zgłasza gotowość ich przyjęcia. Ale rząd o tym nic nie wie. Czy to nie jakaś mistyfikacja? Albo akt prowokacji?
ONZ udzieliła nagany Związkowi Radzieckiemu i Kadarowi. O, naiwności! Sekretarz ONZ wystosował apel do narodów świata, aby przestrzegały deklaracji praw człowieka. Tak oto na oczach całego świata, i to świata w większości chrześcijańskiego, dokonuje się zbrodnia wyniszczenia narodu.
Jestem zabity na duszy. Ludzie mówią tylko o Węgrzech. Wzbiera straszliwa nienawiść do Sowietów. [...]
Miałem telefon od trzech redaktorów młodzieżowych pism literackich, skonfiskowanych, którym nadto cofnięto zezwolenie na dalsze wydawanie. Wzburzenie ogromne. Restrykcje te nastąpiły z powodu umieszczenia zdjęć i artykułów o Węgrzech. Fatalne posunięcie rządu, bo to rozgorycza i niesie nowe fale opozycji. Ci młodzi prosili mnie o interwencje. Cóż na to można poradzić? W Łodzi na Zjeździe Harcerskim także doszło do ostrych spięć ideologicznych. Walczył tam dzielnie o czystość idei harcerskich Stanisław Broniewski. Zdaje się, że bezskutecznie.
Warszawa, 10 grudnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Rada Rewolucyjna węg[ierskiej] inteligencji złożyła Andropowi, ambasadorowi ZSRR, Hae De Tsiu – ChRL, Mennonowi, posłowi Indii i mnie protest przedstawicieli węg[ierskiej] inteligencji, naukowców, pisarzy, artystów i in[nych] następującej treście: „My węg[ierscy] intelektualiści, podobnie jak nasi wielcy poprzednicy, jesteśmy razem z naszymi bohaterami walk wolnościowych. Za nasze czyny, słowa przyjmujemy na siebie wszelką odpowiedzialność: więzienie, deportację i jeśli trzeba również i śmierć. Podnosimy nasz głos protestu i niech ustaną deportacje naszej młodzieży, naszych ludzi. Żądamy wypuszczenia na wolność tych, których już zabrano celem deportacji. Przyjmujemy na siebie te same oskarżenia, którymi się ich oskarża; my również walczymy o węgierską wolność i niezawisłość.
Jest niemożliwe, aby zdrowy rozsądek wydał rozkaz deportacji. Wolne, silne Węgry będą dobrym sąsiadem ZSRR, lecz okupowane i ujarzmione – nigdy. Nie chcemy powrotu starego porządku. Nie chcemy, nie znosimy kontrrewolucji. Będziemy mieli siłę dla obrony państwa robotników i chłopów. Z nimi i dla nich chcemy również żyć w przyszłości. Przekonani o naszej prawdzie, apelujemy do pisarzy, artystów i naukowców radzieckich i całego świata”. Rada prosi o przyjęcie prostetu do wiadomości i poczynienia kroków uznanych za słuszne.
Budapeszt, 24 grudnia
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Pragnąc przyjść z pomocą – w miarę naszych możliwości – repatriantom ze Wschodu, Redakcja „Kultury” ofiarowuje niżej podane ilości swoich wydawnictw książkowych, proponując by Ogólnopolski Komitet Pomocy – może w porozumieniu z Zarządem Związku Literatów – zorganizował sprzedaż publiczną, a osiągnięte sumy zużytkował na pomoc repatriantom. Formę sprzedaży i ustalenie cen w złotych na poszczególne książki zostawiamy do uznania Komitetu, sugerując ze swej strony zorganizowanie wenty czy kiermaszu. Tego rodzaju forma sprzedaży książek, na określony cel, jest bardzo popularna we Francji i w takich wypadkach sprzedawcami są znani artyści teatralni i filmowi.
Proponujemy tytuły, które chyba nie powinny wzbudzać zastrzeżeń politycznych, tym bardziej że w większości są to książki, które krajowe domy wydawnicze chciałyby ponownie wydać w Polsce.
Paryż, 9 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
W tej chwili sprawą najważniejszą jest zorganizowanie pomocy repatriantom ze Wschodu. Jest to zagadnienie bardzo złożone. Przede wszystkim pomoc emigracji – choćby była najofiarniejsza, a nią nie jest – byłaby niewystarczajaca. Poza tym jest zjawiskiem niepokojącym szowinizm, jaki wywołuje akcja repatriacyjna. Niewątpliwie wśród repatriantów jest bardzo poważny odsetek Żydów, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, a nawet Rosjan, którzy korzystają z okazji wyrwania się ze Zw. Sowieckiego. Niewątpliwie uzasadnieniem tego wybuchu szowinizmu jest katastrofalna sytuacja materialna kraju, który nie może sobie dać rady nawet z urządzeniem rdzennych Polaków – repatriantów. Niemniej fakt, że wśród repatriantów są nie tylko Polacy, jest dużym atutem politycznym i propagandowym, nie tylko w chwili bieżącej, ale przede wszystkim pod kątem widzenia dalszej przyszłości. Otoczenie repatriantów różnej narodowości troskliwą opieką może bardzo się przyczynić do normalizacji stosunków polsko-litewskich etc. W chwili obecnej będzie to też wielkim posunięciem propagandowym antysowieckim. Repatrianci według mojej wiadomości, po powrocie do Polski, utrzymują żywy kontakt z rodzinami, znajomymi itd., którzy pozostali na miejscu. Jest to zjawisko tak nagminne, że nawet jeńcy niemieccy, którzy wrócili, otrzymują dość masowo korespondencje ze Zw. Sowieckiego, a nawet z łagrów.
Paryż, 14 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952 – 1998, wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Udział w składaniu wieńców przy Pomniku Żołnierzy Radzieckich. Widziałem z bliska Woroszyłowa i całą delegację radziecką. Woroszyłow stary, ma lat 77 — i głuchy. Ale rusza się żwawo. Po złożeniu wieńca biegł, by obejrzeć pomnik, za nim sunęła cała delegacja. Wszystkiego był ciekaw. Rozmawiał też z ludźmi i oczywiście nie pominął dzieci, jak przystało na wysokiego dygnitarza. Mają z nim kłopot nasi, bo wywraca nieraz ustalony porządek. Wstaje skoro świt i już o 5.00 z rana spaceruje po Warszawie, po pustych ulicach. Zostaje jeszcze aż tydzień w Warszawie.
Warszawa, 21 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Po wyjściu z teatru wstrząsająca wiadomość z Węgier: Imre Nagy, wódz powstania z października 1956 roku — został rozstrzelany, o czym donosi komunikat, utrzymany w drętwej, plugawej mowie. Jest to akt Sowietów — i ta zbrodnia przechodzi wszelkie wyobrażenie. Moralnie — jest to ohyda, zbrodnia i mord! Nie można znaleźć słowa na określenie wstrząsu i oburzenia. Naturalnie — ten strzał z wielkiej armaty jest wymierzony w Gomułkę i w Tito. Wyobraź sobie ten dzień i tę noc Gomułki. Pogłoski mówią, że jest wielki nacisk na Gomułkę, aby przeprowadził kolektywizację wsi i wziął silniejszy kurs w stosunku do opozycji rewizjonistycznej. Na razie prasa podała tylko ten zwięzły komunikat, nic więcej.
Nie ma człowieka, niezależnie od poglądów, który nie byłby oburzony na to nowe dzieło Sowietów!
Warszawa, 17 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Ogłoszony w dzisiejszej prasie [18-19 czerwca] komunikat o procesie i straceniu Imre Nagy[a] i jego towarzyszy jest żywo komentowany na Śląsku. Z pierwszych informacji, które zdołaliśmy uzyskać na ten temat, reakcje społeczeństwa śląskiego można by ująć w następujące punkty:
1. Ludzie są na ogół zaskoczeni samym faktem procesu – przypomina się bowiem powszechnie, że po wypadkach na Węgrzech były wypowiedzi, że procesu Nagya i jego grupy nie będzie, oraz utrzymaniem w ścisłej tajemnicy procesu, a także szybkim wykonaniem wyroku.
2. Proces i wyrok określa się jako stosowanie klasycznych metod okresu kultu jednostki – wykańczania ludzi, przed którymi czuje się obawę. Fakt stracenia Nagya przyjęty został z dezaprobatą przez większość społeczeństwa, które interesuje się zagadnieniami politycznymi. Wśród robotników nierzadko spotkać można określenia, że jest to „granda”, „łamanie praworządności” itp.
19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Z Wrocławia
Komunikat o straceniu Nagya i towarzyszy wywarł wstrząsające wrażenie we wrocławskim środowisku inteligenckim. [...]
Asystent politechniki: „To jest zbrodnia. Gdyby to była zdrada stanu, to fakt ten byłby wytłumaczalny. Ale to, co się zarzucało Imre Nagy'emu [Nagyemu – od red.], nie dawało podstaw do takiego wyroku. Można było internować jego i towarzyszy, uniemożliwić działalność polityczną, bo przecież o to chodziło, a nie stracić. Tym bardziej, że nie byli to zwykli ludzie – niektórzy z nich wchodzi[li] w skład parlamentu i powinni korzystać z immunitetów poselskich”.
Student prawa: „To morderstwo nie da się wytłumaczyć żadnymi względami. Podejrzewam, że zostali oni straceni już dawno, być może bez sądu i obecnie podano tylko komunikat. Na Węgrzech już powrócono do dawnych stalinowskich metod, nie licząc się zupełnie nie tylko z opinią narodu węgierskiego, ale opinią całego świata”.
Lekarka: „Fakt stracenia Imre Nagy[a] – to brutalne złamanie podstawowych zasad humanitarnych. W jakim czasie opublikowano ten komunikat? To jest chyba bezpardonowe ostrzeżenie pod dwoma adresami – Tito i Gomułki. I to ostrzeżenie ze Związku Radzieckiego, bo tylko on mógł być inspiratorem stracenia Imre Nagy[a] i jego towarzyszy”.
19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Z Lublina
Komunikat Ministerstwa Sprawiedliwości WRL w sprawie procesu Imre Nagy'a [Nagya – od red.] i jego grupy wywołał liczne komentarze wśród mieszkańców Lublina i województwa. [...]
W kołach kulturalnych i naukowych (wyższe uczelnie i teatry) twierdzi się, że jest to wyraźny powrót do okresu tzw. „procesów czarownic”. [...] Komentowany jest także fakt trzymania w tajemnicy przed opinią publiczną procesu Imre Nagya. Mówi się m.in., że władze węgierskie obawiały się nowych rozruchów w kraju oraz akcji protestacyjnych z innych państw. [...] Wśród studentów lubelskich uczelni proces Nagya oceniany jest jako kontynuacja i zaostrzenie „krwawej dyktatury” na Węgrzech i nawrót do klasycznych metod stalinowskich.
19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Dziś wieczorem otrzymałem wiadomość o zasądzeniu na śmierć i wykonaniu [wyroku] na Imre Nagya [...] i innych. Muszę się zastrzec, i to bardzo mocno, że nie znam zarzutów, jakie zostały im postawione i udowodnione. Być może, że dowody ich winy zostaną opublikowane i zależnie od tego będzie można wyrobić sobie jaśniejszy pogląd. Po drugie, jest to sprawa wewnętrznowęgierska, w której my jako państwo nie możemy zabierać głosu, jak i sami nie chcemy, aby inne państwa zabierały głos w naszych sprawach wewnętrznych. Z tym zastrzeżeniem i kierując się tylko tym, co wiem obecnie, muszę po prostu Towarzyszom powiedzieć, że jako człowiek i jako komunista podzielam jednak uczucia większości naszych partii i narodu w tej sprawie, ale oczywiście nie możecie liczyć Towarzysze na żadne oświadczenie, bo jest to sprawa wewnętrzna innego kraju. Jak powiadam, trzeba poczekać, jakie będą dowody, ale w każdym razie nie można liczyć na żadną deklarację. Mogę powiedzieć, że gdybyśmy wiedzieli, że tak się stanie, nasza delegacja nie pojechałaby na Węgry. No, ale najważniejsze w tej sprawie i we wszystkich innych jest to, że ważniejsze od wszelkich różnic, takich czy innych ocen postępowania tego lub innego rządu, tego lub innego człowieka, ważną sprawą jest jedność w naszym obozie, bo od tego zależy życie dziesiątków milionów ludzi i naszego kraju. Od tej sprawy zależą losy wojny i dlatego tę sprawę będziemy wynosić ponad wszystko. Jest to podstawa naszej polityki zagranicznej.
Poznań, 19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Siły wrogie socjalizmowi, agresywne koła imperialistyczne wykorzystują każdą okazję, nie przebierają w środkach w dążeniu do osłabienia jedności państw socjalistycznych, do siania zamętu również i w naszym kraju. Nowym przykładem tego jest rozwinięta przez te siły kampania propagandowa wokół wyroku sądu węgierskiego na Imre Nagya i pozostałych oskarżonych. Ileż to celowo sfabrykowanych bzdur popłynęło w związku z tą sprawą z zachodnich rozgłośni radiowych, bzdur i fałszów, mających na celu bałamucenie ludzi, sianie zamętu wśród naszego społeczeństwa. Rozgłośnie te i szpalty prasy zagranicznej karmiły opinię publiczną sensacjami w rodzaju takich, jak „Gomułka wysłał list protestacyjny do Chruszczowa w związku z wyrokiem węgierskim”, „Komitet Centralny PZPR potępił proces Nagya i wydał w tej sprawie okólnik do organizacji partyjnych”, a wreszcie „Gomułka ustępuje ze swego stanowiska” itp.
Oto są, Towarzysze próbki metod, jakie stosuje reakcyjna propaganda stojąca na usługach agresywnych kół imperialistycznych, metod, przy których pomocy koła te zmierzają do osłabienia Polski Ludowej, do podjudzania narodu polskiego przeciwko Związkowi Radzieckiemu, do rozluźnienia jedności obozu państw socjalistycznych.
Surowy wyrok sądu węgierskiego jest epilogiem tragicznych wydarzeń węgierskich sprzed blisko dwu lat. Jest jakby zamknięciem rozprawy z kontrrewolucją, jaka wówczas miała miejsce na Węgrzech. Nie do nas należy osądzać rozmiary winy i sprawiedliwości kary wymierzonej oskarżonym w procesie Nagya. Jest to wewnętrzna sprawa Węgier.
Gdańsk, 28 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Z powodu święta 22 lipca składanie wieńców przed mauzoleum żołnierzy radzieckich na Pradze i na Okęciu. „A dlaczego nie składa się wieńców na Grobie Nieznanego Żołnierza?” — zapytałem dyrektora Regulskiego z kancelarii Rady Państwa. „Nie ma takiego zwyczaju” — odpowiedział, a ktoś dorzucił: „Jeszcze nie w tym roku”.
Byłem oburzony, ale tak wygląda nasza rzeczywistość.
Warszawa, 21 lipca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Dzienniki przyniosły mowę Gomułki na XII Plenum, w której zaatakował inteligencję twórczą: literatów, artystów, profesorów i jeszcze raz rozprawiał się z rewizjonistami i dogmatykami. Mówił, że czad rewizjonizmu roznosi się wszędzie, idzie z przedstawień teatralnych, z seansów filmowych, z katedr uniwersyteckich, z książek i prasy. W swej długiej mowie poruszył Gomułka sprawę zjazdu i jednolitości partii, która jest jednolita, przygotowana do tego, by zorganizować zjazd. Kwestie ekonomiczne kraju w mowie Gomułki wypadły nieomal tak, jakby wszelkie trudności już zostały usunięte.
Mowa Gomułki bardzo mnie zaniepokoiła nowymi akcentami walki z inteligencją. Gomułka walczy ze wszystkimi: i z odłamami w partii, z inteligencją, z chłopami, i oczywiście z Kościołem, nie mówiąc już o sloganach, w których są groźby pod adresem imperialistów. Taka okrągła negacja prowadzi do nihilizmu. Uwielbienie dla socjalizmu i marksizmu-leninizmu traci wszelki sens. Są to puste deklamacje. Gomułka dał się uwikłać w jakąś absolutną wrogość do wszystkiego, co jest w naszym kraju. Istnieje teza, że to Związek Radziecki pcha go do tego szaleństwa, aby go skompromitować w oczach całego społeczeństwa. A może są to tylko gesty puste i bez znaczenia czynione dla opinii w Sowietach? Jeżeli tak jest, to także niebezpieczne. Uzyska się w ten sposób pokój z Sowietami i wznieci się wojnę we własnym społeczeństwie. Oto obraz tragicznej sytuacji w naszym kraju.
Warszawa, 17 października
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
W „Życiu Warszawy” jest komunikat Tassa, że Pasternak został usunięty ze Związku Pisarzy Radzieckich. Co za bezmiar odrażających nonsensów! Książka „Doktor Żywago” ukazała się chyba blisko dwa lata temu i nie była przeszmuglowana za granicę, lecz po prostu po XX Zjeździe Pasternak zawarł umowę i w Rosji, i na zagranicę. Zanim zdążyło to wyjść, zmienił się kurs polityki i rzecz w Rosji się nie ukazała.
Dotąd nic jednak Pasternakowi z powodu zagranicznego wydania nie zrobiono. O Nagrodę Nobla żaden pisarz sam się nie stara, starają się o niego inni, co więc zawinił tu nieszczęsny Pasternak, żeby go za Nagrodę Nobla wyrzucać ze Związku Pisarzy. Gdy wiadomo, że Rosja starała się o nagrodę dla Szołochowa. W Nagrodzie Nobla nie pieniądze są najważniejsze, ale że od razu autor jest tłumaczony na wszystkie języki. Jakaś głupota towarzyszy zawsze potędze. Zamykać drogę do światowego czytelnika swemu wielkiemu poecie dla jednej książki, która w żaden sposób nie może zaszkodzić kolosowi radzieckiemu więcej niż on sam sobie szkodzi wszystkim, choćby tym właśnie krytycznym ustosunkowaniem się do Pasternakowskiej Nagrody Nobla. I to gdy w parę dni potem trzej uczeni radzieccy otrzymują chemiczno-fizyczną Nagrodę Nobla. Dwie tegoroczne Nagrody Nobla przypadają czterem rosyjskim laureatom, a potężne państwo robi o jedną z nich awanturę jak stara, ordynarna zhisteryzowana kucharka.
Warszawa, 28 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wielka sensacja polityczna: Związek Radziecki wysłał notę do państw zachodnich, w której proponuje uczynienie z Berlina Zachodniego Wolnego Miasta. Nota jest rodzajem ultimatum, bo określa czas pertraktacji w tej sprawie na sześć miesięcy. Wywołało to w opinii ogromne poruszenie. Zdaje się, że Związkowi Radzieckiemu idzie także o to, by z powodu Berlina mogła być zwołana konferencja na najwyższym szczeblu.
Prawnicy zwracają uwagę, że wymówienie przez Związek Radziecki układu poczdamskiego oznacza także, że wycofany jest układ, dotyczący naszych granic na zachodzie. I to budzi największy niepokój.
Warszawa, 28 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Po południu w Inostrannoj Komisji Związku Pisarzy – spotkanie z „aktywem” moskiewskich polonistów i tłumaczy. Wbrew zapowiedziom, że spotkanie będzie miało charakter towarzyski, wszyscy snadź oczekiwali mego „wystąpienia” czy odczytu. Wchodzili nie witając się ze mną i zasiadali przy zielonym stole. Przeważnie zresztą kobiety – stare i młode. Starałam się rozładować ten nastrój humorem i lekką rozmową.
Podobnie jak w „Inostrannoj litieraturie” bardzo wypytywano o nasz grudniowy Zjazd. Odpowiadałam niezmiennie, że Zjazd był sprawozdawczy, że sprawa cenzury wynikła na nim w sposób naturalny, że wszystkie przemówienia na ten temat były świetne itp. Tu stopniowo zorientowałam się, [że] wszystkimi pytaniami na temat Zjazdu rządzi pragnienie usłyszenia szczegółów o tym, jak Polska walczyła o wolność słowa. Badając grunt opowiadam wszędzie historię niedopuszczenia do druku mojej „Gwiazdy zarannej” w Berlinie Wschodnim. Zaczynam od Dieckmanna i rozpoznania jego zdolności, mojego przyczynienia się do jego pobytu w Polsce. Potem o krzywdzie, jaka go spotkała przez niedopuszczenie jego przekładu do druku. Wreszcie o ucieczce Levy’ego na Zachód i o jego głoszeniu przez radio, że jedną z przyczyn jego wyemigrowania była niemożność wydania „Gwiazdy zarannej”. Otóż w całym tym opowiadaniu polonistów moskiewskich interesowało tylko jedno. Jak „zdobyć sympatię pani Dąbrowskiej, żeby wyjednała nam wyjazdy do Polski”. Zrazu nie zorientowałam się też, co znaczą natarczywe pytania, czy moja podróż do Moskwy ma charakter prywatny? Wreszcie rozpoznałam: dyktowane były przez zazdrość, buntowniczą zazdrość, że oto z Polski można wyjeżdżać prywatnie. Pytano mnie też, co myślę o Kafce i czy czytałam... „Cmentarze” Hłaski. Wiedzą wszystko o Kafce i Hłasce. Inna Rosja. Rosja „przyjaciół Moskali” otwarła ku mnie na chwilę swe tajemnicze, a przecież ludzkie oczy.
Moskwa, 20 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Otwarcie zjazdu, którego dokonał Fiedin. Pojawił się Chruszczow, Mikojan, przedstawiciele partii i rządu. Oklaski długotrwałe. Wybory prezydium, sekretariatu i różnych komisji. Trwało to około godziny. Później zabrał głos Surkow, sekretarz generalny związku. Krzyczał 2 godziny i 45 minut. Po raz pierwszy słyszałem rzeczy tak krańcowo stawiane, tak ostateczne. Doznałem czegoś w rodzaju szoku. W przemówieniu znalazły się ostre akcenty przeciw Pasternakowi, co wszyscy uznaliśmy za niepotrzebne. Mowa Surkowa zawierała też akcenty polemiczne z pisarzami Zachodu. Realizm socjalistyczny został sformułowany jako jedyna metoda twórcza pisarzy w ustroju socjalistycznym.
Po południu między innymi przemawiał Chińczyk Mao Dun, wybitny pisarz, który poparł Surkowa. Według Mao Dun rewizjonistyczna zaraza idzie z Jugosławii.
Moskwa, 18 maja
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Wczoraj przybyła do Warszawy delegacja radziecka z Nikitą na czele. Delegacja zamieszkała w Belwederze. Przed Chruszczowem już pewien Rosjanin tu mieszkał. Wprawdzie było to dawno temu, ale czy nasi nie mogli znaleźć innego miejsca? Na trasie przejazdu tłumy były ogromne.
Przemówienia Gomułki i Chruszczowa pełne wielkich słów. Chruszczow powiedział, że Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i jej Komitet Centralny z towarzyszem Gomułką na czele kieruje się rewolucyjną teorią marksistowsko-leninowską, niezłomnie prowadzi naród drogą budowy socjalizmu, konsekwentnie broni czystości marksizmu-leninizmu, walczy o umocnienie jedności i bratnich więzów z partiami komunistycznymi i robotniczymi itd. Ciekawe, jak oni ze sobą rozmawiają przy stole konferencyjnym. Też posługują się takim słownictwem?
Warszawa, 15 lipca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Chruszczow na Śląsku. Przyjmowany jest niezwykle serdecznie. Dziesiątki tysięcy ludzi wszędzie tam, gdzie się pojawi. Nikita bardzo łatwo nawiązuje kontakt z tłumem. To nie to, co Gomułka, który jest oschły i nieprzystępny. Chruszczow jest typem żywiołowego przywódcy. Przemawia bez kartki. Widać, że zainteresowanie jego osobą sprawia mu przyjemność. Na wiecu w Katowicach było, jak podała „Trybuna Ludu”, 120 tys. ludzi.
Warszawa, 17 lipca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Piętnastolecie Polski Ludowej. Z rana defilada. Trudno mi ją opisać. Oryginalnością i nowością tej defilady było to, że włączono elementy estetyczno-sportowe, więc tańce ludowe, pokazy gimnastyczne, akrobatykę. Z wojskowych rzeczy największe wrażenie wywarły przeloty samolotów, które się układały w formy rombów. Był to bardzo trudny wyczyn sportowo-wojskowy osiągnięty z pełnym sukcesem.
Ale największe wrażenie, wręcz wzruszające i niezapomniane, czyniły przemarsze młodzieży sportowej. Niektóre grupy dawały przed trybuną pokazy swej sprawności, niektóre wyrzucały balony, piłki, kwiaty, różnokolorowe koła. W defiladzie sportowej brało udział 15 tysięcy młodzieży. Wśród licznych grup każda była ubrana inaczej. Wzruszała młodość i uroda sportowej młodzieży, jej radosny nastrój, wdzięk. Nie można się było napatrzeć.
Ta defilada to dla mnie wielkie przeżycie.
Na centralnej trybunie obok Władysława Gomułki stał Chruszczow w otoczeniu członków Biura Politycznego i delegacji radzieckiej. Na jego cześć często wznoszono okrzyki. Widziałem też rozpromieniony uśmiech Gomułki, jego ożywienie i zadowolenie.
Warszawa, 22 lipca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Wczesnym rankiem wyjazd z Marie-Thére`se Liebard i z Jean-Pierrem Chavinem do Grunwaldu na uroczystości 550-lecia bitwy z Krzyżakami. Uroczystość wypadła drętwo i blado. Zwieziono 30 tysięcy młodzieży, ogółem było nie więcej niż 40 tysięcy.
Na polach zbudowano pomnik, który trochę może przypominać Światowida. Program uroczystości wypełniły cztery przemówienia: Zawadzkiego, Gomułki i przedstawicieli delegacji radzieckiej i czeskiej. Przemówienia były drętwe i sloganowe. Najgorzej wypadło ślubowanie młodzieży. Tekst drętwy, a powtarzanie formuł nie było w ogóle słyszane. Nie udał się też zbiorowy śpiew młodzieży. Na zakończenie pokazywano akrobatyczne popisy lotników. Była w tym duża pomysłowość, zręczność i odwaga.
Grunwald, 17 lipca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Nowa sensacja w Związku Radzieckim. Wczoraj wystrzelono na orbitę okołoziemską statek kosmiczny o wadze 4700 kg, który w tym samym dniu został sprowadzony na Ziemię po wykonaniu wyznaczonego programu badań. Na pokładzie statku znajdowała się kabina z psem Czernuszką. Może to głupie, ale mnie podbój kosmosu nie wprawia w zachwyt. Tyle jest jeszcze biedy i nędzy na świecie, że gdyby olbrzymie sumy wydawane na badania kosmosu, a także na zbrojenia, przeznaczono na ziemskie sprawy, to ludziom by się lżej żyło.
Warszawa, 10 marca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
O dziesiątej otworzyłam radio, czekałam na zapowiedzianą panią Krzycką, która chce robić film z opowiadania „Klara i Angelika”. W radiu jakaś muzyka, którą przerwano, aby ogłosić, że dziś rosyjski major Jurij Gagarin obleciał ziemię i wylądował w „zachodniej części Związku Radzieckiego”. A więc prawdopodobnie na naszych dawnych Kresach.
Więc dzień epokowy. Jak może wyglądać takie wylądowanie prawie pięciotonowego pocisku kosmicznego? Dla lądującego i dla tych, na kogo wylądował? Może na jakąś wieś czy miasteczko, dla których ten triumf nauki był kosmiczną katastrofą.
Zaraz potem telefon z Robotniczej Agencji Prasowej, żebym się wypowiedziała, co o tym sądzę. Dziwne pytanie. Co można sądzić o tak niebywałym fakcie? I na co tu potrzebny czyjś sąd? Przecież i tak cały świat już wie o tym człowieku. Dzień epokowy, ale co ta epoka będzie znaczyć? Któż może powiedzieć...
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 4, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W trzecim dniu mojego pobytu w NRD świat przez chwilę oniemiał. W Związku Radzieckim w kosmos poszybował statek „Wostok”, a na jego pokładzie major radzieckiego lotnictwa, Jurij A. Gagarin. Tak więc pierwszym człowiekiem, który znalazł się w kosmosie, jest obywatel radziecki. Powrócił na Ziemię zgodnie z przyjętym planem lotu. Wyobrażam sobie jubel, jaki zapanował w Moskwie i jak ten niewątpliwy sukces radzieckiej nauki będzie dyskontował Nikita. Sukces jest rzeczywiście niezwykły. Amerykanie nie mogą chyba mieć dobrego samopoczucia. Okazało się, że w wyścigu o podbój kosmosu pierwsze miejsce zajął Związek Radziecki. Jak tu nie być dumnym, że się ma takiego sojusznika?
17 kwietnia
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Ciekawe, że Amerykanie zawsze uprzedzają o mających nastąpić doświadczeniach astronautycznych. Rosjanie ogłaszają tylko wyniki i tyl-ko zawsze udane.
Ciekawe, że [Alan] Shepard także wydostawszy się poza ziemską atmosferę nadał pierwszy meldunek: „What a beautiful!” – więc tak samo jak Gagarin nadał pierwszy meldunek spoza atmosfery: „Kak priekrasno!”.
Warszawa, 10 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 4, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Przeprowadziłem w telewizji wywiad z majorem Gagarinem, który przyjechał do Polski. Nie jestem zadowolony. Zbyt mało czasu, za wielkie skrępowanie wywołane obecnością wielu ludzi w studio. Podobno nie wypadłem najgorzej. [...] Gagarin jest sympatycznym, skromnym chłopakiem. Sprawia wrażenie zażenowanego sławą, jaka go otacza.
Warszawa, 22 lipca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Bodajże 13 sierpnia Rosjanie wypuścili dwa statki kosmiczne z dwu kosmonautami – Nikołajewem i Popowiczem. Drugi w dobę po pierwszym. Nikołajew leciał cztery doby okrążając ziemię coś około 90 razy. Popowicz trzy doby. Obaj pomyślnie wylądowali w Kazachstanie jeden w 6 minut po drugim. – Pomyśleć, że to wszystko dzieje się na przestrzeni mojego życia pamiętającego jeszcze... konne tramwaje, dyliżanse i pierwsze loty aeroplanów!
Takie latanie w kosmosie może w imperium sowieckim grać rolę unowocześnionego zbawienia wiecznego. Wiele mankamentów życia na ziemi można wycierpieć z dumy nad tym życiem podniebnym, z nadziei na błogie niespodzianki czekające nędzarzy z kołchozów na innych planetach. Okrzyk Leśmiana: „Czemuż innego nie ma świata!” dochodzi do realizacji.
Komorów, 22 sierpnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 4, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Rano mój gospodarz oznajmia mi, że prawdopodobnie będziemy mieli okazję spotkać Kennedy'ego [John Fitzgerald Kennedy], który spędza ten weekend w Newport. Przyjąłem ową wiadomość dość sceptycznie, ponieważ nie wydawała mi się realna. Aliści o 10.30 mój gospodarz otrzymał telefon, z którego wynikało, że prezydent oczekuje nas w klucie Baileys Beach. Więc pojechaliśmy. [...]
Z początku miałem tremę, ale już po kilku minutach czułem się absolutnie spokojny. [...]
Po wysłuchaniu mojej opinii prezydent przez jakieś pięć minut mówił wyłącznie o Polsce. Na wstępie podkreślił, że Polska jest znana ze swych dążeń niepodległościowych. Jej związki z Zachodem są tradycyjne. [...] W USA można spotkać wiele opinii i poglądów na temat Polski. Istnieje np. pogląd, że Polska niczym się nie różni od pozostałych krajów komunistycznych i że w związku z tym wszelka pomoc powinna być zlikwidowana. Istnieje także inny pogląd, że nie bacząc na to, iż Polska jest krajem komunistycznym, należy dążyć do rozszerzania i pogłębiania współpracy z nią. [...] Jeśli chodzi o niego, to jako prezydent jest zwolennikiem tego drugiego poglądu, ale w praktyce ci, którzy tak myślą, napotykają poważne trudności. Wspomniał o debacie kongresowej na temat pomocy dla Polski. [...] Polska cieszy się duzym autorytetem w świecie i odgrywa poważną rolę w polityce międzynarodowej. Polacy w ONZ pomagają w dziedzinie poprawy stosunków między USA i Związkiem Radzieckim. [...]
Interesowała go sytuacja polityczna w naszym kraju.
Newport, stan Rhod Island w USA, 9 września
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
W okresie od 25 do 30 października br. Biuro „W” i terenowe jednostki „W” skontrolowały około 160 tysięcy listów, celem wyłowienia wypowiedzi na temat sytuacji międzynarodowej, wynikłej w związku z kryzysem kubańskim. [...]
W wypowiedziach bardzo często przewijał się nastrój panikarski. Dominowały wypowiedzi o masowym wykupywaniu towarów, o brakach w aprowizacji.
W listach województwa wrocławskiego była mowa o tym, iż trudności aprowizacyjne trwają już od dłuższego czasu. Poza tym korespondenci pisali o konieczności likwidowania wkładów w PKO.
Nadawcy zamieszkali na Ziemiach Zachodnich wyrażali w listach zamiar przeniesienia się do Polski centralnej. Nastroje niepokoju zostały zwiększone faktem zabierania mężczyzn do wojska z mieszkań i dużych zakładów pracy, jak np. Pa-Fa-Wag i Elwro.
Należy podkreślić, iż listy ze środowisk inteligenckich i studenckich nacechowane były rzeczową i spokojną oceną sytuacji.
W trzech wypadkach przechwycono wrogie ulotki. Jedna z tych ulotek, pochodząca z Warszawy, a kierowana do ambasady USA w Warszawie, szkalowała polskich i radzieckich przywódców państwowych i wychwalała posunięcia Kennedy’ego. Autor tej ulotki przedstawiał się jako reprezentant robotników Warszawy, którzy na tajnych zebraniach i wiecach solidaryzują się z polityką amerykańską, potępiając politykę ZSRR i Polski.
Pozostałe dwie ulotki zostały przechwycone w Poznaniu i w treści swej oceniały w sposób szkalujący stanowisko ZSRR jako „ohydną prowokację”.
Warszawa, 5 listopada
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Minęło 10 dni „bez znaku”. We środę wieczorem przyjechał po mnie Wacek autem i przez drogę do Warszawy raczył mnie swoją malowniczą rozmownością. Nigdy nie jestem w stanie odtworzyć tego stylu, który byłby smacznym kęskiem. Mówi co chwila „dosłownie” i „inaczej mówiąc”. Wygłosił cały speech przeciwko wojnie atomowej. – „Pani ma rację, to jest szatańska pokusa, żeby zniszczyć świat. I co? Ja miałbym iść się bić? Za kogo? Z kim? Po co? Mam 35 lat, co ja użyłem życia. W wojsku to stracony czas, a potem na ćwiczenia. Ledwo człowiek zaczął żyć, chciałby spokojnie pożyć. I co taki Chruszczow, taki Kennedy sobie myślą? Że oni ocaleją? Mnie to nic nie obchodzi, ja na to gwiżdżę koncertowo. A tak jak ja myślą wszyscy. I co, my jak bydło mamy ginąć, dlatego że tym panom zachciało się wojny?”
Kiedyśmy wjeżdżali w obręb Warszawy: – „No niech pani dosłownie powie, jak ta Warszawa jest oświetlona. Ulica ma ze trzy kilometry i dwie latarnie. Wjeżdża się dosłownie jak w puszczę. I co to inaczej mówiąc za takie rzeczy”.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 4, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Powinnam umieć znieść samotny los i samotną śmierć w kraju.
I wszystko by się zniosło, żeby tu nie było panowania Rosji. Nie jestem w stanie żyć ani pisać pod panowaniem Rosji. Jaka męka była pisać w niewoli za młodu. Wyszło się z tego – znów się pod to weszło, pod to moskiewskie jarzmo.
Mój Boże, rozpadło się cesarstwo austriackie, jedyne, które miało w sobie zalążki na przyszłe Stany Zjednoczone Europy, jedyne mające naród sympatycznych Niemców. A panoszy się Rosja, która nawet z socjalizmu zrobiła tylko nowe wcielenie dawnego imperium rosyjskiego. Mój Boże! Gdybym była w stanie uwierzyć w jakąkolwiek możliwość odrodzenia się Rosji, nie byłabym tak strasznie nieszczęśliwa, nie zmarnowałabym tak okropnie tych dwudziestu lat przeżytych pod okiem bazyliszka.
Komorów, 6 lutego
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
I dziś porażają-ca wiadomość: Człowiek wyszedł z pojazdu kosmicznego i złączony z nawą linką ratunkową 20 minut przebywał w pustce kosmicznej fotografując.
Oczywiście to także jajko w jajku. Jego wystrój był małą kabiną kosmiczną umieszczoną w większej. Oczywiście – Rosjanie. I nawet nie tacy młodzi. Bielajew 40, Leonow 30 lat (ten, co wyszedł). Lot jeszcze nie skończony.
Komorów, 19 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Profesorka pani dr Stanisława Mazurek wykłada język niemiecki i angielski. Jest osobą bardzo niebezpieczną dla naszego ustroju. Ma doktorat, oczywiście jest znaną osobą w całym środowisku miasta Opola, a nawet ma znajomości w Warszawie. Wszyscy mówią, że jest zasłużoną działaczką śląską. Może już dawno być na emeryturze.
Czy można jej zaufać? Odpowiemy zdecydowanie, że nie i to kategorycznie nie. Na wykładach wyraża się, że język rosyjski jest językiem narodu o niskiej kulturze. Magister filologii polskiej czy fizyki i innych dyscyplin będzie mógł korzystać z bogatej literatury narodu niemieckiego. Na wykładach swoich sieje nienawiść do narodów Związku Radzieckiego. Tak niestety pani dr Mazurek zakorzeniła swoją nienawiść w studentach Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, już przez kilka lat. Oczywiście dziś się zbiera plony. Kto pała nienawiścią do kraju rad, ten jest naszym jawnym wrogiem. Jak taką osobę można dopuścić do wykładów tam, gdzie się sieje prawdę, uczucia patriotyzmu do naszych przyjaciół i wychowuje pedagogów. Dlaczego prześladuje studentów mówiących akcentem wschodnim? Kto mówi po niemiecku, to zaraz jej łzy lecą. My chcemy, żeby nas wychowywano w duchu socjalizmu, a nie przeciw socjalizmowi.
Następnym profesorem dr docentem mającym dopiero być jest pan K. Kwaśniewski — socjolog godny uwagi. Jest rzeczą oczywistą, iż przemyślał przebieg wydarzeń na naszej uczelni ze studentami potajemnie z Wasilewskim. Na swoich wykładach okropnie krytykuje system władzy państwowej. Daje masę przykładów, biorąc to za wzorowe z gospodarki Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Mówi, że obecnie w Polsce Ludowej jest gorsza biurokracja, aniżeli na zachodzie. System władzy socjalistycznej chyli się ku upadkowi. Studenci to łykają. Prowadzi szkodliwą działalność polityczną swoimi docinkami pod adresem Partii i Rządu. Robi to w bardzo umiejętny sposób. Przy omawianiu zagadnień socjologicznych ustroju socjalistycznego tu dokonuje precyzyjnej krytyki. No i cóż sama uczelnia wychowuje studentów wrogo do Polski Ludowej. Później będą lepiej obalać władzę.
Tutaj przyczynił się też magister filozofii Czermiński. Nas serca bolą, jak pan Czermiński szkaluje ustrój Polski Ludowej. Wychwala filozofów burżuazyjnych, a potępia doktrynę marksistowską.
Apelujemy o oczyszczenie naszej uczelni z tych szkodników.
Zatroskani Opolanie
Opole, 13 marca
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybów i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
Gomułka:
[...] Breżniew proponuje zastanowić się, jakie kroki należy podjąć i czy nie należy wprowadzić wojska do Czechosłowacji. W tym wypadku potrzebny byłby udział chociażby symbolicznie jednostek polskich. Marsz. Jakubowski otrzymał polecenie, aby po zakończeniu manewrów nie opuszczał terenu Czechosłowacji. Ma tam ok. 4 pułki i 400 czołgów. Na razie prowadzi zabawę w ciuciubabkę, tłumaczy Czechom, ze nie może się wycofywać, gdyż musi remontować sprzęt. Są wypadki prowokacji w kontaktach z wojskami czechosłowackimi. Czesi twierdzą, że manewry są sprzeczne z ustaleniami ze strona radziecką. Obawiają się, że wojska radzieckie nie zechcą wyjść.
[...]
Gierek:
[...] Nie wierzę, żeby kierownictwo KPCz dało sobie samo radę. (Gomułka: Oni nawet sami nie chcą!) Liczebność Partii jest pozorna. W zebraniach bierze udział 20-30% członków partii. Częste są wypadki zastraszania członków Partii, pisanie anonimów itp.
Powinniśmy być za wprowadzeniem wojsk, również polskich, z tym że nasze jednostki nie powinny wchodzić do Zaolzia, raczej gdzieś dalej na Zachód.
Gomułka:
Nie wiadomo, jakie stanowisko zajmą radzieccy. Mówiłem Breżniewowi, że niezbędne jest wprowadzenie wojsk, ale on twierdzi, że sprawa jeszcze jest otwarta.
Jeszcze trwa faza „papierkowa” (listy, narady itp.) [...].
Dla radzieckich jest obecnie problem wyboru: kiedy i jak?
Reakcja w Czechosłowacji zdobyła już określone pozycje i walczy o dalsze. Zbliżający się Zjazd KPCz będzie zjazdem likwidacji Partii i przekształcenia jej w partię socjaldemokratyczną. W nowym statucie mają być zabezpieczone demokratyczne prawa mniejszości, likwidacja centralizmu demokratycznego itd. Potem maja być rozpisane wybory do parlamentu. Jest to proces stopniowego, ewolucyjnego przekształcenia CSRS w republikę burżuazyjną.
Radzieccy mogli interweniować wcześniej, póki był Novotny, który mógł zażądać wprowadzenia wojsk. Teraz nie ma takich sił, które zażądają wprowadzenia wojsk. Musi dojść do rozłamu w partii, aby jej część zwróciła się o pomoc. Musi dojść w Partii do walki wewnętrznej, może wokół obecności obcych wojsk? Ale nie można wykluczyć, że wszyscy będą przeciwni wejściu wojsk. Co zrobimy wówczas?
[...]
Radzieccy robią to wszystko w rękawiczkach. Gdyby to zależało od nas, to już bym ich dawno złamał.
[...]
Możemy radzieckim powiedzieć, że wprowadzimy nasze wojska, bo tu idzie o nasze bezpieczeństwo. Do diabła z suwerennością! Jeśli zaś nie chcą, to niech ustępują dalej. Tam są teraz ludzie zastraszeni, wielu popełniło samobójstwo.
[...]
Najmniej podoba mi się, aby wojska polskie wchodziły razem z wojskami radzieckimi. Całe odium spadnie wówczas na Polskę. Chyba, żeby wówczas uczestniczyli też Węgrzy.
Cyrankiewicz:
Oczywiście, wejście wojsk radzieckich, to inna sprawa niż kiedy wejdą wojska nasze, NRD, Węgry itd.
Gierek:
Nie można wykluczyć, że może tam dojść do walk, terroru, kontrrewolucji.
Warszawa, 4 lipca
Archiwum Akt Nowych — zespół KC PZPR.
Z chwilą rozpoczęcia przegrupowania wojsk Armii prowadzić rozpoznanie w pasie Armii, celem uzyskania ciągłej kontroli działań wojsk CzAL, milicji, milicji ludowej w miastach, garnizonach i rejonach ich dyslokacji. Obowiązkowo ustalić: przypuszczalny charakter działań jednostek i pododdziałów CzAL w pasie Armii; rejony, składy i przynależność organizacyjną grup stawiających opór; stosunek stanu osobowego i ludności miejscowej do Wojska Polskiego; charakter przedsięwzięć przeprowadzonych w miejscowościach i na marszrutach celem zatrzymania wojsk; przedsięwzięć prowadzonych w miejscowościach w zakresie zabezpieczenia obiektów (banki, poczty, telegraf, radiostacje, budynki miejscowych organów władzy). Szczególną uwagę zwrócić na rejon Hradec Kralove i Pardubice.
28 lipca
Lech Kowalski, Kryptonim „Dunaj”. Udział wojsk polskich w interwencji zbrojnej w Czechosłowacji w 1968 roku, Warszawa 1992
29 lipca o godz. 11.40 Sztab 2 Armii otrzymał od dowództwa radzieckiego zarządzenie do organizacji rozpoznania i maskowania. Szyfrogram z godz. 14 zawiadamiał o rozpoczęciu ćwiczeń armii państw Układu Warszawskiego. Dowódcą ćwiczeń został marsz. Jakubowski.
Pomiędzy godz. 16 a 21 (zależnie od długości trasy marszu do rejonów wyjściowych) związki taktyczne i samodzielne oddziały 2 Armii opuszczały swe garnizony. Rozpoczęło się przegrupowanie. Już na samym początku zawiódł system koordynacji na szczeblu sztabu frontu, co doprowadziło do przecięcia kolumn maszerujących naszej 11 DPanc. przez wojska radzieckie z 20 DPanc. Z tego powodu nasza dywizja odnotowała spóźnienie na drodze marszu do nowego rejonu ześrodkowania. Z pewnymi problemami trwał też przemarsz 4 DZ, nastąpił bowiem wybuch samochodu ciężarowego z amunicją.
W nowe rejony ćwiczeń przegrupowywały się też dodatkowo przydzielone do 2 Armii 49 pułk śmigłowców, który przebazowywał się z lotniska we Wrocławiu do miejscowości Pszenno koło Świdnicy, oraz 1 Samodzielny Batalion Szturmowy z Dziwnowa w rejon koszar w Świdnicy. Dwie kompanie tego batalionu przydzielone zostały następnie do 10 i 11 DPanc.
Tymczasem nakazano, by stan pełnej gotowości bojowej wojska nasze osiągnęły do godz. 21, co oznaczało, że po przybyciu do nowych rejonów trzeba było natychmiast przystąpić do obsługi sprzętu i uzupełniania zapasów i materiałów.
O godz. 4.15 nocą wpłynął kolejny szyfrogram do sztabu 2 Armii z rozkazem marsz. Jakubowskiego, zawierającym uściślone zadania dla naszych wojsk. Na jego podstawie gen. Siwicki określił — modyfikując już wcześniejsze ustalenia — nowe zadania dla dywizji i samodzielnych pułków, podając teraz uaktualnione obiekty na terytorium CSRS przeznaczone do zajęcia przez 2 Armię.
Tej nocy gen. Siwicki zdążył dokonać jeszcze kontroli Stanowiska Dowodzenia 2 Armii i wybranych oddziałów z 4 DZ i wykrył w ich działaniach dużo chaosu i złej organizacji dowodzenia. Po czym rozpoczął się okres wyczekiwania na sygnał do przeniesienia ćwiczeń na terytorium Czechosłowacji.
29 lipca
Lech Kowalski, Kryptonim „Dunaj”. Udział wojsk polskich w interwencji zbrojnej w Czechosłowacji w 1968 roku, Warszawa 1992.
Ja sam miałem masę wątpliwości, jak to wszystko się potoczy. Stanu wewnętrznych napięć nie miałem prawa uzewnętrzniać wobec przybyłych na tę odprawę. Ale obawiałem się, że za kilkanaście godzin może zaistnieć sytuacja, której ja do końca nie zdołałem przemyśleć, czy też mój sztab. Mogło przeto dojść do tragedii. Dowódcy związków i samodzielnych oddziałów mieli również mnóstwo wątpliwości. Najbardziej oczekiwali ode mnie jednoznacznej odpowiedzi, jak ma się zachować żołnierz, który przystępował do tego zadania uzbrojony i wyposażony w ostrą amunicję, a przecież miał prawo użyć broni w sytuacjach, które zostały określone i podane do wiadomości. Trudno byłoby znaleźć dwie identyczne sytuacje i dwa identyczne zachowania motywujące potrzebę użycia broni. Stąd wszystko to nie było do końca takie jednoznaczne i ja też tak stawiałem sprawę.
Szliśmy do sojuszniczego kraju. Wielu z nas miało tam różnych znajomych ze wspólnych ćwiczeń, ze wspólnych lat studiów w ZSRR. Na odprawach zawsze podkreślałem, że nie możemy dopuścić do tego, aby w przyszłości na południowej granicy mieć wroga. Wszyscy to rozumieli, po czym zadawali pytanie: to strzelać czy nie strzelać? Odpowiadałem wyłącznie w obronie własnej! Żadnej pochopności, maksymalna wstrzemięźliwość. Jeśli jest szansa i czas — zapytaj przełożonego, poradź się współtowarzyszy. O tym, jak postąpić, będziecie wy decydować w zależności od sytuacji, w ramach swoich kompetencji i uprawnień. I tak ta sprawa pozostała do końca. Wiadomo było jedno: że z chwilą otwarcia ognia przez stronę przeciwną mieli prawo też odpowiedzieć ogniem.
20 sierpnia
Lech Kowalski, Kryptonim „Dunaj”. Udział wojsk polskich w interwencji zbrojnej w Czechosłowacji w 1968 roku, Warszawa 1992.
20 sierpnia o godz. 6 dowódca 2 Armii gen. Siwicki zarządził odprawę w Świdnicy [...]. Zostały postawione szczegółowe zadania. W dużej mierze pokrywały się one z założeniami wynikającymi z ćwiczeń pod kryptonimem „Pochmurne lato” i ich drugim członem „Dunaj”. Przekroczenie granicy państwowej zaplanowano na godz. 24.
Rozpoczął się okres gorączkowych przygotowań. O godz. 9 gen. Siwicki wyjechał do sztabu kierownictwa ćwiczeń w Legnicy, gdzie w siedzibie Dowództwa Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej spotkał się z gen. Jaruzelskim i marsz. Jakubowskim. Omówiono jeszcze raz elementy współdziałania naszych wojsk. Tego dnia też o godz. 15 na Stanowisku Dowodzenia 2 Armii w Świdnicy odbyła się odprawa ministra obrony narodowej z dowódcami związków taktycznych, samodzielnych pułków i oficerami sztabu. Sprawdzono znajomość zadań i systemu współdziałania. Po czym minister dokonał jeszcze inspekcji w jednej z dywizji pancernych. Następnie przez Wrocław odleciał do Warszawy. Towarzyszący mu do Wrocławia gen. Siwicki wkrótce powrócił.
W tym czasie na Stanowisku Dowodzenia 2 Armii byli już obecni zastępcy dowódcy ŚOW, którzy zostali skierowani tu do koordynacji działań poszczególnych dywizji na terenie CSRS. Ze Sztabu 2 Armii wydzielono 22-osobową grupę oficerów pod dowództwem szefa sztabu płka Bełczewskiego, która stanowiła obsadę Wysuniętego Stanowiska Dowodzenia 2 Armii. Zostały wydane przez szefa sztabu zarządzenia w sprawie łączności, uaktualnione i naniesione na mapy operacyjne rejony rozmieszczenia wojsk polskich w Czechosłowacji. Obowiązywała zasada w pierwszym etapie, iż z wyjątkiem polskich komend garnizonów i sił ich obrony wojska nasze miały być rozmieszczone poza miastami i osiedlami. W gotowości bojowej stanęła też Ruchoma Baza Armijna w Kłodzku, przez którą później szło zaopatrzenie naszych wojsk.
Jednocześnie w dywizjach i pułkach trwały prace przy zwijaniu obozów. Kadrze i żołnierzom wydano amunicję bojową i poinformowano o decyzji wkroczenia do Czechosłowacji. W poszczególnych związkach taktycznych i samodzielnych pułkach poleciłem odtworzyć z taśm magnetofonowych apel kierownictwa partii i rządu PRL do żołnierzy. Pod wieczór wyciągnięto kolumny marszowe gotowe do przegrupowania na teren CSRS.
Świdnica, 20 sierpnia
Lech Kowalski, Kryptonim „Dunaj”. Udział wojsk polskich w interwencji zbrojnej w Czechosłowacji w 1968 roku, Warszawa 1992.
Około południa zostaliśmy postawieni w stan podwyższonej gotowości bojowej, wiedzieliśmy już, że będziemy przegrupowywać się na terytorium Czechosłowacji. Kończyły się ćwiczenia „Pochmurne lato”, a zaczynała się operacja pod kryptonimem „Dunaj”. W radiostacjach czołgowych usłyszeliśmy głos dowódcy pułku, że przegrupowujemy się na terytorium Czechosłowacji, że czynimy to na prośbę Biura Politycznego KC KPCz i że będziemy jedną z pięciu armii Układu Warszawskiego, które dzisiaj przekroczą granicę. Żadnych oficjalnych zebrań nie było. Padła komenda: radiostacje przełączyć na odbiór. Następnie przemówił dowódca — i w drogę.
W tym czasie w południowych rejonach Polski zaczęły pojawiać się wojska radzieckie. Dawało to wiele do myślenia. Stosunek miejscowej ludności do nas był serdeczny. Żołnierze chętnie zgłaszali się do prac żniwnych, zżyliśmy się z tymi ludźmi. W czasie przegrupowania w kierunku granicy, a było to koło południa, ludność z pobliskich okolic tłumnie wyległa na ulice i drogi. Wielu starszych ludzi trzymało w dłoniach palące się świece, obrazy świętych oraz krzyże. Powszechnie znakami krzyża żegnano nas. W wielu oczach widziało się łzy. Również młodzież zachowywała się spontanicznie. Otrzymaliśmy dużo kwiatów. Czołgi pokryte kwiatami robiły niesamowite wrażenie. To mocno nas podbudowywało, dodawało otuchy.
W trakcie tego przegrupowania przeżyłem małą przygodę. Było to gdzieś w rejonie Kamiennej Góry, biegły tam tory kolejowe i przewody wysokiego napięcia od trakcji elektrycznej. Mój czołg zawadził anteną o te przewody, w wyniku czego doznałem porażenia prądem. Do dnia dzisiejszego pozostał mi ślad na szyi po tym wydarzeniu.
20 sierpnia
Lech Kowalski, Kryptonim „Dunaj”. Udział wojsk polskich w interwencji zbrojnej w Czechosłowacji w 1968 roku, Warszawa 1992.
Protestujemy przeciwko okupacji naszego państwa, w której uczestniczą wasze siły zbrojne. Tym gwałtownym i niczym nie usprawiedliwionym aktem przerywacie i niszczycie te sojusznicze związki między naszymi narodami, które powstały w walce przeciw faszyzmowi i imperializmowi i w walce o socjalizm. Jest jeszcze czas, by naprawić dzisiejszy fatalny błąd, by nie powstała z tego największa tragedia naszych narodów, by nie zniszczyć na wszelkie czasy przyjaźni naszych narodów. Apelujemy do was o opuszczenie terytorium naszego państwa przez wasze siły zbrojne. Pozostawcie naszym narodom możliwość swobodnego i demokratycznego decydowania o swoim bycie.
Hradec Kralove, 21 sierpnia
Leszek Pajórek, Polska a „Praska Wiosna”. Udział Wojska Polskiego w interwencji w Czechosłowacji w 1968 roku, Warszawa 1998.
W ślad za meldunkiem z dnia dzisiejszego przesyłamy dalsze informacje uzyskane z poszczególnych środowisk wskazujące na kierunek dyskusji i komentarzy na temat wydarzeń w Czechosłowacji:
— uczestnicy VIII Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie z krajów zachodnich w wyniku otrzymanego polecenia ze swoich ambasad częściowo rezygnują z udziału w tej imprezie i udają się do swoich krajów. Dotychczas wyjechali reprezentanci Anglii, przewidywany jest również wyjazd w dniu dzisiejszym reprezentantów Szwajcarii, Holandii i Austrii. Przedstawiciele NRF natomiast opuścili festiwal w dniu jego rozpoczęcia.
Warszawa, 23 sierpnia
Źródło: AIPN, MSW II, 3836, b.p., [cyt. za:] Jan Ptasiński, Drugi zwrot. Gomułka u szczytu powodzenia, Warszawa 1988.
Wojska 2 Armii WP uczestniczące w operacji „Dunaj” wykonały sumiennie i godnie patriotyczne i internacjonalistyczne zadanie postawione przez Partię i władzę ludową w zakresie pomocy narodowi czechosłowackiemu i KPCz w umocnieniu socjalistycznego porządku oraz w szybkim przywróceniu normalnego życia w CSRS. Działając razem z wojskami sojuszniczymi, udaremniły reakcyjny przewrót i zapobiegły przelewowi krwi, do którego zmierzały wewnętrzne siły kontrrewolucji w oparciu o pomoc międzynarodowego imperializmu.
Zgodnie z podpisanym w dniu 16 października w Pradze układem między rządami ZSRR i CSRS o czasowym pobycie wojsk radzieckich na terytorium CSRS, dalsze zadania zapewnienia bezpieczeństwa wobec zagrożenia ze strony imperializmu, a zwłaszcza zachodnioniemieckich sił odwetowych, wykonywać będzie wspólnie z CzAL część wojsk radzieckich pozostających w dalszym ciągu na terytorium CSRS.
W związku z powyższym, rozkazuję: [...] Szefowi Głównego Zarządu Politycznego:
1. Zapewnić, aby opuszczenie ziemi czechosłowackiej przez nasze wojska odbyło się we właściwej atmosferze politycznej, w duchu braterstwa i przyjaźni.
2. W porozumieniu z władzami partyjnymi i administracyjnymi zapewnić uroczyste powitanie powracających jednostek na trasie przemarszu oraz w ich stałych garnizonach.
23 października
Bartosz Kaliski, Dobrzy okupanci, „Karta” nr 41, 2004.
Zebranie [w Fabryce Dywanów i Chodników] zagaił sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej, tow. Jasak. Referat na temat wydarzeń w dniu 8 marca 1968 odczytał I sekretarz Komitetu Miejskiego Partii, tow. Redlich, który powiedział między innymi: „Towarzysze, my w aparacie partyjnym wszystko wiemy, co dzieje się w naszym państwie. My wszystko wiemy o każdym obywatelu PRL. Towarzysze, my mamy bardzo dokładne akta osobowe o każdym. Towarzysze, mówię dlatego o tym, aby was zapewnić, że aktywistom naszym nic nie grozi. My dysponujemy wojskiem, bezpieczeństwem, milicją i mamy silne oddziały rezerw milicji ochotniczej. Zresztą, z nami jest Związek Radziecki, największa potęga świata pod każdym względem”. [...]
Omówienie sytuacji gospodarczej w kraju przedstawił również tow. Redlich: „Sytuacja gospodarcza w naszym kraju jest bardzo dobra. A wiecie, dlaczego jest dobra sytuacja, towarzysze? — zapytał Redlich. — Bo my mamy najlepszy rynek zbytu na świecie, a tym rynkiem zbytu jest ZSRR, który udziela nam bezinteresownej pomocy gospodarczej. Dzięki Związkowi Radzieckiemu i jego pomocy mamy wielki dobrobyt i wspaniałe osiągnięcia”. [...]
Na zakończenie zebrania w dyskusji i wolnych wnioskach tow. Redlich przypomniał zebranym, aby byli czujni i nie tolerowali żadnych przejawów wrogości. „Należy słuchać, towarzysze, co kto mówi, patrzyć, gdzie wychodzi, z kim się spotyka i zawiadamiać nas o wszystkim. To jest nakazem chwili i obowiązkiem każdego członka partii i aktywisty. Pilnujcie tych, towarzysze, którzy są najbardziej niebezpieczni.”
Tomaszów Mazowiecki, 18 grudnia
Józef Szamocki, wspomnienia ze zbiorów Ośrodka KARTA.
W Rosji trwa jednak chyba jakiś, mało z zewnątrz widoczny, sprzeciw tak zwanych intelektualistów. Dowodem tego może być wydana w… Warszawie płyta z piosenkami Bułata Okudżawy. Okudżawa to popularny w Rosji bard, autor piosenek wojskowych nader niekonformistycznych, które tam nagrywa się prywatnie na taśmy (podobno masami), ale płyt jego nie ma. Tutaj zrobiono mu za to płytę, śpiewaną po polsku przez najlepszych piosenkarzy (Młynarski, Łazuka, Przybylska), efekt jest świetny, śliczne rosyjskie melodie, coś z Wertyńskiego, a zarazem antystalinowska gorycz przebija wyraźnie – ciekawe, że to wyszło w Polsce. A jest przecież jeszcze w Rosji piosenkarz całkiem już konspiracyjny, niejaki [Włodzimierz] Wysocki, którego taśmy wręcz są zabronione. Opozycja piosenkowa, osobliwe zjawisko, jedyne w swoim rodzaju!
Warszawa, 14 września
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Niestety – głupia to dosyć młodzież (tu odzywa się we mnie starzec – powie ktoś). Młodzież ta ma rozbudzone pewne instynkty, a całkiem zanikłe inne – choćby instynkt polityczny. Wychowano ją bez jedzenia mięsa – bez znajomości najnowszej historii Polski oraz sytuacji świata, bez wiedzy o genezie wszystkiego, co nas otacza – wobec tego, nie wiedząc, że mięso istnieje, nie może go ona świadomie pragnąć. Pragnie za to strojów (zagranicznych), przygłupich radiowo-telewizyjnych piosenek, celebruje urlop i słońce, jakby tu była co najmniej Nicea, poza tym nic jej nie obchodzi. No i ten żargonie z telewizyjnych kabaretów: pseudodowcipy, nonszalancki, pusty. Polska Ludowa to wielka szkoła półinteligencji, wszyscy będą półinteligentami, nawet (a zwłaszcza) ci, co kończą wyższe uczelnie. […] Nudna ojczyzna, głupi obywatele – mniej co prawda głupi niż Sowieci, a raczej inaczej głupi – czyż to nie okropne? A może się w nich z czasem obudzi coś, co ich znowu zwiąże z nami? […] Zawsze między pokoleniami były różnice, nawet przepaście, ale w Polsce dzisiejszej tak dalece obecnie wszystko jest inne niż przed wojną, że w ogóle nie ma nawet wspólnego minimum pojęć wspólnego języka.
Witów, Podhale, 25 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
W czasach największej biedy i niedostatku, kiedy polskiemu robotnikowi własną krwią przyszło zapłacić za wołanie o chleb dla swych dzieci – właśnie w tych najcięższych chwilach naród polski w ciągu 90 dni uzbierał ponad 30 milionów złotych na odbudowę Zamku Królewskiego. Nie towarzyszy tej daninie żaden przymus. Jak zgodnie świadczą głosy z kraju, zbiórka ma charakter samorzutny i spontaniczny. Swe groszowe datki składają najubożsi; z głodowych rent przysyłają złotówki inwalidzi i emeryci, na listach ofiarodawców znaleźli się ludzie okrutnie dotknięci nędzą mieszkaniową, od lat marzący daremnie o zdobyciu własnych czterech ścian. Budulcem stał się więc przysłowiowy wdowi grosz. Niezwykła i powszechna ofiarność przybrała postać jakiejś powszechnej demonstracji całego społeczeństwa.
Demonstracji za czym, czy może – przeciw czemu? Co pragnie wyrazić naród pozbawiony swobody wypowiedzi tym zbiorowym i szerokim gestem ofiarności?
Zacznijmy od stwierdzenia, że decyzja odbudowy Zamku została władzom komunistycznym narzucona przez naród. Wzbraniały się one przed nią przez długie 26 lat. Za czasów Bieruta kosztem milionowych sum wzniesiono w sercu Warszawy stalinowską ohydę – Pałac Kultury, Zamek Królewski pozostawiając w gruzach. Za panowania Gomułki rozpoczął nieomal swoje urzędowanie od zapowiedzi, że Zamek będzie odbudowany. Było to widome ustępstwo wobec nacisku społeczeństwa, podyktowane koniecznością ratowania się w kryzysowej sytuacji pogrudniowej. Społeczeństwo słusznie uznało w niej zwycięstwo swojej woli nad przemocą.
Monachium, 18 kwietnia
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Złożyłem dziś podanie o paszport do Francji (!), a przy okazji zwiedziłem muzeum Pawiaka i byłem wstrząśnięty… bezczelnością komunistów. Pawiak przedwojenny, „sanacyjny” jest tam postawiony na równej stopie z hitlerowskim, komuniści przedwojenni, odsiadujący śledztwo czy sądowe kary zrównani z ofiarami terroru okupacyjnego, a także z „Grotem” Roweckim czy Starzyńskim. Do tego w życiorysach takich dawnych komunistów, jak Sochacki, Dąbal, Łańcucki, nic nie napisano, że zostali oni zamordowani w stalinowskiej Rosji – ta sprawa w ogóle nie istnieje. W rezultacie panującego tam „pomieszania z poplątaniem” Bogu ducha winny nowy człowiek nic nie skapuje poza tym, że Pawiak to była wspólna mordownia sanacyjno-hitlerowska w jakichś nieznanych bliżej czasach faszyzmu i że mordowano tam zawsze komunistów (nawet tych, co zginęli w Rosji…), którzy stali zawsze na czele wszelkich polskich ruchów wolnościowych. Robić z miejsca straszliwej kaźni, której świadkowie jeszcze żyją, narzędzie do kłamliwej walki z nie istniejącą już sanacją – to już tylko komuchy potrafią. I jakież straszne lekceważenie ludzi, prawdy, historii, jaki cynizm.
Warszawa, 7 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Jest 55. rocznica Rewolucji Rosyjskiej. U nas oczywiście na ten temat nieustające pienia anielskie: czytając prasę i oglądając filmy na ten temat można by sądzić, że Rosja to istny raj ziemski, że nie ma tam żadnych problemów, żadnych trudności, najmniejszych konfliktów. Nie wiem, komu służy taka bezsensowna propaganda, ale widocznie służy, skoro ją uprawiają. A może chcą przekonać samych siebie?
Warszawa, 8 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wczoraj wielkie przyjęcie u Amerykanów z racji święta narodowego. W ogrodzie rezydencji ambasadora, na przepięknej skarpie dalekiego Mokotowa zeszło się ze 600 osób. Była też uroczystość z podniesieniem i spuszczeniem flagi na wysokim maszcie przy dźwiękach hymnu (granego z taśmy). Paweł Hertz, w kwaśnym humorze, powiedział, że widać, iż oni mają tylko 197 lat państwowości… Deszcz trochę popadał, myślałem, że im zepsuje wszystko i nuciłem „Gott straffe Amerika”, ale skończyło się na paru kropelkach. A przydałaby się im kara za flirty z Moskwą – ostatnio na ambasadzie zdjęli już wszystkie fotografie, został tylko wielki Breżniew z Nixonem. A jednocześnie zaczęła się konferencja w Helsinkach – z przemówienia Gromyki widać, że to bezczelny sowiecki pic – a oni, ci Amerykańcy, furt się na to nabierają. Może dopiero jak na własnej skórze poznają, czym jest Rosja, wówczas oczy im się otworzą. Na razie są beznadziejni, a frazesy bez treści, jakie wymieniają, mogą przyprawić o mdłości.
Warszawa, 4–5 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Na program telewizyjny trudno patrzeć — jakieś wariactwo z rocznicą „wyzwolenia Warszawy”. Szlag mnie trafia! Nie wyzwolili Warszawy, kiedy byli w niej ludzie, kiedy walczyła i ginęła cała nasza cudowna młodzież. Mogli przecież to ginące miasto w mękach i krwi ludzkiej uratować. Co „wyzwolili”?! Gruzy i martwe miasto, spalone przez niemieckich zbrodniarzy. Po co więc te wielkie „rocznice”! Rzygać się chce, słuchając tego wszystkiego. Dekoruje się flagami domy — te stare, które cudem uniknęły zniszczenia i te nowe, postawione na gruzach Warszawy na miejscu wypalonych szkieletów domów — świadków teutońskich zbrodni i obojętności tych, którzy na to patrzyli. Widzieli powolne konanie i śmierć tego pięknego, bohaterskiego miasta, i śmierć tysięcy ludzi!
Warszawa, 16 stycznia
Teresa Konarska, dziennik w zbiorach Ośrodka KARTA.
W minionych dwóch tygodniach w kołach politycznych naszego kraju trwała nieustanna dyskusja na temat zmian, jakie zamierza się wprowadzić do konstytucji. […] Powiedziałem [Andrzejowi Werblanowi], że moim zdaniem wprowadzenie do niej formuły o umacnianiu przez PRL sojuszu z ZSRR jest błędem politycznym. „Chciałbym wiedzieć — spytałem — jakie będziemy mieli z tego korzyści? Czy taki zapis w konstytucji ułatwi umacnianie przyjaznych uczuć wobec ZSRR w narodzie polskim?”. Andrzej nie odpowiedział, natomiast jego argumenty są następujące: po pierwsze, wszystkie kraje socjalistyczne mają taką formułę wpisaną do swoich konstytucji; po drugie, nie można już się wycofać przede wszystkim dlatego, że zamiar wpisania ujawnił istnienie w PRL sił wrogich i właśnie dlatego trzeba pozostać przy tej poprawce. Rozmowa z nim niewiele więc przyniosła. Musiałem zresztą być ostrożny, żeby nie ujawnić się do końca jako przeciwnik tej zmiany. Łatwo mogę zarobić na opinię faceta, który jest przeciwko sojuszowi PRL i ZSRR.
Warszawa, 18 stycznia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1976-1978, Warszawa 2002.
Po południu u Babiucha, któremu przedstawiłem swoje zastrzeżenia dotyczące poprawek do Konstytucji. Przede wszystkim wyraziłem swoje niezadowolenie z poprawki dotyczącej Związku Radzieckiego. Początkowo twierdził, że skoro wszystkie kraje socjalistyczne mają takie zdanie, to my nie możemy, dokonując zmian w ustawie zasadniczej, nie wpisać ZSRR. Odpowiedziałem, że to nieprawda, że tylko Bułgaria i NRD mają taki zapis. Twierdził, że jestem w błędzie. Wreszcie podszedł do biurka, poszperał w papierach, a po powrocie do stolika, przy którym siedzieliśmy, przyznał mi rację. I tak dotknąłem jednej bardzo ważnej sprawy. Nikt z nich nie zadał sobie trudu, by przestudiować teksty innych konstytucji. Po prostu, ktoś kiedyś powiedział, że wszystkie kraje socjalistyczne umieściły takie sformułowanie i już sprawa zaczęła żyć własnym życiem.
[…] Następnie użyłem dwóch najcięższych argumentów, a mianowicie: czy nie uważa, że jest coś interesującego w tym, że tego rodzaju poprawkę wpisuje nie pokolenie III Międzynarodówki, którego część spełniała rolę agentury radzieckiej, lecz właśnie ta generacja komunistów polskich, którzy uważają się za najbardziej narodowych? I drugi argument: uważam, że wkłada się zbyt ciężki płaszcz na barki towarzysza Gierka. Powinien przejść do historii nie jako autor tego rodzaju inicjatywy, lecz jako człowiek, który wprowadził Polskę na tory nowoczesności etc. Dodałem też, że kiedy posłowie będą głosować, powinni to czynić z czystym sumieniem, a nie z zadrą w sercu.
Warszawa, 19 stycznia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1976-1978, Warszawa 2002.
Publikujemy w pełnym brzmieniu otrzymany z kraju tekst dokumentu wielkiej wagi. Inicjatywa jego opracowania i uzgodnienia wyszła ze środowisk, które podjęły ruch protestu przeciwko narzuconym Polsce przez PZPR pod naciskiem Moskwy zmianom w Konstytucji PRL. [...] W kraju [...] rozpowszechniany jest w formie powielanej na maszynie przede wszystkim wśród pracowników naukowych, studentów i absolwentów wyższych uczelni oraz ludzi pracy twórczej.
Świadczy on o tym, że ruch protestu wśród społeczeństwa polskiego w kraju nie wygasł, lecz przerodził się w formułowanie dalekosiężnych dążeń narodu. Publikując ten dokument, wierzymy, że przyczyni się to także do upowszechnienia go w kraju i potwierdzi zgodność dążeń polskiej emigracji niepodległościowej z dążeniami znakomitej większości narodu polskiego.
Londyn, 15 maja
PPN. 1976 – 1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Marszałek (od 1975) Breżniew za zasługi wobec ZSRR i komunizmu został uhonorowany: Orderem Lenina, Medalem Złotej Gwiazdy, honorową szablą ze złotym godłem ZSRR. [...] Przywódcy [...] krajów socjalistycznych przywieźli dary i najwyższe odznaczenia ich krajów. Na pierwszym miejscu Gierek po wymianie obowiązkowych pocałunków z jubilatem, do udzielonych dawniej odznaczeń [...] dołączył Krzyż Wielki Odrodzenia Polski oraz dyplom Honorowego Budowniczego Huty Katowice. Przemawiając, powiedział Gierek: „Wy, towarzyszu, osobiście uczestniczyliście w wyzwalaniu umęczonej Polski!” (Czego się nie mówi na jubileuszach!).
Z polskiej telewizji i radia oraz z prasy znów popłynęła rzeka wyrazów hołdu, uznania, czci dla największego człowieka naszych czasów. Dano wyraz pogłębiającej się, bezustannie wzmacnianej przyjaźni, braterstwa, współpracy i spójni radziecko–polskiej. [...] Łza się kręci w oku tysięcy Polaków, nieotumanionych oficjalną propagandą, gdy wspominają niedawne czasy, kiedy na szali stosunków radziecko-polskich ważyły się z jednej strony pakt Stalin-Hitler o IV rozbiorze Polski, wkroczenie Armii Czerwonej w granice Polski, zabór wschodniej połowy kraju i martyrologia milionów Polaków [...]. Te gorzkie uwagi muszą się nasunąć Polakowi nieprzekupnemu i niewrażliwemu na godności i materialne korzyści.
Moskwa-Warszawa, 19 grudnia
Paweł Mucha, Czasy wielkich przemian: ludzie–zdarzenia–refleksje, t. 3: [Lata 1956–1977], dziennik w zbiorach Ossolineum, 15637/II/t. 3.
Sprawę stosunków polsko-niemieckich musimy stale przemyśliwać na nowo, unikając [...] przestarzałych formuł i nie poddając się propagandowym szablonom, chociaż nie zapominając zarazem o gorzkich naukach historii. [...] Uważamy, że jeden aspekt tych stosunków powinien zostać poza ramami rozważań i dyskusji [...] – obecne granice z Niemcami uważamy za niezmienne.
Wbrew temu, co nam wmawia propaganda, ZSRR nie jest gwarantem naszych granic, ale gwarantem określonego, narzuconego nam systemu politycznego. [...] Ci wszyscy, którzy głoszą konieczność „sojuszu” z ZSRR, czyli w rzeczywistości podporządkowania się jego interesom państwowym i oficjalnej ideologii jako obrony przed niemieckimi zakusami – muszą stawiać sprawę jasno: trwanie tego sojuszu w obecnej formie oznacza trwanie tego poddaństwa. [...]
RFN nie jest, przy całej swojej potędze, jak dawne Niemcy mocarstwem zdolnym do całkowicie samodzielnej polityki zagranicznej w wielkiej skali – a już zwłaszcza do polityki agresywnej. Próbując takiej polityki, utraciłaby natychmiast nie tylko osłonę obronną Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkim poparcie wszystkich innych krajów Wspólnoty Europejskiej. Związki ze Wspólnotą stają się z każdym rokiem coraz trudniejsze do rozluźnienia gospodarczo, politycznie, a nawet wojskowo. [...]
Polacy mogliby więc uznać, że zjednoczenie Niemiec leży w interesie polskim pod dwoma warunkami:
1. bezwzględne uznanie naszej granicy zachodniej,
2. zasadnicza integracja Niemiec we Wspólnotę Europejską. [...]
Pamięć o zbrodniach niemieckich ułatwia dziś wielu Polakom godzenie się z sowieckim jarzmem. Ludzie, którzy pamiętają hitlerowski terror – a zwłaszcza ci, którzy nie zetknęli się z sowieckim – są często skłonni, dla osłonięcia wstydliwego faktu braku suwerenności Polski, wysuwać argument, że ZSRR „uwolnił” nas od Niemców i broni przed „zakusami”. Jest to rozumowanie fałszywe. Zbrodnie ludobójstwa, dokonywane na narodzie polskim przez ZSRR w latach 1939–41, nie stały się dla Polaków argumentem za kolaboracją z Niemcami. Tak samo ludobójstwo niemieckie nie może być argumentem za wiernopoddań- czością wobec ZSRR.
Autentyczna, niemanipulowana, obustronna poprawa stosunków polsko-niemieckich na płaszczyźnie międzyspołecznej i międzyludzkiej jest jednym z najważniejszych zadań, jakie stoją przed nami w ostatniej ćwierci XX wieku. Nie możemy sobie pozwolić na postawę: Niemiec – wieczny wróg. Żaden mądry naród nie kieruje się w polityce zasadą kultywowania wrogów.
Warszawa, maj
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Major Mirosław Hermaszewski kosmonauta-badacz międzynarodowej załogi statku kosmicznego składa meldunek I Sekretarzowi KC PZPR. „Melduję, że wspólnie z dwukrotnym bohaterem Związku Radzieckiego generałem majorem Piotrem Klimukiem wykonałem lot kosmiczny i pełny program naukowy na orbitalnym zespole „Salut-6” „Sojuz-30”. Jestem szczęśliwy i dumny, że w przededniu 34. rocznicy narodzin Polski Ludowej mogłem spełnić tak odpowiedzialny, zaszczytny obowiązek. Jako Polak, komunista i żołnierz wykonywałem go w pełnej świadomości wielkiej życzliwości całego narodu, stałej więzi z krajem. Melduję gotowość do wykonania dalszych zadań — ku chwale naszej socjalistycznej Ojczyzny, Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”.
Warszawa, 21 lipca
„Trybuna Ludu” nr 172, 22-23 lipca 1978.
Nowa sytuacja międzynarodowa. Dwa dni temu, na prośbę Afganistanu, Związek Radziecki skierował do tego kraju siły zbrojne, które Zachód ocenia na 10 tysięcy ludzi. [...] Od przeszło roku w Afganistanie rządzą marksistowscy rewolucjoniści, którzy do tej pory sami nie są w stanie zlikwidować oporu, jaki stawia im naród, będący pod wpływem mułów muzułmańskich. Rosjanie pakują się w kabałę, która może zakończyć się „małym Wietnamem”. [...] Cały Zachód mówi i pisze o inwazji radzieckiej. Afgańczycy są już trzecimi, którzy „poprosili” ZSRR o pomoc (po Węgrach i Czechach).
Warszawa, 29 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1980, Warszawa 2004.
Leonid Breżniew:
Logika życia jest następująca: im dalej posuwamy się drogą współpracy, tym szersze otwierają się przed nami horyzonty. Widać to zwłaszcza teraz, kiedy nasze kraje stoją u progu nowej pięciolatki. Ogromnego rozmachu nabierają prace w dziedzinie kooperacji, w szczególności w budowie maszyn i chemii, w dziedzinie tworzenia wspólnym wysiłkiem wielkich przedsiębiorstw, w dziedzinie wymiany osiągnięć myśli naukowej i technicznej. Wszystko to niewątpliwie wpłynie pozytywnie na gospodarkę, na dobrobyt ludzi pracy obu krajów. [...] W tym roku socjalistyczna Polska obchodzi swe 35-lecie. Gratulując naszym polskim przyjaciołom z okazji tego chlubnego jubileuszu, życzymy im szczęścia, pomyślności, rozkwitu.
Edward Gierek:
Przyjaźń naszych narodów rodziła się we wspólnych walkach klasowych polskich i rosyjskich rewolucjonistów, scementowała ją wspólnie przelana krew na polach bitew z hitlerowskim najeźdźcą. Dziś stanowi ona doniosły czynnik bezpieczeństwa i rozwoju Polski, a jej pogłębianie — naczelną wytyczną naszej polityki. [...] My, Polacy, tak samo jak ludzie radzieccy, opowiadamy się niezłomnie za polityką odprężenia politycznego i militarnego, przeciwko siłom zimnowojennym forsującym wyścig zbrojeń i podsycającym ogniska zapalne w świecie.
Moskwa, 12 marca
„Trybuna Ludu” nr 59, 14 marca 1979.
Dalszy ciąg festiwalu filmów krótkometrażowych. Idę obejrzeć nagrodzony film radziecki. Zaraz na początku dwadzieścia osób ostentacyjnie opuszcza salę. Wielu wychodzi w czasie projekcji. Wciąż skrzypią drzwi wyjściowe. Do Sali wpadają promienie słońca, a na ekranie rosyjskie kobiety piorą kalesony żołnierzy spod Stalingradu.
Kraków, 1 czerwca
Adrien le Bihan, Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
O ileż byłoby lepiej, gdyby Rocznicę Września uczczono tylko przejmującym wyciem syren i minutą zatrzymania się wszelkiego ruchu, niż tymi uroczystościami, podczas których wygłaszano mowy wypaczające prawdę o Narodzie i Rocznicy. [...] Nasi „władcy” pieprzą wyuczone lekcje, do których bezmyślnie wtrącają slogany o „odwiecznej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim”, nie wyczuwając potwornego, haniebnego wręcz — nazwijmy to grzecznie — nietaktu, w odniesieniu do tej „przyjaźni” od września 1939, kiedy to ów odwieczny przyjaciel w dniu 17 września 1939 zagarnął połowę Polski w przymierzu z Hitlerem.
Warszawa, 2 września
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Wszystkie radiostacje grzmią wiadomościami z Afganistanu, gdzie działają duże siły powstańcze przeciw agresji sowieckiej. A u nas? Radio i telewizja gruchają jak synogarlice: o planach, o maszynach, o zjeździe partii, wspominając jedynie marginesowo „życie w Afganistanie normalizuje się”. Wiemy przecież, jak wygląda taka „normalizacja”, jest tam podobno 60–100 tysięcy wojska z dużą ilością sprzętu technicznego. Wystarczająca siła, aby „życie się normalizowało”.
Co z tego będzie — nie wiadomo. Ja osobiście absolutnie nie wierzę, aby Związek Radziecki zgodnie z żądaniami całego świata, Rady Bezpieczeństwa itd. wycofał swoje wojska z Afganistanu. Jeśli Rosja postawi gdzieś nogę — czy to carska, czy obecna — to już jej nie cofnie. A jeśli nawet „wycofa wojska”, to pozostaną one, z tą tylko różnicą, że w cywilnych ubraniach, a nie w mundurach.
Warszawa, 10 stycznia
Teresa Konarska, dziennik w zbiorach Ośrodka KARTA.
Myślę o tej okropnej edukacji, która się ciągnie od rozbiorów, której każde stwierdzenie zaczyna się od: „My Polacy…”, Słoń a sprawa polska. I straszliwa unifikacja [...]. Naród jak te kurczaki. Sztucznie urodzone, wykarmione, zamordowane, obskubane, które nigdy chyba nie były kurczakami naturalnymi, jakie kiedyś malowali malarze, o jakich pisali poeci. Zestawienie absurdalne, a jednak. [...]
A radio rozbrzmiewa komunikatami o szlachetnym czynie Rosji, która przyszła z pomocą Afganistanowi. Komunikaty są pełne oburzenia, czemu się to Stany wtrącają w wewn[ętrzne] Sprawy Afganistanu. Co innego oni — zostali zaproszeni. [...] Jak twierdzą codzienne doniesienia — w Afganistanie panuje spokój, tylko naszym filmowcom trudno znaleźć nieco mniej przerażone twarze, świadczące o błogostanie. Zastanawiam się, jaki kraj [...] ma jeszcze w takiej propagandzie własnych obywateli, żeby ich tak okłamywać. Kłamstwo weszło w krew, stało się metodą powszechną, właściwie obowiązującą, bo nie tylko dotyczy polityków i niemal wszystkich postaci działających w systemie propagandy. Doszło do tego, że prawda publicznie powiedziana (np. na zebraniu) czy napisana, budzi zdumienie i niepokój. Jeśli ktoś mówi prawdę, to robi to „nie bez kozery” [...], czyli prowadzi jakąś grę, która może być bardziej groźna niż dobrze znane kłamstwo, do którego wszyscy przywykli.
Warszawa, 12 stycznia
Maria Czanerle, Dzienniki 1968–1983 w zbiorach Biblioteki Narodowej, akc. 17340.
Andriej Sacharow, ostatnia ofiara w ciągnącym się łańcuchu prześladowań, został aresztowany i deportowany za swą wiarę w wolność. [...] Sacharow utrzymywał zawsze, że obojętność świata zachodniego wzmacnia prześladowania w ZSRR, że wolni ludzie powinni czynnie angażować się i stale domagać się zmniejszenia ucisku. W chwili kiedy jego apele zaczynały odnosić skutek, kiedy Zachód zaczął wykazywać, iż nie jest dłużej gotów biernie znosić antydemokratycznych praktyk Kremla, właśnie w tym momencie nałożono mu knebel na usta. [...]
Apelujemy do włoskiej i międzynarodowej opinii publicznej, by nie pozostawała obojętna wobec kurtyny gwałtów i nadużyć, w ZSRR, z jaką od lat zderzają się podstawowe prawa człowieka, wobec ciężkiej obrazy, jakiej doznają najszlachetniejsze uczucia ludzkie. Przypominamy, że bez poszanowania wolności religijnej, znajdującej się w centrum człowieka, wszystkie inne prawa ludzkie i obywatelskie w ZSRR będą nadal bezkarnie łamane.
Ewgenij Wagin, filolog prawosławny — Rosja
Ks. prałat Vincas Mincevicius, red. biuletynu „Elta-Press” — Litwa
Dominik Morawski, publicysta, współpracownik prasy i telewizji włoskiej — Polska
Ks. Karel Skalicki, docent teologii na papieskim uniwersytecie laterańskim — Czechosłowacja
Mihalyj Geza, dziennikarz, prezes Akcji Katolickiej na wychodźstwie — Węgry
Cicerone Vernogura, literat — Rumunia
Rzym, 25 stycznia
Przedwczoraj, w piątek, wczesnym rankiem, siedemdziesięcioletni Walenty Badylak przywiązał się do studzienki na Rynku, oblał benzyną i podpalił. Zmarł w płomieniach. Obok umieścił transparent przypominający dokonany przez Rosjan w lesie katyńskim pod Smoleńskiem zbiorowy mord piętnastu tysięcy polskich oficerów, uwięzionych podczas radzieckiej agresji na Polskę.
[…]
Na Rynku było niewielu świadków i milicja pośpiesznie usunęła transparent Walentego Badylaka. Komentarze oficjalne: staruszek był nienormalny, dotknięty „chroniczną chorobą psychiczną”, leczył się. A jednak Badylak dobrze wybrał moment – dzisiaj, w dniu wyborów, mówi się tylko o jego śmierci.
Kraków, 18–20 marca
Adrien le Bihan. Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
Popadłem w Petersburg. Olbrzymie, wspaniałe, smutne miasto. Wygubić szarańczę, puścić dorożki – i byłoby jak w XIX wieku. Przepiękne pałace, ogromne kamienie z rzędami ciemnych okien, bardzo szerokie ulice i szarzy ludzie, przemykający pod ścianami.
Przyglądam się i staram zrozumieć. Chodzę szlakami Dostojewskiego (na pl. Siennym – dziś „Drużby” – z cerkwi zrobiono stację metra), zbaczając od czasu do czasu do Marmieładowskich traktierni (w każdym sklepie „butyłoczka” na trzech).
Piję szampana i tłumaczę „Saszce” istotę egoizmu, a on mi opowiada o miłości (że niby „trzeba wierzyć w przyrodzoną dobroć człowieka”). A po ulicach kursują ciężarówki z ciemnymi budami i nie wiem, jaki rodzaj „mięsa” jest w nich zapakowany.
Przedziwne miasto, w którym można chyba tylko zapić się, zatłuc młotkiem staruszkę albo napisać historię o księciu Myszkinie.
Miasto bez Boga (baseny w kościołach) i bez duszy, w którym architektura przerasta ludzi, nie uśmiechających się wcale. I nawet vodka niewiele pomaga.
Leningrad, 3 kwietnia
Zbigniew Gluza, Ósmego Dnia, Wydawnictwo KARTA, wyd. II, Warszawa 1994.
Telewizja — nie do oglądania. „Tydzień kultury radzieckiej” i obecność jakiegoś tam radzieckiego ministra doprowadziły telewizję do obłędu. Wszystkie programy na tematy radzieckie! [...] Na pewno przez cały tydzień będzie trwał ten radziecki szał. Boże! Jak my się podlimy...! To znaczy — nie „my”, lecz „oni”, ale wstyd spada na wszystkich. Nieszczęsny ten nasz kraj, bity, kopany, sprzedawany przez obcych, plugawiony przez swoich — jeśli tak można nazwać tych sprzedajnych ludzi.
Warszawa, 19 kwietnia
Teresa Konarska, zbiór dzienników Archiwum Opozycji OK, AO II/176, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Często zadaje mi się pytanie, czy gotów jestem wyemigrować. Uważam ciągłą dyskusję na ten temat w prasie i w wielu audycjach radiowych za przedwczesną, dyktowaną pogonią za sensacją. Jestem zdania, że każdy człowiek ma prawo wyemigrować, i w zasadzie nie wyłączam tu samego siebie. Sprawa nie jest dla mnie w tej chwili istotna, gdyż decyzja nie zależy w żadnym razie ode mnie. Za słuszne i prawomocne uważam żądania moich zagranicznych kolegów, by odwołano nakaz zesłania i bym mógł wrócić do domu lub wyjechać na Zachód. To są moje prawa nie tylko jako uczonego, lecz również jako istoty ludzkiej. [...] Niemożliwością jest przewidzieć, co nas oczekuje. Jedyną naszą ochroną jest światło uwagi publicznej, rzucane na nasz los przez przyjaciół na całym świecie.
Gorki, 4 maja
Nasz byt państwowy jest dziś w ogromnej mierze zależny od woli ZSRR. [...] Mimo to [...] Rosja jest dla nas krajem nieznanym. Slogany o przyjaźni i braterskiej pomocy, którymi jesteśmy karmieni aż do mdłości, przesłaniają fakt, że wiemy o Rosji, Rosjanach i w ogóle o całym ZSRR znacznie mniej niż o krajach Zachodu. To, co się o ZSRR pisze w naszej prasie i mówi w radio i telewizji, to niemalże wyłącznie lukrowane ogólniki.
O codziennym życiu milionów Rosjan nie dowiadujemy się praktycznie niczego. I tylko przez zachodnie rozgłośnie możemy usłyszeć o tych, którzy podjęli wysiłek i ogromne ryzyko upominania się w ZSRR o prawdę i poszanowanie dla podstawowych praw człowieka.
Andriej Sacharow, znakomity fizyk, wyróżniony najwyższymi odznaczeniami państwowymi i wielki orędownik godności ludzkiej, rzecznik prześladowanych i krytyk rządowych okrucieństw, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, jest wśród tych szlachetnych Rosjan postacią zasłużenie najbardziej znaną. [...] Dlatego też [...] ogłaszamy przekład [...] obszernego listu Sacharowa, opublikowanego na początku czerwca 1980. Ogłaszamy jako informację i jako hołd dla Rosjan – przyjaciół wolności. Naszych przyjaciół.
Warszawa, lipiec
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Oglądałam otwarcie XX Igrzysk Olimpijskich na stadionie w Moskwie, na które przybyły delegacje sportowe 80 państw (wśród nich takie maleństwa jak Andora, Lesoto, Luksemburg, Malta, Seszele, Sirilanca), natomiast 61 nie zgłosiło udziału (wśród nich USA, NRF, Japonia, Argentyna, Norwegia) na znak protestu przeciw agresji w Afganistanie i imperialistycznej, zbrodniczej polityce Moskwy.
W tej sytuacji Rosjanie wysilili się na potężną propagandę, organizując po otwarciu popisy taneczne 150 zespołów z 15 swych republik oraz pokazy gimnastyki artystycznej, które były udane, bogate, sprawne i roztańczone. Wykonano m.in. Suitę Narodów, w której wzięło udział 4 tysięcy tancerzy, roześmianych, ładnych i „szczęśliwych”. Niechby spróbowali się nie śmiać! Gruby Breżniew bardzo był zadowolony. Ekipa polska liczy blisko 400 osób, tak samo wysiliły się inne państwa socjalistyczne: Węgry, Bułgaria, Kuba, NRD, Rumunia, spełniając rozkazy.
Patrząc na to wszystko, widzę, że siła przed prawem, mord, pieniądz, zbrodnia będą królować zawsze. Świat zamiast poprzeć USA w proteście, oklaskuje zbrodniarzy, którzy potrafią się maskować, czarować tańcami i niewinnym Miszką, maskotką olimpijską. No i dziećmi z pałaców pionierów, których popisy na stadionie były ładne, jak wszystko, co robią maluchy.
Jak głosiły transparenty Afgańczyków w Niemczech w pochodach protestacyjnych, odbywających się równocześnie z otwarciem Olimpiady „NAZISTOWSKA OLIMPIADA 1936 ZOSTAŁA POWTÓRZONA!”.
Warszawa, 19 lipca
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Patrzę na te igrzyska olimpijskie, bo po prostu lubię zawody sportowe, ale serca do tego nie mam, tak jak to miało miejsce przy poprzednich olimpiadach przez duże „O”. Bo jednak jest to mikroolimpiada, bez 60 krajów bojkotujących, w tym takich potęg sportowych, jak USA, Japonia, RFN, Kanada, Kenia, której biegacze zwyciężali, i wielu, wielu innych. Również miejsce olimpiady — kraj, w którym się ona odbywa, nie ma przecież nic wspólnego z duchem pokoju, tym prawdziwym duchem olimpijskim.
Wszystko jest z pewnością bardzo dobrze zorganizowane, ta ogromna gigantyczna parada otwarcia — gdzie były tańce, wspaniałe pokazy, ale... Nie było tam uśmiechu i radości. Jakaś ponura atmosfera. Unosił się duch pomordowanych przez wojska sowieckie Afgańczyków, a także wszystkich uciśnionych narodów.
Warszawa, 20 lipca
Teresa Konarska, zbiór dzienników Archiwum Opozycji OK, AO II/176, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Gdyby Zachód był bardziej jednolity, olimpiada nie mogłaby się odbyć w faszystowskim kraju. Związek Sowiecki korzysta z tego, że ludzie w krajach zachodnich myślą bardziej o swoim dobrobycie niż o demokracji, korzysta ze sprzeczności między krajami zachodnimi. To smutne. Tymczasem olimpiada była okazją nie tylko do znęcania się nad dysydentami, ale odbywała się również kosztem całego społeczeństwa. W Leningradzie na długo przed olimpiadą nie można było dostać masła, sera, kiełbasy. Wszystko to pojawiło się w dniach olimpiady. Rejony, do których nie docierali turyści, zostały ogołocone z żywności. Przygotowania do olimpiady przypominały budowę potiomkinowskich wsi.
Kopenhaga, 26 lipca
Gierek zaczął od optymistycznej oceny sytuacji w kraju, którego rozwój idzie w bardzo dobrym tempie. Z zachwytem mówił o budowie Huty Katowice. [...] Potem już spokojniej, ale z naciskiem, ustosunkowywał się do trzech głównych spraw, które przedstawił Breżniew: „Opozycja? Towarzyszu Breżniew, cała ta nasza opozycja jest w naszej garści — mówił Gierek. — Ich wszystkich można na palcach policzyć, a poza tym Staszek Kowalczyk, nasz minister spraw wewnętrznych, członek Biura, na każdego opozycjonistę ma czterech swoich ludzi, którzy wszystko wiedzą o całej tej opozycji”.
Krym, 31 lipca
Piotr Kostikow, Bohdan Roliński, Widziane z Kremla. Moskwa–Warszawa gra o Polskę, Warszawa 1992, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Skończyła się ta ostatnia oficjalna część olimpiady. Na zakończenie strzały armatnie i sztuczne ognie, z których dymy zasnuły niebo nad stadionem. Jak symbol: chmury nad olimpiadą. Wypuszczone białe gołębie poleciały w górę i odleciały. Może... do Afganistanu?... Tam, gdzie grzmią działa tych, którzy organizowali olimpiadę!...
[...]
Była to olimpiada dobrze zorganizowana, to pewne. Transmisje były doskonale prowadzone. Główny sprawozdawca polski Tomasz Hopfer na piątkę. Był dobry poziom sportowy, padło wiele rekordów świata. Ale... nie była to w pełni olimpiada i nie było tam pogody i wesołości. Nie było uśmiechu.
Warszawa, 3 sierpnia
Teresa Konarska, Dzienniki w zbiorach Archiwum Opozycji Ośrodka KARTA.
Wczoraj wróciłem z Mazur do Warszawy. W redakcji nie ma ani jednego z moich zastępców, zatem sam będę musiał doglądać tego, co daje się do numeru, ponieważ czasy są nadal bardzo niespokojne. Strajki trwają bez przerwy od 40 dni. Kierownictwo partii i rządu milczy. Gierek jest na Krymie, opala się. To wprost niewiarygodne. Tutaj z dnia na dzień pogłębia się kryzys polityczny, a ten wygrzewa się pod słońcem Południa.
Warszawa, 11 sierpnia
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1981, Warszawa 2004.
Ambasador Aristow złożył w imieniu kierownictwa [ZSRR] oficjalne oświadczenie, wyrażające zaniepokojenie rozwojem sytuacji w Polsce. Uważają, że nasza kontrofensywa jest mało skuteczna, nie widać działania aktywu, ton prasy samooskarżycielski lub obronny. Na Wybrzeżu dużo zachodnich dziennikarzy, którzy jeszcze podjudzają. Dziwią się, że do tej pory nie zamknęliśmy granicy z Zachodem. [...]
Ton wypowiedzi był dość kategoryczny, brzmiał jak ostrzeżenie, że grozi niebezpieczeństwo. [...] Trzeba porozumieć się z tow. [Mieczysławem] Jagielskim i zapytać, jak przebiegają rozmowy, i kierować nimi tak, aby winą za zerwanie ich obarczyć w odpowiednim momencie. [...]
W propagandzie mocno podkreślić, że robotnicze postulaty już rozpatrzyliśmy i załatwiliśmy, postulatów ludzi wrogich socjalizmowi rozpatrywać nie będziemy.
Warszawa, 28 sierpnia
Tajne dokumenty Biura Politycznego. PZPR a „Solidarność” 1980–1981, oprac. Zbigniew Włodek, Londyn 1992, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Na dworcu we Wrocławiu niewielkie afisze informują o strajku głodowym kolejarzy, domagających się podwyżki płac i lepszych warunków pracy.
Trzydzieści pięć lat po wojnie, odbudowa Wrocławia (skąd ściągano materiały dla Warszawy) wciąż nie dobiegła końca. Widoczne są ślady kul, rozbite domy, dzikie tereny w samym centrum, służące dzieciom za boisko. Regularnie przyjeżdżają tu Niemcy z NRD czy RFN, którzy zachowali więzy uczuciowe lub rodzinne. […] Nie będąc nigdy stolicą, jest dzisiaj Wrocław, podobnie jak Wiedeń, miastem odśrodkowym, wypełnionym próżnią, miastem niepokoju. Parki kryją jakieś akcenty chińskie, jakieś pagody. […]
Strajk głodowy kolejarzy wzbudza niepokój – linia kolejowa z Wrocławia do Przemyśla, przez Katowice i Kraków, łączy NRD ze Związkiem Radzieckim.
Wrocław, 22 października
Adrien le Bihan, Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
W związku z realną groźbą agresji Związku Radzieckiego, odczuwam poważny niepokój o własną skórę. Gdyby Sowieci wkroczyli, zacznie się aresztowanie wszystkich przeciwników socjalizmu i partii, wysyłka ich na Sybir. Pewien jestem, że nasza milicja ma przygotowane listy i że ja na takiej liście figuruję, ponieważ oddałem legitymację partyjną. [...] Zastanawiam się, co robić w razie inwazji. Siedzieć na miejscu i czekać, aż po mnie przyjdą, czy uciekać? [...]
Aresztowanie, załadunek tłumu ludzi do wagonów towarowych i długa, bardzo długa podróż na wschód. Co ze sobą zabrać? A co ja w ogóle zdążę zabrać? Buty mam dobre — „taterniki” — wystarczą na 3–4 lata. Płaszcz zielony z podpinką jest ciepły i nieprzewiewny. Ale co z ubraniem? Ciepłą bielizną? [...] Za tydzień, miesiąc będę jeńcem — brudnym, głodnym, zawszonym.
Tuchola, 4 grudnia
Andrzej Mieczkowski, dziennik ze zbiorów Archiwum Opozycji Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Nu, charaszo, nie wajdiom. A kak budiet usłażniat’sia, wajdiom. No bez tiebia — nie wajdiom. [No, dobrze, nie wejdziemy. A jak będzie się komplikować, wejdziemy. No, bez ciebie — nie wejdziemy.]
Moskwa, 5 grudnia
Stanisław Kania, Zatrzymać konfrontację, Warszawa 1991, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Przed chwilą był telefon ze Szwecji. Wywiad amerykański ostrzega, że wchodzą Rosjanie. W mieszkaniu jest liczne towarzystwo. Między innymi Andrzej Gwiazda i kilku znanych działaczy, bawiących przejazdem w Warszawie. Trwają gorączkowe poszukiwania alkoholu. Witek rozśmiesza wszystkich do łez opowieścią o Heniu Wujcu, który na wiadomość o szykującej się interwencji sowieckiej ukrył gdzieś powielacz [...].
Zauważam, że śmiejemy się z człowieka, który postąpił rozsądnie, my natomiast zachowujemy się jak szaleńcy. Przyjdą wkrótce po północy i wezmą nas jak owce. Wszyscy na chwilę milkną, ale nikt się nie rusza z miejsc. Było już tyle fałszywych alarmów i komu by się teraz chciało z ciepłych, przytulnych mieszkań przenosić do „piwnic”.
Warszawa, 7 grudnia
Tomasz Jastrun, Zapiski z błędnego koła, „Przedświt”, [Warszawa] 1983, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Na Zachodzie trwa histeria. Całe przedpołudnie spędzam [...] przy głośniku, nasłuchując, czy już idą. Jednak coraz bardziej wygląda mi cała ta afera na wojnę nerwów. Niewykluczone, że po uspokojeniu w Polsce Rosjanom zaświtała nadzieja, że nie będą musieli wejść. Zachowują się zaś tak, jakby już, już zaczynali interwencję, po to, aby nas zastraszyć. To sprawia wrażenie teatru.
Warszawa, 8 grudnia
Waldemar Kuczyński, Burza nad Wisłą. Dziennik 1980–1981, Warszawa 2002, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Dziś muszę stwierdzić, że sytuacja gospodarcza kraju kształtuje się gorzej niż [...] można było przewidzieć. Nie udało się zahamować niekorzystnych trendów. [...] Gdyby nie wszechstronna pomoc, szerokie wyjście naprzeciw naszym potrzebom, gdyby nie dodatkowe dostawy surowcowe ze Związku Radzieckiego byłoby jeszcze gorzej. [...]
Właściwie załamał się rynek wewnętrzny. W sklepach brakuje żywności i wielu innych towarów. Zakupy stały się, zwłaszcza dla kobiet, prawdziwą udręką. [...]
Z całą ostrością staje przed nami pytanie, co uczynić, by 36-milionowy naród przetrwał bez głodu, bez ostrego niedostatku, szczególnie ciężkie miesiące przednówka, cały niewątpliwie krytyczny 1981 rok.
Warszawa, 10 kwietnia
Władza wobec „Solidarności”. Sierpień 1980 – grudzień 1981. Podstawowe dokumenty, red. Bronisław Pasierb, Wrocław 1993, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Trzeba wiedzieć, czy chcemy zdobywać władzę jako związek, jako partia, czy też chcemy innego układu. Od tego bardzo wiele zależy, bo – na przykład – jeśli wczoraj podnieśliśmy tutaj walkę o sprawę zlikwidowania cenzury prewencyjnej, to jest to szlachetny postulat i ja za nim zawsze stoję, tylko to jest taka walka, jakby ktoś postanowił zająć się czymś, co jest następstwem wielu rzeczy, a nie przyczyną. Bo albo decydujemy się na walkę o pełną demokrację, o pełną władzę całego społeczeństwa bez ograniczeń – wtedy następstwem tego jest walka o zniesienie prewencyjnej cenzury i wszelkiej cenzury – albo uznajemy, że musimy się gdzieś samoograniczać, a jak się samoograniczamy, to niechętnie, ale z konieczności godzimy się na pewną prewencyjną cenzurę. I tak tę decyzję trzeba podjąć, bo bez tego przemyślenia podejmuje się ją zawsze głupio.
I oto pytanie dla mnie najważniejsze – czy mamy się samoograniczać? Czy ta rewolucja ma się samoograniczać? W moim przekonaniu ma. Nie będę tu tego wątku rozwijać. Mam taki światopogląd, że w przypadku, gdybyśmy podjęli takie działania, które by kierownictwo ZSRR uznało za swe bezpośrednie zagrożenie, oni by tu wjechali. Jestem o tym przekonany. W związku z tym uważam, że ta rewolucja musi się świadomie samoograniczać – po to, by tego niebezpieczeństwa uniknąć. Przy czym dyskusja na temat, czy oni wjadą czy nie, jest spekulatywna, natomiast jest pewne, że sprawdzić to można tylko w jeden sposób. Tego ryzyka podejmować nie należy.
25 lipca 1981
Czy mamy się samoograniczać?, nieautoryzowany głos w dyskusji na posiedzeniu Krajowej Komisji Porozumiewawczej, 25 lipca 1981, cyt. za: Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Uważam, że dla bezpieczeństwa narodowego musimy robić to, co robić możemy. Nie powinniśmy natomiast robić tego, co w sposób istotny może zmusić ZSRR do interwencji. Sytuacja, w której interwencja jest nieuchronna, to wojna domowa w Polsce. Wtedy wjeżdżają czołgi. I jakkolwiek by było, świat mówi: szkoda, że wjechali, ale nie było innego wyjścia.
Natomiast drugi wariant tej interwencji miałby miejsce wtedy, gdybyśmy w sposób jednoznaczny i zdecydowany chcieli zerwać pakty wojskowe, a więc i gwarancje militarne panowania radzieckiego w Polsce.
Ten pierwszy wariant nie zależy od nas, ale tego drugiego możemy uniknąć. Uważam bowiem, że nie my powinniśmy być stroną, która narzuca konfrontację – my powinniśmy być stroną, która konsekwentnie realizuje pewien powszechnie zrozumiały program społeczny. Uczynić ten program powszechnie zrozumiałym – to zadanie dla nas.
16 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Tow. Jurij Andropow:
Rozmowy z Jaruzelskim wskazują na to, że nie są oni zdecydowani na wprowadzenie stanu wojennego. [...] Chciałbym podkreślić, że Jaruzelski dość natarczywie wysuwa żądania ekonomiczne i uzależnia przeprowadzenie operacji X od naszej pomocy gospodarczej, [...] stawia również pytanie, choć nie wprost, o pomoc wojskową [...]. Opowiadamy się za pomocą międzynarodową, [...] ale o tym, co dotyczy przeprowadzenia operacji X, powinni całkowicie i w pełni zadecydować polscy towarzysze. Jak oni zdecydują, tak będzie. Ani nie będziemy nalegać, ani nie będziemy odradzać. [...] Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. To jest właściwe stanowisko i powinniśmy stać przy nim do końca.
Nie wiem, jak rozstrzygnie się sprawa, ale nawet jeśli Polska dostanie się pod władzę „Solidarności”, to będzie to tylko tyle. [...] Jeśli zaś przeciw ZSRR zwrócą się kraje kapitalistyczne, które już zawarły między sobą w tej sprawie porozumienie, opatrzone rozmaitymi ekonomicznymi i politycznymi sankcjami, będzie to dla nas bardzo niebezpieczne. Musimy troszczyć się o nasz kraj, o wzmocnienie Związku Radzieckiego. To dla nas sprawa najważniejsza.
Tow. Andriej Gromyko:
Jeśli Polacy zaatakują „Solidarność”, to naturalnie Zachód nie da im najpewniej kredytów ani żadnej pomocy. Oni biorą to pod uwagę, a my oczywiście też musimy to uwzględnić.
Moskwa, 10 grudnia
Władimir Bukowski, Moskiewski proces. Dysydent w archiwach Kremla, Warszawa 1998, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Czterdziesta szósta rocznica wybuchu II wojny światowej dla władz PRL nową okazją do natężenia propagandy przeciwko Zachodowi i „sanacyjnej” Polsce, której polityka, „stroniąca od sojuszu z ZSRR i stawiająca na Zachód”, doprowadziła do klęski wrześniowej! Cóż za potworne i nikczemne bzdury! Ani słowa o złamaniu przez ZSRR paktu o nieagresji z roku 1934, o 17 września i dobiciu krwawiącej Polski przez sowiety!
Jak miecz w serce uderzyła mnie melodia Międzynarodówki, grana przy składaniu wieńców przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Ci zbrodniarze już z niczym się nie liczą! Mogą grać Międzynarodówkę 1 maja, na zebraniach partyjnych? ale 1 września, przy Grobie Nieznanego Żołnierza (który poległ w 1920 w obronie Lwowa przed bolszewikami, czego zbrodniarze nie wiedzą!)? To profanacja wszystkich poległych we wrześniu 1939 Polaków i wszystkich ofiar NKWD i Kremla!
Warszawa, 2 września
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
W czernobylskiej elektrowni atomowej, położonej 130 km na północ od Kijowa, nastąpiła awaria jednego z czterech bloków energetycznych, która spowodowała zniszczenie części konstrukcji budowlanych budynku reaktora, jego uszkodzenie i wyciek substancji radioaktywnych. Na miejscu katastrofy zginęły dwie osoby, a wśród rannych 18 osób znajduje się w stanie ciężkim — podano w komunikacie Rady Ministrów ZSRR.
Wzmożoną radioaktywność stwierdzono w kilku państwach Europy, nigdzie jednak nie przekroczyła ona poziomu, który stanowiłby zagrożenie dla zdrowia ludności.
26 kwietnia
„Przekrój” nr 2135, z 11 maja 1986.
Katastrofa nuklearna w elektrowni atomowej w Czarnobylu koło Kijowa, ukrywana zwyczajem władz sowieckich przez kilka dni, ujawniła się poprzez olbrzymie chmury radioaktywne nad Szwecją w dniu 29 kwietnia, powodujące groźne skażenie atmosfery. [...]
Stan musi być groźny, skoro powołano u nas specjalną Komisję, badającą poziom skażenia i skutki „awarii” reaktora atomowego na Ukrainie, przybyli nawet eksperci ze Związku Radzieckiego, stacje sanitarno-epidemiologiczne postawiono w stan pogotowia, apteki wydają jod dla dzieci do lat 16 (młode tarczyce podobno najłatwiej wchłaniają jod skażonej atmosfery, toteż aplikuje się im profilaktyczne jod nieskażony). Ostrzega się przed spożywaniem mleka od krów, żywionych zielonką (całe szczęście, że jeszcze trawa nie zdążyła wyrosnąć i zakazić się) oraz warzyw i jarzyn.
Warszawa, 1 maja
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Skutki katastrofy przestarzałego sowieckiego reaktora mogą okazać się tragiczne dla dzisiejszego pokolenia za 20 lat, wzmagając zachorowalność na raka; zacofana technika sowiecka, nielicząca się z życiem ludzkim, oburza zachodni świat i zmaga rozpacz w krajach sąsiadujących z sowiecką tyranią. Podobno i u nas promieniowanie jest 500-krotnie wyższe od normalnej granicy przez katastrofą. Reaktory zupełnie niezabezpieczone obudową wciąż płoną, pali się grafit, chmury wciąż wzlatują w powietrze, są tysiące ofiar, choć zbrodnicze władze starają się to ukryć.
Nieszczęśni Polacy w tych tragicznych warunkach zdobywają się jeszcze na humor: w programach satyrycznych w przeddzień 1-maja mówiono o „Chmurze Przyjaźni”, życząc „Promiennego święta majowego”! Ale groza ogarnia wszystkich, dzieci zamyka się w domu, a w domach zamyka się okna. Największą wszakże dawkę wchłonięto w niedzielę, 27 kwietnia, na spacerach, nie wiedząc o katastrofie ukrywanej przez zbrodniarzy...
Warszawa, 2 maja
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Tragedia skażenia radioaktywnego poszerza się, gdyż wszelkie produkty żywnościowe są u nas zatrute do tego stopnia, że Europejska Wspólnota Gospodarcza nałożyła embargo na żywność z Europy Wschodniej, w tym z PRL, a w szczególności nie wolno importować mleka i jego przetworów, owoców, jarzyn, świeżego mięsa. Pociągi z polskim bydłem cofnięto znad granicy Włoch. W związku z tym zapewne powiększono u nas mięsne przydziały kartkowe, bo my możemy się zatruwać, skoro inni nie chcą...
Warszawa, 12 maja
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Tragedia w Czarnobylu nie tylko nie przekreśliła perspektyw współpracy w energetyce jądrowej, lecz wręcz przeciwnie, stawiając w centrum uwagi kwestie zapewnienia większego bezpieczeństwa, umacnia jej znaczenie jako jedynego źródła, gwarantującego na przyszłość niezawodny dopływ energii… Kraje socjalistyczne jeszcze aktywniej włączą się do współpracy międzynarodowej w tej dziedzinie zgodnie z propozycjami złożonymi przez nas do MAGATE… Poza tym będziemy budować elektrociepłownie jądrowe, oszczędzając w ten sposób deficytowe paliwo organiczne – gaz i mazut!
Bukareszt, 4 listopada
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Strona radziecka zapewni, po oddaniu do eksploatacji w 1988 roku gazociągu magistralnego Jamburg – zachodnia granica ZSRR, poczynając od 1989 roku dostawę gazu ziemnego z ZSRR do PRL: w 1989 roku – 0,5 miliarda metrów sześciennych, w 1990 roku – 0,9 miliarda metrów sześciennych, w 1991 roku – 1,4 miliarda metrów sześciennych, w 1992 roku – 1,8 miliarda metrów sześciennych, w latach 1993–2008 – po 2,5 miliarda metrów sześciennych rocznie.
Moskwa, 29 stycznia
www.msz.gov.pl, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
W jednej z sal Uniwersytetu Grodzieńskiego zebrało się około 30 osób, którym nie jest obojętny język ojczysty i kultura. Przed zebraniem nieraz spotkałem się z Franciszkiem Witowiczem. Uczył się razem z moją siostrą i to ona mi go przedstawiła. Franciszk dobrze mówi po polsku, jest patriotycznie nastawiony. Z kolei on zaprosił na to zebranie swoich znajomych. [...] Zebranie było chaotyczne. My troje zrozumieliśmy, że dzisiaj nie może być mowy o zorganizowaniu sekcji.
Siergiej Gabrusiewicz i Włodzimierz Tołkacz, pierwszy – przewodniczący obwodowego Funduszu Kultury, drugi – sekretarz radzieckich towarzystw przyjaźni z zagranicą naciskali na powstanie sekcji. Oczywiste, że w przeddzień wizyty M. Gorbaczowa w Polsce komuś zależało, żeby powiedzieć, że coś się już robi dla Polaków w ZSRR.
W rezultacie w wyniku wspólnej decyzji postanowiono przenieść zebranie założycielskie na 10 sierpnia bieżącego roku.
Grodno, 2 lipca
Tadeusz Gawin, Ojcowizna (Pamiętniki – 1987–1992), Grodno–Lublin 1992.
Teraz towarzysze temat, powiedziałbym, bardzo czuły, a jednocześnie ważny, to jest Związek Radziecki, pierestrojka, reformy, to co się tam ostatnio dokonało. I tu są jak gdyby dwie takie płaszczyzny, które trzeba rozgrywać. Nasi przeciwnicy, to przede wszystkim w tym, co się w Związku Radzieckim dzieje, widzą, odczytują, popularyzują, po pierwsze to, że Związek Radziecki umywa ręce jak gdyby. Umywa ręce i tutaj nie ma się czego bać. I drugie, że właściwie te reformy idą w takim kierunku, który nas niemalże wyprzedza i łatwo podrzucać tego typu przemówienia. A my powinniśmy chyba mocniej eksponować to, że te zmiany, które w Związku Radzieckim zachodzą, one są zmianami w obrębie socjalizmu, na rzecz socjalizmu, są sterowane przez partię komunistyczną, która się przez to umacnia i że jednoznacznie to prowadzi do umocnienia socjalizmu. A ci nasi przeciwnicy akurat chcieliby to odwracać. I że te rzeczy, które się dzieją w Związku Radzieckim, są poparciem dla nas, a nie dla nich.
Warszawa, 4 października
Tajne dokumenty Biura Politycznego i Sekretariatu KC. Ostatni rok władzy 1988–1989, Londyn 1994.
Wezwał mnie dowódca i zażądał wyjaśnień, kto mi dał prawo spotykać się z konsulem [generalnym PRL w Mińsku] i zapraszać go do Grodna. Paradoksalne. Oficer w armii ma takie prawa jak chłop pańszczyźniany. Konstytucja nie jest dla nas prawem, uzupełniają ją instrukcje i zarządzenia resortowe. Zgodnie z nimi, w ciągu 24 godzin od spotkania, lub jak to określają, kontaktu z obcokrajowcem, oficer powinien o tym zameldować swojemu bezpośredniemu zwierzchnikowi. Nie zameldowałem, sądząc, że to poniża i obraża moją godność. Dziki stalinizm. Rezultat – ostra nagana za pozasłużbowy kontakt z cudzoziemcem. Ta kara była zastosowana w porozumieniu z obwodowym kierownictwem partyjnym, przede wszystkim w tym celu, aby jeszcze raz spróbować mnie złamać, zmusić do porzucenia pracy społecznej.
W Komitecie Obwodowym Partii są mocno zaniepokojeni wzrostem świadomości narodowej wśród Polaków.
Grodno, 11 października
Tadeusz Gawin, Ojcowizna (Pamiętniki – 1987–1992), Grodno–Lublin 1992.
Na obecnym terytorium ZSRR od dawien dawna zamieszkują Polacy. […]
Do ostatniego okresu, oprócz deklaratywnej przynależności narodowej, Polaków w ZSRR niewiele łączyło. Okres przebudowy dał możność i nam spojrzeć inaczej na sprawy narodowościowe. Nie wysuwając postulatu skupienia wszystkich naszych rodaków w ZSRR na jednym terytorium, co jest niewykonalne, my, Polacy na Litwie, pragniemy połączenia się ze wszystkimi rodakami w celu rozwiązywania naszych potrzeb kulturalnych i oświatowych. Proponujemy dlatego, by w ZSRR został utworzony ogólny ośrodek w systemie rządu, który by się zajął sprawami kultury i oświaty Polaków na całym terytorium ZSRR.
Należymy do tych mniejszości narodowych, które w składzie ZSRR nie mają własnych formacji państwowych i popieramy ideę tworzenia tych czy innych form autonomii narodowej na żądanie takich mniejszości w miejscowościach, gdzie stanowią one znaczne skupiska zamieszkałe od dawna na określonym terytorium. […]
Protestujemy przeciwko temu, że w oficjalnych dokumentach i informatorach statystycznych, wydawanych centralnie, ludność polska w ZSRR znajduje się pod rubryką „inni”.
Wśród 303 członków KC KPZR nie znalazło się miejsca przynajmniej dla jednego Polaka. Taki stosunek centrum daje pretekst do podobnego traktowania Polaków również w republikach związkowych. Uważamy, że Polacy w ZSRR na taki dyskryminacyjny stosunek do siebie nie zasłużyli, a ich ofiarna praca, zaangażowanie się w sprawy Państwa Radzieckiego znane są od czasów Rewolucji Październikowej do dnia dzisiejszego.
I Zjazd Związku Polaków na Litwie zwraca się także do Prezydium Rady Najwyższej ZSRR o anulowanie ustaw przyjętych w latach 30, które postawiły ludność polską poza prawem i stały się podstawą do masowych represji i ludobójstwa na narodzie polskim w ZSRR.
Domagamy się rehabilitacji wszystkich bezprawnie represjonowanych Polaków, obiektywnej oceny paktu Ribbentrop–Mołotow i jego skutków dla ludności polskiej.
Wilno, 16 kwietnia
Dokumenty Związku Polaków na Litwie 1988–1998, red. Jan Sienkiewicz, Wilno 2003.
Decyzja w tej sprawie jest wewnętrzną sprawą naszych przyjaciół. Będziemy utrzymywali stosunki z każdym wybranym w Polsce rządem.
3 lipca
Koniec Jałty. Przez Solidarność do Europy, red. Zbigniew Gluza, Warszawa 2004.
ZSRR daje różne sygnały, że sprawy polskie zostawiają samym Polakom i że akceptują rząd opozycji.
Warszawa, 6 lipca
Antoni Dudek, Agonia Peerelu, "Karta" nr 27/1999.
„Bracia Węgrzy! Przynoszę Wam pozdrowienia od Waszych braci Polakó. W szczególności pozdrawiam Was w imieniu...”
Czy to mój głos ze zdławionego gardła? Czy naprawdę stoję tutaj, na szerokim cokole pomnika Bema, obok małego skaucika, bardzo chyba zmęczonego, od paru już godzin prężącego się dekoracyjnie u stóp Genrała, i obok dwóch kandydatów na prezydenta Republiki, ten pierwszy to Lajos Für, drugi – Sándor Racz, wtedy przewodniczący Rady Robotniczej Budapesztu, i obok tchnącej macierzyńskim ciepłem gospodyni dzisiejszej uroczystości, nauczycielki imieniem Katylin [...], a naokoło, na całym placu, tłumy Węgrów wiwatujących, moich posiwiałych rówieśników, którzy wtedy też tu z pewnością byli, i dużo młodszych, tak podobnych do nich ówczesnych, a jeszcze dalej, pod kopułą zmierzchającego się dnia, bez pośpiechu płynie Dunaj majestatyczny i po obu jego stronach oddycha, huczy, dzwoni miasto, w którym tyle się stało i tyle staje się znowu.
Przy mnie stoi Csaba Gy. Kiss i tłumaczy zdanie po zdaniu:
„Polacy są dzisiaj z Wami, tak jak byli nieraz w dniach dalszej i bliższej historii, i jak Wy, Węgrzy, byliście z Polakami. 33 lata temu, w pamiętnym roku 1956, też byliśmy razem, łączył nas ten sam poryw ku wolności, ku niezawisłości narodowej, ku życiu społecznemu obdarzonemu sensem i perspektywą”.
[...]
„... Rok 1989 jest dalszym ciągiem roku 1956. Krew nie poszła na marne, męka i trud nie poszły na marne, prawda i nadzieja nie poszły na marne. Oto zasypujemy – Wy i my – czarną wyrwę historii, idziemy tam, dokąd szliśmy, drogą, na której niegdyś zatrzymała nas przemoc.
Jakie to szczęście dożyć tego wielkiego dnia. Jakie to szczęście być w tym dniu pośród Was i móc zawołać z tego właśnie miejsca: - Niech żyje wolność! Niech żyją Węgry! Niech żyje braterstwo Polaków i Węgrów, i nasza wspólna nadzieja, dla której nadal będziemy pracowali jak potrafimy – tak nam dopomóż Bóg!”
Później, po wszystkich przemówieniach, kiedy z placu przed pomnikiem Bema uformuje się pochód, jeden z kilku pochodów, jakie z historycznych miejsc Powstania, rozciągając się i pęczniejąc w drodze, ruszą tego dnia pod Parlament, okaże się, że znajomych było tu więcej [...]. Tak idziemy w tym pochodzie, od nabrzeża Bema, mostem Małgorzaty i ulicą Balassi Balinta już po drugiej stronie, aż do placu Kossutha pod Parlamentem. Kobiety, mężczyźni, starzy, młodzi, dzieci, sztandary, małe chorągiewki, zapalone świece, pochodnie, nastrój zarazem podniosły i karnawałowy, mały chłopczyk na ramionach taty upaja się powtarzaniem słowa „demokracja”, w jego ustach zamienia się ono w tajemnicze zaklęcie albo w wyliczankę dziecięcą... A pod Parlamentem, dokąd wszystko spłynęło, w gęstniejącej ciemności falowanie głów, ramion, ogni, mowy też ogniste, ale mówców nie widać, bo stoimy daleko, pieśni, recytacje, głosy żywych i umarłych, Gyula Illyés z taśmy rzuca w tłum – czy za życia miał kiedyś takie audytorium? - strofy „Rzeczy o tyranii” [...].
Znowu pieśni, mowy – i raptem chóralne skandowanie „Ruski haza” („Rosjanie do domu”) [...].
Budapeszt, 23 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Zdobycze, jakie mimo wszystkich chwilowych porażek, wywalczył sobie naród polski, ważne przemiany w Związku Radzieckim, dążenia do demokracji na Węgrzech i w NRD, nasza spokojna rewolucja w Czechosłowacji, drogo i ciężko opłacone zwycięstwo Rumunów nad tyranią Drakuli, wreszcie ożywienie, jakiego jesteśmy obecnie świadkami w Bułgarii - wszystko to łączy się we wspólną rzekę, której nie sposób już powstrzymać żadną tamą. [...]
Zwyciężyła [...] realna nadzieja, że wspólnie powrócimy do Europy jako wolne, niezależne, demokratyczne państwa i narody.
Warszawa, 25 stycznia
Zapoczątkowanie w Związku Radzieckim polityki jawności i przebudowy, zrezygnowanie z politycznego monopolu KPZR, przywracanie narodom republik dawno im odmawianych praw – wszystko to są niekwestionowane osiągnięcia możliwe dzięki Pana odważnej polityce.
Największym niepokojem napawają mnie jednakże radzieckie działania na Litwie, które stoją w jaskrawej sprzeczności z duchem prowadzonej przez Pana od lat polityki. Naruszanie suwerenności Litwy jest działaniem wymierzanym w proces budowy nowego demokratycznego ładu w Europie. Historia ZSRR i Europy Wschodniej dowodzi, że siła i groźba, użyte w celu rozwiązywania politycznych problemów są środkami skompromitowanymi i wielokrotnie potępianymi przez opinię międzynarodową.
Zwracam się da Pana Prezydenta o zaniechanie praktyki militarnej presji i przystąpienie do politycznego dialogu z rządem Litwy.
Gdańsk, 27 marca
„Gazeta Wyborcza” nr 241, 28 marca 1990.
Sytuacja, jaka powstała na Litwie, i która w ciągu ostatnich dni uległa gwałtownemu zaostrzeniu, zmusza mnie, jako prezydenta ZSRR do zwrócenia się bezpośrednio do Rady Najwyższej Litewskiej Republiki Radzieckiej. [...] Zalecam Radzie Najwyższej republiki, aby niezwłocznie przywróciła w pełnym zakresie funkcjonowanie Konstytucji ZSRR i Konstytucji Litewskiej Republiki Radzieckiej oraz anulowała przyjęte do tej pory antykonstytucyjne akty. Rada Najwyższa [...] musi zrozumieć wagę swojej odpowiedzialności wobec narodów republiki i całego Związku Radzieckiego.
Moskwa, 10 stycznia
„Gazeta Wyborcza” nr 9, z 11 stycznia 1991.
Sejm i Senat Rzeczpospolitej przyjmują z najwyższym niepokojem napływające z Wilna wiadomości o rozwoju sytuacji na Litwie. Zbrojne formacje radzieckie zajmują przy użyciu siły budynki publiczne w stolicy... W tej sytuacji deklarujemy gotowość udzielenia Litwy wszelkiej pomocy humanitarnej. [...] Sejm i Senat Rzeczpospolitej uważają, że wszelkie sprawy sporne winny być rozstrzygane przy pomocy środków wyłącznie pokojowych, zwłaszcza przez rozmowy i rokowanie między zainteresowanymi stronami. Oczekujemy od najwyższych władz ZSRR dotrzymania składanych deklaracji o stworzeniu pokojowych warunków do decydowania przez narodowy o swoim bycie politycznym.
Warszawa, 11 stycznia
„Tygodnik Solidarność” nr 3, z 18 stycznia 1991.
Interwencja zbrojna w republikach będzie wymierzona nie tylko w święte prawo Litwinów i innych narodów do suwerenności. W swej istocie będzie to również początek końca narodu rosyjskiego. Cały świat wstrzymał oddech: kto zwycięży w ZSRR? Duch młodej demokracji czy tradycja carskiego samowładztwa?
Gorbaczow jest politykiem, który odegrał wielką rolę w procesie destrukcji totalitarnego komunizmu w ZSRR, ale Gorbaczow, jak każdy człowiek, jest historycznie przemijającą cząstką procesu historycznej zmiany. Zaś idea niepodległości Litwy jest wieczna i nieśmiertelna.
Warszawa, 11 stycznia
„Gazeta Wyborcza” nr 9, z 11 stycznia 1991.
Zwracam się nie tylko do członków ZPL, zwracam się do wszystkich Polaków, dla których Republika Litewska jest Ojczyzną. Imperium moskiewskie, łamiąc wszelkie prawa międzynarodowe, łamiąc wszelkie normy moralności ludzkiej, nie mając innych argumentów przeciwko dążeniom narodów ku wolności, stosuje brutalną siłę zbrojną, gwałt i przemoc. Jest rzeczą niezwykle ważną, byśmy sobie dzisiaj uświadomili, że jest to wymierzone nie tylko w parlament litewski, nie tylko w rząd litewski, nie tylko w Litwinów, ale również w nas samych. [...]
Apeluję do wszystkich Polaków [...] o poparcie narodu litewskiego w trudnej dla niego i dla nas wszystkich chwili. [...] Pamiętajmy, że jedną z najbardziej chlubnych tradycji narodu polskiego była walka „Za naszą i waszą wolność”. Dziś mamy czas, kiedy to hasło znowu stało się aktualne.
Wilno, 12 stycznia
„Gazeta Wyborcza” nr 11, z 14 stycznia 1991.
Byłam w niedzielę wieczorem pod ambasadą radziecką pompatyczną i martwą jak egipski grobowiec, otoczoną żywym światłem i żywym wielopokoleniowym tłumem. W tym tłumie czuło się jedność, serdeczność, braterstwo, których tak nam ostatnio brakowało.
Zapalając świece Litwinom, doznawaliśmy wielu uczuć — buntu przeciw groźnej martwiźnie, którą tak wyraźnie symbolizował gmach nad nami, smutku bezsilności, współczucia, ale także radości z uzyskanej więzi między nami a nimi i odzyskanej więzi między nami samymi.
Jesteśmy winni Litwinom nie tylko solidarność, ale i wdzięczność za tę odzyskaną więź własną.
Warszawa, 13 stycznia
„Gazeta Wyborcza. Gazeta Stołeczna” nr 12, z 15 stycznia 1991.
Gdy usłyszałem pierwsze strzały, razem z kolegami wsiadłem do samochodu i pojechałem pod wieżę TV. Myślałem, że wystarczy poskandować „Wstyd”, ale nigdy nie spodziewałem się tego, co zobaczyłem. Tysiące ludzi było otoczonych czołgami. Od strzałów sypały się odłamki szyb, wszędzie dym. Nam udało się podbiec pod samą wieżę. Ale czołgi także tam podjechały i skierowały na nas lufy. Widziałem twarze żołnierzy, których nie mogę nazwać ludzkimi twarzami. Komuś się opieraliśmy, kogoś ciągnęliśmy na bok. [...] Ten żołdak, któremu potrąciłem karabin, straszliwie wrzasnął i puścił serię. Na początku w ziemię. Myślałem, że ślepymi... A potem patrzę, wokół mnie mężczyźni jak liście padają martwi. Pierwszy raz w życiu widziałem śmierć. Do nas strzelano. Koło mnie leżało martwych trzy czy pięć osób. Ten, którego stamtąd zniosłem, na pewno już nie żył. Skostniały, z czterema ranami w tyle głowy. Nie wiem, ilu jeszcze tam zginęło. Kto urodził tych morderców, kto, co nimi powoduje?
Wilno, 13 stycznia
„Tygodnik Solidarność” nr 4, z 25 stycznia 1991.
Po raz pierwszy Litwini patrzą z nadzieją również na Polskę, która przez wiele setek lat wydawała się im zagrożeniem. Pierwszy raz możemy pokazać Litwinom, że Polska jest w stanie być dla nich państwem i narodem, któremu mogą zaufać i na pomoc którego mogą liczyć. [...] Jeżeli będzie powstawał litewski rząd emigracyjny, Polska winna być pierwszym krajem dającym osłonę i schronienie.
Warszawa, 13 stycznia
„Gazeta Wyborcza” nr 11, z 14 stycznia 1991.
W tym dramatycznym dla Litwy i dla całej Europy momencie przywożę wam z Warszawy słowa solidarności, braterstwa i podziwu. [...] Chcę Was zapewnić, że my w Polsce nie mamy wątpliwości, po czyjej stronie jest prawda i godność ludzka. W waszym dążeniu do narodowej suwerenności macie po swojej stronie nasze serca. [...] Jako Polak chciałbym powiedzieć coś więcej. Historia na wiele lat splotła losy naszych narodów. [...] W imię tej wspólnoty pragnę zapewnić, że Polacy zapewnią wszelką możliwą pomoc w waszej dzielnej i bohaterskiej walce, która jest walką o nas wszystkich. [...] Niech żyje wolna Litwa!
Wilno, 14 stycznia
„Gazeta Wyborcza” nr 12, z 15 stycznia 1991.
Drodzy Rodacy!
Przeżywamy obecnie czas wielkiej próby. Reakcja walącego się imperium moskiewskiego stosuje przeciwko wyzwalającym się narodom przemoc i brutalną siłę zbrojną. Niezależnie od przyczyn, jakie posłużyły za pretekst do podobnych akcji, mord na bezbronnych i niewinnych ludziach nie może być zakwalifikowany inaczej, jak ciężkie przestępstwo i musi być ścigany przez prawo.
Stosunki polsko-litewskie, zwłaszcza w ostatnim okresie, dalekie są na Litwie od idealnych. Polityka narodowościowa, uprawiana przez działaczy litewskich z kręgu Sajudisu, spotkała się ze zdecydowanym oporem i protestem społeczności polskiej. Problemy, przez nas sygnalizowane, istnieją w dalszym ciągu. Dziś jednak, w obliczu wspólnego zagrożenia, błędem byłoby obstawanie tylko przy naszych, polskich racjach. Mogłoby to mieć fatalne skutki dla istnienia całej społeczności polskiej na Litwie.
Droga do niepodległości i prawdziwej demokracji jest długa i ciernista. Będziemy nadal konsekwentnie czynili wszystko co od nas zależne, by Republika Litewska była państwem autentycznie niepodległym i demokratycznym, by prawa międzynarodowe były tu respektowane w całej rozciągłości. Wierni tym prawom, stanowczo protestujemy przeciwko zbrojnej ingerencji na Litwie, potępiamy akty przemocy i wandalizmu. Naszym moralnym, patriotycznym obowiązkiem jest solidarność z narodem litewskim w trudnym dla niego okresie. „Za wolność naszą i Waszą” jest jednym z chlubnych haseł narodu polskiego. Bądźmy mu wierni!
14 stycznia
Dokumenty Związku Polaków na Litwie 1988–1998, red. Jan Sienkiewicz, Wilno 2003.
Przeciwko narodom, które obrały drogę ku wolności i samodzielnemu rozwojowi, została zastosowana przemoc i brutalna siła zbrojna. Zamiast politycznego dialogu użyto wojska. Niezależnie od przyczyn, które rozmowy między Litwą a Moskwą utrudniały, dla mordu na niewinnych, cywilnych ludziach nie może być żadnego usprawiedliwienia. Nie ma problemów – bądź to dotyczących stosunków między republikami czy państwami, bądź mienia poszczególnych partii i organizacji – których nie można byłoby rozwiązać na drodze rokowań.
Od samego początku swego istnienia Związek Polaków na Litwie, sygnalizując i zabiegając o problemy polskiej mniejszości narodowej, stale podkreślał, iż mają one być rozwiązywane na Litwie, a nie gdzie indziej, poprzez dialog i współdziałanie z władzami Republiki. Problemy te nadal istnieją, dziś jednak wszyscy mieszkańcy Litwy, niezależnie od narodowości, stoją wobec problemu najważniejszego – zagrożenia dla wolności i demokracji, dla samego życia ludzkiego. Stanowczo potępiamy użycie zbrojnej siły przeciwko bezbronnej cywilnej ludności, rozwiązywanie problemów politycznych przy pomocy wojska.
Związek Polaków na Litwie deklaruje, że nadal będzie czynił wszystko, by Republika Litewska stała się państwem wolnym i demokratycznym, by wszelkie prawa – ogólnoludzkie, obywatelskie, narodowe – były w nim respektowane.
15 stycznia
Dokumenty Związku Polaków na Litwie 1988–1998, red. Jan Sienkiewicz, Wilno 2003.
W porównaniu ze Związkiem Radzieckim, Litwa jest bardzo mała. Ale to właśnie w republikach nadbałtyckich po raz pierwszy w ZSRR pojawiło się żądanie, by naród ustanowił swój rząd. Dlatego też tam właśnie zachwiał się obraz Gorbaczowa jako reformatora.
Wyleniały ogon zranionej totalitarnej bestii uderzył w Litwę. I chociaż pochłaniają nas wydarzenia na Bliskim Wschodzie, nie możemy być obojętni na tragedię tego niewielkiego narodu. Wysłanie wojsk było błędem armii i KGB. Jeśli była jakaś szansa na utrzymanie krajów nadbałtyckich w rządzonej przez Moskwę federacji, to teraz została pogrzebana. Można bez przesady powiedzieć, że krew przelana w Wilnie jest kłuciem do przyszłości Litwy jako niepodległego państwa.
Ustanowienie marionetkowego prokomunistycznego rządu to stary chwyt, nikomu już nie zamydli oczu. Doprowadzi do tego, że partia, utożsamiana ze zdradą narodowych interesów, utraci resztki prestiżu. Przecież interwencja wojskowa na Litwie jest podobna do wszystkich wcześniejszych radzieckich interwencji - a wiemy, czym się one w efekcie kończą. Narzucone marionetki mogą rządzić krócej lub dłużej, ale katastrofalna sytuacja polityczna i gospodarcza Związku Radzieckiego nie wróży dziś sukcesu próbom powstrzymania nieuchronnych, naturalnych procesów demokratycznych.
[...]
Osamotnienie narodów, które mają poczucie, że cywilizowany świat je opuścił, zwiększa ich udrękę. W tej godzinie próby Litwini muszą wiedzieć, że nie zapomnieliśmy o nich, że światowa opinia publiczna śledzi wydarzenia w Wilnie z godziny na godzinę. Muszą wiedzieć, że uznajemy ich walkę za część wielkiej, walki o demokrację na całym świecie.
„New York Times”, 15 stycznia 1991, cyt. za: „Gazeta Wyborcza” nr 484, 18 stycznia 1991.
Bracia! My też jesteśmy małym, słabym krajem i nie możemy zagrozić wielkiemu mocarstwu, ale możemy być z Wami. Tu, w parlamencie, bije serce Litwy. Gdyby Was tu nie było, można by było rozwiązać problem jako sprawę wewnętrzną państwa sowieckiego. Ale powiedzieliście: najpierw trzeba, by Was zabić. A my powiedzieliśmy: będziemy z Wami. Od niedzieli przybywają do Was polscy posłowie i senatorowie. Będziemy z Wami tak długo, jak trzeba. Jeśli przyjdzie zginąć, to zginiemy tu z Wami.
Wilno, 17 stycznia
„Gazeta Wyborcza” nr 15, z 18 stycznia 1991.
Siła nowej Europy tkwi w żywotnej różnorodności jej instytucji. Ich trzonem jest Wspólnota Europejska. Musi ona kontynuować proces integracji. [...]
Trzeba udzielić wszechstronnego wsparcia reformującym się krajom Europy Środkowej i Wschodniej, w tym Związkowi Radzieckiemu. Europa nie może zostać podzielona na nowo granicą ubóstwa i bogactwa. Francja i Niemcy popierają wszelkie działania na rzecz zbliżenia Polski i pozostałych nowych demokracji do Wspólnoty Europejskiej.
Weimar, 29 sierpnia
Ostatnich 21 uzbrojonych żołnierzy rosyjskich opuściło dziś Polskę. O 5.30 z Dworca Wschodniego po raz ostatni ruszył w kierunku granicy wschodniej kursowy pociąg Legnica–Brześć–Moskwa. Odjechało nim pięciu generałów, 12 oficerów oraz czterech szeregowców, w tym dwie kobiety – telefonistki, wszyscy z tzw. grupy operacyjnej b. Północnej Grupy Wojsk Rosyjskich.
Wczoraj na dziedzińcu Belwederu prezydent Lech Wałęsa żegnając wyjeżdżającą grupę, powiedział, że dokładnie w 54. rocznicę napaści Armii Czerwonej na Polskę, kiedy „zadano nam cios w plecy”, „dopełniła się miara sprawiedliwości dziejowej”.
Prezydent przypomniał, że koniec II wojny światowej nie oznaczał dla Polski zwycięstwa, bo została w Jałcie oddana w ręce Stalina. Jednak w końcu „klęskę poniósł system przemocy, fałszu i bezprawia”, a Polska uzyskała ostateczne potwierdzenie swej suwerenności.
Każdemu z wyjeżdżających Wałęsa uścisnął rękę, życząc powodzenia i szczęścia.
To samo zrobił wieczorem w ambasadzie rosyjskiej minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz, który nie został zaproszony na ceremonię w Belwederze. Żegnając jedną z wojskowych telefonistek, powiedział: „U nas wielu będzie się smuciło, że pani wyjeżdza, ale w Rosji wielu więcej ucieszy się”.
Właśnie ta 28-letnia Irena z Nowosybirska, która była w Legnicy trzy i pół roku jako żołnierz kontraktowy, powiedziała nam, że „kawałek serca pozostawia w Polsce”. – Ale krajowi, nie żadnemu mężczyźnie – dodała szybko.
Szeregowcowi Igorowi z Moskwy Polska będzie się kojarzyć z mundurem. – Na szczęście zaraz po powrocie do domu wychodzę do cywila – powiedział.
Warszawa, 18 września
„Gazeta Wyborcza”, nr 219 z 18 września 1993.
Przez dwa dni trwały uroczystości żałobne. Brodskiego żegnali rosyjscy emigranci, obywatele Rosji, którzy specjalnie w tym celu przylecieli do Nowego Jorku, amerykańscy przyjaciele, studenci college'ów i uniwersytetów, na których Brodski wykładał, profesorowie slawiści, wydawcy, tłumacze. Z Kalifornii przyleciał polski poeta, laureat Nagrody Nobla, Czesław Miłosz i inni polscy przyjaciele. Była Irena Grudzińska-Gross z uniwersytetu w Nowym Jorku [...]
Czego tu szukamy i my, stłoczeni na mrozie, ogrzewając się płomykami zapalniczek i dymem papierosów? Rosyjska emigracja żegna rosyjskiego poetę-wygnańca. Czym przeszkadzał partii i rządowi? Co im takiego zrobił? Po prostu pisał wiersze, nic więcej. Drukowali już Sołżenicyna, a Brodskiego nie chcieli publikować. Obcy! Nie nasz! A przecież nic się w tych tekstach nie zmieniło, kiedy teraz prezydent Borys Jelcyn polecił opublikować dwutomowe wydanie jego wierszy.
[...]
Amerykański personel pilnował, aby zgodnie z wolą poety nikt nie wszedł na salę z aparatem fotograficznym czy kamerą filmową. Nie będzie więc zdjęć takich, jak z pogrzebu Anny Achmatowej, na których Brodski, stojąc u wezgłowia trumny, zasłania twarz dłonią, aby stłumić płacz. Nie będzie też maski pośmiertnej ani odlewu ręki.
[...] Umarł we własnym domu, w mieście, które uważał za swoje. W kraju, który uznał jego talent i autorytet do tego stopnia, że wypełnił zalecenia poety umieszczając strofy wierszy w wagonach metra i na bezpłatnych drukach wykładanych w hotelach, razem z mapami i reklamami restauracji. Ameryka usłyszała głos wołającego na puszczy. Rosja uznała, że może się obejść bez wielkiego rosyjskiego poety.
Josif Brodski byłby i dzisiaj wdzięczny przyjaciołom, że przyszli, że są blisko. Marzną w niewielkiej kolejce na styczniowym wietrze.
W Rosji ta kolejka byłaby dłuższa - Rosja kocha swoich umarłych. Tylko ciągle nie może się nauczyć, jak postępować z żywymi.
1 lutego odprawiono mszę żałobną za duszę Josifa Brodskiego w kościele katolickim na Brooklyn Hights. W prawosławnej cerkwi odprawił nabożeństwo żałobne ojciec Michaił Mejerson.
Trumnę z ciałem poety złożono w podziemiach kościoła Świętej Trójcy na Manhattanie.
Nowy Jork, ok. 28 stycznia–1 lutego
„Magazyn” nr 10, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 58, 8 marca 1996.
Cichy pogrzeb poety miał miejsce cztery dni po nagłej śmierci 28 stycznia. [...] z myślą o tysiącach wielbicieli jego talentu rodzina Brodskiego urządziła ceremonię żałobną w episkopalnej Katedrze św. Jana Bożego. [...] W eklektycznym wnętrzu sarkofagi biskupów sąsiadują z ołtarzem poświęconym ofiarom AIDS czy „kaplicą” ku czci Ziemi wypełnioną akwariami, którymi opiekują się uczniowie.
Pogrążoną w półmroku nawę wypełnili szczelnie rodzina i najbliżsi przyjaciele poety (w tym trzech noblistów – Czesław Miłosz, Seamus Heancy i Derek Walcott), wydawcy, rosyjscy i polscy emigranci, znajomi i sąsiedzi z dzielnicy Brooklyn Heights, gdzie mieszkał, a także czytelnicy jego poezji i esejów. Po odegraniu amerykańskiego wojskowego marsza i wstępnej modlitwie Czesław Miłosz (jedyny lektor wymieniony z nazwiska w oficjalnym programie) otworzył to swoiste poetyckie nabożeństwo, czytając swój wiersz „Piękno”. Kolejni lektorzy (w tym litewski poeta Tomas Venclova, rosyjski pisarz Juz Aleszkowski i tancerz Michaił Barysznikow) czytali wiersze Brodskiego oraz jego mistrzów i przyjaciół (Anny Achmatowej, Osipa Mandelsztama, Roberta Frosta, W.H. Audena).
Wybrano utwory poświęcone sprawom ostatecznym; śmierci, rozstaniu, przemijaniu, ale też darowi życia i miłości. Czytania uzupełnione były utworami Haydna, Purcella i Mozarta. Słowa szybko pozwoliły zapomnieć, że „w nawie głównej z łatwością zmieściłaby się Statua Wolności” (jak czytamy przy wejściu), że odbywa się tu prawdziwa poetycka biesiada, literacka panichida na cześć genialnego poety. Wreszcie w katedrze pogaszono niemal zupełnie światła. Z taśmy rozległ się głos Brodskiego recytującego po rosyjsku „Winiono mnie za wszystko prócz pogody”... Każdy z uczestników zapalił cienką jak patyczek prawosławną świeczkę. W świątyni zapadła długa chwila ciszy przerywana tylko tupotem dzieci, które skończyły właśnie grać w koszykówkę i wybiegały z katedry.
Nowy Jork, 1 lutego
„Gazeta Wyborcza” nr 60, 11 marca 1996.
Na sesji Rady Warszawy 11 grudnia 1995 r. w ramach interpelacji zwróciłem się do pana prezydenta Warszawy o wydzielenie pewnej stałej puli mieszkań dla repatriantów polskich z terenów republik byłego Związku Radzieckiego, a szczególnie dużej grupy rodaków z Kazachstanu. Z radością pragnę Wysoką Radę powiadomić, że 20 lutego 1996 r. zastępca prezydenta Warszawy w gminie Centrum Henryk Bęben w imieniu prezydenta Warszawy odpowiedział pozytywnie na mój apel. Dziękuję!
Pragnąc rozszerzyć taką inicjatywę na całą Polskę ogłaszam apel do wszystkich gmin miast i wsi polskich, proszę o wsparcie inicjatywy. Polacy mieszkający na wschodnich rubieżach Polski przed 1939 rokiem nigdy Polski nie opuszczali, to Polska ich opuściła i niestety przez lata zapomniała o ich istnieniu.
Zobowiązani jesteśmy względem historii tę krzywdę dziejową naprawić, Polska jak matka powinna dać schronienie wszystkim Polakom, nawet i w drugim pokoleniu.
Zwracam się do wszystkich radnych w całej Polsce, bardzo proszę o wsparcie mojej inicjatywy.
dr n. med. Paweł Opaliński, radny Rady m.st. Warszawy
Warszawa, 2 kwietnia
„Gazeta Stołeczna” nr 79, 2 kwietnia 1996, dodatek do „Gazety Wyborczej”.
Szanowni Państwo,
Rzeczpospolita Polska nie może zapomnieć o jej wiernych synach leżących na cmentarzach na wschód od naszych granic. Dlatego przypomnę, że jednym z naszych zobowiązań jest ustalenie i godne pochowanie wszystkich obywateli państwa polskiego zamordowanych, zamęczonych na terytorium byłego Związku Sowieckiego. Musimy poznać nazwiska żołnierzy, urzędników i cywili wywiezionych i zamęczonych w łagrach, obozach pracy i więzieniach sowieckich. Musimy, będziemy dochodzić prawdy, musimy, będziemy domagać się zadośćuczynienia. Mamy wolę przebaczyć, ale przede wszystkim mamy obowiązek pamiętać. My tutaj, w centrum i na wschodzie Europy, jesteśmy narodami złączonymi cierpieniem.
[...]
Cmentarz w Miednoje to miejsce, gdzie próbowano rozstrzelać etos bezstronnego, wiernego, wykształconego urzędnika i funkcjonariusza Państwa Polskiego. I dzisiaj to państwo wraz ze wszystkimi obywatelami staje nad ich mogiłą, pochylając głowy i prosząc Boga, żeby pomógł nam godnie wypełniać to, co oni zaczęli.
Bez takiej refleksji nie stworzymy państwa, z którego Polacy będą dumni. A możemy być przecież dumni z naszej tradycji, której częścią jest zawsze pamięć i opieka nad tymi, którzy dali nam siłę i wiarę do działania dla wspólnego dobra.
Charków, Katyń, Miednoje, polski tryptyk bólu i cierpienia. Chcielibyśmy, aby był tryptykiem pamięci narodów, pojednania na Wschodzie.
www.gazeta.pl, nr 0, z 3 września 2000.
„Jeśli bym o nich zapomniał, Ty Boże na niebie zapomnij o mnie”. Wciąż aktualne słowa Mickiewicza przypominają o problemie naszych Rodaków w Kazachstanie, którym stalinowski reżim zgotował los okrutny, wyrywając przemocą z rodzinnych domów, transportując w strasznych warunkach tysiące kilometrów i wyrzucając na dzikim, nieludzkim stepie na pastwę losu. Polacy poddani najgorszym represjom, rusyfikacji – przetrwali ze świadomością swych polskich korzeni, polskiej tożsamości. Winniśmy im wdzięczność serdeczną, ale też i moralny obowiązek spełnienia ich marzeń do powrotu na Ojczyzny łono. By spełnił się ich sen o powrocie, trzeba politycznej woli, której brakuje wszystkim rządom od lat dziesięciu. [...] Uważam, że ekonomia nie może być przed prawem moralnym, bo Ojczyzna jest Matką wszystkich Polaków, również i tych z Kazachstanu, którzy za swoją polskość ucierpieli i nadal cierpią najbardziej. [...] Powinniśmy ich stamtąd zabrać jak najszybciej, bo za lat 20 nie będzie już kogo zabierać. [...] Polacy z Kazachstanu nie mogą liczyć na rządy, lecz wyłącznie na ofiarność Polaków w kraju. I myślę, że takich jest wielu.
Stanisław Marczuk, senator RP
14 grudnia
„Gazeta Wyborcza”, Białystok, nr 291, 14 grudnia 2000.