Święta Pierwszomajowe w Polsce, w Polsce wyzwolonej miały zawsze swój określony polityczny charakter. Każde z nich zamykało niejako okres poprzednich naszych walk, a zarazem wytyczało wskazania na rok najbliższy. Przypomnę je kolejno: w roku 1945 pierwsze święto Majowe po wyzwoleniu obchodziliśmy pod znakiem zwycięstwa w wielkiej walce narodów o demokrację i niepodległość, o zwycięstwo nad hitleryzmem […]. Rok 1946 – Pierwszy Maj – zamykał już okres wstępnych wysiłków budowania podstaw Polski Ludowej, a zarazem ostatecznej stabilizacji powojennego układu sił w skali międzynarodowej. […] Święto majowe mijało wówczas pod znakiem walki z siłami reakcji, które się okopały po lasach i przygotowywały kontratak na zdobycze demokracji ludowej. […] Manifestacja majowa stała się wielką mobilizacją mas do rozprawy z reakcją wewnętrzną, […] do wykorzenienia spod płaszczyka PSL mikołajczykowskiej obcej agentury. Wstępowaliśmy wówczas w okres kompanii wyborczej […]. To zwycięstwo wyborcze 19 stycznia 1947 r. świętowaliśmy 1 maja 1947 r. Nie osłabiając napięcia gotowości mas do dalszej walki z niedobitkami reakcji polskiej i wzmagając czujność na niebezpieczeństwo potęgującej się ofensywy reakcji międzynarodowej – zmierzaliśmy jednocześnie do uwypuklenia bieżących zadań gospodarczych w ramach bitwy o produkcję, o realizację planu 3-letniego, o złamanie fali spekulanckiej.
Warszawa, 3 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Kongres [...] trwał cały tydzień. Setki głośników rozwieszone nad miastem rzadko się odzywały, ale gdy zaczynały huczeć, dudnienie szło nad Warszawą pełne grozy, przypominające tubę szaleńca ze Słonimskiego „Dwu końców świata”.
Frania zapytała mnie przed kongresem: „Proszę pani, o czem oni tam będą radzić? Czy oni uradzą, żeby Ruscy sobie stąd poszli?”. Biegała po mieście przypatrując się, słuchając głośników, wreszcie przyszła z konkluzją: „Oni tam nic dobrego nie uradzili. Na swój własny tyłek bat sobie ukręcił, ten co się tam z nimi zgodził”. Oto vox populi.
Ktoś powiedział: „Zabili Narutowicza, no, więc mają Stalina”. [...] Piłsudski był dla reakcji polskiej za lewicowy, nazywali go bandytą i pomawiali o konszachty z bolszewikami, a więc mają agenta bolszewickiego, Bieruta, na czele rzekomego państwa. Ciągnęli Polskę tak daleko w prawo, aż sznur się urwał i runęła w przepaść lewego ekstremu. Musi teraz tak rosnąć i tak się budować, by ponad krawędzie przepaści wynieść się aż ku niebu. Sięgnąć twórczymi wartościami tam, dokąd nigdy nie sięgała. Wierzę, że wszystko, co się teraz dzieje, nawet najgorsze, wyjdzie w końcu Polsce na dobre.
Warszawa, 15–21 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Ta rocznica jest bardzo uroczyście obchodzona w ZSRR. Będzie również uroczyście obchodzona w klasie robotniczej u nas, bo stanowi ten moment, który my chcemy nawrócić, podkreślić historyczną rolę i znaczenie Lenina jako przewodnika międzynarodowych sił robotniczych, jako wodza zwycięskiej rewolucji socjalistycznej w ZSRR. W naszych wszystkich miastach wojewódzkich odbędą się akademie, które organizować będzie nasza partia. W Warszawie odbędzie się centralna akademia, na której będzie przemawiał tow. Bierut. Na wojewódzkich konferencjach powinni przemawiać czołowi aktywiści wojewódzcy. Akademia taka powinna być połączona z częścią artystyczną – pod hasłem „Lenin żyje”. […] Tam gdzie nasza organizacja partyjna na kołach partyjnych będzie mogła przeprowadzić specjalne zebrania, to oczywiście będzie bardzo dobrze. Głównie należy kłaść nacisk na to, aby to znalazło oddźwięk na wieczorach specjalnie zorganizowanych w świetlicach Związków Zawodowych, gdzie odbędą się wieczory poświęcone 25-lecia śmierci Lenina. A więc pogadanki o życiu Lenina.
Warszawa, 13 stycznia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Wyznaczam w bieżącym roku szkolnym na przewidziane w rozporządzeniu Ministra WriOP z dnia 9 grudnia 1926 r. o nauce religii katolickiej [...] trzydniowe rekolekcje dni 10, 11 i 12 kwietnia, tj. ostatnie dni zajęć szkolnych przed feriami wielkanocnymi.
wz. Ministra
Dr H.[enryk] Jabłoński
Podsekretarz Stanu
[Warszawa], 3 marca
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
1.Od września ubiegłego roku do stycznia roku bieżącego zwolniono z polecenia Kuratorium Szkolnego w Katowicach, za wyjątkiem kilkunastu, wszystkich księży kontraktowych, nauczających religii w szkołach podstawowych. Jako powód podano brak funduszów na ten cel. [...]
2.W licznych szkołach typu średniego zlikwidowano naukę religii w podobny sposób.
3.W miejsce księży mieli naukę religii z polecenia władz szkolnych udzielać nauczyciele świeccy. Stwierdzam po szczegółowym zbadaniu stanu faktycznego, że nauczyciele świeccy nie udzielają nauki religii, przynajmniej w 50% szkół podstawowych, w szkołach pozostałych nauka religii została zredukowana do 1 lekcji tygodniowo, a tylko w nielicznych wypadkach udziela się w dawniejszych rozmiarach, przewidzianych przez obowiązujące po dziś dzień okólniki ministerialne.
4.Równolegle z akcją likwidowania nauki religii z góry przeprowadzono za pośrednictwem ustnych nakazów władz skolnych akcję usuwania krzyży z klas i budynków szkolnych, wzgl.[ędnie] przewieszania krzyży na ściany boczne itd. [...]
[...]
Wobec tego, że władze centralne nie tylko nie ukazały i nie przywołały do porządku niższych czynników sabotujących zarządzenia państwowe, ale jak dotąd nie naprawiły żadnej z krzywd wyrządzonych ludności katolickiej, ani też na żadne pismo nie dały odpowiedzi uspokajającej i wyjaśniającej, trudno będzie podtrzymywać nadal przekonanie w sobie i w drugich, że za wszystkie wyczyny antyreligijne odpowiedzialne są wyłącznie niższe czynniki władz państwowych. Szerokie masy ludności zaczynają nam w tym względzie nie wierzyć, przyrzekaliśmy im uspokajające wyjaśnienia ze strony Państwa tych nielegalnych wybryków godzących w uczucia religijne – a wyjaśnień nie ma!
Obawiamy się, że szerokie warstwy ludności będą z tego wyciągać wnioski o popieraniu przez Rząd działalności antyreligijnej wśród katolików wierzących i walki już nie tylko z „reakcyjną częścią kleru” jak twierdzą ci, którzy tę walkę celowo prowadzą, ale wręcz z Kościołem katolickim i z religią.
Opole, 15 marca
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
1.Od kilku miesięcy daje się zauważyć wzmożenie nieprzyjaznej do rządu i państwa ludowego działalności pewnych odłamów kleru.
Część wyższej hierarchii kościelnej usiłuje poprzez listy pasterskie i poufne instytucje wywołać stan zaniepokojenia i podniecenia umysłów z powodu rzekomego zagrożenia religii, bez żadnych ku temu istotnych podstaw.
Nie jest przypadkiem, że w tej szerzącej zamęt, antyludowej akcji wysuwają się na czoło szczególnie ci biskupi, którzy w okresie okupacji niechlubnie się wyróżnili nie tylko pojednawczym, ale wręcz służalczym stosunkiem do hitlerowskiego okupanta [...]. Nie jest również przypadkiem, że większość hierarchii kościelnej wbrew powszechnej opinii całego patriotycznego społeczeństwa nie przecistawiła się antypolskim popierającym szowinistyczne roszczenia niemieckie, wypowiedziom miarodajnych kół watykańskich, w sprawie Ziem Odzyskanych, lecz przeciwnie, usiłowała je nawet usprawiedliwić.
2.Częste są wypadki, kiedy księża patronują, a nawet wręcz współdziałają z różnymi przestępczymi i antypaństwowymi grupami, które są agenturą anglo-amerykańskiego imperializmu.
Fakty te nie spotkały się ani z potępieniem, ani z należytym odporem ze strony hierarchii kościelnej i kierowanej przez nią prasy katolickiej.
Władze kościelne nie przeciwstawiają się w praktyce przenikaniu do organizacji i stowarzyszeń religijnych przestępczych elementów podziemia, które usiłują wykorzystać te stowarzyszenia, jako bazę dla swej działalności.
3.Wszystko to znajduje się w oczywistej sprzeczności ze zgodnymi wysiłkami olbrzymiej większości społeczeństwa, które odbudowuje zniszczony kraj, pragnie ładu, spokoju i dobrobytu – przeciwstawia się wszelkim próbom zakłócenia rozwoju kraju na gruncie osiągniętych zdobyczy społecznych.
Stojąc na straży spokoju i porządku publicznego Rząd nie będzie tolerował żadnej akcji wichrzycielskiej. Dlatego tylko zmiana dotychczasowej postawy hierarchii kościelnej i zaniechanie przez nią nieprzyjaznych praktyk wobec państwa ludowego, może stworzyć podstawę do unormowania stosunków z Kościołem.
Warszawa, 21 marca
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Odczuwało się coraz silniejsze naciski na zakłady pracy ze strony PZPR, aby publicznie manifestować nasze przywiązanie do socjalizmu i ZSRS [sic!] oraz miłość do naszych przywódców. Okazją do tego miało być święto 1 maja 1949 roku. [...] Nasza jednoosobowa komórka partyjna (już nie PPR, lecz PZPR), czyli pan Józio Włodarczyk, który coraz częściej przebywał w Komitecie Miejskim oraz wyraźnie tracił humor i pogodę ducha (zabierano nam samochód), naciskał, abyśmy czynnie uczestniczyli w pochodzie. Powstał jednak problem, kogo mamy na tym pochodzie reprezentować, skoro zostaliśmy podzieleni i przydzieleni do trzech różnych przedsiębiorstw handlu zagranicznego.
Ustaliliśmy ostatecznie, że powinniśmy zamanifestować na pochodzie obecność trzech naszych delegatur. Sporządzono więc z dykty trzy tablice z napisami „Varimex”, „Metalexport” i „Minex”, które przybito do dosyć długich żerdzi, i z tymi tablicami ruszyliśmy na pochód w trójkę, to znaczy Adam Kwieciński, Tadeusz Szumański i ja. Będąc dosyć słabą reprezentacją, gdyż nasi podwładni zostali w domach, włączyliśmy się do tylnej części pochodu gdzieś w okolicy skweru Kościuszki i dzielnie ruszyliśmy w górę ulicą Świętojańską. Gdy znaleźliśmy się na wysokości kina „Warszawa”, olbrzymi pochód zatrzymał się. Oczekiwaliśmy w skupieniu na transmisję przemówienia prezydenta Bolesława Bieruta.
Po przeciwnej do kina stronie ulicy Świętojańskiej [...] znajdował się spory skwer. Na ten skwer zajechały niespodziewanie dwa lub trzy ciężarowe samochody z pierwszomajową kiełbasą. Rzuciliśmy się wszyscy jak jeden mąż razem z naszymi tablicami, jednak napór był ogromny, więc niewiele udało nam się osiągnąć. Usiedliśmy jednak później na trawie, słońce przypiekało, a w megafonach skrzeczał głos Bieruta. Później pochód ruszył już bez nas, a tablice z żerdziami zabraliśmy do domu, czyli do „Różanego Gaju” na Kamiennej Górze, gdzie tablice te zostały przez nasze żony wykorzystane na podpałkę do kuchenek i piecyków w łazienkach. Ten pochód pierwszomajowy, który rozpoczynał ponury dla mnie okres stalinizmu, zapamiętałem więc jako wyjątkowo pogodny.
Gdynia, 1 maja
Jan Łopuski, Pozostać sobą w Polsce Ludowej. Życie w cieniu podejrzeń, Rzeszów 2007.
W tym roku w manifestacjach uczestniczyło 9,5 miliona robotników i chłopów, inteligentów i młodzieży, wobec 6,5 miliona w zeszłym roku. A więc wzrost w ciągu jednego roku bardzo znaczny, bo niemal o 50%. A więc udział dochodzący do prawie 40% ogółu ludności. Poważny wzrost manifestantów mieliśmy w miastach – ogółem wzrost ten przekraczał 1 milion.
[…]
Gdzie jest, towarzysze, przyczyna takiego ogromnego wzrostu aktywności mas i skupienia się tak wielkich mas wokół sztandarów 1-szo majowych [sic!], wokół sztandarów naszej Partii i Bloku Demokratycznego? U podstaw tego wzrostu aktywności szerokich, najszerszych mas pracujących niewątpliwie leżą ogólne sukcesy ekonomiczne, polityczne, kulturalne naszego kraju, łatwiejsze życie, wzrost świadomości szerokich mas pracujących, wzrost autorytetu klasy robotniczej wśród chłopstwa, wśród inteligencji i wzrost autorytetu naszej partii.
[…]
W tym roku w większym stopniu niż w latach poprzednich nasza Partia i masy ludowe napotykały na jawny upór [sic] wroga, przeciwnika, który – mówię o reakcyjnej części kleru – usiłował odciągnąć masy wierzących od manifestacji 1-majowych, który prowokacyjnie w wielu miejscach zapowiadał procesje i nigdy w przeszłości nie stosowane przez kler, codzienne nabożeństwa, który usiłował wreszcie 1 maja uczynić próbą sił między kościołem i obozem demokracji ludowej. […] Ta próba sił – jak wiemy skończyła się dla kościoła dotkliwą porażką. Procesje zostały przez kler odwołane, a w niedzielę 1-majową frekwencja była wyjątkowo niska.
Warszawa, 7 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
1.Nauka religii w szkołach
a) Rząd nie zamierza zmienić obecnego stanu nauczania religii w szkołach;
b) Rząd nie zamierza likwidować istniejących szkół katolickich, będzie natomiast przestrzegać, aby szkoły te lojalnie wykonywały zarządzenia i wypełniały program ustalony przez władze państwowe;
c) Władze szkolne nie będą stawiały przeszkód uczniom w braniu udziału w obrzędach religijnych poza szkołą;
d) Szkoły prowadzone przez Kościół katolicki będą mogły korzystać z praw szkół publicznych na ogólnych zasadach określonych przez odpowiednie ustawy i zarządzenia odpowiednich władz;
e) Katolicki Uniwersytet Lubelski będzie mógł rozwijać swą działalność w zakresie nauk religijnych i pokrewnych.
Warszawa, 22 września
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
X. Nauka religii w szkołach
a) Rząd nie zamierza ograniczać obecnego stanu nauczania religii w szkołach.
b) Władze szkolne nie będą stawiały przeszkód uczniom brania udziału w praktykach religijnych poza szkołą.
c) Rząd godzi się na zachowanie istniejących szkół katolickich, o ile będą wykonywać zarządzenia i wypełniać program ustalony przez władze państwowe.
d) Szkoły prowadzone przez Kościół Katolicki będą mogły korzystać z praw szkół państwowych na ogólnych zasadach określonych przez odpowiednie ustawy i zarządzenia władz skolnych.
e) W razie przekształcania szkoły zwykłej w szkołę TPD rodzice – którzy będą sobie tego życzyli – będą mieli prawo przeniesienia dzieci do szkół z nauczaniem religii.
Warszawa, 24 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Całą noc moje okno jarzyło się wielu setkami czerwonych żarówek iluminujących gmach policji i trzy na jego ścianie portrety – Lenina, Bieruta i Stalina. Rano tzw. lotem błyskawicy rozeszła się po mieście wiadomość podana zresztą już o siódmej w rannej prasie i w radiu, o mianowaniu sowieckiego generała Rokossowskiego ministrem obrony „narodowej” i naczelnym wodzem armii „polskiej”. Wyszedłszy na miasto widziałam, jak ulica jest skonsternowana. przyciszona. Z urywków rozmów po drodze można się było domyśleć, wszyscy tylko o tym mówią, a raczej szepczą. Wpadło mi w uszy, jak na postoju taksówek kierowca mówił do kolegi: „Słyszałeś? Mamy marszałka!”. Bo Rokos. mianowany został „marszałkiem Polski”. Po południu mała uboga krawcowa, która do mnie przyszła, pyta z wielkimi oczyma: „Co to się dzieje, proszę pani? Co to się z nami dzieje? Przecież to ruski, ten co go naznaczyli gdzieś tam". I opowiedziała mi jeszcze, jak dzieci w naszej kamienicy śpiewają już w domu rosyjskie piosenki. A gdy babcia jednemu z nich nie dała śpiewać po rusku, dziecko odpowiedziało: „Nam pani każe w domu śpiewać po rusku, a jak babcia nie pozwoli, to ja się poskarżę pani”. Car Mikołaj II powinien wstać z grobu i dekorować wszystkich dzisiejszych władców Polski orderem „za obrusienje Polszy”. Bo on był w tej materii szczeniak w porównaniu z bolszewikami.
Warszawa, 7 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Dziś o szóstej po południu była jedyna króciutka audycja poświęcona pieśniom religijnym wielkopostnym. Ale umyślnie wybrano pieśni łacińskie z XVI i XVII wieku, żeby słuchacz „masowy” broń Boże nie usłyszał pieśni, które wszyscy Polacy do dziś znają, śpiewają i kochają. O 9 wieczór audycja „Gody weselne” – znów umyślna szykana dla obrzędowej tradycji polskiej, wedle której żadne „gody” nie są możliwe w Wielką Sobotę. I ci kłamcy mówią, że nie toczą wojny z tradycją i religią. To jest zimna wojna, wojna nerwów, na którą cały naród jest już chory.
Warszawa, 8 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
1.Episkopat wezwie duchowieństwo, aby w pracy duszpasterskiej zgodnie z nauką Kościoła nauczało wiernych poszanowania prawa i władzy państwowej.
2.Episkopat wezwie duchowieństwo, aby w swej działalności duszpasterskiej nawoływało wiernych do wzmożonej pracy nad odbudową kraju i nad podniesieniem dobrobytu Narodu.
3.Episkopat Polski stwierdza, że zarówno prawa ekonomiczne, historyczne, kulturalne, religijne, jak i sprawiedliwość dziejowa wymagają, aby Ziemie Odzyskane na zawsze należały do Polski. Wychodząc z założenia, że Ziemie Odzyskane stanowią nieodłączną część Rzeczypospolitej, Episkopat zwróci się z prośbą do Stolicy Apostolskiej, aby administracje kościelne, korzystające z praw biskupstw rezydencjonalnych, były zamienione na stałe ordynariaty biskupie.
4.Episkopat w granicach sobie dostępnych będzie się przeciwstawiał wrogiej Polsce działalności, a zwłaszcza antypolskim i rewizjonistycznym wystąpieniom części kleru niemieckiego.
[...]
8.Kościół katolicki, potępiając zgodnie ze swymi założeniami każdą zbrodnię, zwalczać będzie również zbrodniczą działalność band podziemia oraz będzie piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i antypaństwowej.
Min. Administracji Publicznej Sekretarz Episkopatu
Władysław Wolski ks. bp Zygmunt Choromański
Wiceminister Obrony Narodowej Ordynariusz Diecezji Płockiej
Edward Ochab ks. bp Tadeusz Zakrzewski
Posełna Sejm Ustawodawczy Ordynariusz Diecezji Łódzkiej
Franciszek Mazur ks. bp Michał Klepacz
Warszawa, 14 kwietnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
10.Nauka religii w szkołach.
a) Rząd nie zamierza ograniczyć obecnego stanu nauczania religii w szkołach; programy nauczania religii będą opracowane przez władze szkolne wspólnie z przedstawicielami Episkopatu; szkoły będą zaopatrzone w odpowiednie podręczniki; nauczyciele religii świeccy i duchowni będą traktowani na równi z nauczycielami innych przedmiotów; wizytatorów nauczania religii władze szkolne będą powoływały w porozumieniu z Episkopatem.
b) Władze nie będą stawiały przeszkód uczniom w braniu udziału w praktykach religijnych poza szkołą.
[...]
c) Istniejące dotychczas szkoły o charakterze katolickim będą zachowane, natomiast Rząd będzie przestrzegać, aby szkoły te lojalnie wykonywały zarządzenia i wypełniały program ustalony przez władze państwowe.
[...]
11.Katolicki Uniwersytet Lubelski będzie mógł kontynuować swą działalność w obecnym zakresie.
Min. Administracji Publicznej Sekretarz Episkopatu
Władysław Wolski ks. bp Zygmunt Choromański
Wiceminister Obrony Narodowej Ordynariusz Diecezji Płockiej
Edward Ochab ks. bp Tadeusz Zakrzewski
Posełna Sejm Ustawodawczy Ordynariusz Diecezji Łódzkiej
Franciszek Mazur ks. bp Michał Klepacz
Warszawa, 14 kwietnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
W pochodzie niesiono 745 sztandarów, 3222 szturmówek oraz 1438 transparentów, w tym 583 z hasłami obrony pokoju, 324 z hasłami mobilizującymi do wykonania planu 6-letniego, 107 z hasłami przyjaźni i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i 35 z hasłami sojuszu robotniczo-chłopskiego. Ponadto niesiono w pochodzie 73 portrety Stalina, 328 portretów innych przywódców klasy robotniczej oraz 144 karykatury podżegaczy wojennych.
Katowice, 1–2 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Już niejednokrotnie w rozmowach z Panem Ministrem i posłem Mazurem dawałem wyraz temu, że Ministerstwo Oświaty w swoich zarządzeniach nie bierze zupełnie pod uwagę zawartego [14 kwietnia 1950] porozumienia między Rządem i Episkopatem.
[...]
Dotychczasowa praktyka, niestety, świadczy o tym, że Ministerstwo Oświaty absolutnie z porozumieniem się nie liczy i nie dość – zajmuje stanowisko wyraźnie wrogie do nauki religii w szkole, do osoby księdza prefekta jako nauczyciela i do praktyk religijnych młodzieży poza szkołą.
[...]
Najważniejsze to szkoły bez nauki religii. Są ich całe setki; [...]
Już wspomniałem Panu Ministrowi o ograniczeniu nauki religii w klasach XI do jednej godziny; robi się to b. sposobem uproszczonym – nie przewiduje siatka.
[...]
Szkoły zawodowe prowadzone przez zakony są likwidowane.
[...]
Wobec takiej rzeczywistości Episkopat ma podstawy do sądzenia, że Ministerstwo Oświaty zupełnie nie liczy się z porozumieniem.
Proszę usilnie Pana Ministra o zbadanie tych spraw i znalezienie sposobu wyjścia z tej przykrej sytuacji.
Warszawa, 4 lipca
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Ja, Placek Grzegorz, członek PZPR zwracam się z prośbą do Sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Warszawie o wydelegowanie mnie jako ochotnika polskiego do walki [przeciw] imperializmowi amerykańskiemu do Korei na dalekim wschodzie. Ochotę tę wyrażam jako zobowiązanie celem uczczenia Święta dnia 22 lipca [słowa nieczytelne] — 6-ej rocznicy.
Następnie nadmieniam, że jestem przodownikiem nauk Lenina i Generalissimusa Stalina, dla których chcę oddać swoje życie nawet — aby tylko odnieść zwycięstwo nad wrogami imperializmu i pomóc w walce narodowi Republiki północnej Korei wyzwalającej się spod jarzma imperialistycznych wrogów Anglo-Amerykańskich, którzy naruszyli Kartę ONZ.
Zobowiązanie swoje podejmuję na jeden rok czasu.
Kielce, 12 lipca
Archiwum Akt Nowych, Oddział VI — Archiwum Lewicy Polskiej, sygn. KC PZPR, Sekretariat, 237/V/174.
Bp St.[epa] stawia pierwszą sprawę. Usuwanie katechetów. Do tej pory 216 katechetów zostało bezprawnie usuniętych ze szkół pod zarzutem, że nie podpisali listy pokoju. Żądamy by to zarządzenie zostało wycofane.
[...]
p. D.[arczewski] – Znam wypadek, gdy się zgłosił do nas ksiądz, że podpisał apel, a mimo to go usunęli, z miejsca żeśmy interweniowali. Nieznane są nam inne wypadki.
Bp St.[epa] – Możemy dostarczyć.
Bp Ch.[oromański] podając listę zwolnionych mówi: - Chodzi nam nie o interwencję w poszczególnych wypadkach, ale o załatwienie sprawy zasadniczo. Czy to jest słuszne, co się robi, czy nie...? Jeśli katecheci mają być traktowani jako podżegacze wojenni i karani, winni byli przedtem wiedzieć, jakie czekają ich konsekwencje za niepodpisanie. Nigdzie to nie było ogłoszone. Kara więc niesłuszna. Zapytuję – jakie prawo Min.[isterstwo] Oświaty ma nazywać tych księży wrogami Polski i podżegaczami wojennymi.
Bp St.[epa] – Episkopat wydał deklarację (oświadczenie) w sprawie pokoju. Rząd się na nią zgodził. W drugiej fazie Rząd zażądał podpisów. Na konferencji Episkopatu zgodziliśmy się na podpisy indywidualne, powiadomiwszy księży, że mogą podpisywać. Tymczasem już nie pozwolono księżom podpisywać.
Zwalnianie więc księży ze szkół uważamy za krok niesłuszny i nielojalny.
Warszawa, 18 sierpnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Bp St.[epa] – Porusza gwałcenie sumień dzieci. Stwierdzono setki wypadków, gdzie krępowano sumienia dzieci, nie pozwalano uczęszczać na nabożeństwa, a nawet się modlić. Moja diecezja, to teren kolonii letnich. W dniach ostatnich byłem w Muszynie, Krynicy. W Bereście meldował mi proboszcz, że na kolonii są dziewczęta z Sosnowca i zabrania się im praktykować.
Bp Ch.[oromański] przypomina o zajściu w Jelitkowie, gdzie przed podniesieniem wyproszono dzieci z kościoła. W następstwie inspektor szkolny z Sopot zwolnił natychmiast nauczycielkę, która dzieci zaprowadziła do kościoła na ich życzenie.
Ks. Dąbrowski cytuje fakt znany już Urzędowi do Spraw Wyznań z Dzięrzeźna k. Kutna, gdzie dzieci po kryjomu w nocy się modlą, a do kościoła uciekają do Gdańska ponad 20 km, gdyż w sanatorium zamknięto kaplicę i nie pozwala się na praktyki religijne.
Warszawa, 18 sierpnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Premier Rządu RP Józef Cyrankiewicz gościł w Pałacu Wilanowskim 500 dziewczynek i chłopców. Dzieci górników śląskich, włókniarek łódzkich, dzieci z Ziem Zachodnich i Białostoczyzny, z pięknych gór polskich i z Wybrzeża, z polskich miast i wsi, burzą żywiołowych oklasków i śpiewem witają Premiera, który w imieniu Rządu i własnym serdecznie pozdrawia swoich miłych gości. […] Stary, piękny park wypełnia się radosnym gwarem. Mali goście Premiera otaczają go jak również obecnych na przyjęciu przedstawicieli najwyższych władz państwowych i czołowych działaczy politycznych i społecznych. Dzieci z zapałem opowiadają o swym życiu i nauce, w której osiągają tak dobre postępy. […] Po podwieczorku do zmroku trwa wesoła zabawa, którą urozmaicają występy zespołu pieśni i tańca Wojska Polskiego, występu artystów cyrkowych oraz dziecięcych amatorskich zespołów tanecznych i wokalnych. Obdarowana upominkami dziatwa opuszcza pod opieką swoich wychowawców Park Wilanowski, dzieląc się bogatymi wrażeniami dnia.
Warszawa, 1 czerwca
„Trybuna Ludu”, 2 czerwca 1951, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Po raz drugi zwracam się do Was w sprawach niezwykle ważnych dla naszych zdobyczy, dla naszej rewolucji. Pierwszy mój list nie znalazł żadnego oddźwięku. Na moją uwagę, że drożyzna absurdalnie, głupio wzrasta, że oprócz cukru, mąki i chleba absolutnie wszystko czego potrzebuje człowiek pracy fantastycznie zdrożało. Nie robiono nic. Obecnie do tych błędów doszedł błąd, który jest przestępstwem w stosunku do naszej rzeczywistości, doszedł katastrofalny brak mięsa. Siedzicie w zacisznych gabinetach partii czy związków zawodowych, odżywiają Was – towarzysze – świetnie zorganizowane i dobrze zaopatrzone stołówki i zamykacie oczy na to co się dzieje. Towarzysze dzieje się źle! Wydajność pracy spada! Oszukujecie chyba siebie i nas szeregowych członków partii entuzjazmem mającym miejsce tylko na łamach naszej prasy. Entuzjazm przy pustym żołądku i potwornych ogonkach stojących całymi nocami przed sklepami rzeźniczymi – diabli biorą. Mało tego, rozporządzenie godne hitlerowskiego czy amerykańskiego gestapo dające prawo naszej milicji przyjeżdżania z budą pod sklep i zabierania ludzi – głównie kobiety stojące w ogonkach – jest ohydnym gwałtem raniącym naszą komunistyczną godność.
Zamykacie oczy i zatykacie uszy na to co się dzieje [...]. Przez Waszą złą, głupią niedbałość o rynek żywności, powstają nowe bandy, zagrażające nowemu, naszemu porządkowi, ale nie chcecie tego widzieć. A bandy rosną w siłę i w bezczelność. Z rozpaczą myślę o wybuchu wojny. W naszym społeczeństwie, które toczy rak Waszego głupiego niedbałego postępowania i spychania z siebie winy – obawiam się, że zabraknie chęci do obrony naszych bezcennych zdobyczy. Zdobyczy, które Waszymi Towarzysze niedbałymi pracami zostały zohydzone. Jakiś nowy prowokator i dywersant, który zakradł się do Waszych szeregów pozbawił swoim łajdackim nikczemnym rozporządzeniem ludzi – węgla. [...]
Robotnicy naszej budowli z Wołomina, Zielonki, Jabłonny, Malich, Nadarzyna grożą, że jak przyjdą mrozy rzucą pracę. Niedawno rzucili pracę w sąsiedniej budowli i poszli w ogonek po mięso, a parę dni temu, najlepsze brygady poszły w ogonek po ocet! Czy Towarzysze rozumieją bzdurność tego czynu? A tow. Zambrowski „każe” jak ksiądz z ambony o braku dyscypliny partyjnej, o braku aktywności partyjnej. A kiedy tow. Zambrowski jadł obiad czy kolację bez mięsa? A kiedy jechał tramwajem? [...]
Należy wydać odezwę do ludzi, przyznać się do winy, przeprowadzić samokrytykę, prowokatora i sabotażystę, który odpowiedzialny jest za resort opałowy ujawnić i przykładnie ukarać. Skończyć z ogonkami przez wydanie wszystkim ludziom kartek na mięso i tłuszcze, a nie wydawać tych produktów bez kartek. [...]
Opanować drożyznę i dać wyraz tego nie tylko na papierze, że Rząd Polski Ludowej zrozumiał swoje błędy i troszczy się o ludzi pracy.
Towarzysze sprawa jest ważna. Przeczytajcie te uwagi i zastanówcie się czy zanim ze złością wrzucicie to do kosza – nie należy pomyśleć.
Lacki
Warszawa, 10 października
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944-1970), Warszawa 1994.
Jesteśmy Ci ukochany Towarzyszu Prezydencie szczególnie wdzięczni za troskliwą i serdeczną opiekę, jaką otaczasz kulturę polską. Twoje wskazania są dla nas zawsze najcenniejszym drogowskazem, pozwalają lepiej zrozumieć rolę i zadania sztuki polskiej walczącej o pokój i postęp. Pragniemy uczcić sześćdziesiątą rocznicę Twych urodzin, jak również zbliżające się święto 1 maja opracowaniem i ponadplanowym wystawieniem klasycznej sztuki politycznej z okresu Oświecenia – Powrotu posła J[uliana] U[rsyna] Niemcewicza na scenie fabryki traktorów „Ursus”.
Warszawa, 18 marca
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W piątek, 18 kwietnia, otrzymawszy zaproszenie do Rady Państwa na urodzinowe przyjęcie dla Bieruta i gdy Modzelewska zadzwoniła proponując mi, że zabiorą mnie tam autem, pojechałam z nimi zobaczyć tę galówkę. Zastanawiam się, dlaczego partia tak fetuje tę 60 rocznicę jego urodzin – gazety dotąd jeszcze ogłaszają listy „narodu” i „urodzinowe zobowiązania” (sentymentalna wierszowana laurka Iwaszkiewicza, pisarze i dziennikarze prześcigają się w panegirykach) – ja nie pisnęłam i nigdy nigdzie na żadne zaproszenia nie chodzę, więc myślę sobie – pójdę. Pamiętam, jaki niesmak budziło to w nas, gdy takie same hopki urządzano z imieninami Piłsudskiego.
Gmach Rady Państwa (chyba dawny GISZ) urządzony jest teraz wspaniale i ma tylko ten błąd, że wielkie sale reprezentacyjne są aż na trzecim piętrze, a nie ma windy. Szczegóły wnętrza w bardzo dobrym smaku, dekoracja kwiatowa feeryczna. Po monumentalnych schodach sunął tłum szary, brzydki, biednie i wulgarnie poprzyodziewany. Perkalikowe suknie w kwiatki, kolorowe koszule, wyszarzane marynarki, perkate nosy, mysie ogonki zwinięte w tyle głowy, zmęczone, spracowane
Makieta Pałacu Kultury w pochodzie pierwszomajowym w 1952 r. To nie zaspokajało potrzeby piękna, ale to mi się podobało. To było nowe piękno prostych szarych ludzi wprowadzonych na najwyższe salony Państwa. Bierut stał w pustej sali z dekoracją biało-czerwoną, stał na dywaniku i przyjmował życzenia. Mistrze ceremonii kierowali część tłumu na boki, zapewne, żeby oszczędzić solenizantowi nadmiaru uścisków dłoni. Ponieważ przyjechałam z Modzelewskimi, z nimi też się trzymałam [...].
Modzelewski pokręcił się i oznajmił, że „prezydent i wszystkie ważne osoby są o pół piętra niżej”. „Chodźmy – powiedział – do tego high life’u”. Zeszliśmy. W samej rzeczy w tych niższych salonach było już inne towarzystwo. Były już i wieczorowe powłóczyste suknie dam, niektóre bardzo bogate, i staranniejsze toalety panów, i dużo galowych mundurów, m.in. złotem szyte czarne mundury ambasady sowieckiej. Tu i ówdzie słychać było cudzoziemskie języki, rosyjski i francuski, dominował rosyjski. Stoły tak samo uginały się pod jedzeniem, jeszcze lepszym i wytworniejszym. Tak oto społeczeństwo dążące do bezklasowości „rozwarstwia się” w sposób nieuchronny. Do blasku nowego high life’u przylgnęła oczywiście cała nasza śmietanka „sfer artystycznych”. W tych dopiero salonach zobaczyłam Iwaszkiewicza, Putramenta, Kruczkowskiego, Elżunię, Wyrzyka, Wołłejkę (Chopin z filmu) i in.
Modzelewscy mnie zapytali, czy nie mam nic przeciw temu, żeby „być przedstawioną” Bierutowi. Co można na takie pytanie odpowiedzieć, kiedy się już weszło w kabałę? „Proszę bardzo”. Ale Bierut był otoczony architektami mającymi budować ów Pałac Nauki i Kultury. Gdyśmy wreszcie do niego dotarli, zanim jeszcze zdążyłam usta otworzyć, zaczął mówić trzymając moją rękę w swojej, ogromnej jak narzędzie: „Bardzo się cieszę, że mogę odnowić z panią znajomość sprzed czterdziestu lat”. Wiedząc, że za młodu wychowywał się u Papiewskich w Lublinie, bąknęłam: „Chyba w Lublinie?” – „Tak, pani mnie nie pamięta, ale ja panią dobrze pamiętam”. Ja znowu: „To tak dawno i byliśmy tacy młodzi” (a w istocie rzeczy nigdy żadnego Bieruta w Lublinie nie poznałam). Na co Bierut: „Tak, pani była młoda, oczkami strzelała pani do chłopców”. Tu już wpadam w ten ton i mówię: „No, i chłopcy do mnie”. „Tak, tak, ja się też podsuwałem, ale pani była taka otoczona, więc bez powodzenia. A od tego czasu znałem już panią tylko z książek.” „To – mówię – może jest najważniejsza znajomość z pisarzem. Osoba jest zawsze mniej interesująca.” – „A nie, nie, przyjemnie jest poznać i osobę.” Na tym skończyła się moja jedyna rozmowa z kimś ze świata naszych dzisiejszych władz najwyższych.
Warszawa, 18 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Obywatelu Prezydencie!
Mimo złożonych życzeń razem z członkami Rady Państwa i Rady Ministrów pragnę jeszcze od siebie osobiście, jak każdego roku, złożyć Ob. Prezydentowi w rocznicę 60-lecia urodzin moje szczere i głębokie życzenia dalszej pracy dla Polski Ludowej i szczęścia mas pracujących.
Danym mi było przez kilka lat współpracować z Ob. Prezydentem, patrzyłem z bliska na Jego niezmordowaną syzyfową pracę – i jest potrzebą mego serca – w ten dzień, kiedy cała Polska składa wyrazy hołdu, wyrazić moje skromne, ale zawsze gorące i niezmienne uczucia dla osoby Obywatela Prezydenta.
Warszawa, 18 kwietnia
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Mimo drobiazgowych przygotowań sprawność pochodu szwankowała. Na skutek opóźnienia się kolumny grochowskiej musiano puścić jako pierwszą Pragę Północ, co wniosło dużo komplikacji w dalszy układ pochodu. Bardzo poważnym niedociągnięciem było przerwanie kolumn jednej z dzielnic grupami z innych dzielnic, tak że tylko Praga Północ, Mokotów, Wawer i Praga-Śródmieście szły w całości. Inne kolumny szły „kawałkami”. Nie udało się również zaplanowane prowadzenie Al. Jerozolimskimi dwóch dzielnic jednocześnie przez całą szerokość Alei. Liczne były kolumny maszerujące pojedynczo tylko na części szerokości Alei, powstawały również często luki i przerwy w pochodzie. Kolumny starały się maszerować od strony trybuny głównej, co powodowało dużo zatorów i nieregularności w pochodzie. Stwierdziło się, że o ile szyk pochodu sprawnie skręcał z Marszałkowskiej i Kruczej w Aleje całą szerokością jezdni, to już na odcinku Bracka – Nowy Świat kolumny usiłowały się przestawić dla przemaszerowania przed trybuną, w jak najlepszym dla nich układzie. Niektóre z nich szły w znacznie szybszym tempie, co było jeszcze jednym powodem przerw i luk w pochodzie, oraz niepełnego zajmowania całej szerokości jezdni przez wiele kolumn.
Warszawa, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Otóż we środę lub czwartek przed wyborami zjawiły się dwie panie ze Związku z prośbą Zarządu, żebym przybyła na czwartą do Hali Mirowskiej „zająć miejsce w prezydium na spotkaniu ludności z prezydentem Bierutem” [. . .].
Samochód przyszedł już o trzeciej, przyjechał po mnie Antonowicz z naszego biura. „Czemu tak wcześnie?” – pytam. – „A bo potem, wie pani, będzie jechał prezydent. Mogą być trudności z dostaniem się.” Znamienna jest ta ostrożność. Gdy jedzie prezydent tak rzekomo ukochany przez masy, ulice obstawione są policją, ruch wstrzymany. Już w drodze Antonowicz pyta: „Czy pani ma jakieś zaproszenie? Jakąś kartę wstępu?” - „Nie, skąd? Jeszcze nie upłynęła godzina, odkąd zawiadomiliście mnie o tej imprezie. Te panie ze Związku żadnej karty wstępu mi nie przywiozły.”
Do hali wpuszczano wszystkich bez trudności, ale do prezydium – nie i żadne starania nie pomogły. Antonowicz odjechał, a ja nie zdołałam się dostać „do prezydium”. Ale już skoro jestem, chciałam zobaczyć. Usiadłam z boku w którymś ze środkowych rzędów. Pierwszy raz widziałam tak miłe kiedyś, tak barwne od warzyw i owoców hale w ich nowej roli miejsca imprez masowych. Posępne wrażenie. Słabe oświetlenie. Żelazne stropy, ławy w barwie żelaza, wszystko niby gigantyczna widownia ponurego cyrku. Nabita, głowa przy głowie, jak wymoszczona brukiem. Od razu zrozumiałam, że sala spędzona, u nas nikt nie przychodzi na godzinę przed najbardziej nawet atrakcyjnym widowiskiem. Publiczność była też dobrze porozrzucanymi wszędzie grupami wyreżyserowana. Tak że coraz to inna grupa ryczała jakąś pieśń albo skandowała okrzyki, np.:
Na Bie-ru-ta-gło-su-je-my-
Szczęście Polski bu-du-je-my-
Niekiedy coś psuło się w reżyserii, a wtedy kilka grup naraz śpiewało albo skandowało każda co innego. Wytwarzało to kakofonię, jakby knieja wyła, ryczała i szczekała. Śpiewano: „Gdy naród do boju”.. „Na barykady”, a nawet, o zgrozo: „Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak wolno dyszyt czełowiek”. Tak siedziałam wśród tego wrzasku i huku prawie półtorej godziny. Było dla mnie w tym wszystkim coś infernalnego. Dante nie przewidział takiej postaci mąk piekielnych. Co pewien czas podnosił się w parterze albo na trybunach smarkacz w oliwkowej koszuli z czerwonym krawatem i krzyczał np.: „Kandydat narodu polskiego, marszałek Rokossowski, niech żyje!”. Sala podchwytywała i skandowała przez parę minut: „Ro-ko-ssowski! Ro-ko-ssowski!”. A ja widziałam takich samych chłopców ginących tysiącami w powstaniu, gdy tenże „kandydat narodu polskiego” stał za Wisłą i patrzył swym martwym sowieckim okiem, jak von dem Bach niszczy Warszawę, a jego „komandiry” pytani przez ludność, czemu nie idą na pomoc Warszawie, odpowiadali: „Eto dipłomacja”. I widziałam oczyma smutnej trzeźwości ten sam i taki sam tłum ryczący i skandujący przed wojną: „Na Kow-no! Na Kow-no!” albo „Za-ol-zie! Za-ol-zie!” i wiedziałam ze zgrozą, że da się on użyć do każdego innego okrzyku, a gdyby doszło do tego, jak mam nadzieję, że nie dojdzie, skandowałby tak samo: „An—ders! An-ders!” I tak samo jak „Na barykady” – śpiewałby:
Andziu, Andziu, wyjdź przed sień
Wróci Anders lada dzień.
I myślałam o tych poetach, co są dziś gwiazdami literatury rządowej, a których nazwiska wymieniano jako tych, co byli anonimowymi autorami antykomunistycznych dwuwierszy na ostatnie przedwojenne wybory. Po przeszło godzinnej torturze czekania na olbrzymią estradę spoza udrapowań (wyłącznie narodowych) zaczęły wpływać poczty sztandarowe. Mnóstwo młodzieży w pstrej mozaice sztandarów ustawiło się ścisłym rzędem poza niezmiernie długim stołem prezydialnym i znieruchomiało na posągi. Inscenizacja wymyślona przez Moskwę, ale znana i z Norymbergi, Rzymu i nawet z przedwojennej Warszawy („Falanga” i Bolesław Piasecki). Padały na nich jaskrawe światła jupiterów. Przed wojną oglądałam takie rzeczy w filmach. „No, cóż – myślałam z maksymalnym wysiłkiem dobrej wiary – formy te same, ale treść inna”. [...] Owacyjna manifestacja sali. Krzyki, skandowania. Po zagajeniu bodajże Kłosiewicza wystąpił Bierut. Jego przemówienie było bez ustanku przerywane skandowaniami, tak jakby nie chodziło o wysłuchanie go, lecz o największą ilość krzyku. Ta bezceremonialność przerywań zdumiewała mnie; często jakiś wyrostek wstawał i przerywał Bierutowi okrzykiem w pół słowa: „Niech żyje nasz ukochany Bierut!” albo: „nasz przodujący Związek Radziecki!”, albo „Stalin” etc. Bierut cierpliwie milkł, czekał, znów zaczynał i znów mu przerywano. Robiło to wrażenie rozpętania i bałaganu, a chwilami nawet swoistej formy sabotażu. A w reżyserii miało zapewne oznaczać spontaniczność uczuć. Po Bierucie przemawiali przedstawiciele robotników i chłopów (fatalne gadanie bez ładu i składu, snadź nie zdążyli skontrolować) i przedstawiciel młodzieży ZMP – to było zdaje się najszczersze przemówienie. Mówcy wstępowali na trybunę nie sami, lecz otoczeni jakby pocztem swych delegacji, który ustawiał się za mówiącym w półkole i trwał bez drgnienia, bez mrugnięcia oczyma. Potem przerwa, w czasie której postanowiłam wyjść; to było ciężkie zadanie, miałam wrażenie, że łatwiej by mi sforsować Himalaje niż ten kłębiący się tłum. Zagradzał drogę jak betonowa ściana. Ale że wszędzie poustawiano jupitery do fotografowania, będąc zwinna i drobna prześlizgnęłam się jakoś między stojakami jupiterów i wreszcie wyszłam na świeże, warszawskie wolne powietrze jesiennej nocy.
Warszawa, 27 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Święto. Wstaliśmy wszyscy podnieceni, a szczególnie Juleczek. Idzie razem z nami na pochód. Mamy zaroszenie na trybunę. To znaczy ja idę razem z kolegami mówić na trybunie wiersze, a Elżunia [Elżbieta Barszczewska] jako widz. […] Dzień prześliczny. Ciepło. Słońce. Radość. […] Punkt dziesiąta przyjechał Bolesław Bierut. Przed nim Rokossowski i inni. Staliśmy z Juleczkiem o kilka kroków od nich. Co chwila zajeżdżało jakieś auto. […] Bolesław Bierut, obecnie premier, rozpoczął przemówienie, a potem ruszył pochód. […] Ja mówiłem fragment Majakowskiego ze Słonecznej chorągwi, fragment Ważyka Lud wejdzie do śródmieścia i na zakończenie pochodu koniec Słowa o Stalinie. Koło godziny piętnastej było po wszystkim.
Warszawa, 1 maja
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Atmosfera na wiecu nie przygotowana, nie było widać radosnej, bojowej postawy młodzieży, nie było widać kierowniczej roli ZMP [Związek Młodzieży Polskiej] wśród młodzieży. Nawet w czasie grania hymnu narodowego i Międzynarodówki poszczególne grupy młodzieży chodziły po placu.
Białystok, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Świadomi niezawodnej pomocy Związku Radzieckiego w budowie naszej nowej, wielkiej metalurgii, świadomi, że pracą naszą tworzymy podstawy dobrobytu ludu pracującego w Polsce, likwidujemy resztki starego ustroju wyzysku, wzmacniamy siły pokoju na całym świecie – zapewniamy Partię i Rząd, zapewniamy towarzysza Bieruta o niezłomnej woli wykonania naszego planu 6-letniego.
Ok. 6 maja
„Trybuna Ludu”, 12 maja 1953, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Rano o godzinie dziewiątej wyjechaliśmy razem z Elżunią i Juleczkiem na defiladę. Święto. Samochód postawiłem na Foksal. Przyszli Maćkowie i postanowiliśmy obserwować defiladę z kawiarni „Baj” na Nowym Świecie 44. […] Nudna ta defilada. Nie doczekaliśmy końca. […]
Na godzinę dwudziestą idziemy na przyjęcie do Prezydium Rady Ministrów. Po drodze zajechaliśmy do Kruczkowskich. Masę aut zdąża w tym samym kierunku na Krakowskie Przedmieście. Udało mi się dojechać do „Bristolu”. Postawiłem z boku samochód i pieszo poszliśmy na to przyjęcie. Znalazł się i Kreczmar J[erzy?], i Axer Erwin, i Daszewscy – razem zajęliśmy stół. Rozpoczęła się bardzo przyjemna zabawa. Na powietrzu, dobre jedzenie, dobre trunki, fajerwerki, masę ludzi, nastrój przyjemny.
Warszawa, 22 lipca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Jestem młodym człowiekiem i członkiem PZPR. Naprawdę wierzyłem w dalsze osiągnięcia, bo wiem co już osiągnęliśmy. Ale to był wkład naszego ukochanego towarzysza Bolesława Bieruta, którego my robotnicy i młodzi mieliśmy za naszego wychowawcę i za ojca.
Ale my nigdy nie uwierzymy w to, że towarzysz Bierut zmarł dobrowolnie. Został zamordowany, bo mówił prawdę, a prawda tych ze wschodu w oczy kole. My robotnicy będziemy pamiętać niejeden rok i nie dwa, ale wiemy, że został zmarnowany tak jak został zmarnowany Żymierski, który był marszałkiem i też w Moskwie zginął bez wieści.
Rawa, 17 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Proszę Cię, byś przyjechała do nas przed 22 lipca. Nie wyobrażasz sobie, jaka tu się szykuje uroczystość [10. rocznica PRL]. Tow. [Bolesław] Bierut ma przyjechać i będzie urzędował przez dwa tygodnie. A miasto jak przebudowane i rozbudowane, że wcale nie poznasz. Teraz to naprawdę podobne na wielkomiejskie. Mają być delegacje ze wszystkich państw. Jaki teraz ruch, to sobie nie wyobrażasz. Przyjedź, a nie pożałujesz. Nadawali przez radio, że będzie dużo rzeczy nowych i zagranicznych po zniżonych cenach.
Lublin, ok. 14 lipca
„Biuletyn Informacyjny”, 14 lipca 1954, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przed piątą byłem już u Ryśka Dobrowolskiego w alei Róż. Mamy razem jechać do Lublina. […] Jedziemy piękną tatrą Związku Literatów. Dzień piękny. Szosa lubelska wspaniała. […] W Lublinie od razu poszliśmy na trybuny. Stoją naprzeciwko trybuny rządowej. O godzinie dziesiątej zajeżdża rząd i całe Biuro Polityczne. Jest i Bułganin. Na lewo od trybuny rządowej korpus dyplomatyczny. Na dalszych trybunach masę znajomych. Rozpoczyna Bierut krótkim przemówieniem, potem defilada wojskowa, potem sportowcy, a potem szary tłum z transparentami. Orkiestra bez przerwy gra, okrzyki. Po godzinie staje się to nudne. Nogi bolą stać. Pić mi się chce. A tu wyjść nie można. Obstawa. Ledwo dotrwałem do końca.
Lublin, 22 lipca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Akcja przygotowawcza w związku z wprowadzeniem apeli i zaniechaniem organizowania modlitw w szkołach w zasadzie przebiegała należycie. [...]
Prawie w każdym powiecie znaleźli się nauczyciele, którzy zdradzali niechęć podjęcia się realizacji wysuniętych zadań.
[...]
Na wielu naradach kierowników szkół delegaci Wydziałów Oświaty niedostatecznie wyjaśniali znaczenie wychowawcze i polityczne wprowadzonych przemian w szkole, ograniczając się często do formalnego przekazania treści zarządzenia.
[...]
Tendencja do uchylania się od odpowiedzialności za realizację naszych postulatów stwarza w niektórych szkołach niezdrową atmosferę obłudy.
Słabsi kierownicy szkół i nauczyciele unikali stwierdzenia, że nie będzie się organizowało nadal modlitw w szkole, nie umieli wytłumaczyć gronu nauczycielskiemu i młodzieży, że nasze dążenie uwolnienia szkoły spod resztek średniowiecznego przymusu religijnego, od którego uwolniły się już nie tylko kraje socjalistyczne, ale i większość krajów kapitalistycznych jak Francja, Anglia i inne, jest faktycznie ugruntowaniem w szkołach zasady wolności sumienia, zagwarantowanej konstytucyjnie w naszym państwie i nie godzi ono w sumienie wierzących ludzi.
Warszawa, 10 września
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Szkoły pracujące słabo – źle organizują apel, nie umieją nasycić go odpowiednią treścią wychowawczą i zamiast mobilizującego przeżycia tworzą z apelu nużącą mitręgę.
Apel właściwie przeprowadzony wymaga punktualnego, sprawnego i w określonym porządku zebrania się młodzieży i nauczycielstwa i pomaga podnieść dyscyplinę i organizacje pracy szkoły.
Omawianie na apelu w sposób żywy i bezpośredni aktualnych zagadnień z życia szkoły, z działalności organizacji młodzieżowych, nawiązywanie do ważniejszych wydarzeń z kraju i zagranicy pomaga powiązaniu osobistego życia uczniów ze sprawami ogólnonarodowymi i politycznymi.
Stawianie spraw wychowawczych na apelach, pokazywanie przed całą społecznością szkolną wyróżniających się grup młodzieży i klas, pobudza ambicję walki o coraz lepszą pracę, zbliża młodzież i nauczycielstwo do siebie, pomaga stworzyć kolektyw w szkole.
Dobrze organizowany apel jest z jednej strony wyrazem osiągnięć wychowawczych szkoły, a jednocześnie sam przez się zmusza grono nauczycielskie do kontrolowania swej pracy i do wysiłku nad podniesieniem poziomu pracy szkoły na wszystkich odcinkach.
Warszawa, 10 września
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Ocena sytuacji w szkołach według spostrzeżeń terenowych pracowników naszego wydziału [Wydziału Oświaty KC PZPR] oraz kierowników Wydziałów Oświaty KW [PZPR] wskazuje, że zarządzenia o apelach i nowej siatce godzin zostały przyjęte przez nauczycielstwo na ogół pozytywnie, szczególnie ze strony nauczycielstwa partyjnego. Akcja ta wpłynęła na uaktywnienie nauczycieli, czego dowodem jest m.in. wzrost szeregów partyjnych w niektórych ośrodkach (np. województwo krakowskie i warszawskie).
Wypadki odmowy realizowania zarządzeń przez nauczycieli należą raczej do wypadków sporadycznych. Wielu nauczycieli podeszło jednak do zarządzenia formalnie, unikając dyskusji z rodzicami i młodzieżą celem wyjaśnienia im słuszności zarządzenia. Tłumaczą oni swą postawę brakiem dostatecznej argumentacji dla przekonania rodziców i młodzieży. Tak np. w Technikum Samochodowym w Olsztynie młodzież żądała na lekcji nauki o konstytucji wyjaśnienia, dlaczego zlikwidowano praktyki. Nauczycielka obiecała wyjaśnić to na następnej lekcji, czego jednak nie uczyniła.
Szereg nauczycieli zadawala się zlikwidowaniem w szkole praktyk religijnych, nie dbając o jednoczesne pogłębianie pracy wychowawczej. Tak np. w niektórych szkołach w Kielcach i w Radomiu młodzież odmawiała przed apelem modlitwę szeptem. W celu zapobieżenia praktykom wprowadzono jedynie dyżury nauczycieli w klasach, nie przeprowadzając równocześnie pracy wyjaśniającej wśród młodzieży.
Warszawa, 9 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Daje się zaobserwować kontrakcję kleru, która przyjmuje formy coraz bardziej planowo zorganizowane. Ta akcja kleru i części rodziców przeciw zarządzeniom wzrosła znacznie w stosunku do ubiegłego okresu.
We wszystkich województwach kler odbył narady, na których przyjęto określoną linię postępowania przeciw zarządzeniom, co przejawiło się m.in. w jednakowej treści kazań w różnych częściach kraju. Specjalny nacisk kładzie kler w tym okresie na pracę pozalekcyjną z młodzieżą, na jej atrakcyjne formy jak gry sportowe, zbiorowe oglądanie filmów, śpiewanie świeckich piosenek. Towarzysze podkreślali, że kler skierowuje swój główny atak na rodziców, zachęcając ich do organizowania zbiorowych wystąpień z żądaniami modlitw i nauki religii. Do celów tych używa on szeroko ambony, rad parafialnych, elementów sklerykalizowanych, kułacko-spekulanckich i młodzieży szkolnej z kółek ministrantów. […] W wielu miejscowościach kler oczernia z ambony i w rozmowach z rodzicami aktywnych nauczycieli, nazywając ich winowajcami wprowadzanych zarządzeń.
Silny atak kleru skierowany jest również na młodzież za pośrednictwem organizacji religijnych, (kół ministrantów), kompletów religijnych i indywidualnych rozmów księży, zakonnic i kleryków. Elementy klerykalne zdołały uzyskać wpływ u młodzieży. Organizacja ZMP-owska w większości wypadków nie jest przygotowana do odparcia nacisku wroga.
Warszawa, 9 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Warszawa. Wytyczne w sprawie pomocy instancji partyjnych w celu szkolenia ideologicznego nauczycieli
Obecne rozeznanie sytuacji w szkołach pozwoliło, oprócz sprecyzowania zadań bieżących dla komitetów partyjnych, ustalić długofalowe wytyczne do pracy na rok szkolny 1954/[19]55.
Zadania te obejmują:
1) szkolenie sekretarzy POP, które będzie się koncentrować na problematyce moralności socjalistycznej i kształtowaniu naukowego światopoglądu;
2) pomoc instancji partyjnych szkolnym organizacjom partyjnym w pełnym zrealizowaniu instrukcji KC PZPR, dotyczącej szkolenia ideologicznego nauczycieli i pracowników naukowych;
3) pomoc instancjom partyjnym w doborze problematyki na posiedzenia egzekutyw i plena KW pokazującej pracę szkoły nad kształtowaniem światopoglądu naukowego młodzieży;
4) wykorzystanie w pracy karowej w szkolnictwie wniosków opracowanych w toku akcji przenoszenia zarządzeń o apelach i zmianie siatki godzin;
5) pomoc ZG ZZNP i ZG ZMP, Min.[isterstwu] Oświaty, CUSZ w wypracowaniu form pracy masowo-politycznej z nauczycielami, młodzieżą, rodzicami i nadzorem pedagogicznym.
Warszawa, 9 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
O 10 rano wszyscy pracownicy Muzeum zebrali się w palarni, aby słuchać przez radio pogrzebu Bieruta. Gazety piszą, że przy odwiedzinach jego trumny była „cała Warszawa”, a na pogrzebie „cała Polska”.
Opowiada się wzruszające szczegóły o staruszkach niosących kwiaty etc. Możliwe, że śmierć wyzwala w naszym narodzie wspaniałomyślne uczucia, możliwe, że Bierut umiał sobie zaskarbić względy tzw. szarego człowieka (o czym się, owszem, słychiwało), a możliwe, że to tylko pęd sensacji, a nawet chęć zobaczenia go wreszcie umarłym, i to w tajemniczych okolicznościach.
Nieborów, 16 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wciąż trwa mróz i lodowaty pohzdniowo-wschodni wiatr, nawet w słońcu zamrażajego tchnienie.
Rzadko się zdarza, żeby czyjaś śmierć wywołała tyle dowcipów i anegdotek, co śmierć Bieruta. Nie mówiąc o improwizowanych allokucjach dających się słyszeć w ogonkach i na ulicy. Ktoś słyszał, jak marznąca w ogonku „do masła” kobieta psioczyła, że „żyć jej się już nie chce”, a ktoś z „ogonkowiczów” zawołał: „Jedź pani do Moskwy, to panią w salonce przywiozą już gotową”. A ludzie mówią, że gdy rząd po śmierci Stalina zmienił nazwę Katowic na Stalinogród, Sowiety chcąc się odwdzięczyć postanowili po śmierci Bieruta nadać polską nazwę Moskwie; zamiast Moskwa – Często-chowa. I mówią, że „ta grypa to lipa, to zapalenie płuc to puc, a ten zawał to kawał”. I że, gdy zaszła kwestia, kto ma towarzyszyć Chruszczowowi w drodze z pogrzebu Bieruta do Moskwy, każdy bał się jechać, wreszcie orzeczono, że Cyrankiewicz może jechać, bo jemu włos z głowy nie spadnie (jest całkiem łysy). Że po śmierci Piłsudskiego został przynajmniej Rydz, a lepszy Rydz niż nic; a po śmierci Bieruta został Ochłap (sekretarzem partii został Ochab). Opowiadają i więcej, ale nie wszystko zapamiętałam.
Przeżywa się teraz rzeczy dziwne. Niby dla nas, którzyśmy od początku wiedzieli i widzieli to wszystko, co się teraz publicznie odsłania, powinny to być rzeczy radosne. Ale jakież możemy złożyć świadectwo tego, żeśmy widzieli i wiedzieli, kiedy byliśmy skazani na milczenie i tylko najbliżsi znali nasze serca i myśli. Wszyscy dziś będą przedmiotem fałszywych sądów, bo zafałszowana została sama władza sądzenia.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Rozmową z Tulcią po śmierci Bieruta. Tulcia wraca ze szkoły jakaś ważna. Mówi do panny Hani: „Stałam w szkole półtorej godziny na warcie Bierutowskiej” – „Jak to – na warcie?” – „No, przy portrecie Bieruta”. „I pozwolono tak długo stać?” A Tulcia: „Sama się domagałam”. Panna Hania: „I ty wytrzymałaś tak długo? Przecież jak czekamy 10 minut na tramwaj, to już mówisz, że ci nogi mdleją”. Tulcia: „Zależy, przy czym się stoi”. W czasie obiadu Tulcia każe sobie otworzyć radio. Nadawali właśnie uroczystości żałobne z Moskwy. Spiker mówi, że na warcie honorowej przy trumnie Bieruta stoją: Berman, Cyrankiewicz etc. Tulcia pyta: „Czy oni także stoją na baczność?”. Anna odpowiada: „Także”. Tulcia: „Tak, im to łatwo. Ich nikt nie łaskotał i nie rozśmieszał”. Okazało się, że przez cały czas, gdy dziewczynki stały na owej warcie, chłopcy stroili miny, wykrzywiali się, a nawet łaskotali dziewczynki, by je rozśmieszyć. Na myśl o Bermanie i Cyrankiewiczu, łaskotanych przy trumnie Bieruta, do dziś nie możemy się uspokoić ze śmiechu. Dziś przy śniadaniu Tulcia rzekła raptem: „Do tej czwórki: Marks, Engels, Lenin, Stalin, ja bym jeszcze dodała Dzierżyńskiego, Kościuszkę...” Biedne dzieci!
Warszawa, 29 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W związku z pytaniami w sprawie dekoracji portretami miast i pochodów 1-majowych wyjaśniamy: miasto można dekorować portretami przywódców KPZR, tow. [Nikity] Chruszczowa, tow. [Nikołaja] Bułganina, tow. [Klimenta] Woroszyłowa, przywódców naszej partii i państwa, tow. [Józefa] Cyrankiewicza, tow. [Edwarda] Ochaba, tow. [Konstantego] Rokossowskiego, tow. Zawadzkiego. […] Portretów należy używać w miarę możliwości mniej niż w latach ubiegłych. Szczególnie w dekoracji pochodów należy ograniczyć się do portretów [Karola] Marksa, [Włodzimierza] Lenina, [Bolesława] Bieruta.
Warszawa, ok. 15 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Święcimy tegoroczny 1 maja w warunkach wielkiego ożywienia politycznego i społecznego w całym kraju. […] Walczymy nieugięcie z wszelkimi przejawami kacykostwa, tłumienia krytyki, biurokratyzmu i obojętności w stosunku do człowieka pracy i jego potrzeb, walczymy o pełne rozwijanie demokratycznych zasad życia partyjnego i państwowego, o umocnienie praworządności ludowej. […] Przez cały kraj przebiega twórcza i ożywcza fala krytyki braków w naszym życiu, wciągają się do polityki, budzą się do aktywnego udziału w życiu społecznym setki tysięcy dotąd biernych, wychowują się na nowo setki tysięcy aktywistów i działaczy partyjnych i bezpartyjnych, uczą się po nowemu patrzeć na wiele spraw.
Warszawa, ok. 15 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przy organizowaniu pochodów 1-majowych konieczne jest bezwzględne przestrzeganie zasady pełnej dobrowolności udziału w pochodzie. Należy zdecydowanie przeciwstawić się jakimkolwiek próbom nacisku administracyjnego w tej sprawie. W większych miastach należy ograniczyć ilość uczestników pochodu do odpowiednich delegacji zakładów pracy i instytucji oraz licznych grup młodzieży tak, aby czas trwania pochodu nie przekraczał 2–3 godzin .
Warszawa, ok. 15 kwietnia 1956
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W dniu dzisiejszym zostałem wezwany do Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej KC PZPR. Przewodniczący Komisji Kontroli Partyjnej tow. Doliński zawiadomił mnie o decyzji Prezydium Komisji wykluczenia mnie z Partii. Jako przyczynę usunięcia mnie z szeregów Partii podano mi ogłoszenie artykułu p.t. „Wspomnienia i refleksje” w tygodniku „Przegląd Kulturalny”. Artykuł oceniony został jako antyradziecki.
Drodzy Towarzysze!
Trudno mi przyjąć ciężki zarzut i najcięższą karę partyjną, wymierzoną mi przez Centralną Komisję Kontroli. Od dzieciństwa swojego, poczynając od piętnastego roku życia bez przerwy służyłem idei Partii, sprawie przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Obce mi są wrogie uczucia do Związku Radzieckiego, gdyż od najwcześniejszych lat wychowywano mnie w duchu miłości do ZSRR, ojczyzny proletariatu całego świata. [...]
Myślę, Towarzysze, że jeden niedobry artykuł nie może przesłonić prawdy o pisarzu partyjnym. Napisałem artykuł zły i niesłuszny. Starsi towarzysze wytłumaczyli mi błędność i szkodliwość tego artykułu, po przemyśleniu szczerze przyjąłem ich krytykę, złożyłem samokrytyczne oświadczenie w Komisji Kontroli Partyjnej.
Artykuł mój p.t. „Wspomnienia i refleksje” napisałem w atmosferze wielkiego wzburzenia uczuciowego i wstrząsu, jakie wywołały wywołały w każdym uczciwym członku Partii fakty i zdarzenia podane w referacie tow. Chruszczowa. W artykule moim, aczkolwiek usiłowałem w nim zapanować nad uczuciowym wzburzeniem, nie udało mi się zachować pełnej, komunistycznej pryncypialności, popełniłem błędy krzywdzące KPZR, inicjatorkę i przewodniczkę walki ruchu robotniczego o pełne odrodzenie ideałów Lenina oraz ich urzeczywistnienie.
Błędy moje popełnione w gorącej temperaturze dyskusji nie wynikły z antyradzieckich uczuć czy postawy, lecz ze wzburzenia i troski, z chęci szczerego udziału w walce Partii z wypaczeniami, które szkodziły ZSRR i komunizmowi.
Proszę Towarzyszy o ponowne rozpatrzenie moich przewinień i uchylenie najsurowszej kary partyjnej, wymierzonej mi przez Centralną Komisję Kontroli Partyjnej, by w szeregach Partii móc naprawić popełnione wobec niej błędy.
Warszawa, 3 maja
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Przyjmijcie do wiadomości, jako meldunek z terenu, że na prowincji nie widać prawie żadnych konkretnych oznak tych zmian, jakie powinny by nastąpić po potępieniu okresu „kultu jednostki”. We władzach politycznych na szczeblu wojewódzkim, a jeszcze bardziej w powiatach nadal stoi woda mętna, a często i cuchnąca. Głupcy, nieuki, pijaki i bezkarni kacykowie nadal kurczowo trzymają się swej władzy. Nie chcą żadnych zmian i pielęgnują nadzieję, że do nich istotnie nie dojdzie. Przyzwyczaili się do niekontrolowanego komenderowania w sprawach politycznych, gospodarczych, społecznych, kulturalnych itp. dla nich nowa Polska, to ich osobiste interesy, wygody, poczucie wyższości i dążenie do przywilejów. Jeżeli góra partyjna nie złamie ostro i bezwzględnie dotychczasowych złych praktyk swoich ogniw prowincjonalnych, jeżeli nie zostanie skutecznie zahamowane tworzenie się wszechwładnej i nieomylnej biurokracji w aparacie państwowym i komunalnym, to wielki i ożywczy powiew „leninowskich norm”, praworządności, sprawiedliwości itp. pięknych haseł zostanie zmarnowany, a w powojennych losach naszego narodu dokona się n[nieczytelne] wielkie oszustwo.
Listu tego nie podpisuję z wiadomych względów. Zaufanie społeczeństwa do władz partyjnych i urzędowych nie zostało jeszcze w pełni przywrócone. Ze strony tych władz musi nastąpić jeszcze wiele doniosłych i absolutnie szczerych czynów, aby przeciętny obywatel polski przestał lękać się skutków ujawniania swych poglądów. Chcemy uczestniczyć w twórczej dyskusji krytycznej i możność takiej dyskusji uważamy za pożądany objaw w naszym życiu publicznym, ale równocześnie w prowincjonalnych środowiskach obserwujemy dość nieudolnie zamaskowane próby głuszenia wystąpień krytycznych – nawet umiarkowanych i podyktowanych szczerą treską obywatelską. Masy przeciętnych obywateli nie są jeszcze przekonane, że stare kartoteki „podejrzanych” zostały spalone, a nowych już nie zakłada się. Wreszcie z rzeczowego punktu widzenia nie jest ważne KTO pisze, lecz CO pisze.
Szary obywatel
17 czerwca
Adam Leszczyński, Sprawy do załatwienia, Listy do „Po Prostu” 1955–1957, Warszawa 2000.
Jestem głęboko oburzony wypadkami w Poznaniu. Uważam, że sprawa ta powinna spotkać się z potępieniem przez każdego uczciwego obywatela.
Nie mogę się z tym pogodzić, że po jedenastu latach władzy ludowej, w czasie wielkich przemian, jakie obecnie zachodzą i to przemian na dobre, ma miejsce taki incydent. Uważam, że jest to hańbą nie tylko dla Poznania, ale całego kraju. Jedno jest pewne – wróg działa i trzeba mu dać dobrą nauczkę. Należy bezwzględnie ukarać prowokatorów, potępić ich jako zdrajców całego narodu.
Piotrków Trybunalski, 29 czerwca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów] ‘
Od dziś jest przede mną jaśniejsza przyszłość, bo mam nadzieję, że strajk w Poznaniu to pobudka i otucha dla wszystkich gnębionych przez komunę Polaków. Domagamy się podwyżki płac. Domagamy się wycofania wojsk sowieckich z Polski. Co oni tu mają u nas do szukania? Chcemy wolnej Polski.
Pochwalam i błogosławię ten święty strajk w Poznaniu, gdyż to nie koniec. To dopiero początek. Naród nie ustąpi.
Polkowice, 29 czerwca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów] ‘
Ja nie prowokator
Jestem matką wielodzietną odpowiadam na prowokację poznańską.
W imieniu wielu robotników i w imieniu własnym popieram to co stało się w Poznaniu. Zmusza to dużo ludzi do dopuszczenia się najgorszych występów mała płaca. Brak pieniędzy na chleb i tłuszcz, które jest potrzebne człowiekowi do organizmu. Mówi się dużo, pisze jeszcze więcej o poprawie bytu klasy robotniczej. Ale gdzież ta poprawa? I kto ją otrzymał? Kto otrzymał podwyżkę płacy? Robotnicy? Fachowcy? Czy inteligencja? Robotnik został potraktowany w nielitościwy sposób. Jeżeli weszła w życie podwyżka płacy, to zrobiło się regulację grup. Zostały obniżone grupy robotników, a za tym wynagrodzenie. No i koniec końcem z tej podwyżki wypadła obniżka płacy. A cóż na to urzędnicy. Owszem urzędnicy dostali podwyżkę setkami. Robotnicy groszami. I to się nazywa demokratyzacja. [...] Robotnicy klną, przeklinają denerwują się, brak pieniędzy na papierosa. To nie prowokacja. To zdrowy rozsądek o lepszy byt. Już jest tyle lat po wojne i nam robotnikom jest coraz gorzej. My o prowokacji nie mamy pojęcia, jesteśmy ludźmi prostymi. Miłujemy pokój. Ja radia nie mam, bo mnie nie stać na tego rodzaju urządzenie w domu. Mam tylko głośnik. Ale kiedy słucham waszych audycji serce skurcza dostaje. A najwięcej z tego poprawy bytu mas pracujących. Grosze to nie poprawa bytu. Kiedy chleb jest tak drogi. Kiedy mięso i tłuscz a nawet kartofle płaci się ceny nielitościwe. Pomijając już inne artykuły. Cóż wtedy znaczy wynagrodzenie 500 zł. A gdzie buty na zimę? A gdzie odzież i opał? [...] Jestem tego pewna, że zamieszki w Poznaniu to nie prowokacja. To walka o poprawę bytu. Debatuje Rząd nad podwyżką płac lecz komu?, nam robotnikom czy fachowcom nad groszami to szkoda debaty. Nam potrzeba, ażeby staniała żywność. Obuwie i opał, którego w Polsce jest dosyć. Nie będzie wtedy prowokacji i nie będzie buntów. Myśmy nie o to walczyli, żeby głodować. Myśmy walczyli o dobrobyt własny i naszych dzieci. Moje dzieci od lat 16-tu poszły pracować do PGR. Nie mogą się uczyć, a muszą pracować. I cóż zapracują. Marne grosze, które nie wystarczą na jakie takie odżywienie. Słyszę ciągłe zemsty i klątwy ludzi. Czyż to ludzi nie wyprowadzi z równowagi? Czyż nie może przyjść do jakiegoś buntu – myślimy tak wszyscy, że Polska powinna być dla wszystkich matką, a nie macochą. To co napisałam świadczy moje pismo, że nie pisała to kobieta z wykształceniem, nie mówi tu przeze mnie prowokacja lecz walka o podwyżkę płacy, walka o chleb. Można wtedy nazwać demokracją.
Z.J. W.S. H.S. W.S.
29 czerwca
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Wieść o straszliwych wydarzeniach poznańskich wstrząsnęła krajem. Oczy wszystkich ludzi w Polsce skierowały się na Poznań. Na Poznań patrzą również nasi przyjaciele i nasi wrogowie za granicami kraju; jedni z niepokojem, drudzy z jawną lub ukrywaną radością. Napływające informacje, choć wciąż jeszcze nie dość szczegółowe, pozwalają już zdać sobie w ogólnych zarysach sprawę z tego, co się stało.
Niewątpliwie są dwie rzeczy. Po pierwsze próba wykorzystania ekonomicznego strajku i ekonomicznej demonstracji robotników poznańskich do zbrodni politycznej. Po drugie, milicja, bezpieczeństwo i wojsko nie ponoszą winy za krew przelaną w Poznaniu. Ci, którzy dali hasło do szturmu na gmachy publiczne, byli lub stali się bandytami politycznymi i kryminalnymi. Uzbrojone bojówki rozpoczęły mord na funkcjonariuszach naszego państwa i ludności Poznania, podpalając gmachy i akta i kierując jednostronny początkowo ogień karabinowy. Żądamy ukarania zbrodni, dywersji i prowokacji z całą surowością prawa. Potępiamy tych, którzy stracili polityczne rozeznanie i dali się użyć za narzędzie ludziom zainteresowanym w zakłóceniu spokoju w Polsce i przekreśleniu procesu odnowy naszego życia. Krew przelana w Poznaniu obciąża wrogów narodu polskiego budującego socjalizm.
30 czerwca
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Słyszałem wypowiedzi różnych ludzi, partyjnych i bezpartyjnych, robotników i inteligentów – zdania ich są równe. Wystąpienia poznańskie nazywają po prostu rewolucją głodową. Ja ze spokojnym sumieniem przyłączam się do ich zdania. Nieprawdą jest, że ludzie potępiają wystąpienia w Poznaniu.
Czy nie mogłoby być inaczej po jedenastu latach wolności? Powiem – nie. Bo dopóki Polska będzie tą dojną krową, której w Warszawie dają żreć, a w Moskwie będą doić, dopóty będzie nędza, głód i dojdzie do bezrobocia, a wynikiem tego będzie rewolucja w całym kraju. Widzi się ludzi, którzy mają pięcioro dzieci, a zarabiają 780 zł (fakt z mego zakładu). Czy tacy ludzie mogą potępiać tych, którzy występowali również w ich sprawie? Sądzę, że nie. Nie będzie Nidy dobrze w Polsce, dopóki nie przestaniemy być kolonią Rosji Sowieckiej.
Grudziądz, 5 lipca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów] ‘
Myślę, że różnica między ludźmi, którzy przyjmują honoraria od reżymu w dewizach i tymi, którzy otrzymują je w naturze – zamiast paczek do rodzin – jest natury raczej technicznej, aniżeli zasadniczej. Wciągnięcie do układu z reżymem rodziny, jako strony trzeciej stwarza na przyszłość nieograniczone możliwości szantażu i może skuteczniej nawet uzależniać pisarza od reżymu, aniżeli jakiekolwiek więzy natury finansowej.
Myślę, że istotą rzeczy jest dwustronna umowa między pisarzem emigracyjnym a władzami komunistycznymi lub jej przedstawicielstwami. W stosunku do Zachodu reprezentujemy przecież pogląd, że jakakolwiek ugoda między aliantami zachodnimi a blokiem sowieckim przed uwolnieniem Europy Środkowowschodniej – doprowadziłaby do zupełnego defetyzmu za Żelazną Kurtyną. Pozbawimy się całkowicie nie tylko naszych argumentów, ale naszej politycznej racji bytu na Zachodzie, jeśli dopuścimy do sformułowania zasady, zezwalającej na indywidualne kontakty i porozumienia z reżymem komunistycznym.
Dlatego będę musiał iść dalej od Pana i zrywać będę kontakty z każdym pisarzem, który przyjmować będzie pieniądze od komunistów bez względu na formę wypłaty.
Monachium, 6 września
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Historyczny zwrot dokonany na VIII Plenum Komitetu Centralnego PZPR postawił przed Partią i narodem nowy program, który nowe kierownictwo partii wciela w życie i wcielać będzie przy aktywnym udziale klasy robotniczej i całego narodu.
Jedność, spokój i rozwaga, jakie społeczeństwo polskie wykazało w przełomowych dniach VIII Plenum, pozwoliły nam ukształtować stosunki między Związkiem Radzieckim a Polską zarówno w płaszczyźnie państwowej, jak i partyjnej na zasadach suwerenności, równości praw i przyjaźni. Doniosły ten fakt stwarza podstawy do umocnienia sił socjalizmu, do umocnienia sojuszu polsko-radzieckiego.
[...]
Rozmieszczenie, liczebność oraz wszelkie ruchy jednostek radzieckich w Polsce będą uregulowane w porozumieniu z Rządem Polskim i za jego zgodą. W tych warunkach pobyt wojsk radzieckich na naszym terytorium w niczym nie będzie uszczuplać naszych praw do rządzenia się według własnego uznania we własnym kraju.
Odzywają się tu i ówdzie głosy, domagające się wycofania jednostek Armii Radzieckiej z Polski. Kierownictwo partii podkreśla z całym naciskiem, że żądania takie w obecnej sytuacji międzynarodowej uderzają w najżywotniejsze interesy naszego narodu i godzą w polską rację stanu.
[...]
W sytuacji, kiedy próbują podnosić głos elementy reakcyjne, wysuwające prowokacyjne hasła, godzące w sojusz polsko-radziecki, kiedy tu i ówdzie zdarzają się nierozsądne, nieodpowiedzialne wystąpienia, klasa robotnicza i wszyscy świadomi obywatele winni im dać zdecydowwany odpór w imię niepodległości kraju i zdobyczy socjalizmu.
Dziś nie czas na manifestacje i wiece.
Spokój, dyscyplina, poczucie odpowiedzialności, skupienie się wokół kierownictwa partii i władzy ludowej dla realizacji naszej słusznej polityki w tym trudnym i przełomowym okresie – są najważniejszym nakazem chwili.
Warszawa, 1 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Pierwszym i naczelnym obowiązkiem rządu polskiego i naszej partii, świętym obowiązkiem każdego Polaka i całego społeczeństwa jest troska o nasze państwo, o nasz naród.
[...]
Jako niewielki kraj nie byliśmy w stanie obronić się sami przed niemieckim najazdem, a wiemy dobrze, co taki najazd oznacza. Sami nie załatwimy ostatecznie sprawy naszych Ziem Odzyskanych. Sojusz ze Związkiem Radzieckim, oparcie o wielką siłę mocarstwa radzieckiego jest koniecznością państwową i narodową Polski. Sojusz ze Związkiem Radzieckim jest Polsce niezbędny dla budowy socjalizmu. To nie jest sprawa takich czy innych uczuć. To jest sprawa rozumu, sprawa polskiej racji stanu.
Istnieje całkowita zbieżność interesów państwowych Polski i ZSRR w sprawie Niemiec. Militaryzm niemiecki był i jest groźbą zarówno dla naszego kraju, jak i dla kraju radzieckiego. Póki problem Niemiec nie będzie rozwiązany przez cztery mocarstwa – póty wojska radzieckie będą przebywały na terytorium NRD, a dla zabezpieczenia linii komunikacyjnych – także na terytorium Polski. Może to się nam nie podobać, ale to jest konieczne i niezbędne tak samo dla bezpieczeństwa naszego kraju, jak i dla bezpieczeństwa ZSRR.
Warszawa, 2 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W tym trudnym okresie, w jakim żyjemy, największym gwarantem pokoju i spokoju wewnętrznego jest silna, jednolita i aktywnie działająca Nasza Partia, (Burzliwe oklaski). Ze wszystkich zadań, jakie stoją przed nami, najważniejsze jest właśnie wzmocnienie i uaktywnienie półtoramilionowej partii. Zależy to nie tylko od słusznej polityki kierownictwa partii, ale przede wszystkim od Was, jako kierowników organizacji partyjnych i od tysięcy terenowych aktywistów partyjnych. [...] Jest świętym obowiązkiem polskiej klasy robotniczej, jest świętym obowiązkiem patriotycznej młodzieży polskiej, całego świadomego społeczeństwa przeciwstawiać się zdecydowanie wszelkim nieodpowiedzialnym i niebezpiecznym dla narodu wybrykom. (Oklaski).
W imię dobra ojczyzny, dla spokoju naszych domów nie dopuścimy do awantur i warcholstwa. Powaga sytuacji wymaga, abyśmy tak, jak w dniach październikowych wykazali zdecydowanie jedność i spokój (oklaski), żebyśmy w tym trudnym okresie skupili się wokół nowego kierownictwa partii i rządu, poparli je w jego śmiałej i rozważnej polityce, w jego działaniu na umocnienie socjalistycznej demokracji i umocnienie suwerenności Polski. (Burzliwe oklaski.)
Warszawa, 4 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W okresie panoszenia się w naszej Ojczyźnie kultu jednostki, w okresie gwałcenia zasad demokratycznych i praworządności został aresztowany Ordynariusz diecezji kieleckiej ks. biskup Czesław Kaczmarek. Po prawie 3-ch letnim areszcie śledczym pod „opieką” osławionego Różańskiego, Ordynariusz nasz został zmuszony znanymi metodami do przyznania się do niepopełnionych przestępstw i skazany przez Sąd Wojskowy. Wprawdzie po 4-ro letnim pobycie w więzieniu biskup Kaczmarek został ułaskawiony, ale istniejące jeszcze z dawnego okresu dyskryminacyjne w stosunku do Kościoła zarządzenia nie pozwalają mu na powrót do swojej diecezji.
Tego rodzaju postępowanie w stosunku do naszego Arcypasterza, człowieka, według naszego najgłębszego przekonania niewinnego, jest dla nas katolików kieleckich wielką boleścią, mącącą naszą radość, spowodowaną ogłoszeniem Waszego programu, którego urzeczywistnienie wzięliśmy sobie jak najbardziej do Serca. Ta boleść i smutek katolików kieleckich są tym przykrzejsze dla nas, że wielu skrzywdzonych już doczekało się naprawienia wyrządzonych im przez system kultu jednostki krzywd, a nasz Ordynariusz nie może się doczekać ani rehabilitacji ani zezwolenia na powrót do pracy w swej diecezji. A katolicy kieleccy: robotnicy, chłopi, inteligencja, młodzież czekają na ten powrót z utęsknieniem.
W dzisiejszych trudnych czasach jest niezbędna ściślejsza spójnia całego narodu polskiego. Katolicy diecezji kieleckiej pragną tej spójni i chcieliby, aby nic nie stało jej na przeszkodzie. Wy, Obywatelu Pierwszy Sekretarzu, nawołujecie i słusznie do tej jedności narodu. To też mamy nadzieję, że usuniecie wszystko to, co może przeszkadzać scementowaniu całego naszego narodu w dniach wielkiej próby.
Kierując się tym przesłankami oraz opierając się na Waszym umiłowaniu prawdy i poczuciu sprawiedliwości, katolicy kieleccy zwracają się do Was, Obywatelu Pierwszy Sekretarzu z całą ufnością: o zajęcie się sprawą naszego Ordynariusza biskupa Czesława Kaczmarka i spowodowanie jego jak najszybszego powrotu do Kielc celem objęcia zarządu diecezją kielecką.
[liczne podpisy]
Kielce, 6 listopada
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
My, członkowie PZPR zebranu na Powiatowej Konferencji sprawozdawczo-wyborczej w Węgorzewie w dniu 25.11.1956 r. w pełni solidaryzujemy się z bratnim narodem węgierskim walczącym o uzyskanie w pełni praw suwerenności, niezawisłości i możliwości samostanowienia o swoistej drodze budowy socjalizmu.
Śledząc dotychczasowe wysiłki Węgierskich braci wierzymy głęboko, że dążenia ich zmierzają do zachowania dotychczasowych zdobyczy Węgierskiej Partii Pracujących i całego narodu węgierskiego przy jednoczesnej dalszej demokratyzacji życia politycznego i gospodarczego.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że aby to mogło nastąpić, koniecznym jest skupienie się całego narodu węgierskiego wokół Partii, zaś z drugiej strony dotrzymanie przez Rząd Kadara postulatów klasy robotniczej i Narodu wysunięte przez delegację Rad Robotniczych, a zmierzające do natychmiastowego wycofania Wojsk Radzieckich, nieingerencji w ich sprawy wewnętrzne, oraz przywrócenia możliwości byłemu premierowi Nagee [Nagyemu – od red.] powrotu do kraju i udziału w życiu państwowym, wyrażamy przekonanie, że Komitet Centralny PZPR uczyni wszystko, aby pomóc narodowi Węgierskiemu.
Uczestnicy Konferencji Powiatowej.
Węgorzewo, 15 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Zarząd Główny Towarzystwa Przyjaciół dzieci informuje, że w ostatnim czasie na terenie woj. krakowskiego miały miejsce wystąpienia zorganizowanych grup ludności domagające się wprowadzenia nauki religii w szkołach TPD.
W Krakowie akcja ta jest szczególnie nasilona, jest zorganizowana, prowadzi ją tzw. „komitet rewolucyjny dla sprawy religii w szkołach”.
Władze miejscowe nie panują w pełni nad sytuacją i nie zawsze postępują właściwie (np. uciekają się do pomocy księży, pertraktują z nimi).
Potrzebna jest pomoc ze strony władz centralnych, przede wszystkim Ministerstwa Oświaty.
Warszawa, 19 listopada
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Obradująca w dniach 24 i 25 listopada 1956 r. Konferencja Uczelniana PZPR Politechniki Warszawskiej, reprezentująca ponad 1000 członków i kandydatów Partii – z głębokim żalem i oburzeniem dowiedziała się o bezprzykładnym i sprzecznym z zasadami prawa międzynarodowego oraz elementarnymi zasadami demokracji i humanizmu socjalistycznego – uprowadzeniem przez wojsko radzieckie Imre Nagy'a [Nagya – od red.] i jego współtowarzyszy, którzy opuścili Ambasadę Jugosłowiańską na podstawie gwarancji nietykalności udzielonej przez rząd Kadara.
Sprawa Węgier i działalności rządu radzieckiego na Węgrzech już od października przestała być sprawą wewnętrzną Węgier, lecz stała się sprawą całego międzynarodowego ruchu robotniczego.
[...]
Konferencja uważa, że uprowadzenie Nagy'a i Towarzyszy, poza głęboką niesłusznością samego faktu, przynosi nieobliczalne szkody międzynarodowemu ruchowi robotniczemu i sprawie międzynarodowej rewolucji proletariackiej, także przynosi bezpośrednią szkodę Polsce Ludowej obniżając prestiż Partii – w tym nader trudnym dla nas okresie.
Wobec powyższego Konferencja uważa, za konieczne, aby Biuro Polityczne w najkrótszym czasie porozumiało się z Kierownictwem KPZR stawiając żądanie zwolnienia Imre Nagy'a [Nagya – od red.] i jego towarzyszy.
Prezydium Konferencji
Warszawa, 25 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
& 1. Nauczyciele przedmiotów nadobowiązkowych nie wchodzą w skład rady pedagogicznej.
& 2. Nauczyciele przedmiotów nadobowiązkowych mogą w razie potrzeby na zaproszenie kierownika (dyrektora) szkoły brać udział w posiedzeniach rad pedagogicznych – z głosem doradczym.
& 3. Zarządzenie wchodzi w życie z dniem ogłoszenia.
Warszawa, 7 grudnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Komisja Wspólna rozpatrzyła i załatwiła szereg spraw doniosłych dla Państwa i Kościoła.
1. W celu uregulowania prawnego stosunków Państwa z Administracją Kościelną – Komisja Wspólna wystąpi do władz państwowych o uchylenie obecnie obowiązującego dekretu z dnia 9.II.1955 r. o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych. Regulujący te sprawy nowy akt prawny będzie gwarantował wpływ Państwa na obsadę stanowisk arcybiskupów, biskupów diecezjalnych i koadiutorów z prawem następstwa oraz proboszczów, zachowując jednocześnie wymogi jurysdykcji kościelnej.
Projekt nowego aktu prawnego będzie uzgodniony na Komisji Wspólnej.
2. W celu uregulowania nauczania religii w szkole, ustalono następujące zasady:
Zapewnia się pełną swobodę i gwarantuje dobrowolność pobierania nauki religii w szkołach podstawowych i średnich dla dzieci, których rodzice wyrażą takie życzenie. Nauczanie religii będzie prowadzone w szkole jako przedmiot nadobowiązkowy. Władze szkolne obowiązane są umożliwić pobieranie nauki religii przez odpowiedni rozkład zajęć szkolnych.
[…]
Władze szkolne i duchowieństwo zapewnią całkowitą swobodę i tolerancję zarówno dl wierzących, jak i dla niewierzących i będą zdecydowanie przeciwdziałały wszelkim przejawom naruszania wolności sumienia.
Warszawa, 8 grudnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
1. Zapewnia się pełną swobodę i gwarantuje dobrowolność pobierania nauki religii w szkołach podstawowych i średnich. Nauczanie religii będzie prowadzone w szkole jako przedmiot nadobowiązkowy. Naukę tego przedmiotu organizuje się dla tych uczniów, których rodzice wyrażą w tej sprawie indywidualne życzenia na piśmie.
2. Nauczanie religii odbywa się na podstawie programów i podręczników zatwierdzonych przez władze kościelne i szkolne.
a) Nauczanie religii odbywa się na postawie programów i podręczników zatwierdzonych przez władze kościelne i szkolne.
b) Jeżeli liczba uczniów pobierających naukę religii w klasie wynosi mniej niż 20, należy łączyć w grupy uczniów oddziałów tej samej klasy lub różnych klas.
c) Wymiar godzin nauczania religii wynosi: w klasie I – jedną godzinę tygodniowo, w klasach II-VII – dwie godziny tygodniowo, we wszystkich klasach szkół średnich – jedną godzinę tygodniowo.
d) Nauczanie religii – tak jak inne lekcje nadobowiązkowe – powinno się odbywać w zasadzie po godzinach zajęć obowiązkowych. Tam gdzie pozwalają na to warunki, lekcje religii mogą się odbywać przed rozpoczęciem zajęć obowiązkowych. […] Uczniom nie uczącym się religii szkoła obowiązana jest zapewnić należytą opiekę w godzinach przerw w nauce obowiązkowej, spowodowanych nauczaniem religii.
[…]
3. Obowiązki nauczyciela religii mogą pełnić osoby duchowne lub świeckie mające upoważnienie do nauczania religii wydane przez władze kościelne. Nauczyciele religii będą powoływani przez władze szkolne w porozumieniu z władzami kościelnymi.
[Warszawa], 8 grudnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
W celu zapewnienia warunków pełnej wolności sumienia dla uczącej się młodzieży:
1. Zezwala się na prowadzenie szkół bez nauki religii, jeśli większość rodziców uczniów w tych szkołach nie wyrazi życzenia pobierania nauki religii przez ich dzieci i jeśli istnieją warunki przeniesienia uczniów, których rodzice wyrażają życzenie, by dzieci ich uczyły się religii, do szkół z nauką religii znajdujących się w pobliżu.
Uczniom szkół, w których nie będzie prowadzona nauka religii, należy ułatwić w okresie przejściowym (tj. do końca roku szk. 1956/[19]57) – na żądanie ich rodziców – korzystanie z nauki religii poza szkołą.
2. W szkołach, w których na podstawie p.[unktu] 1 zarządzenia Ministra Oświaty z dnia 8 XII 1956 […] odbywa się nauka religii, zezwala się na organizowanie klas (oddziałów).
W sprawach związanych z realizacją postanowień niniejszego okólnika należy zapewnić wszystkie warunki pełnej dobrowolności i swobody wyrażania życzeń przez rodziców i uwzględnić ich postulaty.
[Warszawa], 11 grudnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Bywają wypadki, że niektórzy księża nie uważają za wystarczającą obiektywną i tolerancyjną postawę nauczycielstwa wobec nauczania religii, ale wymagają agitacji za składaniem oświadczeń o zgłoszeniu dzieci na naukę religii. Gdy ilość takich zgłoszeń jest mała, atakują oni nauczycielstwo za rzekome „przeszkadzanie w wprowadzeniu nauki religii do szkoły”. Zdarzają się też bezzasadne zarzuty, że kierownicy szkół, czy też pojedynczy nauczyciele niszczą złożone oświadczenia. Miały miejsce niedopuszczalne wypadki wywierania przez niektórych księży nacisku na nauczycielstwo, w szczególności poprzez ataki z ambony.
W szeregu miejscowościach doszło do ingerencji księży w wewnętrzne sprawy szkoły, poprzez osobiste zawieszanie krzyży we wszystkich klasach, poświęcanie krzyży w budynku szkolnym lub poświęcanie budynku.
Dochodzi również do zatargów na tle żądań rewindykacji budynków szkolnych, które w przeszłości stanowiły własność kościelną lub były użytkowane na cele liturgiczne. Problemy takie mogą być rozwiązane jedynie przez powołane władze zgodnie z obowiązującymi przepisami prawnymi, przy uwzględnieniu potrzeb miejscowej ludności. Sądzę, że wspólne działanie władz szkolnych i duchowieństwa może przyczynić się do poinformowania obywateli o stanie prawnym tych budynków i Ew.[entualnie] poczynionych krokach, nie dopuszczając do samorzutnych prób zajmowania budynków.
Otrzymuję stale bardzo niepokojące wiadomości o przypadkach moralnego nacisku, pogróżek a nawet często pobiciu dzieci z rodzin areligijnych lub też rodzin wyznania niekatolickiego.
Warszawa, 1 lutego
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Dziś wieczorem otrzymałem wiadomość o zasądzeniu na śmierć i wykonaniu [wyroku] na Imre Nagya [...] i innych. Muszę się zastrzec, i to bardzo mocno, że nie znam zarzutów, jakie zostały im postawione i udowodnione. Być może, że dowody ich winy zostaną opublikowane i zależnie od tego będzie można wyrobić sobie jaśniejszy pogląd. Po drugie, jest to sprawa wewnętrznowęgierska, w której my jako państwo nie możemy zabierać głosu, jak i sami nie chcemy, aby inne państwa zabierały głos w naszych sprawach wewnętrznych. Z tym zastrzeżeniem i kierując się tylko tym, co wiem obecnie, muszę po prostu Towarzyszom powiedzieć, że jako człowiek i jako komunista podzielam jednak uczucia większości naszych partii i narodu w tej sprawie, ale oczywiście nie możecie liczyć Towarzysze na żadne oświadczenie, bo jest to sprawa wewnętrzna innego kraju. Jak powiadam, trzeba poczekać, jakie będą dowody, ale w każdym razie nie można liczyć na żadną deklarację. Mogę powiedzieć, że gdybyśmy wiedzieli, że tak się stanie, nasza delegacja nie pojechałaby na Węgry. No, ale najważniejsze w tej sprawie i we wszystkich innych jest to, że ważniejsze od wszelkich różnic, takich czy innych ocen postępowania tego lub innego rządu, tego lub innego człowieka, ważną sprawą jest jedność w naszym obozie, bo od tego zależy życie dziesiątków milionów ludzi i naszego kraju. Od tej sprawy zależą losy wojny i dlatego tę sprawę będziemy wynosić ponad wszystko. Jest to podstawa naszej polityki zagranicznej.
Poznań, 19 czerwca
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Obserwacja działalności kabaretu [Piotra] Skrzyneckiego budziła w Komitecie Wojewódzkim PZPR, w Krakowie i w Wydziale Kultury uzasadniony niepokój, ponieważ zdarzały się wypadki, że programy zatwierdzane przez Wojewódzki Urząd Kontroli Prasy w Krakowie bywały przez kierownictwo kabaretu samowolnie zmieniane lub uzupełniane – podkreślał niezidentyfikowany autor tych wyjaśnień. – Teatrzyk „Piwnica” działał na zasadzie klubowej. Prawo wstępu posiadali członkowie klubu i zapraszani goście, lecz i ten warunek ograniczający zasięg oddziaływania klubu nie zawsze był dotrzymywany.
W wyniku wyżej przedstawionych faktów dojrzała w Wydziale Kultury decyzja przerwania dalszej działalności teatrzyku. Ponieważ jednak klub cieszył się pewną sympatią w środowisku artystyczno-inteligenckim i licznie odwiedzający Kraków goście zagraniczni żywo się nim interesowali – innymi słowy wokół „Piwnicy” wytworzyła się swoista „legenda” – likwidacja klubu wywarłaby wrażenie decyzji o charakterze represyjnym i wytworzyłaby wokół zespołu Skrzyneckiego atmosferę „bohaterów walczących o demokrację w dziedzinie sztuki”.
Kraków, 30 czerwca
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Po miesiącu nieobecności w kraju wróciłem do swych prac. Zastałem w Polsce prawdziwą wojnę krzyżową, którą rozpętała partia, nakazując w szkołach zdejmowanie krzyży. W różnych częściach Polski odbywają się manifestacje antyrządowe, rozgramiane przez milicję. Wieś jest wzburzona, walka przybiera ostre formy. Dzieci w niektórych miejscowościach nie chcą chodzić do szkoły albo jest i tak, że w klasach chłopcy siedzą w czapkach, bo nie ma krzyża. Autorytet nauczyciela bardzo na tym ucierpiał. Ohyda tego zarządzenia jest jasna nawet dla ludzi niewierzących. Partia okryła się hańbą. Po co to wszystko? Odbiera się wrażenie, jakby komuś zależało na tym, aby kompromitować Gomułkę w oczach społeczeństwa. Bo cała wina spada na niego. Czy to nakazały Sowiety? Czy „Natolin”?
Warszawa, 20 września
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Wielka feta z okazji piętnastej rocznicy powstania ludowego Wojska Polskiego. Referat Spychalskiego zajął całą stronę TL. Od Października nie unika się już mówienia o Armii Krajowej, siłach zbrojnych walczących na Zachodzie, choć nadal eksponuje się wiodącą rolę Armii Ludowej, co jest bez wątpienia przesadą.
Warszawa, 13 października
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Dzienniki przyniosły mowę Gomułki na XII Plenum, w której zaatakował inteligencję twórczą: literatów, artystów, profesorów i jeszcze raz rozprawiał się z rewizjonistami i dogmatykami. Mówił, że czad rewizjonizmu roznosi się wszędzie, idzie z przedstawień teatralnych, z seansów filmowych, z katedr uniwersyteckich, z książek i prasy. W swej długiej mowie poruszył Gomułka sprawę zjazdu i jednolitości partii, która jest jednolita, przygotowana do tego, by zorganizować zjazd. Kwestie ekonomiczne kraju w mowie Gomułki wypadły nieomal tak, jakby wszelkie trudności już zostały usunięte.
Mowa Gomułki bardzo mnie zaniepokoiła nowymi akcentami walki z inteligencją. Gomułka walczy ze wszystkimi: i z odłamami w partii, z inteligencją, z chłopami, i oczywiście z Kościołem, nie mówiąc już o sloganach, w których są groźby pod adresem imperialistów. Taka okrągła negacja prowadzi do nihilizmu. Uwielbienie dla socjalizmu i marksizmu-leninizmu traci wszelki sens. Są to puste deklamacje. Gomułka dał się uwikłać w jakąś absolutną wrogość do wszystkiego, co jest w naszym kraju. Istnieje teza, że to Związek Radziecki pcha go do tego szaleństwa, aby go skompromitować w oczach całego społeczeństwa. A może są to tylko gesty puste i bez znaczenia czynione dla opinii w Sowietach? Jeżeli tak jest, to także niebezpieczne. Uzyska się w ten sposób pokój z Sowietami i wznieci się wojnę we własnym społeczeństwie. Oto obraz tragicznej sytuacji w naszym kraju.
Warszawa, 17 października
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Posiedzenie Rady Państwa, jedno z najbardziej przykrych, wręcz dramatycznych. Gomułka irytował się i krzyczał. Używał takich słów, jak „do cholery”. Chodziło najpierw o ratyfikację konwencji międzynarodowej, dotyczącej statystyki płac robotników. Nie tylko ostro wypowiedział się przeciw tej konwencji, ale napadł na Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które w komentarzu, uzasadniającym ratyfikację konwencji, użyło zwrotu: „będzie to dowodem jawności naszego życia społecznego”. Gomułka krzyczał: „Czy u nas jest tajność życia społecznego? Czy ministerstwo zwariowało?”
Odczułem najwyższą przykrość ze względu na przedstawicieli Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej. Nikt nie ośmielił się powiedzieć słowa, atmosfera jak w szkole podczas rugania srogiego nauczyciela.
Druga sprawa wywołała jeszcze większą napaść Gomułki. Chodziło o sądownictwo. Gomułka unosił się gniewem na wyroki sądowe, które są zbyt łagodne i na aparat sędziowski, składający się w przeważającej części z bezpartyjnych. Nie ma sądów niezawisłych, wszędzie na świecie sądownictwo jest polityczne. Trzeba usunąć bezpartyjnych, bo to jest państwo w państwie, bo oni robią swoją politykę.
Na uwagę ministra Rybickiego, że kadry sędziowskie są w stadium organizacji, że nie zgłaszają się ludzie partyjni, Gomułka zawołał: „Wziąć doświadczonych ludzi z partii!”. Minister Rybicki poinformował spokojnie, że sędziowie są źle płatni i nie ma sposobu zachęcić do tej pracy ludzi z kwalifikacjami ideowymi i fachowymi. Przedstawił i taką sprawę, że zarządzenie Ministerstwa Sprawiedliwości zabraniające sędziom przyjmowania posad radców prawnych — praktycznie jest niewykonywane, bo olbrzymi procent sędziów nadal pełni funkcje radców prawnych.
Gomułka przytoczył przykłady łagodnych wyroków na łapowników i złodziei i o tym mówił w słowach bardzo ostrych. Zawadzki przytoczył jakiś artykuł w „Odrze” sędziego (nazwiska zapomniałem), który pisał o minionym okresie i o fasadowości. Te przymiotniki były ironicznie skomentowane.
Posiedzenie było bardzo przykre, w atmosferze nie do zniesienia. Wyniosłem przekonanie, że pomiędzy postulatami partii i rządu a życiem istnieje przepaść nie do przebycia. Partia swoje, życie swoje.
Warszawa, 20 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Nasilamy tematykę partyjną, bo już za dwa tygodnie odbędzie się III Zjazd PZPR. [...]
Byłem na kilku konferencjach przedzjazdowych i setnie się nudziłem. Nie tylko ja. Sala w drugiej i trzeciej godzinie czytania referatu przedstawia widok arcyciekawy. Starzy znajomi, a tacy są na każdej konferencji, siedzą razem i opowiadają sobie dowcipy. Niektórzy czytają gazety, z nudów nawet ogłoszenia drobne. Widziałem dwóch delegatów, którzy grali „w okręty”. Wcale bym się nie zdziwił, gdybym nagle zobaczył towarzyszkę robiącą na drutach.
Warszawa, 24 lutego
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Dzisiaj pierwszy dzień zjazdu partii. Po raz pierwszy uczestniczę w takim zgromadzeniu. Znam już sporo towarzyszy, zwłaszcza z centralnego szczebla. Rozpoznaję także niektórych delegatów z terenu, z województw, w których byłem na konferencjach przedzjazdowych. Ze sprawozdania komisji mandatowej wynika, że największą grupę delegatów stanowią robotnicy (na 1411 – 924). Można ich łatwo rozpoznać zarówno po twarzach, jak i ubiorze. Szczególnie wyróżniają się górnicy. W czarnych mundurach, wielu z nich błyska odznaczeniami. Najciekawsze są przerwy w obradach. Delegaci tłoczą się przy bufetach oraz przy ważnych towarzyszach i gdy napatoczy się fotoreporter, to natychmiast tworzą grupę i proszą, by zrobił im zdjęcie. Widać, że dla wielu z nich przyjazd do Warszawy i możliwość choćby otarcia się o wysoko postawionych towarzyszy jest wielkim przeżyciem. Przykro to powiedzieć, ale wrażliwy nos z łatwością wyczuje, że zużycie mydła na głowę delegata nie jest chyba wysokie.
Gomułkę powitano oklaskami, na stojąco. [...] Delegaci Warszawy siedzą w pierwszych rzędach parteru. Mogłem więc przyglądać się towarzyszom w prezydium. Ciekawe, co też oni sobie myślą, patrząc na nas. W czasie wygłaszania referatu przez Gomułkę siedzieli nieruchomo. Czasem tylko jeden lub drugi zerkał w jakieś papiery.
Warszawa, 10 marca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Już zaczynam się nudzić, siedząc na sali. Dyskusja toczy się według pewnego schematu. Dużo o osiągnięciach i prawie tyle samo o słabościach, niedociągnięciach itp. dyskutanci, zwłaszcza z terenu, deklarują pełne poparcie dla linii partii, ten i ów wyraża zadowolenie, że dzięki pryncypalnej polityce kierownictwa rozbity został rewizjonizm, a dogmatyzm nie spotyka się z poparciem mas partyjnych. A w ogóle to wszyscy aż się palą, by realizować linię partii. Po wysłuchaniu kilku takich przemówień człowiek ma już dość. Po kilku dniach w kuluarach nic nowego nie można usłyszeć. Jeszcze nie zaczęła się gorączka wyborcza, choć zapewne kandydaci do władz zostali już wytypowani.
Warszawa, 13 marca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wczoraj w Sali Kongresowej odbyła się uroczysta akademia z okazji 15-lecia Polski Ludowej. Gomułka wygłosił wielkie przemówienie, dwie strony druku w „Trybunie Ludu”. Chruszczow zajął tylko jedną stronę. Gomułka połowę swego wystąpienia poświęcił Polsce burżuazyjnej, zgubnej polityce zagranicznej, jaką realizowały jej kolejne rządy. Mówił jak wykładowca w szkole partyjnej, natomiast Nikita – jak zawsze – ożywiał się, wplatając w podniosłe słowa jakąś anegdotę.
Warszawa, 22 lipca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Po południu zebranie zarządu związku z przedstawicielami partii. Tego typu zebrania i rozmowy to cała niemiła historia, która kryje zamiar opanowania związku przez partię. Słonimski z wielką odwagą broni ostatnich bastionów demokracji i wolności. My, którzy jesteśmy z nim, mamy pełną świadomość, że musimy ulec dla materialnego dobra pisarzy. Na tym zebraniu omawialiśmy personalia, więc osobę przewodniczącego zjazdu (Jasienica), skład prezydium oraz skład poszczególnych komisji. Żegnaliśmy się po tym zebraniu z niejaką melancholią. Trzy lata trudnej pracy i trudnej walki. Dziś ustępujemy pod presją ekonomiczną. Ale moralne zwycięstwo jest przy nas.
Warszawa, 2 grudnia
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Otwarcie zjazdu Związku Literatów, które odbyło się w Stowarzyszeniu Techników przy ulicy Czackiego, tam, gdzie trzy lata temu. Lecz ile się zmieniło od tego czasu! Ile upadło nadziei! Pojawienie się Słonimskiego, który otwierał zjazd, zostało przyjęte długotrwałymi oklaskami. Później lała się drętwa mowa z ust wicepremiera Jaroszewicza, później były wybory do różnych komisji, później sprawozdanie zarządu. Jako uzupełnienie do sprawozdania zabrał głos Maliniak, który rozwijał tezę uniezależnienia się związku od dotacji państwowych, co zostało z aplauzem przyjęte przez salę.
Drugie uzupełnienie do sprawozdania zarządu wygłosiła Anna Kowalska. Było to arcydzieło dowcipu i ciętej ironii pod adresem rządu. Chodziło o sprawy wydawnicze. W przemówieniu Anny Kowalskiej były takie oto dowcipne powiedzonka: „Każdy dobry rząd winien się starać o to, aby pomagać obywatelom, by byli uczciwi”. I drugie: „Jestem zwolenniczką świadomego macierzyństwa, ale nie w odniesieniu do literatury”. Przemówienie Anny Kowalskiej było często przerywane oklaskami. Liderzy partyjni byli, zdaje się, bardzo niezadowoleni.
Po południu trwający długie dwie godziny referat Żółkiewskiego, w którym główną tezą była obrona realizmu socjalistycznego.
Warszawa, 3 grudnia
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Jak i wczoraj Zawieyski wstępuje po nas i jedziemy z nim na Zjazd (odbywa się w gmachu NOT na Czackiego, jak i pamiętny październikowy).
Dyskusja nad referatem Żółkiewskiego – a właściwie nad wszystkim. Przed południem b. dobre przemówienie Voglera (z Krakowa) i olśniewająco dowcipne Kisielewskiego, zakończone wnioskiem: „Oddać zarząd Związku marksistom i niech im Pan Bóg da, żeby sobie z tym poradzili”.
Słonimski bardzo zirytowany tym jego zakończeniem, twierdzi, że to defetyzm i że nie należy rezygnować, skoro z nastrojów Zjazdu widać, że bezpartyjni osiągną większość w zarządzie.
Wbrew chęci usiłuję przychylić się do jego zdania. Okazał tyle charakteru i męstwa, wycierpiał tyle szykan zakończonych skandalem skonfiskowania jego książki (dwa tomy przedwojennych recenzji teatralnych), że trudno go opuścić w tych opresjach. Ale jestem bardzo perplexe.
Warszawa, 4 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W tej chwili towarzysze mają nowego „zajoba”. Nie podoba im się malarstwo abstrakcyjne. Mimo tłumaczenia im, że realizm socjalistyczny nie ma faktycznie przyszłości, towarzysze z BP upierają się przy lansowaniu tego kierunku. Jak gdyby od tego, jak zostanie namalowany obraz, uzależniony był rozwój socjalizmu w Polsce. W gruncie rzeczy sytuacja jest opłakana, ponieważ nie ma żadnej nadziei, że gusty tych ludzi się zmienią. Ostatnio nie zgodzili się na wyświetlenie doskonałego filmu Munka – „Zezowate szczęście”. Nikt i nic nie jest w stanie im wytłumaczyć, że film nie jest targnięciem się na socjalizm. Część członków Biura (Ochab, Rapacki, Cyrankiewicz, Zambrowski) była za puszczeniem filmu, Wiesław i Kliszko byli przeciwni. Fakt, że o takich sprawach musi decydować Politbiuro, jest także objawem nienormalnej sytuacji, jaka u nas istnieje. Dlaczego nie decydują o tym ludzie kompetentni? Chyba dlatego, że ekipa kierownicza nie ma do nich zaufania.
Warszawa, 10 lutego
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Kochany Ojcze!
Jakoś, dzięki Bogu, wszystko ostatnio mi idzie. Z mniejszym lub większym powodzeniem, ale idzie. A to grunt. Nareszcie wydostałem się z tego straszliwego duchowego marazmu, w jakim tkwiłem do niedawna. Dochodzę do wielu ciekawych wniosków i uogólnień na marginesie moich codziennych kontaktów z komunistami. Czynię to na tej zasadzie, że wszyscy jesteśmy ludźmi. I jakoś to wychodzi. Trzeba po prostu tylko ustawicznej modlitwy, by nie zatracić właściwej czujności moralnej i nie popełnić błędów. Natomiast dobra wola musi być wykazana do maksimum. Nawet jeśli po tym wszystkim, po ludzku rzecz biorąc, mielibyśmy być „wystrychnięci na dudka”. Oczywiście, nie chodzi o to, by z siebie robić jakiegoś nowego Don Kichota. Zastanawiając się nad tym głębiej, można dojść do rewelacyjnych wniosków. Ale przecież nie jest to bezpieczne zbytnio, więc na ten temat koniec.
Najserdeczniej Ojca pozdrawiam, jak zwykle polecając się modlitwie. Zawsze oddany, Jurek
Mikołów, 26 lutego
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Po południu na filmie Andrzeja Munka Zezowate szczęście. Władze zabroniły wyświetlania tego filmu. Nie wiedziałem, jaki jest powód tego „zakazu”, bo w filmie nie ma rzeczy drastycznych ani antypaństwowych. Munk wyjaśnił, że idzie o pewne sceny, które dzieją się w ubikacji. Idzie tam o napis antypaństwowy na ścianie. To, że w ubikacji i to, że napis jest antypaństwowy, stanowi powód zakazu wyświetlania filmu.
Pod względem reżyserskim film jest znakomity, jeden z najlepszych polskich filmów.
Warszawa, 5 marca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Brak pierwszomajowego pochodu w Warszawie w tym roku spowodował lawinę komentarzy. Niektórzy ludzie czuli się po prostu zawiedzeni. Inni pytali, dlaczego nie ma pochodu? Przecież przyzwyczailiśmy się już do tego święta. Ot, ironia losu. Kiedy po piętnastu latach, dzięki usilnym staraniom partii, ludziom weszło to w krew, my uczyniliśmy krok wstecz. Diabli wiedzą, dlaczego. Prasa zachodnia twierdzi, że decyzja ta podyktowana była obawą przed możliwością wykorzystania demokracji przez niezadowolone elementy. Być może. Zamiast pochodu odbył się więc na placu Defilad. Gomułka wygłosił potężne przemówienie naszpikowane wskaźnikami. Ludzie opuszczali plac w trakcie przemowy. Chwilami odnoszę wrażenie, że ten człowiek żyje w jakimś śnie, jakby utracił wszelki kontakt z rzeczywistością.
Warszawa, 1–2 maja
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Uchwała IX Plenum KC PZPR z maja 1957 r. przewiduje po okresie 3-letnim możliwość mojego powrotu do Partii.
W ciągu tych trzech lat czułem się, tak jak w latach poprzednich, nierozerwalnie związany z Partią, z jej codziennym wysiłkiem.
Stoję na gruncie uchwał powziętych przez III Zjazd Partii i wszystkie plena KC.
Proszę o przyjęcie mnie z powrotem do Partii, abym mógł w szeregach Partii służyć sprawie która jest istotą całego mojego życia.
Warszawa, 9 maja
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Wczesnym rankiem wyjazd z Marie-Thére`se Liebard i z Jean-Pierrem Chavinem do Grunwaldu na uroczystości 550-lecia bitwy z Krzyżakami. Uroczystość wypadła drętwo i blado. Zwieziono 30 tysięcy młodzieży, ogółem było nie więcej niż 40 tysięcy.
Na polach zbudowano pomnik, który trochę może przypominać Światowida. Program uroczystości wypełniły cztery przemówienia: Zawadzkiego, Gomułki i przedstawicieli delegacji radzieckiej i czeskiej. Przemówienia były drętwe i sloganowe. Najgorzej wypadło ślubowanie młodzieży. Tekst drętwy, a powtarzanie formuł nie było w ogóle słyszane. Nie udał się też zbiorowy śpiew młodzieży. Na zakończenie pokazywano akrobatyczne popisy lotników. Była w tym duża pomysłowość, zręczność i odwaga.
Grunwald, 17 lipca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
wczoraj byłem na premierze filmu Aleksandra Forda „Krzyżacy”. Wspaniały. Trwa trzy godziny, ale ani przez chwilę człowiek się nie nudzi. Po projekcji Forda i aktorów grających główne role nagrodzono długimi oklaskami. Lubię filmy historyczne. Ford jest reżyserem pierwszej klasy. Stworzył widowisko niezwykłe. Na sali doborowa publiczność. Członkowie BP, Rady Państwa, rządu, artyści, pisarze, aktorzy, dziennikarze itp. Powodzenie filmu murowane.
Warszawa, 1–2 września
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Od początku posiedzenia poruszenie wśród posłów w związku z tą ustawą. Loga-Sowiński rozmawiał ze mną dwukrotnie, przedstawiając rzecz w ten sposób, iż głosowanie przeciw ustawie ma charakter wybitnie polityczny i oznacza ze strony „Znaku” walkę na całego. Przestrze¬gał on przed konsekwencjami i radził zastanowić się i raczej wstrzymać się od głosowania.
W kuluarach zastępca Kliszki, Pszczółkowski, wraz z Baranowskim zatrzymali Stommę i mnie, w podobny sposób przedstawiając stanowisko partii. Zwołaliśmy zebranie naszych posłów, przedstawiając im sugestie partii, zespół początkowo odmówił zmiany swego stanowiska. Po przerwie, przed rozpoczęciem popołudniowej sesji, w głosowaniu większość wypowiedziała się za wstrzymaniem się od głosowania.
Tymczasem 15 minut później dowiedziałem się w kuluarach od posłów z PZPR, że jednak głosujemy przeciw ustawie. Wywołałem z sali Stommę, który wobec Pszczółkowskiego i Baranowskiego przedstawił swoje stanowisko sprzed kilku godzin. To samo oświadczył w rozmowie z Logą-Sowińskim. Byłem zbulwersowany nagłą zmianą stanowiska Stommy i „Znaku”, tym zwłaszcza, że o tej zmianie nie dowiedziałem się wprost. Głosowałem przeciw ustawie tak jak i inni, będąc przekonanym, że jest to jedynie manifestacja i że ten nierozważny krok polityczny przyniesie na pewno dalsze szkody Kościołowi.
Elastyczność intelektualna Stommy, delikatnie mówiąc, wzbudziła moje zdumienie. Zdolność równie sugestywnego argumentowania „za”, co i „przeciw” — jest dla mnie niepokojąca.
Warszawa, 16 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
W południe na godz. 13.30 wezwał mnie do Biura Prasy Preis i oznajmił kurz und bünding, że otrzymałem dymisję. Takie polecenie wydali mu nasi z Moskwy. Polecono mi przekazanie kierownictwa redakcji Michałowi Radgowskiemu. Tak więc koniec? W ten sposób po prawie czteroletniej pracy w „Polityce” żegnam się z pismem, które stworzyłem i w które włożyłem sporo serca i energii. Nie przychodzi mi łatwo żegnanie się z tygodnikiem, który w ostatnim okresie jest najlepszy w kraju. Przypuszczam – wynika to z rozmowy z Preisem – że decyzję spowodowały przede wszystkim komentarze prasy zagranicznej, choć nie jest to przecież moja wina. Wielka jednak musi być na mnie złość, skoro zdecydowano się na ten krok, mimo że pierwotnie decyzję odłożono. Obawiam się, że po powrocie do kraju zaczną mnie męczyć i zarzucać mi, że jestem odpowiedzialny za to, iż sprawa stała się znana na Zachodzie.
Warszawa, 23 listopada
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
W związku z zakomunikowaniem mi dnia 23 XI br. przez z-cę kierownika Biura Prasy KC decyzji o zdjęciu mnie ze stanowiska redaktora naczelnego „Polityki” pragnę złożyć na Wasze ręce następujące oświadczenie.
[...]
Na przestrzeni ostatnich czterech lat ze wszystkich sił starałem się realizować politykę partii, zarówno jako publicysta, redaktor, jak i przewodniczący SDP. [...] Nie mogę przyjąć zarzutu zawartego w liście tow. Starewicza, że redakcja, a więc i ja, sprzeniewierzyła się zobowiązaniom złożonym Wam w sprawie kierunku pisma. Jest to zarzut najpoważniejszy i krzywdzący. [...] Gdybym posiadał jakiekolwiek poważniejsze zastrzeżenia wobec linii politycznej partii, to warunki, w jakich zostałem zdjęty z zajmowanego stanowiska, przyjąłbym bez oporów. Rzecz jednak w tym, iż takich zastrzeżeń nie posiadałem i nie posiadam. Jestem przekonany, że istnieje duża ilość dowodów świadczących o tym, iż nie mogę zrozumieć przyczyn, które sprawiły, że zostałem potraktowany jak wrzód, który trzeba natychmiast usunąć, wyciąć z całą bezwzględnością. A tak właśnie zostałem potraktowany. 4 XI br. został napisany list do redakcji „Polityki”, zawierający cały szereg poważnych zarzutów natury politycznej, zostali już zaproponowani następcy na moje stanowisko, ale nie było czasu na odbycie rozmowy ze mną, tak jakbym nie był człowiekiem, lecz jakimś martwym przedmiotem. [...]
Oto tyle, ile pragnąłem do Was napisać. Napisałem to, co czuję. Czy zganicie mnie za ten list, za jego treść? Nie wiem. Nie kierowałem się taktycznymi względami.
Warszawa, 25 listopada
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Już po obchodach 300-lecia Prasy Polskiej. [...] Na 30 stycznia zaplanowano uroczystą akademię w Filharmonii Narodowej. Tego dnia od rana byłem w ogromnych nerwach. Co tu ukrywać, miałem cholerną tremę, a ściślej – zżerał mnie strach przed tym, co się miało odbyć wieczorem. [...]
Przed południem w Belwederze przewodniczący Rady Państwa udekorował 131 dziennikarzy, pracowników administracji prasy i kolportażu, drukarni, techniki, radia i PAP odznaczeniami państwowymi. [...]
O 18 rozpoczęła się akademia. W prezydium zasiedli: Gomułka, Cyrankiewicz, Zawadzki, Wycech, Galiński, Kruczkowski, Ochab, Spychalski i sporo moich kolegów – Hofman, Kasman, Osmańczyk itp. Pierwszy zabrał głos Cyran. [...] Po nim ja wygłosiłem referat, w znacznej części historyczny, od „Merkuriusza” do prasy Polski Ludowej. Mówiłem także o zadaniach dziennikarzy dziś i jutro. Chyba uniknąłem wodolejstwa. O dogmatyzmie, rewizjonizmie i wszelakich grzechach głównych ani słowa nie powiedziałem. Cyran gratulował mi przemówienia. [...] Przemawiał także Satiukow, przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy Radzieckich i redaktor naczelny „Prawdy” oraz J. M. Herman, przewodniczący Międzynarodowej Organizacji Dziennikarzy.
[...]
I tak skończył się dzień pełen wrażeń. Wróciłem do domu w radosnym nastroju.
Warszawa, 30 stycznia – 1 lutego
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
W kraju, w zasadzie, nic ciekawego się nie dzieje. Kampania wyborcza przebiega dość anemicznie. Ludzie nie mają większych chęci na uczestniczenie w zebraniach, spotkaniach etc. Panuje opinia, że, tak czy owak, przecież już wszyscy są wybrani. [...]
Istnieje poczucie pewnej stabilizacji. Oprócz tego po doświadczeniach ostatnich kilku lat niewielu jest polityków, którzy odważyliby się na jakąś nawet półopozycyjną działalność (na mniejszą lub większą skalę), co w rezultacie podniosłoby temperaturę polityczną w kraju. [...] Nic dziwnego, że panuje apatia.
Warszawa, 25 marca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają prawo do nauki.
Oświata i wychowanie stanowią jedną z podstawowych dźwigni socjalistycznego rozwoju Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. System kształcenia i wychowania ma na celu przygotowanie kwalifikowanych pracowników gospodarki i kultury narodowej, świadomych budowniczych socjalizmu. Rozwój systemu oświaty i wychowania zapewnia każdemu obywatelowi zdobycie wykształcenia podstawowego oraz dostępność wszystkich szczebli i kierunków kształcenia w zależności od zainteresowań i uzdolnień. Dostosowany do tych zadań ustrój szkolny oraz charakter nauczania i wychowania ustala niniejsza ustawa.
Rozdział I
Postanowienia ogólne
Art. 1. Nauczanie i wychowanie w szkołach i innych placówkach oświatowo-wychowawczych ma na celu wszechstronny rozwój uczniów i wychowanie ich na świadomych i twórczych obywateli Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
Zmierza ono do tego, aby uczniom i wychowankom zapewnić wiedzę o prawach przyrody i życia społecznego, o dziejach i kulturze narodu i ludzkości, aby kształtować naukowy pogląd na świat i zapewnić kwalifikacje do pracy zawodowej.
Szkoły i inne placówki oświatowo-wychowawcze wychowują w duchu socjalistycznej moralności i socjalistycznych zasad współżycia społecznego, w duchu umiłowania Ojczyzny, pokoju, wolności, sprawiedliwości społecznej i braterstwa ludzi pracy wszystkich krajów, uczą zamiłowania i szacunku do pracy, poszanowania mienia narodowego, przygotowują do czynnego udziału w rozwoju kraju, jego gospodarki i kultury.
Art. 2. Szkoły i inne placówki oświatowo-wychowawcze są instytucjami świeckimi. Całokształt nauczania i wychowania w tych instytucjach ma charakter świecki.
[Warszawa], 15 lipca
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Dzisiaj obchodzimy wielką uroczystość – pięć lat istnienia „Polityki”. Otrzymaliśmy z tej okazji wiele szczerych wyrazów uznania i sympatii od kolegów, zespołów redakcyjnych oraz czytelników. To już pięć lat, jak tu pracuję. Bez wpadania w zarozumialstwo muszę stwierdzić, że mam niemały wkład w rozwój pisma.
Jego nakład wynosi obecnie 72 tysiące. Stworzyliśmy nowy typ pisma w Polsce. Daliśmy przykład, że można redagować gazetę, która udzielając pełnego poparcia siłom rządzącym, jednocześnie zachowuje krytyczny stosunek wobec rzeczywistości. Autentycznie krytyczny, a nie taki, w którym krytyka sprowadza się do wytykania braków w rodzaju zepsutego kurka od gazu.
[...] Pięć lat redagowania „Polityki” to był rzeczywiście uniwersytet polityczny, a także wyższa szkoła jazdy.
Warszawa, 3 marca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Dwa głosy (Czeszki i Koziełła) usiłujące przeciwstawić się tak haniebnemu biegowi rzeczy, są tak zakamuflowane, że zaledwie kilkanaście osób jest w stanie domyślić się, o co tym dwu na pewno uczciwym, ale niezdolnym przedrzeć się przez żelazną kurtynę cenzury ludziom idzie. A przecież całą sprawę wyjaśnić i rozwikłać mogłaby tylko publiczna dyskusja. Dyskusja zarówno z żerującą na owym liście emigracją, jak z naszą tu „polityką kulturalną”. Lecz w naszej prasie ani mru mru o sprawie, o której mówi już cały kraj. Tak samo przemilczane zostały dwa wiece studenckie tym sprawom poświęcone.
I pomyśleć, że w żadnej instytucji (Radio i Telewizja), w żadnym piśmie czy wydawnictwie, którym polecono dyskryminować pisarzy, nie znalazł się bodaj jeden człowiek, który by ujął się za pisarzami pozbawionymi w trybie administracyjnym możności zarobkowania.
Wczorajsza niedziela była przyjemna. Anna przyjechała w sobotę już przed południem, a w niedzielę po południu przyjechał Dag Halvorsen, który już dobrze mówi, a wszystko rozumie po polsku. Jego zdaniem, które jest również zdaniem Anny i moim, Zachód nie ruszy palcem, nawet gdyby ludność Polski została zamknięta w obozach koncentracyjnych. Większość społeczeństwa, które nigdy nie zostało zepchnięte w taką reakcję jak obecnie, ale co gorsza wszystkie władze rządu i partii nie wiedzą nic o oczywistym fakcie, że Zachód woli Gomułkę niż Giedroycia.
Komorów, 19 kwietnia 1964
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Kochany Czesławie,
[…]
Smażę się w nieludzkim upale, przeklinam muzea, łuki tryumfalne i katakumby, ale wiem, że gdy wrócę do Warszawy do mojego Muranowa, gdzie są tylko budki z porterem i smutek będę oglądał kartki, sprawdzał plany i to będzie moja druga szczęśliwa podróż (ucieczka).
[…]
Nie wiem co zrobić z tym bagażem który tu gromadzę. Będę za to chyba musiał płacić drogie cło. Ale nie ma wyjścia. W Polsce są tylko dwie partie: Zawodowych Opluwaczy Zachodu i Nieszczęśliwych Kochanków tegoż. Znalezienie jakiegoś własnego punktu widzenia i próba wyeksplikowania jest równie niemożliwe jak dla pracownika radia „Wolna Europa” uwikłanie. Naród słucha, kupuje wiersze ale chce aby nie burzyć jego mitów. Śni o Zachodzie, którego nie rozumie. Na szczęście. Niech śpi.
Rzym, 28 lipca
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
[…] zawieszenie zostało ogłoszone tym, którzy zadeklarowali solidarność z [Leszkiem] Kołakowskim. Oświadczenia redagowali na miejscu, w osobnym pokoju. Protestowali przeciw tekstowi, który im okazano w nie dopracowanej formie […]. Bronili zasady samej, tj. wolności wypowiadania poglądów, choćby sprzeczne były z „linią generalną partii”. Oznajmiono im, że są zawieszeni w prawach członkowskich aż do ostatecznej decyzji Komisji Kontroli. Są tam: Beylin, Newerly, Woroszylski, Wirpsza, Bocheński, chyba Konwicki. Podczas kolacji podobno wszyscy milczeli.
Warszawa, 28 listopada
Andrzej Kijowski, Dziennik 1955–1969, wybór oprac. Kazimiera Kijowska i Jan Błoński, Kraków 1998.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
Notatka [...] o nastrojach i komentarzach występujących w korespondencji zagranicznej w obrocie z państwami kapitalistycznymi, w związku z konfliktem na Bliskim Wschodzie (za okres od 3 do 13 lipca br.).
Nadawca: S.J., Wałbrzych [...]. Adresat: Abram P., Jerozolima (tłumaczenie z języka żydowskiego):
„Odpisałem Ci na pierwszy z nich, ale niestety list mi zwrócono... Jednakowoż kilka dni później wezwano mnie do Biura Paszportów i oświadczono mi, że powinienem chwilowo przerwać korespondencję z zagranicą... Kupiłem trzy egzemplarze Tory i jeden z nich wysłałem do Niemiec, do naszego brata Arie N.; po dwóch tygodniach wezwano mnie i zapytano, co to jest, na co odpowiedziałem: Biblia. Przeprowadzili u mnie rewizję i znaleźli jeszcze dwa egzemplarze. Sądzili, że to jest szyfr szpiegowski... Bałem się jednak napisać z Warszawy, więc poprosiłem znajomego, który wyjeżdżał do Wałbrzycha, o wysłanie listu stamtąd. Również z tych samych względów nie podpisałem się swoim nazwiskiem... U nas w Polsce jest teraz taka sytuacja, że każdy Żyd jest agentem rządu izraelskiego... Nie pisz nic o wojnie... Nie wspominaj w ogóle o polityce...”.
Warszawa, 15 lipca
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Przedstawienie Dziady grane od 25 listopada w Teatrze Narodowym, przygotowane przez dyrektora teatru tow. Kazimierza Dejmka ma szkodliwy politycznie, tendencyjny charakter. Wynika to z doboru tekstów, sposobu prowadzenia aktorów oraz inscenizacji poszczególnych fragmentów dzieła nie mówiąc o „dopisanej” scenie finałowej o określonej symbolice ideowo-politycznej.
Trudno przypuścić, by tej miary reżyser, co tow. Dejmek, nie zdawał sobie sprawy z wymowy ideowo-politycznej tak wystawionych Dziadów, zwłaszcza w roku obchodów 50-lecia Rewolucji Październikowej. W związku z tym Wydział Kultury KC proponuje rozważenie następujących wniosków (kilka wariantów).
I.1. Odwołanie natychmiastowe tow. Dejmka ze stanowiska dyr. Teatru Narodowego za szkodliwą politycznie inscenizację Dziadów i zdjęcie od 1 stycznia 1968 r. przedstawienia z repertuaru teatru. W tym przypadku trzeba oczywiście liczyć się z negatywnymi reperkusjami politycznymi.
2. Udzielenie tow. Dejmkowi służbowej nagany z ostrzeżeniem i przeniesieniem go w nowym sezonie do placówki mniej eksponowanej; polecenie dokonania pewnych zmian w inscenizacji Dziadów i zezwolenie na granie sztuki tylko do końca sezonu w „rozrzedzonych terminach” z wyeliminowaniem zbiorowych wycieczek ze szkół.
II. Ustalić, kto w Ministerstwie Kultury i Sztuki odpowiada za puszczenie przedstawienia w tym kształcie i w tym terminie, a następnie w stosunku do winnych wyciągnąć wnioski dyscyplinarne.
III. Rozważyć wyciągnięcie wniosków służbowych w stosunku do niektórych recenzentów, którzy wykazali ślepotę polityczną, albo też, co jest bardziej prawdopodobne, solidarność z ideowym kierunkiem inscenizacji Dejmka.
Warszawa, 13 grudnia
Marta Fik, Marcowa kultura, Warszawa 1995.
Tak, zdecydowałem się 1 stycznia 1968.
W końcu jestem socjologiem i wiedziałem, dokąd sprawy idą. Widziałem, że odrzucone zostały ostatnie pozory uniwersalizmu, ogólnoludzkich wartości i odbywa się już tylko goła walka o władzę, która — jak sądziłem — będzie posługiwać się szowinistycznym populizmem. Więc oczywiste stawało się, że wreszcie trzeba podjąć decyzję w sprawie, która była dla mnie dramatyczna już od dłuższego czasu. W jakimś momencie trzeba jednak wyjść z tej partii, trzeba przestać to firmować nawet pośrednio, przez sam fakt przynależenia. [...]
Pamiętam, że siedzieliśmy z żoną w „Lajkoniku” na Placu Trzech Krzyży — nasze mieszkanie było już na podsłuchu — i rozmawialiśmy. Było pusto, bo ludzie przepici po nocy sylwestrowej odsypiali w domach. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak to ma być dalej. Co mają w tych warunkach robić nasze córki, za które przecież też braliśmy odpowiedzialność.
Decyzja o wystąpieniu z partii była przekreśleniem całego dotychczasowego życia. I nie było łatwo wybrać moment, w którym powiem: ja już więcej nie mogę. Bo jeżeli mówię 1 stycznia 1968, że już więcej nie mogę, to przecież powinienem to wiedzieć dwa, trzy lata wcześniej. A jeżeli tak, to — dlaczego nie wiedziałem piętnaście lat wcześniej? Tą decyzją dewaluowałem wszystko, co robiłem przedtem.
Ostatecznie 6 stycznia oddałem legitymację.
6 stycznia
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Na poszczególnych przedstawieniach Dziadów w Teatrze Narodowym jesteśmy świadkami swoistych demonstracji. Dało się zauważyć, że demonstracyjne oklaski inicjują niektórzy widzowie, m.in. z kręgu autorów i popleczników Listu 34 [protestu 34 pisarzy przeciw cenzurze z marca 1964], czy księża w sutannach, którzy chcą w ten sposób antycarskiemu dziełu jakby narzucić w odbiorze im potrzebną wymowę utworu jako rzekomo opozycyjnego, antyrosyjskiego i prokatolickiego.
Warszawa, 15 stycznia
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Kazimierz Dejmek, będąc pozornie wierny tekstowi Mickiewicza (brak w jego inscenizacji „dopisków” reżyserskich czy tekstów wziętych z innych utworów Mickiewicza, kolejność poszczególnych fragmentów i scen odpowiada dość wiernie oryginalnemu tekstowi utworu), dokonując koniecznych skrótów i skreśleń — pozostawił jednak wszystkie antyrosyjskie elementy dramatu, nadając im przy tym środkami inscenizacji bardzo sugestywny charakter. Jest rzeczą dość oczywistą, że antyrosyjskość w określonych sytuacjach może być w naszym społeczeństwie przetransponowana na antyradzieckość i dlatego należy do tego problemu podchodzić szczególnie odpowiedzialnie. Tego właśnie zabrakło w Dziadach Dejmka.
Warszawa, 1 lutego
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
3 lutego w telewizyjnym „Pegazie” sprawę Dziadów poruszyli W[itold] Filler i G[rzegorz] Lasota. Pokazali zdarty film z dawniejszej inscenizacji A[dama] Hanuszkiewicza (który ponoć o to wściekły) chwaląc ją, a ganiąc Dejmka, że zatarł prawdę dzieła Mickiewicza — likwidując Gustawa. Że zabrakło przeciwstawienia Gustawa-kochanka Konradowi-działaczowi, że w ten sposób przeciwstawieniem dla Konrada stał się Ksiądz Piotr, który w polemice z Konradem wygrywa. Że są to Dziady klerykalne, nieprawdziwe, usprawiedliwiające zdjęcie. [...]
Na razie w tym zamęcie Teatr Narodowy otrzymał jedno konkretne polecenie: dekoracji nie rąbać!
Warszawa, 5 lutego
Leszek Prorok, Dziennik 1949–1984, Kraków 1998.
Jarosław Iwaszkiewicz, prezes ZLP:
Chciałbym Ministrowi, do którego mamy całkowitą sympatię i zaufanie — przedłożyć kwestię, która budzi w środowisku literackim głęboki żal i zaniepokojenie. Jest to sprawa zakazu przedstawienia Dziadów. Na temat tego zakazu krąży tysiące plotek, tysiąc najrozmaitszych tłumaczeń i interpretacji tego faktu. W Polskim Radiu powiedziano wyraźnie, że to Ministerstwo Kultury zdjęło Dziady z repertuaru Teatru Narodowego. Nie przypuszczam, aby to odpowiadało prawdzie, w każdym razie muszę powiedzieć, że sprawa budzi daleko posunięte zaniepokojenie. [...]
Istnieją pewne plotki, że to nie Ministerstwo zdjęło Dziady, tylko że była tu interwencja mocarstwa obcego...
Lucjan Motyka (minister kultury i sztuki):
[...] Postanowiono, zresztą wykorzystując zamierzoną kurację Holoubka — spowodować dłuższą nieco przerwę w wystawianiu przedstawienia, dla przerwania tych ekscesów i spokojnego przedyskutowania koncepcji tej kontrowersyjnej inscenizacji — zupełnie niezależnej od demonstracji. Rozkolportowanie po mieście fałszywych pogłosek, że 30 stycznia odbędzie się ostatnie przedstawienie Dziadów na scenach Polski Ludowej, sprowokowało godne pożałowania wystąpienia. [...] Za wszystkimi incydentami na sali teatralnej i po spektaklu [...] widać perfidną rękę wrogich politycznie inicjatorów. Trzeba prawdzie spojrzeć w oczy.
Warszawa, 7 lutego
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
Sytuacja, w każdym razie wśród literatów, w dalszym ciągu nie jest dobra. Oczywiście nie są oni aż tak groźni, nigdy nas nie będą w stanie obalić. Zdajemy sobie sprawę, że jest to specjalny rodzaj ludzi. Tolerujemy więc ich tak długo, jak długo nie przejawiają otwartej postawy antypartyjnej, staramy się sprowadzić ich na właściwą drogę. Jeśli to nie pomaga — wykluczamy z partii i na pewno jeszcze będziemy musieli wykluczać.
Nie przywiązujemy, oczywiście, przesadnego znaczenia do środowiska pisarzy. Nie uważamy, że wszyscy muszą pisać swoje książki zgodnie z zasadami realizmu socjalistycznego. Nie wtrącamy się do ich warsztatu pisarskiego, pozwalamy stosować dowolną formę pisania, ale nie pozwolimy na szkalowanie władzy ludowej lub fałszowanie rzeczywistości. Są wśród pisarzy jednak ludzie innych poglądów. Uważają oni, że ich rola polega wyłącznie na pokazywaniu złych stron naszego życia, gdyż o dobrych nie ma potrzeby pisać, nie interesują one społeczeństwa. [...]
W sumie wykazujemy wiele cierpliwości i pobłażliwości wobec środowiska twórców. Nie zajmujemy się — na przykład — w ogóle malarstwem. Niech sobie malują, co chcą, również abstrakcję.
Ostrawa, 7 lutego
Zaciskanie pętli. Tajne dokumenty dotyczące Czechosłowacji 1968 r., wstęp i oprac. Andrzej Garlicki i Andrzej Paczkowski, Warszawa 1995.
Dzwoni telefon.
— Powiedz, że już leżę! — wołam do żony, która wychodzi na korytarz. Żona wraca jednak po chwili, mówiąc:
— Wstawaj, Dejmek.
Dejmek mówi spokojnie, ale bardzo dobitnie.
— Dowiedziałem się, że pan pilnie chce ze mną rozmawiać.
— Gdyby to panu nie robiło różnicy, to prosiłbym przyjść teraz, bo właśnie mam chwilę czasu.
— Teraz?
— Tak.
— Dobrze, to będę za jakieś dwadzieścia minut.
Ubieram się, rozmawiając z żoną, która jak zwykle zachowuje absolutny spokój. Jest 21.45.
— Gdyby nas wywieźli na Sybir — mówię, wychodząc — to wiesz.
— Nic nie wiem — odpowiada flegmatycznie.
Dejmek czeka na mnie w swoim gabinecie.
— Chyba się napijemy herbaty — mówi tym samym tonem, co przez telefon, bierze z biurka jakieś papiery i prowadzi mnie na drugi koniec korytarza. Wchodzimy do magazynu bibliotecznego, pełnego półek ustawionych w poprzek pokoju. Tu, jak sądzi Dejmek, nie ma podsłuchu.
— Proszę, niech pan to przeczyta — mówi, dając mi do ręki kilka stron maszynopisu. Jest to wywiad dla „Życia Warszawy”, w całości napisany przez jakieś władze partyjne. Od Dejmka żąda się, aby się zgodził na opublikowanie tego tekstu jako swego w niedzielnym numerze.
— No i co? — pyta, kiedy odkładam maszynopis.
— Pomysł obelżywy, a tekst bezczelny.
— Toteż go odrzuciłem. Ale napisałem własny. Niech pan i ten przeczyta. Jutro idę do KC i do jutra muszę podjąć decyzję.
Tekst Dejmka jest oczywiście zupełnie inny, ale kompromisowy.
— Moim zdaniem — mówię — i tego nie może pan ogłosić.
Z krótkiej rozmowy wynika, że Dejmek właściwie słabo się orientuje w tym, co się dzieje poza teatrem, więc na jego prośbę zaczynam charakteryzować sytuację, nastroje, postawę społeczeństwa. Niektóre szczegóły, jak np. wiadomości o zebraniu szczecińskim, a także o zachowaniu Erwina Axera, robią na nim wielkie wrażenie.
— Jezus Maria! — woła w pewnej chwili, zdejmując okulary i przecierając oczy.
— Sprawa Dziadów — stwierdzam na zakończenie — jest obecnie symbolem wszystkich rzeczy, których ludzie nie mogą się wyżec, jeżeli chcą być ludźmi. Każda próba zastąpienia tego symbolu słowami, a zwłaszcza wykrętnymi, rozczaruje wszystkich. Każdy poczuje się zawiedziony, a najbardziej młodzież, szczególnie aktorska. Jeśli z tej sprawy — przy pana udziale — znów zrobi się pospolita afera, to ci młodzi ludzie stracą wiarę.
— Stracą wiarę we wszystko — powtarza Dejmek, kiwając głową, sam bierze do ręki swój tekst i czyta go przez chwilę. — Tak, to jest do d... Chyba powinienem milczeć. I chyba tak zrobię.
16 lutego
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Aktyw społeczno-polityczny Warszawy z niepokojem i oburzeniem śledzi poczynania reakcyjnej grupy członków Warszawskiego Oddziału ZLP, która występując pod płaszczykiem obrońców kultury polskiej z coraz większym zacietrzewieniem i wrogością atakuje Partię i Władzę Ludową. [...] musi oburzać nas fakt, iż niektórzy członkowie ZLP, jak np. S[tefan] Kisielewski, pozwalają sobie na używanie takich określeń pod adresem naszej partii i naszej polityki kulturalnej, jak „dyktatura ciemniaków” — i tym podobnych niewybrednych epitetów, żywcem zapożyczonych od propagandystów Radia „Wolna Europa”.
Organizatorzy wrogiej działalności w środowisku literackim usiłują w ślad za ośrodkami dywersji politycznej wzniecać antyradzieckie nastroje, godząc tym samym w żywotne interesy narodu, integralność naszego terytorium, nasze Ziemie Zachodnie.
Warszawa, 2 marca
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
W dniu 8 marca pojawiła się na terenie Uniwersytetu duża ilość ulotek z napisem „WIEC”. [...] Jako termin został wybrany Dzień Kobiet i godzina 12 — pora otwarcia stołówki uniwersyteckiej.
Należy przypuszczać, iż Dzień Kobiet został wybrany jako dzień powodujący — jak się okazało — znaczne rozluźnienie dyscypliny w niektórych szkołach i na uczelni, jako również eksponujący rolę dziewcząt w planowanym wiecu i utrudniający w „świątecznej” atmosferze ewentualne przeciwdziałanie jemu. [...] Jest to od dawna znana na UW wichrzycielska grupa, wykorzystująca każdą nadarzającą się okazję do siania zamętu i zakłócania porządku na Uniwersytecie. [...]
W dniu 8 marca od godz. 11.30 zaczęły zbierać się w różnych punktach na terenie UW grupki studentów.
Około godz. 12-tej zebrała się na głównym dziedzińcu Uniwersytetu grupa studentów w liczbie ok. 400-500 osób. [...] Zorganizowana grupa studentów — ok. 500 osób udała się pod gmach biblioteki i zaczęła skandować hasło: „nie ma chleba bez wolności”. Interweniująca grupa uniwersyteckiego aktywu ZMS nie zdołała opanować sytuacji. W związku z tym, idąc z pomocą władzom uczelni, na dziedziniec wkroczył aktyw z zakładów pracy i instytucji. Aktyw ten spowodował oczyszczenie głównego dziedzińca Uniwersytetu. Studenci przeszli pod gmach rektorski.
Przedstawiciele władz uczelni w osobach prorektora — prof. Z. Rybickiego, dziekana Wydziału Historii — prof. Herbsta i dziekana Wydziału Ekonomii — prof. Bobrowskiego usiłowali z balkonu skłonić młodzież do rozejścia się. Kierowane do młodzieży apele nie odnosiły żadnych skutków, przyjmowane były gwizdami, okrzykami: „prowokacja, kłamstwo, obłuda”. Skandowano: „rektor, rektor”, a po wezwaniu studentów Uniwersytetu przez prorektora Rybickiego do rozejścia się, wrzeszczano: „nie jesteśmy studentami Uniwersytetu — jesteśmy studentami Warszawy”. Nie pomagały tłumaczenia, że tego rodzaju ekscesy przeszkadzają w prowadzeniu zajęć. Nie pomogły próby oddziaływania na ambicję studencką poprzez wskazywanie na stojący obok aktyw robotniczy, jako na tych, „którzy na nas pracują i teraz patrzą”. Sformułowanie to przyjęto wrzaskiem: „precz z UW, bandyci, gestapo, faszyści, najemnicy, czarne krzyże” itp.
Rozmowy prorektora z przedstawicielami młodzieży wykazały, że chcą oni uznania wiecu za legalny, „nienaruszalności” Uniwersytetu, przywrócenia praw studenckich relegowanym studentom. Jeden z organizatorów wiecu — Dajczgewand — postawiony przed oblicze aktywu ZMS przyznał, iż chodzi o to, aby zalegalizować status opozycji politycznej. Rektorat uczelni wyczerpał w stosunku do zgromadzonych studentów wszelkie środki perswazji. [...] Wobec narastania napięcia wśród zgromadzonych, ustawicznego obrzucania obelgami aktywu, rzucania w niego śniegiem, kamieniami, pieniędzmi, dewastacji opon autokarów zakładowych, przeniesienia się dużej ilości rozrabiaczy na dziedziniec główny, jak również wobec nieskuteczności długotrwałej perswazji ze strony władz uczelni i aktywu — wyposażono aktyw zakładu pracy i instytucji w pałki.
Jednoczesne wejście ORMO i aktywu do akcji spowodowało w ciągu kilku minut rozproszenie około 1000 zgromadzonych. Pluton MO w sile 30 osób dokonał w zasadzie jedynie patrolowego przejścia wokół głównych zabudowań.
Akcja aktywu i wejście milicji spowodowała rozproszenie rozwydrzonej młodzieży, w poważnej części opuszczenie przez nią terenu UW bądź ukrycie się w gmachach.
W czasie interwencji aktywu niektórzy spośród najbardziej agresywnie zachowujących się i obrzucających aktyw kamieniami, zostali siłą przywołani do porządku. Zostały im odebrane legitymacje studenckie i szkolne. Odebrano również legitymacje szeregu osobom demonstracyjnie niszczącym książeczki z tekstem Konstytucji PRL.
Warszawa, 8 marca
Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, Komitet Centralny, Wydział Organizacyjny, L.dz.Org/T/01/15, Informacja nr 8/A/4345, Warszawa 9 marca 1968 r., Tajne (AAN, KC PZPR 237/Vll-5340, k. 33-37), [cyt. za:] Marzec 1968 30 lat później, t. 2, Aneks źródłowy: Dzień po dniu w raportach SB oraz Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, oprac. M. Zaręba, Warszawa 1998.
Profesorka pani dr Stanisława Mazurek wykłada język niemiecki i angielski. Jest osobą bardzo niebezpieczną dla naszego ustroju. Ma doktorat, oczywiście jest znaną osobą w całym środowisku miasta Opola, a nawet ma znajomości w Warszawie. Wszyscy mówią, że jest zasłużoną działaczką śląską. Może już dawno być na emeryturze.
Czy można jej zaufać? Odpowiemy zdecydowanie, że nie i to kategorycznie nie. Na wykładach wyraża się, że język rosyjski jest językiem narodu o niskiej kulturze. Magister filologii polskiej czy fizyki i innych dyscyplin będzie mógł korzystać z bogatej literatury narodu niemieckiego. Na wykładach swoich sieje nienawiść do narodów Związku Radzieckiego. Tak niestety pani dr Mazurek zakorzeniła swoją nienawiść w studentach Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, już przez kilka lat. Oczywiście dziś się zbiera plony. Kto pała nienawiścią do kraju rad, ten jest naszym jawnym wrogiem. Jak taką osobę można dopuścić do wykładów tam, gdzie się sieje prawdę, uczucia patriotyzmu do naszych przyjaciół i wychowuje pedagogów. Dlaczego prześladuje studentów mówiących akcentem wschodnim? Kto mówi po niemiecku, to zaraz jej łzy lecą. My chcemy, żeby nas wychowywano w duchu socjalizmu, a nie przeciw socjalizmowi.
Następnym profesorem dr docentem mającym dopiero być jest pan K. Kwaśniewski — socjolog godny uwagi. Jest rzeczą oczywistą, iż przemyślał przebieg wydarzeń na naszej uczelni ze studentami potajemnie z Wasilewskim. Na swoich wykładach okropnie krytykuje system władzy państwowej. Daje masę przykładów, biorąc to za wzorowe z gospodarki Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Mówi, że obecnie w Polsce Ludowej jest gorsza biurokracja, aniżeli na zachodzie. System władzy socjalistycznej chyli się ku upadkowi. Studenci to łykają. Prowadzi szkodliwą działalność polityczną swoimi docinkami pod adresem Partii i Rządu. Robi to w bardzo umiejętny sposób. Przy omawianiu zagadnień socjologicznych ustroju socjalistycznego tu dokonuje precyzyjnej krytyki. No i cóż sama uczelnia wychowuje studentów wrogo do Polski Ludowej. Później będą lepiej obalać władzę.
Tutaj przyczynił się też magister filozofii Czermiński. Nas serca bolą, jak pan Czermiński szkaluje ustrój Polski Ludowej. Wychwala filozofów burżuazyjnych, a potępia doktrynę marksistowską.
Apelujemy o oczyszczenie naszej uczelni z tych szkodników.
Zatroskani Opolanie
Opole, 13 marca
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybów i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
Tow. M.:
[...] Wczorajszego wiecu można było uniknąć. Jego przebieg wykazał słabość naszego aktywu uczelnianego. Aktyw partyjny potrafił jednak utrzymać ten wiec w pewnym ramach. Podjęta rezolucja nie w pełni popiera linię partii, ale jest w niej wiele elementów pozytywnych. Zgłoszone wnioski odnośnie potępienia MO, przywrócenia „Dziadów” nie zostały do rezolucji wprowadzone. Konfrontacja poglądów na tym wiecu w sposób pozytywny wpłynie na postawę studentów. Jest to o tyle korzystne, że mogli się wypowiedzieć i wyładować pewne napięcie. [...]
Na wszystkich uczelniach dziś przeprowadziliśmy spotkania z Komitetami Uczelnianymi PZPR. Zaleciliśmy dokonanie na KU oceny postawy kadry naukowej a na grupach studenckich również postawy studentów członków partii w czasie tych zajść. [...]
Towarzysze z ZMW i ZMS proponują zorganizowanie spotkania z rodzicami studentów, którzy niewłaściwie zachowywali się w czasie tych zajść. W prasie chcemy wesprzeć zarządzenie Rektora UMCS oraz krytycznie ustosunkować się do niesłusznych wniosków zawartych w rezolucji. Można by rozważyć możliwość zorganizowania w miasteczku akademickim wiecu robotniczego wspólnie z aktywem studenckim. Można by na taki wiec zaprosić kilkadziesiąt tysięcy robotników. Zastanawiam się również, czy nie warto by było spotkać się z Żydami, którzy opowiadają się za naszą polityką. [...]
Tow. D.:
[...] Ujemną stroną naszej pracy jest to, że tych, których dotychczas ukarano nie możemy uznać za głównych inspiratorów i przywódców. Przywódcy i inspiratorzy poniedziałkowych zajść pozostają nadal w ukryciu. Pewne wnioski należałoby wyciągnąć w stosunku do KUL. KUL zaprasza znanego wichrzyciela Kisielewskiego na odczyt do siebie. Dopiero po interwencji władz odwołano to zaproszenie. Aktywność KUL w szerzeniu niepokojów wśród studentów była duża. Wczorajszy wiec studencki był sondą sytuacji w środowisku studenckim. Potwierdza to, że czujność nasza nie powinna być osłabiona. Szkoły średnie dały pożywkę i wsparcie dla środowiska studenckiego. Polityka represyjna po usunięciu pewnych uchybień była prawidłowa. [...]
Tow. K.:
[...] Pewną naszą słabością jest to, że nie znamy głównego sztabu organizatorów zajść. Wyszła na jaw pewna słabość władz uczelni. Z drugiej strony uwidoczniło się duże zaangażowanie rektorów uczelni, władz oświatowych. Sojusznicy nasi, ZSL i SD, okazali się bardzo słabymi sojusznikami. W trudnych chwilach na sojuszników tych trudno liczyć. [...] Kadra naukowa również wykazała chwiejność, w tym również niektórzy członkowie partii. Poważna ilość młodzieży akademickiej okazała się nie tylko nijaka, ale niekiedy wrogo występująca przeciw partii i władzy ludowej. KUL bardzo dużo nam narozrabiał, ale oni sami narobili sobie kłopotów. Pod naciskiem opinii publicznej będziemy rozwiązywać kwestię KUL.
Lublin, 14 marca
Faktem jest, że Michnikowie, Szlajferzy, Grudzińscy, Werflowie, Grossowie i im podobni, w wyniku logiki wydarzeń znaleźli się automatycznie poza nawiasem mas studenckich. [...] Bylibyśmy jednak krótkowzroczni, gdybyśmy owe awantury przypisywali tylko grupie studenckich wichrzycieli. [...] Należałoby zadać sobie proste pytanie. Kto miał interes w tym, by odciągnąć młodzież od nauki i pchnąć ją na drogę awantur? [...] Komu zależało i zależy na tym, żeby przynajmniej osłabić tętno pracy dla Polski Ludowej, zniechęcić do realizacji czynu zjazdowego, siać w społeczeństwie niewiarę w twórcze siły naszego narodu? [...] Owi Zambrowscy, Staszewscy, Słonimscy i Spółka, ludzie w rodzaju Kisielewskiego, Jasienicy i innych, których nazwiska zna się z komunikatów prasowych, dowiedli niezbicie, że obcym służą interesom. [...] Dziady Mickiewiczowskie były dla nich tylko pretekstem do uderzenia politycznego. [...]
Dzisiaj MO naszego województwa zatrzymała samochód, który wiózł na Śląsk grupę studentów z jednej uczelni, warszawskich studentów, którzy jechali zamącić spokojną śląską wodę. Nietrudno domyślić się, za czyje pieniądze podróżują ci młodzieżowi emisariusze. Są to ci sami zawiedzeni wrogowie Polski Ludowej, których życie nie nauczyło rozumu [...] różni pogrobowcy starego ustroju, rewizjoniści, syjoniści, sługusi imperializmu. Chcę z tego miejsca stwierdzić, że śląska woda nie była i nigdy nie będzie wodą na ich młyn. I jeśli co niektórzy będą nadal próbowali zawracać nurt naszego życia z obranej przez naród drogi, to śląska woda pogruchocze im kości.
15 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Wrogowie Polski Ludowej, którzy pokazali ostatnio swoje oblicze, organizując hałaśliwe ekscesy w Warszawie, zostaną zmiażdżeni, gdziekolwiek by się znajdowali. Jesteśmy zdecydowani odciąć każdą rękę, która podniesie się na naszą ukochaną Ojczyznę i chciałaby godzić w owoce naszego trudu. Wróg Polski Ludowej, wróg socjalizmu, bez względu na to, czy patronuje mu imperializm, rewizjonizm czy międzynarodowy syjonizm, czy ktokolwiek inny, nie może liczyć w naszym kraju na pobłażanie.
15 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Zbrodnicza agresja amerykańska w Wietnamie, agresja Izraela na Bliskim Wschodzie czy też nowa polityka wschodnia Bonn wskazuje, że imperializm idzie drogą brutalnej polityki siły, nie waha się przed agresją, przed zbrodniami wojennymi — w imię osiągania swoich brudnych celów, w imię polityki rządzenia światem. Taka polityka oznacza, że wróg w sprzyjających okolicznościach mógłby podjąć próbę nacisku — także zbrojnego — byle tylko złamać nasze granice — powrócić na stary szlak ekspansji niemieckiego militaryzmu. [...]
Za grupkami młodych wichrzycieli politycznych kryją się inspiracje płynące od starych graczy politycznych: Zambrowskiego, Staszewskiego i im podobnych [...], ludzi pokroju Słonimskiego, Kisielewskiego i Jasienicy — wytrawnych politykierów od lat [...] idących noga w nogę z wrogimi Polsce imperialistycznymi ośrodkami dywersji ideologicznej. [...] Za tymi grupami młodzieży kryją się też ich nauczyciele, tacy jak Kołakowski, Brus, Bauman, Baczko, Zakrzewski — źli nauczyciele i źli wychowawcy.
Gdańsk, 17 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
TOWARZYSZE!
W wydarzeniach, jakie miały miejsce, aktywny udział wzięła część młodzieży akademickiej pochodzenia lub narodowości żydowskiej. Rodziny wielu z tych studentów zajmują mniej lub bardziej odpowiedzialne, a także wysokie stanowiska w naszym państwie. Ta przede wszystkim okoliczność spowodowała, iż na fali tych wydarzeń wypłynęło, opacznie nieraz pojmowane hasło walki z syjonizmem.
Czy w Polsce są żydowscy nacjonaliści, wyznawcy ideologii syjonistycznej? Na pewno tak. Byłoby jednak nieporozumieniem, gdyby ktoś chciał dopatrywać się w syjonizmie niebezpieczeństwa dla socjalizmu w Polsce, dla jej ustroju społeczno-politycznego [...].
Nie oznacza to jednak, że w Polsce nie ma w ogóle problemu, który nazwałbym samookreśleniem się części Żydów — obywateli naszego państwa. O co mi chodzi, przedstawię na przykładach.
Chodzi tu o protesty studenckie w marcu 1968 r.
W roku ubiegłym podczas czerwcowej agresji Izraela przeciw państwom arabskim określona liczba Żydów w różnych formach objawiała chęć wyjazdu do Izraela celem wzięcia udziału w wojnie z Arabami. Nie ulega wątpliwości, że ta kategoria Żydów obywateli polskich uczuciowo i rozumowo nie jest związana z Polską, lecz z państwem Izrael. Są to na pewno nacjonaliści żydowscy. Czy można mieć do nich za to pretensje? Tylko takie, jakie żywią komuniści do wszystkich nacjonalistów, bez względu na ich narodowość. Przypuszczam, że ta kategoria Żydów wcześniej lub później opuści nasz kraj.
W swoim czasie otworzyliśmy szeroko nasze granice dla wszystkich, którzy nie chcieli być obywatelami naszego państwa i postanowili udać się do Izraela. Również i dziś tym, którzy uważają Izrael za swoją ojczyznę, gotowi jesteśmy wydać emigracyjne paszporty [...].
Nie ulega wątpliwości, że i obecnie znajduje się w naszym kraju określona liczba ludzi, obywateli naszego państwa, którzy nie czują się ani Polakami, ani Żydami. Nie można mieć do nich o to pretensji. Nikt nikomu nie jest w stanie narzucić poczucia narodowości, jeśli go nie posiada. Z racji swych kosmopolitycznych uczuć ludzie tacy powinni jednak unikać dziedzin pracy, w których afirmacja narodowa staje się rzeczą niezbędną.
Jest wreszcie trzecia, najliczniejsza grupa naszych obywateli pochodzenia żydowskiego, którzy wszystkimi korzeniami wrośli w ziemię, na której się urodzili i dla których Polska jest jedyną ojczyzną. Wielu z nich zajmuje odpowiedzialne stanowiska państwowe i partyjne, pracując na kierowniczych stanowiskach, w różnych dziedzinach naszego życia. Wielu z nich swą pracą i walką rzetelnie zasłużyło się Polsce Ludowej, sprawie budowy socjalizmu w naszym kraju. Partia ceni ich za to wysoko.
Niezależnie jednak od tego, jakie uczucia nurtują obywateli naszego kraju pochodzenia żydowskiego, partia nasza przeciwstawia się z całą stanowczością wszelkim zjawiskom, które noszą cechy antysemityzmu. Syjonizm zwalczamy, jako program polityczny, jako nacjonalizm żydowski — i to jest słuszne. Nie ma to nic wspólnego z antysemityzmem. Antysemityzm ma miejsce wówczas, jeśli ktoś występuje przeciwko Żydom dlatego, że są Żydami. Syjonizm i antysemityzm — to dwie strony tego samego nacjonalistycznego medalu [...].
Warszawa, 19 marca
Przemówienie tow. Wł. Gomułki do aktywu partyjnego, „Trybuna Ludu”, nr 79, Warszawa 1968, [cyt. za:] Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1944-1968, oprac. Alina Cała, Helena Datner-Śpiewak, Warszawa 1997.
Obawiamy się, Towarzyszu Wiesławie, że nasza decyzja pozostania w nocy na terenie UW, powzięta po Waszym przemówieniu, może wyglądać z pozoru, lub może być Wam przedstawiona, jako akt nieufności. Z całym naciskiem oświadczamy, że tak nie jest. Doceniamy w pełni Wasze oświadczenie, iż rezolucje studenckie uchwalane na legalnych wiecach zostaną przestudiowane, i rozumiemy też w pełni, że z chwilą kiedy ma się to odbyć z Waszym udziałem, na czym nam bardzo zależy, sprawa wymaga pewnego czasu. Decyzja strajku wynikła z całej serii motywów. Dla jednych była to przede wszystkim reakcja goryczy na oświadczenia prasowe, dla innych — akt solidarności z uczelniami, które wcześniej rozpoczęły strajk okupacyjny. Dla wszystkich — sposób podkreślenia wagi, jaką przywiązują do zgłaszanych rezolucji. Liczymy, że nie potraktujecie naszej decyzji jako błędu, a przynajmniej jako wielkiego błędu.
Jeśli uznalibyście nasze posunięcie za błąd, to chyba wolno nam twierdzić, że nie wynikało ono z innych pobudek, jak z troski o nasze cele. Nasze cele to współdziałanie w budowie Polski socjalistycznej, w umacnianiu sojuszu ze Związkiem Radzieckim, w pogłębianiu demokracji socjalistycznej w Polsce. Nasza bezpośrednia troska to dążenie do wlania bogatszej treści w te formy życia studenckiego, które już skostniały, do pogłębienia więzi z profesurą. Wiemy dobrze, że bez Was nie osiągniemy tego celu. Wierzymy, że przy Waszym zrozumieniu i opiece ruch studencki, choć przecież nie od początku dojrzały, będzie służył dobru Polski Ludowej, która Wam tak głęboko leży na sercu.
Warszawa, 21/22 marca
Czesław Bobrowski, Wspomnienia ze stulecia, Lublin 1985.
Najpierw, 25 marca 1968 była „wigilia”. Na zebraniu uniwersyteckiej organizacji usunięto mnie z partii.
Pamiętam, jak oświadczyłem im wtedy patetycznym tonem: „Zostajecie tutaj z partią, która pędzi na łeb na szyję w przepaść, partią, w której jest kompletna degrengolada. Ja z niczego nie wycofuję się, do żadnej Canossy nie pójdę. Wszystko, co mówiłem przez ostatnie dziesięć lat, jest głęboką prawdą i kiedyś będziecie o tym wiedzieli”.
Przyjechałem późno w nocy do domu, żona z córką czekały na mnie. Powiedziałem im, że to już koniec, gilotyna. A następnego dnia rano dowiedziałem się z gazet o wyrzuceniu z Uniwersytetu.
Warszawa, 25-26 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Wiele trudności gospodarczych, jakie przezwyciężaliśmy w ostatnich latach, to w pewnej mierze dzieło różnej maści rewizjonistów, reakcjonistów i sługusów międzynarodowych antypolskich sił. Śnią im się kapitały i monopole, wyzysk polskiego robotnika i chłopa, marzy im się to, co Polska Ludowa bezpowrotnie zlikwidowała. Jest to źródłem ich nienawiści wobec wszystkiego co postępowe, co socjalistyczne. Na tej wspólnej płaszczyźnie spotkali się wszyscy, choć spod różnych znaków: syjoniści i rewizjonistyczne mędrki, wczorajsi obszarnicy i właściciele fabryk, posiadacze kamienic i sklepów, byle bandziory reakcyjnego podziemia, karierowicz zagoniony w ślepy zaułek, zaślepiony głupotą osobistej ambicji oraz wszelkie ludzkie męty, które w takich jak dziś chwilach wyłażą jak ślepe szczury z miejskich kanałów. To oni zza firanek wielopokojowych mieszkań spoglądają dziś z radością na demonstrującą po ulicach młodzież. To w ich mieszkaniach mieszczą się sztaby gołowąsych konspiratorów. Stamtąd przynosi się dziesiątki prywatnych maszyn do pisania, by w Domach Studenckich drukować antypartyjne ulotki i proklamacje. To tam, w ich salonach, opracowuje się plany obezwładnienia naszej ojczyzny, naszego ustroju. [...] Oto ich cel.
Kraków, 25 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Tow. Stefan Jędrychowski:
[...] W praktycznej działalności na zebraniach organizacji partyjnej wykluczani są towarzysze, nie tylko syjoniści. Dotyczy to również towarzyszy, którzy nie są Żydami, ale uchodzą za Żydów, jak np. towarzysz Naszkowski. Np. na zebraniu w Zakładach Kasprzaka, gdzie był tow. Szyr, mówiono, że Naszkowski gratulował ambasadorowi Izraela zwycięstwa i opóźnił zerwanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem. W ten sposób określonych ludzi bierze się na cel. [...]
Jest ważne, aby widzieć również te kategorie Żydów pochodzenia polskiego, o których mówił Władysław Gomułka w swoim referacie, że uważają się za Polaków. W przeciwnym razie dojdzie do tego, że trzeba będzie legitymować się metrykami, wyszukiwać dziadków i babcie, aby udowodnić, iż nie jest się Żydem.
[...]
Tow. Kliszko:
Dziś mamy powszechne wołanie, żeby towarzysze pochodzenia żydowskiego nie zajmowali czołowych stanowisk.
Możliwe, że jak MO biła na UW — to niejednemu dostało się niewinnie. Niejednemu może się również zdarzyć, że znajdzie się w niedobrej sytuacji. Jest tak, że towarzysze pochodzenia żydowskiego często nie zabierają głosu, a jak zabierają — to o antysemityzmie. Widzą tylko jedną stronę, czyli b. wąski odcinek. A tu tymczasem była próba wyprowadzenia na ulicę i doprowadzenia do przelewu krwi. Była próba uderzenia w same podstawy ustroju socjalistycznego. Nie ma gwarancji, że nie może dokonać się pokojowe przejście od socjalizmu do kapitalizmu.
Ośrodki tzw. tradycyjnej reakcji były mniej aktywne w ostatnich wydarzeniach. Kościół włączył się później. Największą rolę odegrały elementy rewizjonistyczne. Kołakowski — to przede wszystkim rewizjonista, nie ma żadnego szacunku dla ustroju socjalistycznego, uważał, że to się wszystko rozsypie.
[...]
Tow. Szyr:
Są pewne granice propagandy, po przekroczeniu których bije ona sama w siebie. Pojawiły się sformułowania szkodliwe, a propaganda powinna być celna i przekonywająca. Jeżeli chodzi o propagandę przeciw syjonistom i sprawę samookreślania się osób pochodzenia żydowskiego. Niektórzy towarzysze, działając w swoich organizacjach i wypowiadając się tam za linia partii, uważają, że to wystarczy, że nie muszą już pisać artykułów na temat swego stosunku do syjonizmu. Jeśli się przyjmie, że partia życzy sobie, ażeby te osoby, które uratowały się z getta, pisały, to chyba od tej strony, a nie od strony tłumaczenia się, że jest się pochodzenia żydowskiego. Przecież nie każdy musi udowadniać, że nie jest syjonistą, tak jak się wymaga, aby każdy udowadniał, że nie jest winien. A jednak takie imputowanie odbywa się.
Co ma robić tow. Szyr? Ja nie mogę być pod takim pręgierzem. Byłem i jestem komunistą. Problem samookreślania się to jest też problem stosunku do człowieka i obrony człowieka. Ja na Kasprzaku mówiłem, że jestem niedzisiejszy, zawsze walczyłem. Dziś ludzie nie znają walki między komunistami żydowskimi a syjonistami przed wojną. Nie można mówić, że każdy jest syjonistą. A to się imputuje. W tym mętliku trzeba widzieć i zdrowe elementy.
[...]
Tow. Gomułka:
Nad punktem sprawy personalne rozwinęła się dyskusja o nieco szerszej treści. Wszyscy wyrazili zgodę co do wniosków personalnych. Również w sprawie odwołania Zawieyskiego z Rady Państwa. Dyskusja wynikła w związku z wystąpieniem tow. Jędrychowskiego na temat syjonizmu, kierunków naszej propagandy itp. [...]
To, co powiedział tow. Jędrychowski, było trochę jednobokie. Trzeba widzieć całość zagadnienia. W tych trudnych dniach prasa, radio i TV niezmiernie nam pomogły, zajęły zdrowe stanowisko. Nie możemy być tylko zadowoleni z pozycji „Polityki”. Zawarta tam argumentacja nie była dobra. W innych czasopismach były mniejsze błędy. [...]
Jest to oczywiste wypaczenie, że wszystkich rewizjonistów zalicza się do syjonistów. Wiąże się to z agresją Izraela, z kampanią antypolską prowadzoną przez organizację syjonistyczną oraz z tym, że długo nie można było nic mówić na te tematy, gdyż było to z miejsca określane jako antysemityzm. Klasa robotnicza nawet nie bardzo dobrze rozumie, co to syjonizm. Do tego wszystkiego sprawa rewizjonizmu miesza się w umysłach wielu ludzi z rewizjonizmem zachodnioniemieckim. Stąd powstało takie krzywe zwierciadło. W rzeczywistości, jak już mówiłem, nigdy syjonizm nie będzie nam zagrażać, nie ta ideologia jest dla nas niebezpieczna. W tym zakresie ma rację tow. Jędrychowski, że u nas pomieszało się pojęcie syjonizmu z rewizjonizmem. Hasło: oczyścić partię z syjonistów, powinno właściwie brzmieć: oczyścić partię z rewizjonistów. Obejmowałoby ono wówczas w sposób właściwy zarówno Żydów, jak i Polaków. Syjonistów jako takich właściwie nie mieliśmy w partii. Cały kompleks tych spraw załamał się jednak pod kątem działania praktycznego. Potrzebne jest naświetlenie tych spraw w prasie. Pisać powinni wszyscy, również tow. Szyr może publikować artykuł. Oczywiście nie musi się tłumaczyć, że kimś nie jest. Ale np. na temat agresji izraelskiej mogą pisać wszyscy. [...]
Są niezdrowe tendencje atakowania każdego Żyda za to, że jest Żydem. Opowiadano mi, że w jednej z central MHZ jest dyrektorem Żyd, którego za wszelką cenę chcą usunąć, choć nie mogą wysunąć żadnego zarzutu przeciwko niemu. Jest podobno dobrym dyrektorem. Trzeba podjąć zdecydowaną kampanię przeciwko takiemu postępowaniu. Na tle antypolskiej kampanii za granicą mogą rodzić się nastroje antysemickie. Są zresztą też i antysemici.
Miały u nas miejsce poważne sprawy, mogło dojść do przelewu krwi. Ponieważ wymieniono wiele osób o nazwiskach żydowskich, wśród klasy robotniczej mogą pojawiać się nastroje, żeby rozprawić się w ogóle z Żydami. Trzeba widzieć to niebezpieczeństwo i przeciwstawić się.
[...] Wypowiedzi niektórych pracowników KC są skandaliczne. Ludzie zgnili, odeszli, kipią nienawiścią. Mam dowody strasznej nienawiści w niektórych środowiskach. Zauważyłem, że trzeba było zwiększyć ochronę mojej osoby. Piszą do mnie ohydne listy. Jeśli widzi się więc tylko przegięcia, a nie widzi się tej strony zagadnienia, jest to jednobokie.
Trzeba pisać na te tematy. W tym zakresie jest duże ubóstwo. Kto z nas pisze? Ludzie mają słuszną pretensję, że inni milczą, a tylko Gomułka przemawia.
Warszawa, 8 kwietnia
Notatka z dyskusji na posiedzeniu Biura Politycznego z dn. 8.IV.68 (pkt. 5 porz. Dz. — sprawy personalne), [cyt. za:] Andrzej Garlicki, Z tajnych archiwów, Warszawa 1993.
Nie każdy pisarz może być sumieniem narodu. Nie są, nigdy nie byli i nigdy nie będą sumieniem narodu różnego rodzaju Grzędzińscy, Słonimscy, Bejnary-Jasienice czy Kisielewscy. Nie będą też sprzedajni i kosmopolityczni gracze wszelkiej maści — rewizjoniści, syjonistyczni pismacy, piewcy szowinizmu narodowego i anarchii. [...] Prawdziwym sumieniem narodu jest Polska Zjednoczona Partia Robotnicza.
Warszawa, 10 kwietnia
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
13 IV 68. Wielka Sobota. O godz. 1 składam życzenia Dejmkowi. Już się odbyło zebranie POP, na którym uroczyście wyrzucono go z Partii. Dwóch członków zespołu ujawniło wreszcie swoje prawdziwe, patriotyczne oblicze: Wichurski i Kaczmarski. Decyzja Partii — oświadczyli — nie zdziwiła ich, bo już od dawna zdawali sobie z tego sprawę, że Dejmek prowadzi teatr syjonistyczny. Nas z kolei ich oskarżenie bynajmniej nie dziwiło, bo wiemy, że już od czasu premiery Namiestnika faszyzujące odłamy Partii pietnują Dejmka jako żydowskiego pachołka. Opinię tę rozsiewają agenci, którzy opowiadają ciekawym, że w Dziadach np. Holoubek był ucharakteryzowany na Żyda.
Warszawa, 13 kwietnia
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Na bocznej trybunie. Pochód przeszedł normalnie. Nie było incydentów, których się obawiano. Dzień przedtem byłem w Białym Domu i zauważyłem, że wszyscy byli tam w „ogromnych nerwach”. Najbardziej zabawne było obserwowanie niektórych towarzyszy. Otóż za trybuną — jak co roku — gromadzą się różni towarzysze. W tym roku także, ale każdy ze swoimi. To już nie jest jedna partia. W moim przekonaniu nastąpiło rozczłonkowanie tej „jednolitej partii”.
Stałem na trybunie i słuchałem, jak Wiesław protestował przeciwko pomawianiu nas o antysemityzm, a stojąca obok mnie tow. Pelowska (kierownik Biura Listów KC) opowiadała mi o jednej tragedii za drugą, o ludziach usuwanych z pracy i z partii tylko dlatego, że są Żydami. Ten człowiek, który przemawiał, nic nie wie o tym, co się faktycznie dzieje w kraju.
Warszawa, 1 maja
Mieczysław M. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967-68, Warszawa 1999.
Największe wrażenie zrobiła na mnie widownia trzech zamkniętych przedstawień Dziadów, granych dla aktywu partyjnego w parę miesięcy po zdjęciu spektaklu — w maju czy kwietniu. Prezentowaliśmy je podobno po to, żeby ten aktyw właśnie zdecydował o dalszych losach Dejmka i Teatru. Byliśmy podnieceni już samym faktem zamknięcia teatru ze wszystkich stron, tym że musieliśmy się legitymować przy wejściu. Samo to stworzyło szczególny nastrój. A spektakle? Nawykli do żywych, niekończących się reakcji, zostaliśmy uderzeni kompletną ciszą widowni. Była ona tak głęboka, że graniczyłaby z nieobecnością, gdyby nie coś nieokreślonego, coś wiszącego w powietrzu, co mogą „zobaczyć” tylko aktorzy, a co zawiera się w wibrującym oczekiwaniu. Oczekiwaniu na coś doniosłego, co musi się wydarzyć. Nic bardziej sprzyjającego dla pobudzenia ambicji wykonawczych. Toteż graliśmy w poczuciu własnej doskonałości, i jeszcze — z pasją odreagowania wszystkich krzywd. A potem, w przerwie i po zamknięciu kurtyny, rozległy się ogromne, niekończące się brawa.
28-30 maja
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W czasie zajęć szkoleniowych w Wojewódzkim Zarządzie Kin jeden z dyskutantów stwierdził: „Szkoda, że Hitler nie wymordował wszystkich Żydów — mielibyśmy teraz spokój”. Na zebraniu organizacji terenowej w dzielnicy Bałuty towarzysz Zasada oświadczył: „Hitler wymordował 3 miliony Żydów, damy sobie radę z 30 tysiącami, które w Polsce pozostały”. I w tym przypadku nikt z kierownictwa POP ani z instancji nie ustosunkował się do tego „głosu w dyskusji”.
Takich przykładów w Łodzi było dziesiątki, jeśli nie setki. Sekretarzy POP wzywano do Komitetów Dzielnicowych, podawano nazwiska osób ujawnionych w czasie poprzednich „polowań” i polecano wyrzucać ich z partii. Gdy sekretarze pytali: „Ale za co?”, odpowiadano: „Jesteście dobrymi sekretarzami, znajdźcie sami powód”. [...]
Antysemityzm zaszczepia się w środowiskach, w których poprzednio nigdy go nie było. Chodzi przede wszystkim o młodzież i dzieci. Zwłaszcza dla tych ostatnich problem ten w ogóle dawniej nie istniał. Dziś bardzo częste są pytania, kierowane do rodziców, a poprzednio do nauczycieli: — jak odróżnić Żyda od innych ludzi. Na podwórkach dzieci bawią się często nie w żandarma i zbójców, nie w partyzantów i hitlerowców, a w milicjantów i Żyda. W szkołach podstawowych na lekcjach wychowania mówi się wiele o syjonizmie. Sposób referowania jest jednak taki, że dzieci pytają: to dlaczego trzymamy w Polsce Żydów? Przykład: w jednej z IV klas szkoły podstawowej nr 173, w czasie wyjaśniania pojęcia syjonista, nauczycielka na pytanie dziecka: jak poznać Żyda?, odpowiedziała: „Żydzi mają czarne kręcone włosy i długie, haczykowate nosy”. [...]
W nielicznym łódzkim środowisku żydowskim nastroje są rozpaczliwie tragiczne. Fala antysemityzmu uderzyła najmocniej w wychowaną już w Polsce Ludowej młodzież. Dla młodzieży tej nigdy przedtem nie istniał problem narodowości — całym bowiem swoim jestestwem była i jest związana z narodem polskim. Młodzież ta przeżywa prawdziwą tragedię — nie chce i nie umie pogodzić się z zaistniałą sytuacja. Równocześnie na niektórych łódzkich uczelniach zdarzają się, niestety, antysemickie wybryki. Oto przykład: gdy student Politechniki Łódzkiej, syn łódzkiego komunisty, Tepper, wyszedł na chwilę z pracowni naukowej, na jego desce do rysunków napisano: Żydzie, wynoś się do Izraela!
5 lipca
Mieczysław M. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967-68, Warszawa 1999.
Ludzie pracują, chodzą do sklepów, oglądają telewizję. Cudzoziemcowi nie może pomieścić się w głowie, że jest tu coś anormalnego, zwłaszcza że nie rozumie, co pisze prasa i mówi radio. Nie uwierzyłby zresztą, że panuje tu kłamstwo tak całkowite i obowiązujące i że wszyscy się do tego przyzwyczaili, nikt nie ma ochoty się przeciwstawiać, a gdy ktoś nie chce brać udziału w urzędowym partyjnym kłamstwie, to zaraz wylatuje: kłamanie (mówienie mową umowną) jest probierzem lojalności i przydatności obywatelskiej, kto chce myśleć czy mówić inaczej, ten jest podejrzany. […]
Nasza prasa zawiera czystą politykę: to, co rządzący chcą, aby było powiedziane, i nic więcej. Stopień rygoryzmu tego „i nic więcej” jest przedmiotem dyskusji „rewizjonistycznej”, ale nie u nas w tej chwili. Tu panuje czysta forma polityczna, czyli czysty nonsens. A jeśli to potrwa parę pokoleń, jeśli ludzie zapomną, że im czegoś brak? „Wolna Europa” przypomina, jak może, ale ona działa z zewnątrz, to jej mankament, ciągle wypominany przez komunistów. Co prawda i ja jestem już na zewnątrz, emigrant wewnętrzny. To jest konieczne, aby być trochę z zewnątrz, aby nie dać się zapakować do klosza z usypiającym gazem, z drugiej jednak strony trzeba tu być, aby obserwować ludzi, w jaki sposób stopniowo działaniu tego gazu ulegają, aby widzieć, jak się łamie charaktery i niszczy nerwy.
Warszawa, 10 sierpnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Towarzysze i obywatele!
Bracia chłopi i robotnicy rolni!
[...]
Sprawą naczelną, która określa i determinuje myśl przewodnią polityki partii i rządu, jest sprawa trwałego zabezpieczenia nienaruszalności granic państwowych Polski Ludowej i jej pokojowego rozwoju. [...] Czy mamy podstawy do tego, aby mówić o niebezpieczeństwie zbrojnej napaści na Polskę, o dążeniu wroga do zmiany naszych granic państwowych? Niestety, mamy. Niemal każdy dzień od czasu powstania Niemieckiej Republiki Federalnej dostarcza na to niezbitych dowodów. Cały świat wie, że jednym z naczelnych celów polityki wszystkich rządów Niemiec Zachodnich było i jest zburzenie istniejących granic państwowych Polski i przyłączenie do Niemiec trzeciej części terytorium państwa polskiego. W hierarchii celów polityki Bonn zburzenie granic Polski nad Odrą, Nysą i Bałtykiem siłą rzeczy zajmuje drugie miejsce. Pierwszym, czołowym celem Bonn jest zlikwidowanie i wchłonięcie Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Nie trzeba uzasadniać, że tym celom polityki Niemiec Zachodnich towarzyszą plany wojenne.
Dążenie do obalenia status quo w Europie, do przekreślenia wyników drugiej wojny światowej, do odbudowy wielkich militarystycznych Niemiec stanowi wielką, potencjalną groźbę dla pokoju w Europie, w szczególności zagraża bezpieczeństwu państw Układu Warszawskiego. W dzisiejszej rzeczywistości politycznej świata, kiedy o pokoju i wojnie decyduje układ sił, to potencjalne obecnie niebezpieczeństwo, które ze strony NRF i jej sojuszników zagraża krajom socjalistycznym i pokojowi w Europie, przerosłoby nieuchronnie w napaść wojenną na kraje socjalistyczne, w przypadku gdyby doszło do zmiany układu sił w Europie na rzecz imperializmu, na rzecz militarystów i odwetowców zachodnioniemieckich. W ostatnich miesiącach niebezpieczeństwo takie zaistniało. Zaistniała konkretna groźba wyrwania Czechosłowacji z szeregów państw Układu Warszawskiego. Aby do tego nie dopuścić, zaszła konieczność wprowadzenia wojsk radzieckich, polskich, węgierskich i bułgarskich na terytorium sojuszniczej Czechosłowacji.
Decyzję tę podjęło 5 państw członkowskich Układu Warszawskiego po wyczerpaniu wszystkich innych środków i po gruntownym przemyśleniu. Innej alternatywy nie było. Wprowadzenie naszych wojsk do Czechosłowacji podyktowała nam konieczność obrony żywotnych interesów naszych państw i narodów, konieczność obrony socjalizmu i pokoju. Czechosłowacja znalazła się bowiem na równi pochyłej, prowadzącej do restauracji kapitalizmu, do zerwania sojuszu z państwami socjalistycznymi, do wystąpienia z Układu Warszawskiego i ogłoszenia się państwem neutralnym. Jej gospodarka miała być ściśle związana z gospodarką państw kapitalistycznych, w pierwszym rzędzie z gospodarką Niemiec Zachodnich.
Było aż nadto dowodów świadczących o szybkim rozwoju kontrrewolucyjnego procesu zachodzącego w Czechosłowacji. [...]
Wrzawa, jaką podniosła światowa reakcja przeciwko państwom, które skierowały swoje wojska do Czechosłowacji, nie ma nic wspólnego z obroną jej suwerenności, jak w ogóle z jakimkolwiek pojęciem obrony socjalistycznej Czechosłowacji. Od kiedy to bowiem reakcja, imperializm, rządy monopoli kapitalistycznych stały się obrońcami socjalizmu i suwerenności narodów? Wrzawę tę wywołała klęska wrogów socjalizmu w Czechosłowacji, zniweczenie przez państwa Układu Warszawskiego imperialistycznej ofensywy obliczonej na wyrwanie Czechosłowacji ze wspólnoty państw socjalistycznych.
Tym zaś naszym przyjaciołom i towarzyszom z innych krajów, którym się wydaje, że bronią dobrej sprawy socjalizmu i suwerenności narodów, składając wyrazy potępienia i protesty przeciwko wprowadzeniu naszych wojsk do Czechosłowacji, odpowiadamy: jeśli wróg podkłada dynamit pod nasz dom, pod wspólnotę krajów socjalistycznych, naszym patriotycznym, narodowym i internacjonalistycznym obowiązkiem jest temu przeszkodzić przy użyciu takich środków, jakie są konieczne. [...]
[...] Światowe siły imperialistycznej reakcji usiłują wykorzystać wydarzenia czechosłowackie dla ponownego rozpalenia zimnej wojny z krajami socjalistycznymi. Nasza polityka wobec świata kapitalistycznego pozostaje niezmieniona. Zapewnienie pokoju i bezpieczeństwa w Europie i świecie, niedopuszczenie do naruszania interesów narodu i państwa polskiego, braterska jedność, współpraca i sojusz ze Związkiem Radzieckim i wszystkimi państwami Układu Warszawskiego — stanowić będą nadal główne drogowskazy naszej polityki zagranicznej.
Niech żyje jedność państw socjalistycznych!
Niech żyje sojusz robotniczo-chłopski!
Niech żyje i rozwija się nasza ojczyzna — Polska Ludowa!
Warszawa, 8 września
„Trybuna Ludu” z 9 września 1968, [cyt. za:] Władysław Gomułka, Przemówienia 1968, Warszawa 1969.
Właściwie idą czasy analogiczne do stalinowskich, a w takim okresie nie należy mieszkać w rozplotkowanej, histerycznej i nerwowej Warszawie, lecz gdzieś na prowincji. Co prawda może owa legendarna „głucha” prowincja też już nigdzie nie istnieje, partia, matka nasza, wszędzie już dotarła ze swoim wścibstwem. Polacy zresztą też już nie ci co w okresie stalinowskim […].
Jest rocznica wojny, Powstania, rocznice tak ważkie i głębokie, wciąż jakieś odsłonięcia pomników, tablic, capstrzyki, warty na cmentarzach, ale cóż, kiedy wszystko obrzydzone przez wszechobecną propagandę komunistyczną […]. Oni obrzydzą i spłaszczą każdą najświętszą rzecz, każde uczucie, każdą rocznicę – nie mieliśmy ani razu żadnego odprężenia, nawet w dniu zakończenia wojny. Jakże szczęśliwe są narody mające tylko jednego „odwiecznego” wroga, nie znające tych podwójnych skomplikowań. Sojusz z Rosją – dobrze, ale nieprzyjmowanie przy każdej okazji tego języka patetycznych łgarstw, fałszujących nie tylko historię, ale i każde uczucie, każdą tradycję!
Warszawa, 2 października
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
W marcu i kwietniu mówiono o syjonizmie i rewizjonizmie. Ostatnio mówi się tylko o rewizjonizmie. Czy syjonizm zniknął? Syjoniści wyślizgują się od zajmowania stanowiska. Towarzysze Gomułka i Kliszko mówili, że niektórych z nich się skrzywdziło. Uważam, że jak zszedł z sekretarza o szczebel niżej, to nie spotkała go krzywda, a będzie dalej rył. Nie widzimy tych wyrządzonych krzywd. Pytano w czerwcu 1967 o opinię klasy robotniczej. Mówiliśmy: oczyścić ze syjonistów. A teraz się przebacza krzywdy nam wyrządzone. Tu z tej trybuny członkowie kierownictwa mówili, że tym, którzy podnoszą rękę na władzę ludową, ręce trzeba urwać. Im głowę trzeba urwać. [...] Gdybyśmy policzyli miliardowe straty, na jakie narazili nas syjoniści, to byśmy zobaczyli, że starczyłoby na poprawę stopy życiowej dla klasy robotniczej, bez mobilizowania do podwyższania produkcji.
Mamy nadzieję, że towarzysze z KC, słysząc nasze wypowiedzi płynące z troski o czystość Partii, wezmą je pod uwagę i na V Zjeździe ustosunkują się do tych spraw.
Łódź, 5 października
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Towarzysze!
Budując i umacniając socjalizm — umacniamy pokój, umacniamy naszą obronność, nasze ludowe Wojsko Polskie. Wysiłek naszego robotnika i inżyniera, rolnika i naukowca musi w swej części ucieleśniać się w postaci zakładów przemysłu obronnego, w postaci uzbrojenia i sprzętu wojennego, samolotów i czołgów. Ten wysiłek i te wydatki nie przynoszą nam zysków widocznych, nie zwracają się społeczeństwu w postaci nowych towarów i produktów, nowych wytworów gospodarczych służących wzbogacaniu codziennego życia człowieka. Jednakże te niezbędne wydatki na naszą obronność są istotnym wkładem w nasze wspólne bezpieczeństwo, a więc przynoszą nam poczucie pewności, uzasadnionej nadziei na przyszłość. Te wydatki owocują pokojem.
Inicjatorem i organizatorem polityki obronnej naszego kraju była i jest nasza partia. Ona sformułowała program budowy Polski Ludowej i kierowała jego realizacją, ona organizowała walkę o pogłębienie socjalistycznych przemian społeczno-politycznych w naszym kraju, ona w ten sposób stanęła na czele wysiłków narodu zmierzających do wszechstronnego umocnienia jego obronności. Partia nasza zapoczątkowała też budowę naszej ludowej siły zbrojnej, to jej ludzie tworzyli oddziały partyzanckie i regularne pułki, oni stali na czele patriotycznej partyzanckiej i żołnierskiej rzeszy, kierowali nią, wychowywali ją, walczyli, a często ginęli w boju — w walce o to zwycięstwo, z którego owoców dziś wszyscy korzystamy.
[...] Ludowe Wojsko Polskie bierze z tradycji polskich sił zbrojnych przede wszystkim te wartości, które znalazły się u podstaw jego nowego ideowo-politycznego, patriotyczno-internacjonalistycznego oblicza, nawiązuje ono do bogatych wolnościowych, postępowych i rewolucyjnych tradycji polskiego oręża.
Formowanie ideowo-politycznej postawy żołnierza, kształtowanie jego patriotycznego uczucia w duchu socjalistycznym, jest nie mniej ważne niż nauczanie go umiejętności posługiwania się nowoczesnym sprzętem bojowym.
Towarzysze! W tych dniach żołnierze polscy pełnią w Czechosłowacji trudną, skomplikowaną, ale konieczną dla pokoju i ojczyzny misję internacjonalistyczną i patriotyczną, świadczącą o naszym zdecydowaniu odparcia wszelkich zamachów imperializmu i reakcji na socjalistyczną Czechosłowację, na jedność państw Układu Warszawskiego. Serdecznie i gorąco pozdrawiamy żołnierzy i oficerów jednostek znajdujących się czasowo w bratniej Czechosłowacji i wyrażamy im uznanie za sprawność, zdyscyplinowanie i nienaganną postawę.
Warszawa, 11 października
„Trybuna Ludu” z 12 października 1968, [cyt. za:] Władysław Gomułka, Przemówienia 1968, Warszawa 1969.
Niedziela ogłoszona została Dniem Czynu Zjazdowego Młodzieży. Tysiące dziewcząt i chłopców pracowało społecznie przy porządkowaniu skwerów i zieleńców oraz budowie terenów rekreacyjnych. W Warszawie ponad 2 tysiące studentów wyszło do pracy społecznej pod hasłem „Studenci — swemu miastu”.
Warszawa, 23 października
„Express Wieczorny” nr 254, z 24 października 1968.
V Zjazd PZPR to nowy, kolejny krok milowy w dziejach polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego. PZPR wyrosła z głównego pnia tego ruchu, któremu poczynając od lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia przewodziły: „Wielki Proletariat”, Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy, Polska Partia Socjalistyczna Lewica, Komunistyczna Partia Polski i Polska Partia Robotnicza. Partia nasza, jako nowe ogniwo tego ruchu, stała się dziedzicem chlubnych, rewolucyjnych tradycji swoich poprzedniczek.
V Zjazd naszej partii zbiega się z 50. rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku i zarazem z 50. rocznicą powstania Komunistycznej Partii Polski (w jej pierwotnej nazwie Komunistycznej Partii Robotniczej Polski).
Narodziny niepodległego państwa polskiego — mimo że władzę w tym państwie przejęła wówczas burżuazja — zaliczyć należy do najdonioślejszych pozytywnych wydarzeń w historii narodu polskiego. Tylko w warunkach niepodległości Polski i scalenia jej ziem w jeden organizm mogła być powołana do życia Komunistyczna Partia Polski, która — mimo zepchnięcia jej w podziemie — odegrała niezmiernie doniosłą rolę.
Warszawa, 11 listopada
Władysław Gomułka, Przemówienia 1968, Warszawa 1969.
Zjazd partii nieustająco: w telewizji, radiu, prasie, kraj udekorowany, panegiryzm i samochwalstwo wręcz nieprawdopodobne – to jest nie do wiary, chyba w Bizancjum tylko było coś podobnego. Przemówienie Gomułki, chyba pięciogodzinne, o wszystkim, o gospodarce, a głównie o wspaniałości Polski Ludowej, miało chyba na celu „zagadanie” sprawy Czechosłowacji. Udało mu się to wspaniale, bo po nim wszyscy uderzyli w ten sam ton patetycznego samochwalstwa i mówienia o niczym. Mówił też Breżniew – po rosyjsku, a to samo. […] W ogóle zjazd idzie po gomułkowsku: superdrętwo. Aż strasznie słuchać, gdy wszyscy w kółko powtarzają to samo, i patrzeć na tę salę o kamiennych twarzach, klaszczącą w odpowiednich miejscach.
Sopot, 14 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Na koniec przystąpiono do wyboru I sekretarza. Gierek zgłosił Gomułkę, co było oczywiste. Wiesław wyraźnie się wzruszył. Zaczął dziękować za zaufanie, mówił coś o tym, że już trzy kadencje przewodniczy partii, potem, że nie wie, ile jeszcze życia mu pozostało, bo każdy człowiek jest śmiertelny, że na każdego przychodzi kres i w tym momencie bardzo wzruszony przerwał i łzy stanęły mu w oczach. Wszyscy wstali i zgotowali mu ogromną owację.
Warszawa, 16 listopada
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967–1968, Warszawa 1999.
Gomułka, obrany jednogłośnie I sekretarzem, referuje skład Biura. [...] A potem mówi:
– Oczywiście, głosować będziemy. Kto za? Wszyscy.
Gomułka wyciera czoło chusteczką. Mówi kilka zdań:
– A więc, towarzysze, wybraliśmy naczelne władze partii. Oczywiście, nie wiemy, czy wszyscy wytrwają do końca kadencji...
Tu urywa. Nagle zebrani zaczynają frenetycznie klaskać, co ma zaprzeczyć najbardziej ewidentnemu podtekstowi. Gomułka znów wyciąga chusteczkę i wyciera pod okularami oczy. Śpiewamy Międzynarodówkę i rozchodzimy się.
Tak kończy się Zjazd.
Warszawa, 16 listopada
Jerzy Putrament, Pół wieku, t. 7: Zmierzch, Warszawa 1980.
Drodzy towarzysze delegaci!
Obrady V Zjazdu naszej partii dobiegły końca. [...]
[...]
Polska nigdy nie wróci na stare drogi. Naród nasz wie dobrze, kto okazał się jego prawdziwym, a kto fałszywym sprzymierzeńcem, wówczas gdy morze krwi polskiej płynęło na wszystkich frontach świata.
[...] Z tych właśnie przesłanek wynika nasza niewzruszona wierność sojuszowi ze Związkiem Radzieckim. Jesteśmy z nim związani na dobre i na złe. Dwukrotnie na przestrzeni półwiecza siły zrodzone z Wielkiej Rewolucji Październikowej utorowały Polsce drogę ku niepodległości. W oparciu o sojusz ze Związkiem Radzieckim, gwarantujący nasze bezpieczeństwo i nienaruszalność granic, wszechstronnie rozwijamy nasz kraj, walczymy o utrwalenie pokoju, o zwycięstwo socjalizmu na świecie.
Ta przyjaźń ze Związkiem Radzieckim i wszystkimi krajami Układu Warszawskiego wytrzymała w pełni próbę życia. Znajduje w tym potwierdzenie historyczna słuszność naszej linii generalnej. Próżne są rachuby imperializmu i bezsilna jego wściekłość. Naród polski nie będzie już nigdy wymienną monetą w międzynarodowych przetargach. Jest, będzie i pozostanie wolnym twórcą swych własnych dziejów.
Towarzysze! Linia generalna naszej partii znalazła swoje pełne potwierdzenie w rozwoju gospodarczym Polski. Front gospodarczy stanowi decydujący front budownictwa socjalistycznego. Uchwała, wytyczająca kierunki działania partii w dziedzinie rozwoju ekonomicznego kraju na lata najbliższe i na dalszą metę, ustalając generalne proporcje wzrostu ekonomicznego, kładzie nacisk na konieczność dalszej intensyfikacji gospodarki narodowej, na nieodzowną potrzebę ulepszania metod planowania i zarządzania, na rosnącą rolę nauki jako niezmiernie ważnego czynnika postępu technicznego i ogólnego rozwoju. Mamy wszystkie dane po temu, aby nasze zamierzenia w dziedzinie wszechstronnego rozwoju gospodarczego i wzrostu dochodu narodowego, a zatem i w dziedzinie wzrostu spożycia i systematycznej poprawy warunków materialnych, socjalnych i kulturalnych mas pracujących, w pełni zrealizować.
[...] Przeciwnicy socjalizmu działali i działać będą, póki nie stracą wszystkich nadziei na restaurację starego porządku, na oderwanie Polski od socjalistycznej wspólnoty narodów. Rzecz w tym, aby ich działania nie natrafiły na podatny grunt, aby spotykały się zawsze z godnym i skutecznym odporem, aby nie zakłócały naszego socjalistycznego rozwoju.
Jedynie na gruncie konstruktywnej socjalistycznej perspektywy rozwoju kraju, którą kreślimy w uchwałach naszego Zjazdu, nasza ofensywa przeciw rewizjonizmowi i wszelkim innym poczynaniom sił wrogich będzie w pełni skuteczna. [...]
Warszawa, 16 listopada
„Trybuna Ludu” z 17 listopada 1968, [cyt. za:] Władysław Gomułka, Przemówienia 1968, Warszawa 1969.
W grudniu ub. roku J. Andrzejewski złożył w Wydawnictwie „Czytelnik” maszynopis utworu pt. Apelacja, proponując, aby wydawnictwo przyjęło ten utwór zamiast 15-arkuszowej powieści o tematyce współczesnej, na którą J. Andrzejewski podpisał z „Czytelnikiem” umowę jeszcze w 1959 roku.
Apelacja została przez wydawnictwo odrzucona.
Okazało się następnie, że J. Andrzejewski złożył równocześnie Apelację w miesięczniku „Twórczość”. Utwór został zgłoszony do druku w nr 2/1968 miesięcznika. Powieść została w całości zakwestionowana przez Główny Urząd Kontroli Prasy. Wydział Kultury KC decyzję tę zaaprobował.
Nowy utwór J. Andrzejewskiego jest szyderczym paszkwilem na polską rzeczywistość o wyjątkowym, wręcz patologicznym nasileniu jadu i złośliwości.
[...]
Apelację wydał w listopadzie br. Instytut Literacki w Paryżu jako kolejny, 163 tom biblioteki paryskiej „Kultury”. Fakt nawiązania przez J. Andrzejewskiego jawnej współpracy z tym dywersyjnym ośrodkiem podobnie jak wystosowanie znanego listu otwartego do E. Goldstuckera dowodzi, iż J. Andrzejewski zdecydowanie pozostaje na pozycjach otwartej walki z władzą ludową.
Wydział Kultury proponuje:
1. Utrzymać zakaz publikowania utworów J. Andrzejewskiego w kraju oraz zakaz popularyzowania jego osoby i twórczości; natomiast przeprowadzić w środowisku literackim kampanię potępiającą J. Andrzejewskiego. Wypowiedzi w ramach tej kampanii byłyby publikowane.
2. Po Zjeździe bydgoskim ZLP w oparciu o nowy statut, projekt którego przewiduje pozbawienie członkostwa ZLP za współpracę z dywersyjnymi ośrodkami, spowodować usunięcie J. Andrzejewskiego z ZLP.
3. Zbadać możliwości prawne wszczęcia przeciwko J. Andrzejewskiemu postępowania karnego. Decyzję w tej sprawie uzależnić od dalszego postępowania J. Andrzejewskiego.
Warszawa, 13 grudnia
Marta Fik, Marcowa kultura, Warszawa 1995.
Zebranie [w Fabryce Dywanów i Chodników] zagaił sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej, tow. Jasak. Referat na temat wydarzeń w dniu 8 marca 1968 odczytał I sekretarz Komitetu Miejskiego Partii, tow. Redlich, który powiedział między innymi: „Towarzysze, my w aparacie partyjnym wszystko wiemy, co dzieje się w naszym państwie. My wszystko wiemy o każdym obywatelu PRL. Towarzysze, my mamy bardzo dokładne akta osobowe o każdym. Towarzysze, mówię dlatego o tym, aby was zapewnić, że aktywistom naszym nic nie grozi. My dysponujemy wojskiem, bezpieczeństwem, milicją i mamy silne oddziały rezerw milicji ochotniczej. Zresztą, z nami jest Związek Radziecki, największa potęga świata pod każdym względem”. [...]
Omówienie sytuacji gospodarczej w kraju przedstawił również tow. Redlich: „Sytuacja gospodarcza w naszym kraju jest bardzo dobra. A wiecie, dlaczego jest dobra sytuacja, towarzysze? — zapytał Redlich. — Bo my mamy najlepszy rynek zbytu na świecie, a tym rynkiem zbytu jest ZSRR, który udziela nam bezinteresownej pomocy gospodarczej. Dzięki Związkowi Radzieckiemu i jego pomocy mamy wielki dobrobyt i wspaniałe osiągnięcia”. [...]
Na zakończenie zebrania w dyskusji i wolnych wnioskach tow. Redlich przypomniał zebranym, aby byli czujni i nie tolerowali żadnych przejawów wrogości. „Należy słuchać, towarzysze, co kto mówi, patrzyć, gdzie wychodzi, z kim się spotyka i zawiadamiać nas o wszystkim. To jest nakazem chwili i obowiązkiem każdego członka partii i aktywisty. Pilnujcie tych, towarzysze, którzy są najbardziej niebezpieczni.”
Tomaszów Mazowiecki, 18 grudnia
Józef Szamocki, wspomnienia ze zbiorów Ośrodka KARTA.
Z zaopatrzeniem kiepsko, w sklepach towaru mało, Gomułka w przemówieniu skarżył się, że Polska to kraj biedny, bez ropy i rudy. Trzeba by więc przebudować model inwestycyjny, a nie akurat forsować te gałęzie produkcji, gdzie potrzeba rudy i ropy. Tymczasem my właśnie uzależniamy się coraz bardziej od Rosji forsując petrochemię w Płocku i hutnictwo żelazne. Do tego straszna masa inwestycji rozbabranych, zaczętych, przestarzałych, nie rentujących. Gomułka, gdy o tym mówił, miał w oczach popłoch – dobrze chociaż, że się poczuwa do jakiejś odpowiedzialności. […] Jak więc ratować Polskę? Całkiem, jeśli komunizm trwa, uratować się jej nie da („decydujcie się: albo dobrobyt, albo komunizm”), polecałbym jednak np. rozbudowanie międzynarodowych usług, na przykład dalekomorskiej floty handlowej […].
Warszawa, 24 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Tak zwana kampania wyborcza w prasie przekracza sobą wszystko, co można by opisać: udowodnianie, że dwa razy dwa jest pięć i że nagi król jest ubrany, staje się tu wręcz obowiązkowym obrzędem: każdy dziennikarz chcąc wykazać swą wierność i przydatność musi tu napluć sam na siebie, co gorsza całe społeczeństwo musi pluć na siebie biorąc udział w tej upokarzającej komedii. Aby wyeliminować resztki, pozory jakiegoś wyboru, jakiejś konkurencji politycznej, prasa (oczywiście odpowiednio poinstruowana) nie wspomina ani słówkiem o możliwości skreślania nazwisk kandydatów – a przecież jest ich na listach więcej niż miejsc. Ludzie będą po prostu wrzucać owe listy tak jak je dostaną – zwłaszcza młodzież, „głosująca” po raz pierwszy, która nie bardzo wie, o co chodzi, a cieszy się z tego „dojrzałego” aktu, tak właśnie będzie robić. Organizatorom wyborów o nic zresztą innego nie chodzi, jak o to, aby uzyskać masową manifestację powszechnej bierności i posłuchu. W prasie pełno objaśnień, jak mają głosować chorzy czy ludzie znajdujący się w podróży – zupełnie wielki dom wariatów. […] Lecz problem psychologiczny, najważniejszy, zawiera się, powtarzam, w głowach ludzi rządzących: co oni właściwie sądzą o tym wielkim, a dziecinnym „tricku”, jaki uskuteczniają i którym upokarzają społeczeństwo, dając jednocześnie wyraz zarówno z jednej strony pesymistycznemu brakowi wiary we wszelką demokrację, jak i z drugiej swemu strachowi przed masą.
Warszawa, 28 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
A tu dalej wybory. Komuchy w biurach i zakładach pracy zwołują zebrania, gdzie sugerują, aby nie wchodzić za kotarę, lecz wrzucać kartkę „jak leci”, co automatycznie faworyzuje kandydatów z pierwszych miejsc. Ludzie są tak zastrachani (czego się boję?!), że wszyscy będą tak głosować. A ja wcale – he, he. A to, co pisze prasa o naszym najdemokratyczniejszym w świecie systemie głosowania, nadaje się bez żadnych najmniejszych zmian do kabaretu. I pomyśleć, że sam dwukrotnie kandydowałem w takich wyborach i to na miejscach „mandatowych”. Ha! Wtedy tak mnie to nie raziło jak dzisiaj – ale też dziś rzecz ma większe niż kiedykolwiek znamię obłędu.
[…] Nie chcę się dać zwariować, tak jak daje się zwariować mnóstwo ludzi – po prostu całe społeczeństwo odcięte od innego punktu widzenia. „Wolna Europa” robi, co może, aby rzecz odkręcić, oni jednak też już nie bardzo rozumieją, że żyjemy tu pod kloszem z rozweselającym gazem i że ten gaz działa – działa i ogłupia.
Warszawa, 30 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
U nas była, po sporcie i wiankach, dalsza porcja „opium dla ludu” w postaci Festiwalu Piosenki w Opolu. Śpiewano tam przeważnie o żołnierzach, o powrocie na „ojczyste ziemie zachodnie” itp. – nacjonalizm tak prymitywny i naciągany, że aż rzygać się chce. Myślę, że komuniści zrobili w Polsce rzecz straszną: obrzydzili młodzieży patriotyzm, Polskę, ideały społeczne, wszystko. Przez tandetność podawanej społeczeństwu „strawy ideologicznej” wywoływali u młodych niechęć do wszelkiej ideologii w ogóle.
Warszawa, 1 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Na tych licznych zakrętach historii partia pozbywała się nie tylko kolejnych przywódców, ale utraciła wszelki kredyt zaufania w szeregach własnego aktywu. Monologu partii nikt już dziś nie słucha. Dialog wymaga dopuszczenia do głosu autentycznej opinii publicznej.
Polscy robotnicy a wraz z nimi całe społeczeństwo wyniosło z ostatnich doświadczeń poczucie dumy i własnej siły. Przekonało się, że istnieją formy oporu, które bez uciekania się do gwałtu mogą okazać się skuteczne i zmusić dyktaturę do ustępstw i kompromisów. Od tej chwili kierownictwo partii będzie musiało w nieporównanie większym stopniu liczyć się z wolą i postulatami społeczeństwa. Chyba, że zechce znowu powtórzyć te same błędy, których ofiarą padły obie poprzednie ekipy rządzące. Chyba, że znowu w niepamięć pójdą lekcje roku 1956 i 1970.
Monachium, 29 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Towarzysze! Wczoraj, kiedy mi powiedziano o tym, że zakład stanął, byłem z towarzyszem [premierem Piotrem] Jaroszewiczem bardzo zmartwiony tym faktem. A zmartwiony byłem z tego powodu, że w chwili, kiedy na nas nałożony został tak trudny obowiązek, obowiązek wyciągnięcia kraju z ogromnego zaniedbania, z sytuacji kryzysowej, że ten postój, on, stanowił i stanowi dla nas — rozumiecie — rzecz, no, niesłychanie trudną. Rzecz, która nam nie pomaga, która — jak to się mówi — zamiast nam, nas jakoś mobilizować i zamiast zmusić nas do szybszego działania w podejmowaniu decyzji zmierzających do poprawy sytuacji gospodarczej kraju, ta rzecz, ten postój — powiadam — w znacznym stopniu nam to wszystko utrudnił. [...]
Widzicie, sytuacja, jaka wytworzyła się i tutaj na stoczni, i w Szczecinie, i w wielu innych miastach naszego kraju, ona narastała na przestrzeni dłuższego okresu czasu. Ona narastała między innymi dlatego, że [...] złożyły się na to przyczyny i subiektywne, takie, które zależały od ludzi, i złożyły się również na to przyczyny obiektywne. [...]
Ja muszę powiedzieć, jaka jest sytuacja gospodarcza naszego kraju. Otóż, czy chcecie uwierzyć, czy nie chcecie uwierzyć, to już jest wasza sprawa, prosiłbym was, żebyście jednak uwierzyli... My nie mamy żadnych rezerw, które pozwoliłyby nam dokonać jakiegokolwiek manewru pozwalającego na szybszy wzrost stopy życiowej, od tego — powiedzmy — co się robi obecnie. Naprawdę nie, naprawdę nie mamy. Myśmy wjechali w uliczkę, w której nie można nawrócić tego pojazdu tak gwałtownie, jakby się chciało. Myśmy dali 8,4 miliardów złotych, a nie 7 [miliardów], jak się pierwotnie zakładało, na te wyrównania w związku z podwyżką cen. [...]
A, towarzysze, mnie chyba nie możecie posądzić o złą wolę. Ja jestem tak samo jak wy robotnikiem. Ja osiemnaście lat pracowałem na kopalni, na dole, i — wiecie — mnie nie trzeba uczyć rozumienia problemów klasy robotniczej. Moi wszyscy krewni pracują na kopalniach śląskich. Wszyscy! Ja nie mam — wiecie — krewnych ministrów czy innych tam, prawda. Wszyscy na kopalniach robią. [...]
Ja chcę wam powiedzieć, że kiedy nas zaproponowano na funkcje, które piastujemy — mnie i towarzysza Piotra Jaroszewicza — to, wierzcie, myśmy się bronili. [...] No — wyobraźcie sobie — gdybyśmy my, w okresie trudnym dla naszego kraju, odmówili... Stałaby się rzecz straszna! Kraj, towarzysze, spłynąłby krwią. Krwią by spłynął! On i tak spłynął krwią! I my, towarzysze, chylimy czoła przed tymi, którzy zginęli, ale równocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, co by się stało, gdybyśmy nie przyjęli tych funkcji, do których nas — towarzysze, powiem uczciwie — no, w pewnym sensie zmuszono. Co by się stało z naszym krajem? Jakie rezultaty byłyby tego wszystkiego? No, była jeszcze inna alternatywa. Można było nie przyjąć. I można było — powiedzmy — [...] nie przyjąć tych propozycji. I można było — powiedzmy — kontynuować to, co było — powiedzmy — robione. Tylko do czego by to wszystko doprowadziło? [...]
I, towarzysze, wy, czy chcecie, czy nie chcecie, wy pomagacie, pomagacie tym, którzy doprowadzili ten kraj do tego, czym on jest. Ja wam naprawdę uczciwie mówię, ja nie mam... Powiadam, jutro mogę odejść. Jutro mogę odejść. Ale zrozumcie, jaka jest sytuacja. Dlatego, jeśli towarzysze, wy naprawdę nam wierzycie — a my nie mamy powodów, żeby sądzić inaczej — to wy musicie nam zaufać. Wy musicie nam uwierzyć! Że my nie mamy — i jako Polacy, i jako komuniści! — innego celu w życiu, jak tylko ten, żeby lepiej służyć naszej ojczyźnie, lepiej służyć sprawie naszego narodu, lepiej służyć sprawie socjalizmu.
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Szanowni towarzysze! Chciałbym wam podać kilka szczegółów, ale bardzo ważnych szczegółów, o których powinniście wiedzieć, dotyczących naszej sytuacji gospodarczej. [...]
Ja nie chcę robić z tego tajemnicy, ale myśmy musieli pożyczyć smalec, z Czechosłowacji. Bo gdybyśmy go nie pożyczyli, to byśmy musieli wywołać na rynku kryzys w zaopatrzeniu w smalec. Bo nie mamy dolarów, w rezerwie, aby ten smalec kupić. Myśmy dostali ze Związku Radzieckiego — ponad to, co nam dostarcza w planie na
71 rok — 12 tysięcy ton słodkiego oleju roślinnego. Dla produkcji margaryny. I gdybyśmy tego nie dostali, to by był kryzys zaopatrzenia kraju w margarynę. Bo znowu dolarów na kupno tych tłuszczów, niezbędnych do produkcji margaryny, my byśmy nie mieli. I nie kupilibyśmy.
Podobnie jest ze sprawą mięsa. Zamiarem poprzedniego kierownictwa było znaczne zmniejszenie spożycia mięsa w roku 71 — w stosunku do roku 70. Aby sprzedać ludności tyle mięsa, ileśmy sprzedali w roku 70, to znaczy w 71, my musimy kupić ponad 60 tysięcy ton mięsa. Za co? Robimy ogromny wysiłek eksportowy, dodatkowej produkcji eksportowej, aby pokryć ten wydatek.
Ale przecież nie na tym się kończy lista towarów, które musimy kupić, aby utrzymać zaopatrzenie rynku, w jakim takim stanie. Nie niżej niż w 70 roku. Jak wiecie, przecież, ograniczono zakup kakao. A kakao to nie jest produkt ludzi bogatych, spożywany przez ludzi bogatych. Bo każdy emeryt i każdy dziadek swojemu wnukowi chce kupić cukierka czy czekoladę. A tego by na rynku nie było. Bo już w ostatnich miesiącach roku 70 — jak wiecie zresztą — na tym odcinku były trudności. I tego towaru zabrakło. [...]
A teraz chciałbym powiedzieć o tym, że wy jesteście na zachodniej granicy naszego państwa. I cokolwiek robicie, cokolwiek robicie, wy musicie stale o tym pamiętać. Na was w szczególny sposób patrzy świat, Polska, patrzą nasi przyjaciele z trwogą. A nasi wrogowie z radością i zacierają ręce. Że właśnie na Ziemiach Odzyskanych, właśnie w Szczecinie, my mamy nieporozumienia i określone trudności. [...]
Nie wiem, czy wiecie o tym, jak wiele oni się rozpisują na ten temat, jak to jest im na rękę. I z tego wielkiego, narodowego i patriotycznego punktu widzenia, my mamy prawo zwrócić się do was o ocenę, czy my dalej możemy tak postępować. Jaki to ma wyraz? I jakie to przyniesie nam korzyści? (puknięcie w pulpit) Był u nas niedawno z wizytą, nie nasz przyjaciel, przywódca skrajnych, reakcyjnych sił w Niemieckiej Republice Federalnej — Barzel. Barzel, który pochodzi z Warmii [...]. I kiedy prowadził ze mną rozmowę, to parę razy wbijał mi w tej rozmowie szpilę o Szczecinie. Parę razy. Parę razy mi przypominał, że my mamy trudności na Ziemiach Odzyskanych. My musimy się, towarzysze, dogadać. [...]
I wreszcie, chcę wam powiedzieć jeszcze jedną sprawę. Nie chciałem jej podnosić, ale w tej sytuacji ostrej, napiętej, ja widzę to po tych wypowiedziach towarzyszy, niektórych zwischenrufach. Wy musicie o tym wiedzieć. W [...] 56 roku, kiedy do władzy dochodził towarzysz Gomułka, i jego ekipa, w partii, myśmy tylko w roku 57 i... do 60 włącznie — zaciągnęliśmy około 600 milionów dolarów amerykańskich kredytów na zakup żywności, zboża, tłuszczów, łoju dla produkcji mydła i innych towarów spożywczych, w tym i tytoniu, bawełny. Spłata tych kredytów przypadła właśnie na rok 70, a w szczególności najwyższe wzniesienie spłat kredytów jest w 71, 72, i później troszkę lekko spada. 600 milionów dolarów służyło wtedy tej polityce. A my dzisiaj musimy te pieniądze płacić (mówca uderza pięścią w pulpit) i nie możemy powiedzieć (uderza pięścią w pulpit), że my nie będziemy płacić! [...]
Nie możemy iść i kłaniać się w pas kapitalistom, żeby nam odroczyli spłaty. Bo i wy się na to nie zgodzicie, żeby wasz rząd (uderza pięścią w pulpit) szedł i kłaniał się rządowi Ameryki, aby mu sprolongował kredyty. To jest niemożliwe. Boby oni nas postawili na kolana. [...]
I wreszcie sprawa ostatnia. Nie miejcie do nas pretensji, jeśli rząd będzie prowadził zdecydowaną politykę, że na ulicach (mówca puka w pulpit) naszych miast musi być porządek. (oklaski) Nie miejcie do nas pretensji i podtrzymajcie nas, jeśli my się ostro zabierzemy za tych, którzy nie chcą, ani (puka w pulpit) uczyć się (puka w pulpit), ani pracować (puka w pulpit), a mają po dwadzieścia lat. (burzliwe oklaski)
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Nie będziemy już liczyć ilość trupów, bo to jest trudne do policzenia, ile tam z ulicy zwieźli. [...]
Co było powiedziane, że się tym ludziom wypłaca odszkodowania. Owszem, wypłaca się, ale... Ot, no nie wiem, czy to jest sprawdzone, ale oczywiście są takie pogłoski. No nawet mam znajomego, który takie coś otrzymał. Nie wierzyłbym może, gdybym naprawdę tego człowieka nie znał. No, ale znałem go — który mi oświadczył, że zginął brat. No, miał tam dostać jakieś odszkodowanie, ale z tym, pod jednym warunkiem, że jeżeli podpisze zobowiązanie, że brat nie został zabity, ale zmarł tam na atak serca czy na wątrobę, czy na coś innego. Pod tym warunkiem miał dostać to odszkodowanie. Tak on mi oświadczył... (oklaski) [...]
Druga sprawa, że trupów się chowało w nocy, że były określone cztery osoby z rodziny na pogrzebie o 22.00, o 24.00, czy o pierwszej w nocy i jak tam wypadło. Też jest prawdą na pewno, bo tak się robiło. No, oczywiście towarzysz Gierek o tym wiedzieć nie mógł. I na pewno by się nie dowiedział, gdyby właśnie może nie ten nasz strajk. [...] (oklaski)
Chciałbym jeszcze powiedzieć o innych metodach. [...] Łapie się stoczniowców jak szczury. Łapie się po cichu, zza węgła, zza drzewa. Już kilku zostało tak dotkliwie pobitych. [...] Był u nas taki wypadek, że pobito człowieka. Naprawdę, no siny, zielony na plecach od pałek. Za to tylko, że chciał spisać numerek milicjanta, który go legitymował. Nie, nieprawnie, bo oni jechali z pracy. Kiedy tylko zobaczył przepustkę stoczniową, no to już uczniów wziął jako bandytów.
Bandyci jesteśmy! Nawet się dzisiaj pytałem takiego jednego milicjanta, który powiedział: „No, myśmy przyjechali tutaj, bo tutaj bandytyzm się rozwija”. Panowie, jaki u nas bandytyzm? „Staliśmy” pięć dni, ochranialiśmy zakład, jak własne dziecko. „Staliśmy” teraz dwa dni, też jest w porządku wszystko. [...]
Jak jestem przy milicji, to chciałbym nawiązać do towarzysza generała [Wojciecha Jaruzelskiego]. Widzę, że nosi zielony mundur, bardzo ładny. I dlatego się pytam: jak płatni ludzie — naprawdę ci, którzy nam po prostu zhańbili ten mundur, bo na pewno można to było załatwić inaczej — mogą się też podszywać pod mundur zielony? No ja nie wiem. Będąc tym żołnierzem, to bym takie... A niestety, było tak. Było tak, że milicja przebierała się w mundury wojskowe, aby sprowokować, żeby w przyszłości, gdy kiedyś będzie musiało wojsko stanąć w obronie... Choć wojsko do nas nie strzelało, na pewno. Tego nikt nie zaprzeczy, bo wojsko do nas nie strzelało. (oklaski) Strzelali tylko... Strzelali tylko ci, którym się nie podobały nasze twarze, oczywiście. Przecież ich działalność jest w Szczecinie znana. [...] Dla kogo jest faktycznie milicja? Czy do bicia uczciwych ludzi, czy do szantażowania? [...]
Mówiono, że strzelano tylko do tych, którzy napadli na więzienie i na Komendę Wojewódzką. Nieprawda! [...] Strzelano na postrach. No, oczywiście, ludzie się zbliżali coraz bliżej tego. No, tam próby były nawet podpalania tych skotów czy czołgów, wszystko, ale niestety. Drudzy się znaleźli tacy, że nie chcieli sprowokować, kufajkami gasili. [...] Ale nie było konfliktów. Później poszła seria jedna w powietrze, druga w powietrze. I ostatecznie z tego powietrza zginęły dwie osoby i dwie zostały ranione. U nas na zakładzie.
Przecież nie występowaliśmy na ulicy, a po prostu pod budynkiem administracyjnym, gdzie domagaliśmy się postulatów u swego dyrektora. Przecież do tego mieliśmy chyba prawo? Gdzie, do kogo mieliśmy iść? Przecież nikogo nie było! Milicja z ulicy nas porozpędzała. Po co było palić samochody czy inne rzeczy? Przecież można..., miała być zwykła demonstracja! Mieliśmy podejść pod KW i poprosić towarzysza Walaszka o wyjaśnienie. [...] Przecież czyby ktoś go ruszył? Przecież tu mamy cały rząd. A my jesteśmy przestępcami! Więc przecież chyba widzimy, że nikt nikogo nie rusza. [...]
I niech się tu niektórzy nie obrażą na mnie, że tak ostro tu wystąpiłem. Niestety, no ja inaczej nie umiem tego określić. Bo jeżeli bym chciał znowu „owijać w bawełnę”, no to by z tego, z naszej szczerej rozmowy by nic nie wynikło. Absolutnie nic!
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Moim zdaniem tyle ludzi młodych zginęło. I zginęło tyle ludzi młodych, którzy zostali, zostali postrzeleni — nie z przodu, tylko z tyłu, w plecy, w głowę. [...] Są na to dowody! I przecież tak jak ja bym — mam teraz córkę 2,5 roku — ja będę ją wychowywał przez dwadzieścia lat i ktoś mi zabije — no to przecież ja się muszę jakoś, w jakiś sposób zemścić. [...] To nie są takie błahe sprawy. Zginęło tyle ludzi. Fakt, żeśmy dostali bardzo nikłe informacje, co do osób zaginionych, nie? Bo na pewno zginęło więcej. Ja się dowiedziałem, byłem, jestem świadkiem naocznym, bo byłem w czwartek, w pierwszy dzień strajku na pogotowiu o godzinie dwunastej. Lekarz dyżurny mi powiedział, że jest, zginęło około trzydziestu ludzi. [...] Ci ludzie, którzy zginęli na ulicach, zostali zapakowani w worki nylonowe i pochowani jak bydło. I to jest prawdą! I nikt tego nie zmieni! (gromkie oklaski)
Bo ludzie... Przepraszam. Ludzie są wścibscy i sprawdzą cmentarze, sprawdzą wszystko, obliczą. Ludzie nie popuszczą tego oczywiście, nie? I powinni właśnie się znaleźć. I powinien to, moim zdaniem, towarzysz Edward Gierek objąć to w swoje ręce... i załatwić z tymi ludźmi, iż właśnie poszukać tych winnych, którzy do tego dopuścili. Moim zdaniem — fakt, że jest towarzysz Walaszek winny, że tak, że dosłownie opuścił Komitet Wojewódzki, bo na pewno by do tego nie doszło. Ale są winni też inni ludzie, którzy powinni za to ponieść najsurowsze kary.
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Strzelanie, które tak boli zebranych tu towarzyszy i kolegów, było tragedią, tragedią straszną, którą wszyscy przeżywamy. Nie chciałbym tu mówić o decyzjach, zapadłych w tej strasznej sprawie, ale wszyscy uznajemy, że była to tragedia. Jedno chcę powiedzieć, że właśnie władze w Szczecinie, a właśnie i wojsko, wszystko, dowódcy wojskowi, wszystko robili, aby tych ofiar było jak najmniej. Mnie w czasie tej tragedii meldowano, że — ponieważ pracowałem w ministerstwie spraw wewnętrznych, byłem wiceministrem, było mi wiadome, albo przynajmniej był mi wiadomy przebieg wydarzeń na Wybrzeżu — meldowano mi, że największa ilość zginęła przy szturmowaniu więzienia. Towarzysze! Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek będzie szturmował więzienie, będziemy bronić. Więźniów nie pozwolimy wypuścić, kryminalistów i innych. Tak mnie meldowano. I tam najwięcej zginęło.
Dziś dowiedziałem się, że zginęli też przed stocznią. To jest rzeczywiście tragedia. Władzy i urzędów, jeśli będą atakowane, a tym bardziej, będziemy bronić. Chciałbym jedno powiedzieć, że tu — tak jak mnie informowano — władze wojskowe, władze państwowe, starały się maksymalnie działać ostrożnie. Choć to się nie udało i zaistniała straszna tragedia, którą wszyscy żałujemy, i z której wyciągniemy wnioski.
Zapadła też wówczas, przez poprzednie i najwyższe kierownictwo partyjne, decyzja, aby pochować tych, którzy zginęli, ale przy obecności rodzin. Oczywiście w sposób niegłośny, ponieważ wówczas bano się demonstracji. I to była podstawowa przyczyna, że chowano niegłośno, ale była decyzja, żeby były przy tym rodziny. Jeśli stało się inaczej, z profanacją, z tego muszą być wnioski wyciągnięte. Z tym zgodzić się nie można. I uważam, że te sprawy, o których tu koledzy mówili, muszą być wyjaśnione. I postaram się wyjaśnić. [...]
Jeśli są jakieś jeszcze inne sprawy, proszę zgłaszać do dyrektora, czy do Rady Zakładowej, którzy przekażą mnie, czy przez władze wojewódzkie do Warszawy. [...] Wszystkie sprawy nadużycia władzy, jakie tu miały miejsce, będą zbadane przez ministerstwo spraw wewnętrznych, przez prokuratora. I o wszystkich sprawach powiemy. Wszystko będzie wyjaśnione sprawiedliwie. Możemy to zagwarantować.
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Przede wszystkim — sprawa decyzji użycia wojska. To sprawa, rozumiecie, decyzji najwyższego rzędu, najwyższego politycznego szczebla, i — jeszcze raz podkreślając, że prawdopodobnie nie potrafilibyśmy dzisiaj wszystkich szczegółów tej sprawy wyjaśnić — ale taka decyzja na tym najwyższym szczeblu zapadła.
Można postawić pytanie: a dlaczego taka decyzja była wykonywana? Czy wy chcecie mieć wojsko — towarzysze, robotnicy i przyjaciele — które będzie ustawiało władzę, które będzie zmieniało władzę, tak jak w Południowej Ameryce czy w Afryce? Rządy pułkowników i generałów? Którym się nie będzie podobała taka czy inna decyzja ich kierownictwa, legalnie wybranego — i będzie tą władzę zmiatało? Nie! Nasz żołnierz będzie każdej ludowej władzy bronić! Razem z wami będzie bronić! I partii będzie bronić! [...]
A jednocześnie chyba również powinniście obiektywnie przyznać, że nie wszystko to, co się działo na ulicach Szczecina, było godne pochwały, było godne aprobaty. To co się działo na ulicach Szczecina, to co narosło, to co się przylepiło do waszego słusznego niezadowolenia z istniejącej sytuacji, niezadowolenia z decyzji, które zostały podjęte. To co się przylepiło — było rzeczą złą! Było rzeczą często przestępczą! Przecież na waszych oczach paliły się budynki, ciężką pracą budowane! Na waszych oczach paliły się sklepy! Grabież była wykonywana! I dlatego musicie zrozumieć, że w takiej sytuacji, [...] kiedy narasta, rozpłomienia się masę tego rodzaju wypadków — jak to się mówi: „Pan Bóg kule nosi”. To są rzeczy straszne! To są potem rzeczy nieobliczalne! To są potem rzeczy, nad którymi się już nie panuje! [...]
A jednocześnie — weźcie pod uwagę — było tam wewnątrz budynku [Komitetu Wojewódzkiego] 150 żołnierzy. Było na zewnątrz budynku jeszcze więcej żołnierzy, transportery opancerzone, byli milicjanci. Nikt nie otworzył ognia! A przecież pełne prawo było — konstytucyjne. Mówimy tutaj o konstytucji, o prawie, o przestępstwie — ukarać przestępców, którzy strzelali. Nie strzelali! Nie strzelali! Jeśli ktoś by do was, w nocy, do domu by wtargnął przez okno, i próbował grabić — no nie macie broni, ale macie prawdopodobnie jakieś ciężkie urządzenie w domu. Każdy z nas ma! Biłby! Nie patrzył, czy zabije, nie zabije! A żołnierz nie strzelał! Milicjant nie strzelał!
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
I ten strasznie beznadziejny zjazd partii, według najgorszych wzorów. Mówią godzinami o niczym, uroczystą, drętwą mową, wszystko już z góry załatwione i zadecydowane, a te sześć dni ględzenia to fasada — do czego komu potrzebna?! To właśnie przerażające, że potrzebna, aby przypodobać się Breżniewowi i uspokoić jego czujność — wtedy robił to Gomułka, teraz Gierek. Ani słowem nikt nie nawiązuje do tego, co się stało (spalenie komitetu w Gdańsku — w końcu rzecz niemała), aby, broń Boże, Breżniew nie odniósł wrażenia, że tu się o czymś mówi, a to mógłby uznać za podejrzane. Kto chce rządzić, musi być dobrze z Breżniewem — oto zasada, jakże prosta, a jakże obfitująca w fatalne skutki […]. Cała nasza partyjna elita polityczna zmienia się w automaty, ludzi nieczułych i niewrażliwych na drgnienia prawdy […]. Rezultat — chcąc coś zmienić, trzeba wyjść na ulicę i palić komitet.
Nic się tu nie rusza, nic, pomimo tamtego gdańskiego Grudnia!
Warszawa, 7 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Partia komunistów polskich jest partią prawdziwie internacjonalistyczną, wielkim bojowym oddziałem międzynarodowego ruchu komunistycznego. Delegacja KPZR pragnie z tej wysokiej trybuny ze szczególnym uznaniem podkreślić znaczenie aktywnej działalności Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, zmierzającej do umocnienia wspólnoty socjalistycznej, do rozwoju wszechstronnej współpracy państw socjalistycznych. Jest to nasza wspólna troska, towarzysze, troska wszystkich bratnich krajów i partii.
Warszawa, 7 grudnia
Okropnie smutny ten „poparyski” grudzień, zimny, błotnisty, mglisto-deszczowy. I ten strasznie beznadziejny zjazd partii, według najgorszych wzorów. Mówią godzinami o niczym, uroczystą, drętwą mową, wszystko już z góry załatwione i zadecydowane, a te sześć dni ględzenia to fasada – do czego komu potrzebna?! To właśnie przerażające, że potrzebna, aby przypodobać się Breżniewowi i uspokoić jego czujność – wtedy robił to Gomułka, teraz Gierek. Ani słowem nikt nie nawiązuje do tego, co się stało (spalenie komitetu w Gdańsku – w końcu rzecz niemała), aby, broń Boże, Breżniew nie odniósł wrażenia, że tu się o czymś mówi, a to mógłby uznać za podejrzane. Kto chce rządzić, musi być dobrze z Breżniewem – oto zasada, jakże prosta, a jakże obfitująca w fatalne skutki, boć skoro ona obowiązuje, to milczenie na wszelkie ważne tematy staje się nie tylko zasadą, ale w końcu drugą naturą, degeneruje ludzi, robią się nieludzcy. […] Cała nasza partyjna elita polityczna zmienia się w automaty, ludzi nieczułych i niewrażliwych na drgnienia prawdy, nie dopuszczających możliwości istnienia innych poglądów, nie znających prawdziwej dyskusji, nie robiących niczego, co nie uzgodnione, nie postanowione z góry. Rezultat – chcąc coś zmienić, trzeba wyjść na ulicę i palić komitet. […]
Smutne to wszystko i bez wyjścia. A taki zjazd partii już kiedyś opisałem, tamten, w 1968 roku – a ten jest identyczny, choć parę lat przecież minęło. Nic się tu nie rusza, nic, pomimo tamtego gdańskiego Grudnia!
Warszawa, 7 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Obecne wybory to szczyty kpin ze społeczeństwa. Nikt nie wie, jak ma głosować – kandydatów w każdym okręgu jest więcej niż miejsc, ale ani słówkiem nie bąknięto nigdzie, czy ma się kogoś skreślać czy nie: liczą, że ludzie potraktują rzecz jako formalność i wrzucą kartkę bez skreśleń, dzięki czemu automatycznie policzy się głosy pierwszym „mandatowym” kandydatom. Nie wspominając ani słowa o tej najważniejszej czynności wyborczej pisze się za to mnóstwo na temat lokali wyborczych, sprawdzania list, głosowania w czasie podróży, nawet jak głosować za granicą, gdzie czas jest inny, więc i godziny otwarcia lokali wyborczych inne. Istna komedia, po prostu Mrożek, surrealizm w świecie tak realnym, Orwell.
Wrocław, 25 lutego
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Już po wyborach – tyle razy to widziałem, a ciągle rzecz wydaje mi się niepojęta i nieprawdopodobna. W telewizji pokazują, jak całe wsie idą „do urny” z kapelą, jak głosują „intelektualiści”, aktorzy etc., bez przerwy powtarza się, że to ogromny sukces, że głosuje się za „lepszym jutrem”, za przyszłością Polski, za owym, ale nikt nie bąknie słówka na temat, o którym wszyscy doskonale wiedzą: że to nie są żadne wybory, lecz upokarzająca komedia, bo kandydaci z góry są wyznaczeni i mianowani. Aż wstyd o tym mówić, boć to truizm – każdy wyrafinowany inteligent uśmiechnie się na to z wyższością, że po cóż mówić rzeczy tak prostackie, co niby każdy wie. Ale właśnie że nie wie, nikt już tu tego nie wie, wszyscy uważają, że rzecz jest normalna. Więc to chyba ja zwariowałem albo wszyscy?! Czyż ten naród nie ma godności, nie czuje, że go biją po pysku?! I już nigdy nie poczuje, bo on wierzy, że tak być musi i powinno?!
Warszawa, 23 marca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Obywatele radni! Stanowimy zespół ludzi, którzy reprezentują wszystkie grupy zawodowe i społeczne Warszawy, którego podstawowym zadaniem jest działać tak, by dobrze w naszym mieście realizowane były uchwały Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej — kierowniczej siły naszego narodu, by w realizacji naszej socjalistycznej idei aktywnie uczestniczyli wszyscy obywatele naszego miasta. [...] Wyniki wyborów dowodzą powszechnego poparcia dla programu społeczno-gospodarczego rozwoju kraju, nakreślonego strategicznymi decyzjami VI Zjazdu PZPR, uchwałami władz naczelnych SD i ZSL, zapisanego w ustawach i w uchwałach Sejmu PRL. Masowy udział warszawiaków w wyborach jest wyrazem aprobaty dla socjalistycznej drogi rozwoju, na którą wkroczyliśmy 30 lat temu, która zapewnia Polsce bezpieczeństwo narodowe, nieprzerwany postępowy rozwój i godne miejsce w świecie. [...]
W dziele odbudowy i rozbudowy nowej Warszawy — stolicy socjalistycznej Polski poczesne miejsce zajmują myśl i twórcza praca partii. Rola Polskiej Partii Robotniczej w podejściu decyzji o utrzymaniu stołecznej funkcji Warszawy i odbudowie miasta, a następnie rola Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w wypracowywaniu koncepcji odbudowy i nadaniu stolicy socjalistycznego kształtu były i są ogromne. Również obecnie dynamiczny rozwój miasta dokonuje się w warunkach stworzonych przez Biuro Polityczne KC PZPR i Prezydium Rządu przy osobistym zainteresowaniu tow. Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza.
Warszawa, 13 grudnia
Partia wymyśliła, a Sejm uchwalił nową strukturę administracyjną kraju: skasowano powiaty, zrobiono za to 49 województw, bezpośrednio podległych centrali. I tu znowu niezgłębiona zagadka komunistycznej duszy: dlaczego nie zrobić prawdziwej dyskusji na ten temat, dopuszczając do głosu i oponentów, niezadowolonych, których na pewno nie brakło, bo przecież zamęt się zrobił piekielny, wielu ludzi straciło pracę etc. Zamiast tego ów ogólny chór zachwytów i rzekoma „uchwała” Sejmu, jakby można było nie uchwalić czegoś, nad czym drobiazgowo pracowano od miesięcy. Zresztą nie ma już u nas innych uchwał, tylko jednomyślne.
Warszawa, 14 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
W rozwój miasta są zaangażowane niewątpliwie ogromne środki, jednak musimy stwierdzić, że poza programem znajduje się cały szereg problemów nierozwiązanych w poprzednich okresach. [...] Na plan pierwszy wysuwają się dwa zasadnicze i najważniejsze dla Gliwic problemy, a mianowicie budownictwo mieszkaniowe i infrastruktura. Niewątpliwie najistotniejszą sprawą dla każdego mieszkańca jest posiadanie własnego mieszkania. Niedobór mieszkań w obecnej 5-latce wynosi ponad 11 tys., a okres wyczekiwania na mieszkanie dochodzi do 8-9 lat. [...] Na czoło wysuwa się przede wszystkim niekompleksowość oraz nie zawsze dobra jakość budownictwa mieszkaniowego. Zbyt duża ilość usterek, słabe wykończenie budynków i ich otoczenie, mało urozmaicone kolorystycznie i plastycznie elewacje budynków.
Gliwice, 3 października
Bogusław Tracz, Trzecia dekada. Gliwice 1971-1981, Katowice 2009.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
Wyłączyć z obiegu przesyłki pocztowe, w których kolportowane są wrogie treści w postaci ulotek, anonimów, paszkwili i inne dywersyjne materiały propagandowe lub publikacje kierowane do osób indywidualnych, instytucji lub zakładów pracy:
a) za zgodą kierownictwa konfiskować przesyłki, których treść nosi znamiona formowania różnego rodzaju antysocjalistycznych programów politycznych, nielegalnych związków, klubów czy organizacji oraz w których kolportuje się określone niepokoje społeczne, szkodliwe plotki;
b) ujawniać i zapobiegać w wykorzystywaniu kanałów łączności pocztowej do wrogiej działalności przez hierarchię i kler katolicki, zakonny, duszpasterstwo akademickie i inne niekatolickie związki wyznaniowe, a szczególnie zwracać uwagę na zamierzenia i formułowanie programów i planów działania oraz kierunków inspirowania i wywoływania konfliktów i napięć;
c) zwracać uwagę na dokumenty, w których jest mowa o zaopatrzeniu rynku w artykuły pierwszej potrzeby, o nastrojach, napięciach, niezadowoleniach, pogłoskach w środowiskach, grupach społecznych – społeczeństwie;
d) prowadzić badania niektórych osób, grup i interesujących nas środowisk od strony ich wypowiedzi, opinii i komentarzy związanych z okresem poprzedzającym, jak i VII Zjazdem Partii.
Katowice, 10 października
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
W okresie poprzedzającym VII Zjazd PZPR i w czasie trwania Zjazdu, wszelkie zdjęcia I Sekretarza PZPR Towarzysza Edwarda Gierka, proponowane na okładki czasopism (tygodników, dwutygodników, miesięczników itd.) należy ― przed zwolnieniem ― konsultować z kierownictwem GUKPPiW.
Warszawa, 19 listopada
Czarna Księga Cenzury PRL, NOWa, Warszawa 1981, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Powitanie Leonida Breżniewa na Dworcu Centralnym. Obecne całe Biuro Polityczne. Włożyłem jesionkę-dyplomatkę i nałożyłem kapelusz, kupiony, gdy wyjeżdżałem na zjazd KPZR (nasi przywódcy bardzo zwracają uwagę na poważne ubranie). Breżniew wyszedł z wagonu zapewne trochę pijany, dzięki czemu miałem możliwość być pocałowanym przez niego przy powitaniu. Pierwszy raz z Breżniewem! Nic więcej w tłumie nie zobaczyłem.
Warszawa, 7 grudnia
Józef Tejchma, Kulisy dymisji. Z dzienników ministra kultury 1974–1977, Kraków 1991, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Dziś po południu w Sali Kongresowej zaczął się VII Zjazd partii. [...] Kiedy Gierek stał za stołem prezydialnym i wygłaszał przemówienie powitalne, z pierwszego rzędu poderwał się Breżniew, wszedł na mównicę ustawioną dwa metry przed prezydium i zaczął stukać w mikrofony. Zwracając się do Gierka, powiedział: „Nie rabotajut”. Co było zgodne z prawdą, ponieważ w tym czasie nie były jeszcze włączone. Gierek kontynuował mowę powitalną, przerywaną okrzykami sali i oklaskami. Breżniew nadal mocował się z mikrofonami na mównicy. Gdy Gierek skończył, orkiestra zaczęła grać Międzynarodówkę, którą podchwyciła sala. Ku zdumieniu wszystkich, Breżniew pozostał na mównicy i... zaczął dyrygować, wymachując rękami.
Warszawa, 8 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1972–1975, Warszawa 2002, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Byłem przerażony i skonfundowany, jak cała śpiewająca sala wpatrzona w Breżniewa. Przywódca największej partii ruchu światowego, mąż stanu, polityk ― robi z siebie błazna czy naprawdę dyryguje polskim zjazdem? Czy możliwe, aby był ruiną człowieka, niepanującego nad tym, co robi? Los kpił z nas wszystkich, nie tylko na tej sali. Było mi wstyd. Co z tego, że wiedziałem, iż Breżniew nie jest pijany, że alkoholu od dawna nie używa, że jest to bardzo chory człowiek podtrzymywany zastrzykami.
Warszawa, 8 grudnia
Piotr Kostikow, Bohdan Roliński, Widziane z Kremla. Moskwa–Warszawa gra o Polskę, Warszawa 1992, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
[Leonid Breżniew] Z oddalenia sprawiał wrażenie pijanego, w gruncie rzeczy był jednak nafaszerowany lekami. Później, w trakcie wygłaszania przeze mnie referatu programowego, a siedział w drugim rzędzie, w prezydium obok Honeckera, Żiwkowa, Husaka i Ceauşescu, zachowywał się tak hałaśliwie, że chwilami myślałem o zarządzeniu przerwy w obradach. [...] Przyczyną jego ożywienia był jakiś złoty długopis, którym się bardzo zachwycał i kazał go podziwiać swoim sąsiadom.
Warszawa, 8 grudnia
Janusz Rolicki, Edward Gierek. Przerwana dekada. Wywiad rzeka, Warszawa 1990, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Komitet Centralny wybrany na VII Zjeździe PZPR jest tworem równie licznym, co osobliwym. Najsilniejszą grupę stanowią w nim przekupieni i ogłupieni robotnicy. Jeden z nich w pięknym stroju górnika dostał ważną rolę odczytania listy członków nowo wybranego kierownictwa partyjnego. Niestety nic nie wiedział o swoich przywódcach. Mylił co drugie nazwisko. Nie wszyscy w Sali Kongresowej zorientowali się, kto został wybrany do Politbiura. Przedstawienie z górnikiem zdecydowanie się nie udało. Towarzysze z Wydziału Organizacyjnego KC powinni wiedzieć, że w każdym dobrym teatrze, a także w cyrku, występy poprzedzane są próbami. Próby są nawet w teatrach kukiełkowych. Uczcie się, panowie!
Warszawa, 8–12 grudnia
K.Z., Kto przegrał VII Zjazd Partii?, „Kultura”, nr 3/1976.
Program rozwoju Polski w latach 1976–1980, przedstawiony w Wytycznych na VII Zjazd, jest w sumie programem bardzo ambitnym i dynamicznym. Jest to jednocześnie program trudny, ale realny. Jego wykonanie stworzy bazę materialną dla realizacji wszystkich celów społeczno-gospodarczych, politycznych i kulturalnych naszego kraju w następnym pięcioleciu. Zrealizujemy go w pełni i z nawiązką, jeśli — jak powiedział towarzysz Edward Gierek — każdy z nas, działając dla ludzi, przez ludzi i wśród ludzi, będzie coraz więcej wymagać od siebie, jeśli wszyscy będziemy wytrwale podnosić jakość naszej pracy — w imię wyższej jakości warunków życia, w imię pomyślnej realizacji szczytnych celów budowy rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego, dla dobra Polski i Polaków, dla nowych zwycięstw postępu, pokoju i socjalizmu.
Warszawa, 8-12 grudnia
Administracja, sady, prokuratura, organy bezpieczeństwa i porządku publicznego będą nadal kierować się w swej działalności zasadą, że prawo naszego państwa gwarantuje interesy obywateli, stoi na straży ich uprawnień, wolności i mienia, że chroni ich bezpieczne życie, pracę i odpoczynek. Z całą konsekwencją należy zwalczać przejawy naruszania ładu i porządku, występowania przeciwko interesom państwa, naruszania mienia społecznego i indywidualnego, przeciwdziałać pasożytnictwu społecznemu.
Warszawa, 8-12 grudnia
Wielkim zaszczytem i wielką radością jest dla mnie przebywać z Wami w dniach, kiedy Wasz naród obchodzi uroczyście trzydziestolecie Polski Ludowej. Przekazuję Wam gorące pozdrowienia i serdeczne gratulacje od 15 milionów komunistów Związku Radzieckiego, od wszystkich ludzi radzieckich, którym bliska jest bratnia Polska, którzy kochają ją, widzą w niej wiernego przyjaciela i sojusznika.
[...]
O tym szczytnym obowiązku przypomniało mi jeszcze raz zaszczytne odznaczenie otrzymane od bratniej Polski — order Virtuti Militari. Przyjmuję to wysokie odznaczenie jako symbol wielkiej przyjaźni naszych krajów, naszych narodów, wykutej w groźnych dniach bojów z agresorem w dniach pokojowej twórczej pracy. Powiem o sobie, że byłem i pozostaję żołnierzem, żołnierzem pokoju, żołnierzem wielkiej armii bojowników o komunizm. Dla komunisty nie ma i nie może być większego szczęścia niż służyć interesom socjalizmu i pokoju, interesom umacniania przyjaźni i braterstwa między narodami. Innych, bliższych sercu ideałów dla mnie, drodzy towarzysze, nie było i nie ma.
Warszawa, 8-12 grudnia
Partia nasza jest sternikiem spraw narodu. Służba narodowi — to nasz najwyższy obowiązek, a jego dobro — to nasz naczelny cel. [...]
Dziś możemy stwierdzić: społeczeństwo nasze żyje lepiej, bardziej dostatnio niż 5 lat temu. Płace realne wzrastały średnio rocznie o 7 proc., czyli 4-krotnie szybciej niż w obu poprzednich pięcioleciach. Średnia płaca nominalna netto, która w 1970 roku wynosiła 2235 złotych, sięga obecnie 3500 złotych. [...]
Tak wysokiego i powszechnego wzrostu płac i dochodów nie zanotowano w żadnym poprzednim okresie. Jest to wielkie osiągnięcie naszej partii i naszego narodu. [...]
Skierujmy dziś, Towarzysze Delegaci, w imieniu VII Zjazdu i w imieniu całej naszej partii słowa najwyższego uznania do polskiej klasy robotniczej, do narodu polskiego, których interesy i dążenia partia nasza wyraża.
Dziękujemy Wam, Rodacy, za poparcie dla polityki VI Zjazdu, za ofiarny i wydajny trud. Patriotyzm, pracowitość, twórcze zdolności Polaków — to największy kapitał naszej Ojczyzny, fundament jej pomyślnej teraźniejszości i przyszłości.
Warszawa, 8-12 grudnia
Oglądamy w telewizji otwarcie zjazdu. Reżyseria znakomita, do najdrobniejszych szczegółów. Widać ogromną Salę Kongresową w Pałacu Kultury zapełnioną przez delegatów, gości, fotografów, dziennikarzy.
Delegaci w ilości 1800 [...] siedzą sztywno jak manekiny. Na scenie ustawiono fotele dla licznego prezydium zjazdu i dla gości. Telewidzów zabawia spiker. Wreszcie wchodzi Gierek z Breżniewem, za nimi przedstawiciele partii komunistycznych innych krajów, członkowie KC i zaproszeni goście. [...] Sala wita wchodzących długotrwałymi oklaskami. Gierek i Breżniew obejmują się w kordialnym uścisku, co jest hasłem do ponownego wybuchu oklasków i okrzyków na ich cześć.
Breżniew pięciokrotnie całuje Gierka.
Gierek wchodzi na trybunę i otwiera zjazd, wygłasza przemówienie powitalne. Następnie I sekretarz KW z Płocka poddaje pod głosowanie listy kandydatów do prezydium zjazdu i do komisji zjazdowych, poza nazwiskiem Gierek nie wymienia ani jednego nazwiska kandydatów, podaje jedynie, ze doręczone delegatom listy zostały uzgodnione na posiedzeniu przedstawicieli województw.
Delegaci głosują jawnie, jednomyślnie przez podniesienie ręki z mandatem. Ani jeden kandydat nie głosuje przeciw, nikt nie wstrzymuje się od głosu, nikt nie żąda tajnego głosowania. Reżyseria działa bezbłędnie. [...] Rada Zjazdowa podaje komunikaty o wartach zjazdowych w zakładach pracy i raporty o przekroczeniu zobowiązań przez liczne zakłady dla uczczenia zjazdu. Sygnalizuje masowy napływ depesz i listów o podejmowaniu dalszych nowych zobowiązań.
Po prostu nie ma granic partyjnego entuzjazmu [...].
Warszawa, 8 grudnia
Paweł Mucha, Czasy wielkich przemian: ludzie–zdarzenia–refleksje, t. 3: [Lata 1956–1977], dziennik w zbiorach Ossolineum, 15637/II/t. 3.
Ostatni dzień obrad Zjazdu PZPR w Warszawie. Napięcie w kraju wielkie, we wsi też zainteresowanie duże. Każdego ciekawi, jak się ukształtuje Komitet Centralny PZPR. Godzina 15.25, transmisja z sali obrad, podają wiadomość, że I sekretarzem został ponownie Edward Gierek. Duże wzruszenie. Sala wstaje, długo, mocno i serdecznie bije brawo. Żaden mąż stanu w Polsce Ludowej nie jest lubiany i szanowany jak właśnie Gierek. Po wyborze I sekretarz podkreśla ważkość nakreślonych planów.
Mołodutyn, 12 grudnia
Władysław Kuchta, Twardą chłopską ręką. Kronika mego życia, Lublin 2001, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Dziś wigilia 24 grudnia 1975, godz. 12.00 w południe. W drodze do Urzędu Pocztowego, przechodzę koło sklepu spożywczego przy ul. Grójeckiej. Na zapleczu sklepu poczwórna kolejka długości około 1 km. Stoją ustawieni w czwórki przeważnie ludzie starzy i młodzież. Wkrótce mają przywieźć następny transport chleba. Słychać w kolejce złorzeczenia. Pytam stojących, jak długo czekają na chleb — od pięciu do sześciu godzin — brzmi odpowiedź. Mówią, że na Pradze pokazali się „koniki chlebowe” proponujący kupno chleba po 15 zł za bochenek, którego cena wynosi [normalnie] 4 zł.
W wigilię Bożego Narodzenia stoją ludzie w kolejkach godzinami, nie po frykasy, nie po luksusowe wędliny, których od dawna brak, lecz po prostu po chleb. Dzieje się to już po VII Zjedźcie rządzącej Partii, gdy jeszcze na łamach prasy trwa propagandowe samochwalstwo kasty rządzącej, gdy zapowiada się historyczną zmianę Konstytucji, gdy rząd i partia głoszą urbi et orbi o dalszym wielkim wzroście stopy życiowej ludności w Polsce.
Ludzie pytają, jak się to dzieje, że znakomici planiści i organizatorzy życia gospodarczego w kraju, nie potrafią zapewnić normalnej dostawy chleba, nawet w stolicy.
Warszawa, 24 grudnia
Paweł Mucha, Czasy wielkich przemian: ludzie–zdarzenia–refleksje, t. 3: [Lata 1956–1977], dziennik w zbiorach Ossolineum: 15637/II/t. 3.
W minionych dwóch tygodniach w kołach politycznych naszego kraju trwała nieustanna dyskusja na temat zmian, jakie zamierza się wprowadzić do konstytucji. […] Powiedziałem [Andrzejowi Werblanowi], że moim zdaniem wprowadzenie do niej formuły o umacnianiu przez PRL sojuszu z ZSRR jest błędem politycznym. „Chciałbym wiedzieć — spytałem — jakie będziemy mieli z tego korzyści? Czy taki zapis w konstytucji ułatwi umacnianie przyjaznych uczuć wobec ZSRR w narodzie polskim?”. Andrzej nie odpowiedział, natomiast jego argumenty są następujące: po pierwsze, wszystkie kraje socjalistyczne mają taką formułę wpisaną do swoich konstytucji; po drugie, nie można już się wycofać przede wszystkim dlatego, że zamiar wpisania ujawnił istnienie w PRL sił wrogich i właśnie dlatego trzeba pozostać przy tej poprawce. Rozmowa z nim niewiele więc przyniosła. Musiałem zresztą być ostrożny, żeby nie ujawnić się do końca jako przeciwnik tej zmiany. Łatwo mogę zarobić na opinię faceta, który jest przeciwko sojuszowi PRL i ZSRR.
Warszawa, 18 stycznia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1976-1978, Warszawa 2002.
Po południu u Babiucha, któremu przedstawiłem swoje zastrzeżenia dotyczące poprawek do Konstytucji. Przede wszystkim wyraziłem swoje niezadowolenie z poprawki dotyczącej Związku Radzieckiego. Początkowo twierdził, że skoro wszystkie kraje socjalistyczne mają takie zdanie, to my nie możemy, dokonując zmian w ustawie zasadniczej, nie wpisać ZSRR. Odpowiedziałem, że to nieprawda, że tylko Bułgaria i NRD mają taki zapis. Twierdził, że jestem w błędzie. Wreszcie podszedł do biurka, poszperał w papierach, a po powrocie do stolika, przy którym siedzieliśmy, przyznał mi rację. I tak dotknąłem jednej bardzo ważnej sprawy. Nikt z nich nie zadał sobie trudu, by przestudiować teksty innych konstytucji. Po prostu, ktoś kiedyś powiedział, że wszystkie kraje socjalistyczne umieściły takie sformułowanie i już sprawa zaczęła żyć własnym życiem.
[…] Następnie użyłem dwóch najcięższych argumentów, a mianowicie: czy nie uważa, że jest coś interesującego w tym, że tego rodzaju poprawkę wpisuje nie pokolenie III Międzynarodówki, którego część spełniała rolę agentury radzieckiej, lecz właśnie ta generacja komunistów polskich, którzy uważają się za najbardziej narodowych? I drugi argument: uważam, że wkłada się zbyt ciężki płaszcz na barki towarzysza Gierka. Powinien przejść do historii nie jako autor tego rodzaju inicjatywy, lecz jako człowiek, który wprowadził Polskę na tory nowoczesności etc. Dodałem też, że kiedy posłowie będą głosować, powinni to czynić z czystym sumieniem, a nie z zadrą w sercu.
Warszawa, 19 stycznia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1976-1978, Warszawa 2002.
W dniach 20 do 22 stycznia 1976 r. odbył się VII Kongres Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Oglądamy fragmenty kongresu w telewizji. Czytamy w prasie sprawozdania z jego przebiegu.
Ceremoniał imprezy oficjalnych ludowców był znacznie skromniejszy od niedawnego ceremoniału VII Zjazdu Partii. [...] Nie mogło być inaczej, bo satelita musi być skromniejszy od suwerena. [...] Zjazd zaszczycił obecnością I Sekretarz Partii E. Gierek otoczony orszakiem dostojników partyjnych. Frenetyczne oklaski delegatów i gości oraz wzajemne oklaski Gierka i towarzyszy trwały, jak tego wymagają socjalistyczne obyczaje, odpowiednio długo. [...]
Reżyseria kongresu znakomita. Żaden z delegatów nie zamącił entuzjastycznego, wiernopoddańczego nastroju kongresu krytyką, lub jakimś samodzielnym przemówieniem. Ani jeden głos nie padł przeciwko przygotowanym z góry uchwałom. Wszyscy są za dalszym uspołecznianiem wsi, jako że wyższość uspołecznionej gospodarki jest niesporna. Przynajmniej tak mówią ludowcy naukowcy spod znaku prof. Ignara.
Warszawa, 20-22 stycznia
Paweł Mucha, Czasy wielkich przemian: ludzie–zdarzenia–refleksje, t. 3: [Lata 1956–1977], dziennik w zbiorach Ossolineum, 15637/II/t. 3.
Publikujemy w pełnym brzmieniu otrzymany z kraju tekst dokumentu wielkiej wagi. Inicjatywa jego opracowania i uzgodnienia wyszła ze środowisk, które podjęły ruch protestu przeciwko narzuconym Polsce przez PZPR pod naciskiem Moskwy zmianom w Konstytucji PRL. [...] W kraju [...] rozpowszechniany jest w formie powielanej na maszynie przede wszystkim wśród pracowników naukowych, studentów i absolwentów wyższych uczelni oraz ludzi pracy twórczej.
Świadczy on o tym, że ruch protestu wśród społeczeństwa polskiego w kraju nie wygasł, lecz przerodził się w formułowanie dalekosiężnych dążeń narodu. Publikując ten dokument, wierzymy, że przyczyni się to także do upowszechnienia go w kraju i potwierdzi zgodność dążeń polskiej emigracji niepodległościowej z dążeniami znakomitej większości narodu polskiego.
Londyn, 15 maja
PPN. 1976 – 1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.